Rozdział 15
Drzwi biura lekko się uchylają, przez co Molly dostrzega zdezorientowane spojrzenie Kenta. Jego mina zwiastuje, że sam do końca jeszcze nie ogarnął, co się dzieje. Nie ma jednak szans odezwać się nawet słowem, ponieważ jeden z bandziorów z hukiem zatrzaskuje drzwi, tym samym, miażdżąc nos Kenta.
Molly gwałtownie rzuca się w stronę biura. Podbiega do wejścia, chcąc uwolnić swojego znajomego. Nawet udaje jej się chwycić za klamkę, lecz co z tego, skoro jeden z bandytów skutecznie blokuje drzwi.
— Serio myślałaś, że pozwolę ci wejść do tego kochasia? — śmieje się obleśnie, co wywołuje ciarki na ciele kobiety. — Akurat on jest do niczego tu potrzebny — mówi jeszcze, a jego głos przypomina raczej skrzypienie nienasmarowanych drzwi. Holm krzywi się nieznacznie i odwraca w innym kierunku. Z wielkim szokiem patrzy na resztę agresorów. Dobrze jej znana sala, przestaje przypominać tą, do której codziennie przychodzi. Jest całkowicie zdemolowana.
Biedny Ingmar.
Bandyta podkłada szafkę pod drzwi biura, dzięki czemu sam nie musi ich blokować. Molly uświadamia sobie, że teraz z łatwością mógłby ją dopaść. Pospiesznie wraca do stanowisk i sprawnym ruchem wyjmuje wiatrówkę. Ma tylko nadzieję, że został w niej choć jeden nabój.
Nie ma czasu, aby to sprawdzić. Inny mężczyzna rusza w jej stronę, tym samym psując sobie świetną zabawę. Tak dobrze szło mu rozbijanie szklanej gabloty z pucharami.
— Co ty, mała, sądzisz, że pokonasz mnie zwykłą wiatróweczką? — Zamaskowany facet jest już na tyle blisko niej, że z łatwością mogłaby przestrzelić mu miejsce między oczami. W jednej chwili wyjmuje pistolet zza paska spodni, a Molly nerwowo prostuje swoją broń, celując prosto w niego. Ma wahanie, cała się trzęsie, ale za wszelką cenę stara się nie pokazać tego swojemu oprawcy. Próbuje udawać, że wszystko ma pod kontrolą. Wcale nie szumi jej w uszach tak bardzo, że gdyby tylko zamknęła oczy i poddała się temu otępieniu, runęłaby jak długa.
Głęboki wdech sprawdza ją na ziemię. Nie ma czasu na żale. Trzeba walczyć o swoje życie.
— Nie zbliżaj się! — krzyczy nerwowo, kiedy mężczyzna robi krok w jej stronę. Zatrzymuje się i patrzy na nią z wielkim zainteresowaniem.
— Ty naprawdę sądzisz, że pokonasz mnie tym czymś? — Wskazuje na broń, trzymaną w jej rękach. Bez przerwy jest wycelowana w niego, lecz jakoś wcale się tym nie przejmuje. — To jest prawdziwa broń, spójrz. — Prezentuje jej pistolet. Kobieta stara się skupić tylko na jego oczach. Cholernie niebieskich oczach. Jeśli opanuje jego spojrzenie, może go przechytrzyć, poznać jego następny krok. Przełyka ślinę, kiedy mężczyzna na moment odwraca się od niej. Cała jej praca w utrzymanie kontaktu wzrokowego właśnie legła w gruzach.
Wykorzystując chwilę, odsuwa się od niego o kilka kroków.
— Mamy mało czasu, maleńka — kwituje nagle, jakby ktoś mu właśnie o tym powiedział. Mimowolnie Molly patrzy na przestrzeń za jego plecami. Widzi kilku gangsterów, lecz wszyscy wydają się pochłonięci swoimi zadaniami. Naprawdę dobrze się bawią...
Oby w więzieniu bawili się równie świetnie.
— Gdzie jest Magnusson? — Jedno pytanie. Tylko jedno pytanie uleciało z jego ust i wystarczyło. Molly właśnie zrozumiała, że to wszystko dzieje się przez niego. Przez cholernego Jaspera Magnussona. Jej ręce trzęsą się tak mocno, że utrzymanie wiatrówki staje się ogromnym wyzwaniem. Lekko opada w dół, przez co, gdyby teraz strzeliła, na bank nie trafiłaby nawet w postać bandyty.
— Kto? — jąka się, co nie uchodzi uwadze mężczyzny. Podchodzi bliżej. Zdecydowanie za blisko.
— Magnusson. Nie dosłyszałaś?
— Nie wiem, o kim mówisz — jej głos jest cichy i nerwowy. Chciałaby przełknąć ślinę, lecz jej gardło jest totalnie suche. Odchrząkuje niegłośno, kiedy bandzior robi kolejny krok w jej kierunku. Jest naprawdę blisko. Praktycznie na wyciągnięcie ręki.
— Proszę, nie udawaj, bo źle się to dla ciebie skończy — grozi. To istna groźba i Holm doskonale zdaje sobie z tego sprawę. A dociera to do niej jeszcze wyraźniej, gdy czuje obślizgłą dłoń na swoim ramieniu. Jego palce boleśnie wbijają się w skórę Molly. Przyciąga ją do siebie, przez co bok jej ciała zderza się z jego postacią. Nie jest to w żadnym wypadku komfortowe. Holm ma ochotę krzyczeć, wołać o pomoc, ale kto jej pomoże? Kto ją tu usłyszy? Jedyna osoba, która mogłaby jej pomóc, jest zamknięta w osobnym pomieszczeniu. Swoim własnym więzieniu.
Przynajmniej nie musi patrzeć na te ogromne szkody...
— Mała. Wiem, że znasz Magnussona. Ja chcę tylko dowiedzieć się, gdzie ten skurwysyn się chowa. Na pewno możesz mi w tym pomóc. — Uśmiecha się chuligańsko. Wplątuje palce w jej włosy i delikatnie za nie ciągnie. Molly czuje jego ohydny oddech na karku. Czuje, że zaraz zwymiotuje. Te wszystkie emocje... to dla niej za dużo.
— Ja... ja nic nie wiem — wypowiada z wielkim trudem. Bliskość obecnego mężczyzny sprawia, że Holm traci racjonalność. Strach całkowicie zawładnął jej bezbronnym ciałem.
— Jesteś jego kochanką, jak możesz tego nie wiedzieć?! — Jest mocno rozdrażniony. Kobieta przeczuwa, że właśnie pęka nitka, która trzymała go przed wydobyciem się, drzemiącej w nim furii. — Mogę sobie dać łeb odstrzelić, że wiesz, gdzie on mieszka. Na bank tam byłaś! Dlaczego go kryjesz?!
— Nie wiem, o kim mówisz... — jąka ledwo słyszalnie.
Dlaczego go ukrywa? Nie potrafi nawet sama odpowiedzieć sobie na to pytanie. Może tak bardzo wmówiła sobie, że Jasper nie istnieje, że w jej głowie ślad po nim zaginął? A może chce go chronić? Z daleko widać, że ci ludzie nie chcą z nim jedynie porozmawiać.
Dlaczego mnie to obchodzi...
Jej mentalną rozmowę przerywa głośny plask, który mroczy ją na kilka sekund. Najpierw dociera do niej dźwięk, potem wraca ostrość widzenia, a dopiero na końcu czuje ból. Chwyta się za policzek, który z pewnością jest czerwony i roztrzęsiona patrzy na mężczyznę. Niemo pyta go dlaczego, lecz to absurdalne. Łzy cisną się do oczu, ale za wszelką cenę nie chce pozwolić im ulecieć. Nie pokaże słabości. Do końca ma zamiar być silna... przynajmniej takie sprawiać wrażenie, bo w głębi siebie już dawno rozprysła się na milion maleńkich kawałeczków.
Mężczyzna nie daje jej czasu na dojście do siebie. Ponownie chwyta ją za włosy, ale tym razem bardziej agresywnie. Pociąga do tyłu, przez co wygina się nienaturalnie.
— Nienawidzę kłamstwa — syczy prosto w jej ucho. Całe ciało kobiety drętwieje. Tego nie jest w stanie ukryć, a bezczelny uśmiech dręczyciela przekonuje ją w tym, że i on to widzi. Przenosi wzrok na jej policzek. — Ostrzegałem — mówi, jakby chciał oczyścić się z wyrzutów sumienia.
— To żadne usprawiedliwienie! Jesteście wszyscy psychiczni! Powinniście siedzieć w pudle! Daleko od normalnych ludzi! Widocznie nie pasujecie tu! — Adrenalina mocno zamgliła jej oczy. W głowie aż huczy jej od przeróżnych epitetów, których tak bardzo pragnie użyć, zwracając się do bandyty.
— W pudle? Tak, jak twój kochaś? — Śmiech dociera do uszu kobiety. Tego już za wiele. Ma zwyczajnie dosyć.
Wyszarpuje się z objęć mężczyzny, tracąc przy tym co najmniej kilka kosmyków włosów. Staje naprzeciwko, patrząc prosto w jego niebieskie oczy. Wyglądają odrobinę znajomo. Przypominają jej kogoś, lecz to mało realne. Jest tylko jedna osoba, która mogłaby być zamieszana w ten drugi świat i z pewnością go tu nie ma.
— To nie jest mój kochaś! — Krzyczy głośno, jakby tym sposobem chciała również siebie w tym przekonać. Czuje się niekomfortowo z faktem, że ktokolwiek identyfikuje ją jako kochankę Magnussona. To obrzydliwe.
W przypływie gniewu niczym zawodowiec, unosi wiatrówkę i strzela wprost w stopę mężczyzny. Nikt się tego nie spodziewał, a szczególnie on.
Jeśli wcześniej myślała, że widziała w nim złość, to grubo się myliła. Wtedy to był tylko zalążek, który teraz wykiełkował.
Wpadł w szał. Molly nie jest pewna, czy ktokolwiek byłby w stanie go teraz uspokoić. A już z pewnością nie ona.
Mężczyzna wyjmuje pałkę i bez wahania uderza nią bezbronne ciało Holm. Nie patrzy, gdzie zmierzają zamachnięcia. To nie jest ważne. Istotne jest to, żeby cierpiała. Mocno i długo. Jego zniewaga będzie ją wiele kosztowała...
Wyrywa wiatrówkę i rzuca ją daleko, poza zasięg jej dłoni.
— Jesteś taka głupia — mówi niczym szaleniec. — Wystarczyło, żebyś mi powiedziała, gdzie on jest i tyle. Nasze drogi by się rozeszły — kontynuuje, patrząc wprost w jej przestraszone oczy. Ukrywanie emocji jest już zbyt niemożliwe dla Molly. Mężczyzna czyta z niej jak z otwartej karty, chociaż jednym uczuciem, które widzi, jest strach. Ogromny, ponadwymiarowy strach.
— Zostaw mnie — udaje jej się wyjąkać, lecz wiąże się to z głośnym śmiechem bandziora.
— Gdybyś tylko mi wcześniej odpowiedziała...
— Ja nie skłamałam — brnie dalej. Zasłania twarz przed kolejnym uderzeniem, przez co pałka uderza o jej dłonie. Syczy z bólu.
— Znieważasz mnie! Tak totalnie, bez skrupułów to robisz! — Uderza ją jeszcze kilka razy, a przy ostatnim Holm traci siły w nogach i zwyczajnie upada na podłogę. Mężczyzna, podchodząc do niej, celowo nadeptuje na nadgarstek i z uśmiechem na twarzy słucha jej wilczego wycia. Napaja się bólem kobiety. Wygląda niczym drapieżne zwierzę, którego strach ofiary wprowadza w podniecenie.
— Dość, proszę — jęki Molly są ledwo słyszalne, lecz bandyta specjalnie wyostrza zmysły, by usłyszeć jej błagania.
Spogląda na swoją stopę i kręci głową niedowierzając.
Ona naprawdę sądziła, że zrobi mi krzywdę wiatrówką? Przecież tam są tylko śruty...
Nie przyznaje, że to w dużej mierze zasługa blachy w butach. Woli udawać, że jest tak silny, jak któraś z postaci z samego Marvela.
Po ostatnim uderzeniu Molly czuje metaliczny posmak w ustach. Smak ten przyprawia ją o mdłości. Krew nigdy nie była dla niej czymś lubianym. Nie znosi nawet jej widoku.
Świat na moment przestaje być tak wyraźny, a głosy jakoś ucichły. Holm ma wrażenie, że nawet ból stał się trochę mniej odczuwalny. Zaczyna czuć się błogo.
Bandyta, gdy dostrzega, że jego ofiara jest półprzytomna, pragnie ją nieco ocucić. Uważa, że to za wcześnie na sen.
Znów sięga do jej włosów. Chyba mu ku temu zapęd. Ciągnie mocno, unosząc kobietę ponad podłogę. To ją skutecznie rozbudza. Krzyczy w głos, nie mogąc wytrzymać silnego bólu. Dobrą chwilę zajmuje jej rozeznanie się, co się dzieje. Zdążyła już odlecieć w błogą nicość, a tu nagle pobudka i powrót do koszmaru.
— To tak, żebyś mnie nie zapomniała — mruczy w jej ucho. Molly nie ma już siły na żadne reakcje. Poddaje się. Pozwala robić z sobą cokolwiek, byleby już tego nie przedłużać. Ma nadzieję, że w ten sposób szybciej mu się znudzi i odpuści.
Jej plan coś w sobie ma, bo mężczyzna wydaje się mniej nią zainteresowany. Spogląda na towarzyszy i poprzez porozumiewawczy wzrok już wie, że najwyższa pora na odwet.
Kuca przy zmarnowanej Holm. Jej oczy wyrażają całą gamę emocji. Widzi w nich smutek, lęk, ale także nadzieję. Może martwi się o własne życie? Zapewne. Jej zmagania tylko nakręcają mężczyznę, ale nie ma już na to czasu. Pora zwiewać.
— Jeszcze się spotkamy, Molly Holm. Obiecuję — rzuca ostatnie słowa w jej stronę, a jego wzrok o chwilę za długo wpatruje się w postać kobiety. Nie czeka na odpowiedź. Wie, że i tak jej nie uzyska. — Mam tylko nadzieję, że wtedy będziesz bardziej rozmowna — zdanie wypowiedziane przez mężczyznę szumi w jej głowie. Słyszy je kilkukrotnie, raz głośniej, raz ciszej, a raz bliżej i raz dalej. Jej umysł całkowicie wariuje. Nie jest w stanie określić, gdzie znajduje się ów facet. Ciężko jej rozeznać się, gdzie sama się znajduje. Czy dalej leży na tej podłodze, czy może znów jest unoszona za włosy?
Jej zdezorientowanie nie trwa jednak zbyt długo, bo zaraz traci przytomność na dobre.
___________
Rozdział odrobinę krótszy, ale próbuję wrócić na odpowiednie tory po tak długim czasie nieobecności. Mam nadzieję jednak, że przypadł Wam do gustu. Byłoby mi niezmiernie miło ujrzeć ślad po Was! Trzymajcie się!
Klaudia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top