Rozdział 6
<N. Trzecioosobowa>
— Ty miałbyś mnie pokonać? Jeszcze bez pomocy tego demona? Nie rozśmieszaj mnie Naruto. Musiałbyś opanować swoją specjalną technikę do końca, a oboje dobrze wiemy, że beze mnie nic nie zdziałasz — zaśmiał się Orochimaru.
— Co z tego? Może masz rację. Nic sam nie zdziałam, ale zapomniałeś o czymś. Ja nie działam sam. Mam moich przyjaciół, których traktuję jak rodzinę. A teraz, jeżeli byłbyś tak łaskaw, to walcz, a nie gadaj — syknął chłopak.
— Jak chcesz — odpowiedział czarnowłosy i rzucił się w stronę blondyna.
— Kage Bunshin no Jutsu! — zawołał zielonooki, a obok niego pojawiły się trzy klony.
Jeden pobiegł na uśmiechniętego naukowca. Drugi i trzeci zaczęły tworzyć w ręce chłopaka jego nową technikę.
Klon blondyna i Orochimaru walczyli, wymieniając się ciosami i broniąc, na przemian. Żadne nie chciało odpuścić. Jednak po chwili klon jinchuuriki nie zdążył się obronić i dostał w brzuch, przez co zniknął. Czarnowłosy nie chciał tracić czasu i już miał skoczyć w stronę prawdziwego blondyna, kiedy nagle przed nim przeleciał kunai, którego ledwo zdążył uniknąć. Spojrzał na rzucającego i zdziwił się, widząc przed sobą członka klanu Uchiha we własnej osobie. Nie miał czasu się zastanowić, skąd on się tu wziął, ponieważ usłyszał świst powietrza. Nagle zerwał się porywisty wiatr, odwrócił się, by sprawdzić co to, ale nie mógł tego zrobić, bo poczuł ból pierw w żołądku, a potem całym ciele. Czuł, jakby coś go rozrywało na strzępy od środka. Zacisnął zęby i powieki, by nie krzyknąć z bólu.
Tymczasem usatysfakcjonowany Naruto przygotowywał się do kolejnego ataku. Wiedział, że Rasenshuriken nie zatrzyma do końca Legendarnego Sannina. Postanowił, że zaatakuje go swoim kekkei genkai. Skupił wzrok na przeciwniku, który powoli się podnosił. Jego oczy zabłysły, a Orochimaru, który miał się już podnieść, klęczał na kolanach i patrzył w ziemię. W jego oczach Naruto dostrzegł strach, który po chwili zniknął. Czarnowłosy wstał i uśmiechnął się przebiegle, co zrobił również blondyn.
— Myślałeś, że zwykłą iluzją mnie pokonasz?
— Myślałeś, że jestem tak głupi i nie wiem, że to cię nie pokona?
— Co?
Orochimaru czuł, odrętwienie we wszystkich kończynach. Jego oczy się rozszerzyły, gdy zorientował się, że nie może się ruszać.
— Specjalnością mojego Runigena nie są iluzje. To obezwładnienie przeciwnika. Mogę w każdej chwili pozbawić cię, czucia, w której z kończyn. Nie zabije cię, bo nie jestem jeszcze na to gotowy, ale odbiorę ci wszystkie techniki — powiedział ponuro zielonooki.
— Nie rób tego! Nawet się nie waż! — wrzasnął Orochimaru, nie wiedząc, że już za późno.
Zielonooki skupił się na rękach i powoli sprawił, że jego przeciwnikowi wracało czucie we wszystkich kończynach, oprócz rąk. Natomiast Sannin czuł, że czucie w kończynach wraca, tylko rękami nie mógł ruszać, przez co wisiały bezwładnie, wzdłuż jego ciała. Jego wzrok wyrażał wściekłość i panikę.
— Zapłacisz mi za to! — syknął Sannin.
Nagle obok niego pojawił się białowłosy, który chwycił swojego mistrza w pasie.
— Kabuto zabierz mnie stąd — powiedział cicho do swojego sługi.
— Dobrze.
— Jeszcze się spotkamy, Naruto Uzumaki! — powiedział na pożegnanie czarnowłosy.
Oboje zniknęli, a blondyn zamknął oczy. Gdy je otworzył były na powrót niebieskie. Uśmiechnął się, wiedząc, że ma na jakiś czas z głowy jednego ze swoich wrogów. Musiał się podzielić, po egzaminie, tą informacją ze swoją „rodziną". Na pewno się ucieszą!
Jego radość zniknęła, w chwili, gdy zobaczył użytkownika sharingana, który wpatrywał się w niebieskookiego z rozdziawioną buzią. Źrenice Uzumaki'ego się rozszerzyły.
Skoczył na gałąź drzewa, na którym był jego kolega z drużyny i zaczął się w niego wpatrywać, czekając na pytania z jego strony. Jakie było jego zdziwienie, kiedy nic takiego nie nadeszło.
— Kto o tym wie? — spytał czarnowłosy.
— O moim kekkei genkai? Tylko moja rodzina, a teraz jeszcze ty — odpowiedział blondyn.
— Dlaczego nikomu o tym nie powiesz?
— Słuchaj, nie jesteś moim przyjacielem, albo rodzicem, więc nie widzę sensu ci się tłumaczyć z tego. Jedyne co musisz wiedzieć to, to, że nie masz o tym nikomu mówić — stwierdził chłopak.
Uchiha zmarszczył brwi. Zaciekawiła go zdolność Uzumakiego, jak i jego osoba. Jednak blondyn nie pozwalał się do siebie, prawie nikomu, zbliżać. Sam użytkownik sharingana nie chciał przyjąć do wiadomości, że chciałby się zaprzyjaźnić z kimś takim, jak on. Był przecież Uchiha!
— Dobra, ale kiedyś i tak mi powiesz.
— Może. Wracajmy do obozu, rano wyruszamy. Trzeba zdobyć zwój — powiedział sartyfikant i nie czekając na odpowiedź, ruszył do wcześniej wspomnianego miejsca.
Sasuke ruszył zaraz po nim i szybko go dogonił, dzięki czemu skakali równo. Po chwili dotarli do obozu i zobaczyli, że ich koleżanka jeszcze śpi.
Naruto westchnął, zastanawiając się, jak to możliwe, że te hałasy jej nie obudziły. Szybko rozebrał pułapkę, którą wcześniej zastawił i położył się spać. Teraz była warta czarnookiego, więc blondyn się, aż tak nie martwił.
***
Powiedzieć, że błękitnooki był zirytowany to mało. On był wściekły. Gdyby nie to, że naprawdę chciał zaliczyć egzamin, zabiłby swoją drużynę na miejscu. Winił ich po większej części, za to, że są ciągle atakowani, bo non stop krzyczeli, więc raczej nic dziwnego, że inne drużyny ich zaczęły atakować jedna po drugiej!
Nagle poczuł, jak powietrze wokół niego zaczyna świszczeć, więc skoczył wysoko, dzięki czemu uniknął lecącego w jego stronę kunai'a. Obrócił się w powietrzu i rzucił w stronę, z której broń przyleciała jednego z jego shuriken'ów. Wróg wyskoczył zza krzaku. Chciał zaatakować Uzumakiego, ale nagle dostał w tył głowy z łokcia różowowłosej.
— A masz! — wrzasnęła, bijąc go po głowie.
— Głośniej! Nikt cię nie słyszał — syknął niebieskooki.
— O co ci chodzi? — spytała zła, podchodząc do blondyna i zostawiając nieprzytomnego wroga na ziemi.
— O co mi chodzi?! Cały czas się drzesz! Ty myślisz, że jesteśmy tu sami? Że wrogowie nie czekają, by nas znaleźć i zaatakować?! Jakbyś nie zauważyła ani Sasuke, ani ja, ani ty nie mamy prawie czakry, więc jeżeli będziesz, dalej zwabiać tu wrogów, razem z Sasuke, to przez was zginiemy! — powiedział chłopak na jednym tchu. Spojrzał ze złością w oczy jego koleżanki i znalazł w nich skruchę.
— Przepraszam — wymamrotała.
Sartyfikant bez słowa podszedł do obolałego czarnowłosego i pomógł mu wstać. To była już ich piąta walka dzisiaj, a jakimś dziwnym trafem, żadna z drużyn, którą pokonali, nie miała zwoju, który był im potrzeby, przez co cała trójka była nieźle poirytowana.
— Chodźmy — mruknął blondyn i ruszył do przodu, a za nim reszta drużyny siódmej.
Po jakiejś godzinie natknęli się na kolejną drużynę. Niebieskooki był zły, więc szybko się z nimi rozprawił. Jego humor bardzo się poprawił, gdy okazało się, że owa drużyna miała zwój, którego potrzebowali.
Cała trójka się uśmiechnęła i ruszyła w stronę wieży. Dotarli tam w kilka godzin. Byli zmęczeni, więc bardzo się cieszyli, że to koniec. Gdy stanęli na środku pokoju, który był w wieży, przed nimi pojawił się Iruka. Brunet uśmiechnął się, widząc przed sobą trójkę genninów.
— Zdaliście! Teraz otwórzcie zwój!
-------------------------------------
Poprawiony
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top