nie pytaj mnie dlaczego

Christine była tamtego dnia w pracy, kiedy miano personelowi szpitala przedstawić nowego chirurga. Wraz z innymi współpracownikami zjawiła się w umówionym miejscu, gdzie czekał już na nich ordynator z ich nowym kolegą.

Po oficjalnym przedstawieniu, zapoznaniu się i krótkiej rozmowie, każdy rozszedł się w swoje strony. Czekała ich praca, więc nie mogli się ociągać. Wiele osób potrzebowało pomocy, którą zamierzali im udzielić.

Po nocnym dyżurze, Christine miała wielką ochotę wrócić do domu i odespać tamtą noc. Żegnając się ze swoimi kolegami i koleżankami z pracy, ruszyła do wyjścia, nie spodziewając się nawet, że pewna osoba miała co do niej pewne plany. Cody dogonił ją na parkingu i zatrzymał, co mocno ją zaskoczyło.

- Coś się stało, doktorze?

- Mów mi po imieniu. Jestem Cody. - odpowiedział od razu, wyciągając do kobiety dłoń. Ta ścisnęła ją lekko, uśmiechając się w jego stronę.

- Christine. - przedstawiła się, poprawiając swoją torbę na ramieniu. - Zapytam ponownie. Coś się stało?

- Dałabyś się zaprosić na kawę? - zagadnął, posyłając jej szeroki uśmiech. - Wiem, że jesteśmy po nocnej zmianie, ale...

- Okey, z przyjemnością.

Cody uśmiechnął się szeroko, słysząc tamtą odpowiedź. Miał skrytą nadzieję, że się zgodzi, nawet jeśli gdzieś w głębi serca zdawał sobie sprawę, że mogła mu odmówić. Cieszył się, że się zgodziła, bo mógł ją lepiej poznać. Była ładna, wydawała się sympatyczna, więc dlaczego miał niby nie skorzystać?

- Miałabym prośbę. - zaczęła nagl Christine, zwracając tym na siebie jego uwagę. - Podjadę do domu, przebiorę się i jakoś ogarnę, co? Spotkamy się na miejscu. Kawiarnia u Eleanore jest świetna, wiele osób ją poleca.

- A, tak, słyszałem o niej, ale nigdy nie miałem okazji. - powiedział od razu Cody, przypominając sobie, że takowa kawiarnia istniała. - To, co? Za godzinę?

- Jesteśmy umówieni.

~*~

O umówionej godzinie Christine i Cody spotkali się w kawiarni. Zamówili dla siebie po kawie, po czym zasiedli do jednego z wolnych stolików. Początkowo nie rozmawiali, ale to się szybko zmieniło.

- Ładnie tu. Ta kawa i ciasto też są genialne. Ktoś ewidentnie ma pasję do tego. - skomentował Cody, rozglądając się po wnętrzu. Naprawdę mu się tam podobało.

- Uwielbiam tu wpadać, choć nie zawsze to robię. Mają tu najlepsze ciasto, jakie kiedykolwiek jadłam. - stwierdziła Christine, wkładając do ust kolejny kawałek Brownie, które dla siebie zamówiła. - Jesteś w ogóle stąd? W sensie, z Nowego Jorku?

- Tak, tak. Z Queens, dokładnie. - odpowiedział, upijając łyk swojej kawy. - Ty pracujesz w szpitalu od dawna, prawda? Ludzie cię chwalili, przynajmniej tak słyszałem.

Christine zaśmiała się cicho, nie zamierzając zaprzeczać. Dobrze wiedziała, kto mógł to powiedzieć.

- Jedna z pielęgniarek wspominała, że byłaś ze Stephenem Strange'em. Nie chciałbym być wścibski, ale to prawda?

- Tak wyszło. - powiedziała od razu Christine, spuszczając nieznacznie wzrok. Nie lubiła wracać do tamtego tematu. - Jesteśmy przyjaciółmi i to się raczej nie zmieni. I on, i ja idziemy swoimi własnymi ścieżkami.

- Teraz to superbohater, a wcześniej był chirurgiem tak samo jak my. - stwierdził Cody, sam do końca nie wiedząc, dlaczego zaczął tamten temat. - Nie chcę nic mówić, ale chyba jestem jego fanem?

Christiana ponownie zareagowała cichym śmiechem. Była świadoma tego, że Stephen miał swoich fanów, a także przeciwników. Sama była do niego nastawiona neutralnie. Znała go w końcu przed tym, jak został czarodziejem.

Widząc, że Cody znów chciał zadać jej pytanie na temat Strange'a, Christine pokręciła głową sama do siebie.

- Nie pytaj mnie, dlaczego kiedykolwiek z nim zerwałam i dlaczego nie jesteśmy ze sobą.

~*~

Po zaledwie roku znajomości i wielokrotnych spotkaniach, Christine i Cody zaręczyli się, zamieszkali razem i planowali ślub. W listopadzie 2024 roku oboje zaprosili byłego kobiety, Stephena Strange'a na swój ślub w kościele w Nowym Jorku. Mężczyzna z dziwnym bólem obserwował, jak jego była ukochana szła do ołtarza za czterema dziewczynkami sypiącymi kwiaty.

- Ma piękną suknię. - skomentowała Meredith, która robiła za osobę towarzyszącą Stephena. - Kim ona właściwie dla ciebie jest, doktorku?

- Przyjaciółką. Nie drąż.

Mary uniosła nieznacznie dłonie ku górze, nie zamierzając na razie drążyć tamtego tematu. Wiedziała jednak, że mu nie odpuści i dowie się, kim była Christine Palmer, a właściwie teraz Christine Esten.

~*~

Stephen i Meredith siedzieli przy barze, kiedy podeszła do nich panna młoda. Kobieta, uśmiechnięta od ucha do ucha, stanęła tuż obok, prosząc barmana o więcej wina. Ten jednak nie zdążył zareagować, kiedy Strange zapełnił jej kieliszek za pomocą magii.

- Popisówa. - mruknęła Meredith, udając kaszel.

Christine zaśmiała się na jej słowa, nie mogąc lepiej podsumować tamtego zajścia.

- Cody jest twoim fanem. - powiedziała Christine, uśmiechając się delikatnie do mężczyzny przed sobą. - Mogę ci go przedstawić?

- Doktorek chyba nie chce na ten moment poznać twojego męża. - stwierdziła nagle Meredith, zwracając uwagi na Strange'a. - Jestem Mary. Miło cię poznać. - dodała, wystawiając przed siebie dłoń, którą Christine uścisnęła lekko. - Masz piękną suknię.

- Dziękuję. Ty też dobrze wyglądasz w swojej sukience. - skomentowała Christine, przyglądając się niebieskiej sukience dziewczyny. - Pasuje ci do oczu.

- Jesteś urocza.

Meredith nie odezwała się więcej, tylko odwróciła przodem do barmana, dając tym samym dawnym kochankom chwilę sam na sam. Choć wszystko dobrze słyszała, nie wtrącała się, jak to miała w zwyczaju, tylko dała im tą prywatność, której najwyraźniej potrzebowali. Zareagowała jednak, kiedy usłyszała z zewnątrz jakieś dziwne odgłosy.

Kiedy większość gości zebrała się na balkonie, Christine również pobiegła zobaczyć, co się działo. Cody prędko ją objął, ściskając mocno, bo bał się, że coś mogło się jej stać. Każdy z obecnych obserwował walkę Strange'a, Wonga, Meredith i Americi Chavez z Gargantosem, mackowatą istotą z Multiverse.

- To niesamowite, widzę coś takiego pierwszy raz. - powiedział cicho Cody, zerkając na swoją ukochaną z błyskiem w oczach. Dodawało mu to uroku.

- Tak, niesamowite to. - potwierdziła Christine, nie mogąc wyjść z podziwu, jak Stephen zmienił się na przestrzeni lat. - Kocham cię.

Cody nie odpowiedział, ale za to złapał jej twarz w swoje dłonie i najzwyczajniej w świecie pocałował. W akompaniamencie oklasków zgromadzonych gości.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top