Rozdział 11

  <Naruto>

Po walce, podczas której dyskretnie wysłałem mojego zmienionego klona do Kage, wróciłem na trybuny koło Gaary i reszty. Patrzyłem na mojego klona, który był zmieniony w strażnika i niespodziewanie zaatakował „Kazekage". Wywołało to niemałe poruszenie, gdyż był zmieniony w strażnika z wioski Piasku, by ci w pewnym wypadku nie oskarżyli Konohy o atak na ich Kage. Po niedługiej chwili Orochimaru wyszedł ze swojego przebrania, a mój klon zniknął. Widać, że wężowy był zdziwiony, gdy to się stało, tak samo, jak gdy zaatakował go Hokage i jego strażnicy. Na początku białowłosy proponował, byśmy uciekli, gdy tylko wężowy się ujawni, ale wolałem się upewnić, że wszystko jest w porządku. Zerknąłem kątem oka na zszokowane twarze rodzeństwa Gaary i uciekający w oddali tłum.
Nagle wyczułem silną czakrę skumulowaną w jednym miejscu. Mój wzrok skierował się w stronę walki Hokage z Orochimaru i momentalnie zastygłem. Spodziewałem się, że mając na głowie praktycznie dwie wioski, czarnowłosy ucieknie, a ten postawił silną barierę.
— Cholera — warknąłem cicho. — Lisie użyczysz mi czakry? Moja jest na wyczerpaniu. Nie dam rady tak walczyć — przyznałem z niechęcią. Iluzja na kilkaset osób i aktywowanie mojego Kenkei gennkai jedno po drugim to dosyć wyczerpujące rzeczy i tak naprawdę ledwo mi starczyło czakry. A nie mogę wykorzystać jej całej, bo umrę.
— Jasne, dzieciaku.
Po chwili poczułem, jak przez moje żyły przepływa czakra Kuramy. Skoczyłem w kierunku walczących, którzy byli już w barierze. Zaraz za mną poszedł Gaara, którego otaczał jak zwykle piasek. Gdy znaleźliśmy się przy barierze, podszedłem do niej, po czym położyłem na niej rękę i wysłałem czakrę pomiędzy „warstwy" owej bariery. Po chwili bariera wybuchła, a ja ruszyłem w stronę Orochimaru, który właśnie miał przebić mieczem Hokage, ale go rozproszyłem.
Rzuciłem w jego stronę kunai'e, przez co ten odskoczył, a staruszek był bezpieczny. Dałem znak Gaarze, żeby poszedł pomóc Hokage, którego trzymały trupy Kage, a ja miałem zająć się Orochimaru. Nie oczekiwałem od czerwonowłosego, że go pokona. Tak samo, jak ja ma dwanaście lat, a oni są byłymi Kage. Ja również najpewniej nie dałbym im na razie rady, dlatego muszę zniszczyć przyzywającego. Albo, chociaż pozbawić go czakry. A Gaara ma ich zająć do czasu, aż Orochimaru zniknie.
Złożyłem pieczęcie i wykonałem klonowanie cienia. Klony pobiegły w stronę wężowego i zaatakowały go. Czarnowłosy walczył chwilę z nimi wręcz, ale gdy znikły, ja miałem w swojej dłoni rasengana. Rzuciłem się do przodu i zaatakowałem go, aczkolwiek na moje nieszczęście zdążył się uchylić i podskoczyć do góry wykonując salto i kopiąc mnie w plecy, przez co odleciałem do przodu. Przeturlałem się, robiąc kilka razy fikołka, aż w końca udało mi się odzyskać równowagę i stanąć na nogi. Skoczyłem do przodu wprost na czarnowłosego i zacząłem z nim walczyć wręcz. Wymienialiśmy nawzajem ciosy i wyraźnie przegrywałem. Wcześniejsza walka z Hyuugą i zablokowane tenketsu dały o sobie znać. Syknąłem cicho i odskoczyłem na bezpieczną odległość. Orochimaru zaśmiał się i zaczął składać nieznane mi pieczęcie. Po krótkiej chwili poczułem, jak przez całe moje ciało przechodzi fala bólu. Krzyknąłem, nie dając rady się powstrzymać i upadłem na kolana. Miałem mroczki przed oczami, a ból, który narastał z każdą sekundą, nie pomagał mi się ocucić. Po chwili zacząłem tracić świadomość. Ostatnie co usłyszałem to, jak ktoś woła moje imię. Niestety nie byłem w stanie zidentyfikować właściciela głosu.
***
Wszystko mnie bolało. Miałem wrażenie, że całe moje ciało płonie. Zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz. Próbowałem otworzyć oczy, ale nie mogłem. Miałem wrażenie, że moje powieki są wykonane z ołowiu. Syknąłem, czując nagły ból na dłoni. Zacisnąłem mocno zęby i spiąłem się, nadal nie poddając się i próbując otworzyć oczy. Udało mi się po kilku próbach. Spodziewałem się zobaczyć, żarówkę, która by mnie oślepiła, ale zobaczyłem ciemność. Super. Ciekawe gdzie jestem? W jakiś lochach czy może więzieniu? Może Gaarze nie udało się mnie wyciągnąć i shinobi Konohy mnie złapali? Cóż to możliwe, biorąc pod uwagę zamieszanie, które potrafi zdezorientować, nawet kogoś, kto je wywołał.
Westchnąłem ciężko i rozejrzałem się powoli. Było ciemno, ale mogłem dostrzec zarysy „ścian". Głowa pulsowała tępym bólem, więc po chwili położyłem się z powrotem i zacząłem machać przed sobą ręką. Nie wiem po co. Miałem nadzieję, że dam radę coś chwycić i o dziwo udało mi się. Opuszkami palców przejechałem po materiale znajdującym się mniej więcej metr od mojej twarzy. Ledwo go dotknąłem, więc podniosłem się do siadu i ponownie wystawiłem rękę do góry. Mogłem poczuć materiał znajdujący się nade mną. Podniosłem brew i, zapominając o bólu, stanąłem na czworakach i skierowałem się przed siebie. Po kilku sekundach mogłem poczuć chłodne powietrze owiewające moją twarz. Kilka metrów dalej było zapalone ognisko, więc wywnioskowałem, że jestem w lesie. Wyszedłem z namiotu, jak się po chwili okazało, i skierowałem się w stronę ognia. Na pniu przed nim siedziały dwie postacie, w których rozpoznałem Gaare i tego białowłosego.
— Em... Chłopaki — powiedziałem, zwracając tym na siebie ich uwagę. Oboje odwrócili się do mnie, a czerwonowłosy skoczył na mnie, przytulając mnie.
— Ty cholero! Już zupełnie postradałeś zmysły?! Mogłeś zginąć! — krzyknął wściekły.
— Przepraszam. — Podrapałem się po głowie, gdy miętowooki odszedł ode mnie na raptem dwa kroki. — Co się w ogóle stało?
— Orochimaru użył jakiejś pieczęci, która prawie cię zabiła, a ty, zamiast uniknąć ataku, stałeś i gapiłeś się jak debil — wyjaśnił ze znużeniem czerwonooki.
— Eh? Jaka to pieczęć? — spytałem ciekawy. Miałem wrażenie, że na czole białowłosego pojawia się pulsująca żyłka.
— Prawie umarłeś i to jest twoje pierwsze pytanie? Nie martwisz się, co się po tym stało? Doprawdy jesteś beztroski — prychnął ze zmrużonymi oczami.
— A no... Ile spałem? Gdzie jesteśmy i gdzie idziemy? Za ile tam dojdziemy? Co się potem stało? Czy nic się nie stało mojej byłej drużynie? — wyrzuciłem z siebie resztę pytań, których najwyraźniej oczekiwał chłopak, bo uśmiechnął się lekko, ale zanim zdążył coś powiedzieć, wyprzedził go miętowooki.
— Śpisz od dwóch dni. Jesteśmy na granicy kraju Ognia, a kierujemy się do małego kraju oddalonego jakiś tydzień drogi stąd. Po twoim „omdleniu" wtrącił się on. — Gaara wskazał palcem na czerwonookiego. — Zaatakował Orochimaru, a ja cię wziąłem. Obserwowaliśmy z daleka, co się dzieje i z przykrością stwierdzam, iż Hokage nie żyje. — Patrzyłem na czerwonowłosego zszokowany. To niemożliwe... Prawda? On najwyraźniej nie zauważając mojego szoku, kontynuował. — Po wszystkim wioski były dosyć skołowane, więc Suna wróciła do siebie, ale zawrócili, gdy zorientowali się, że mnie nie ma. Konoha wysłała za tobą pościg jakiś dzień później, gdy byliśmy już jakieś dwa dni drogi dla nich, dalej.
Miałem wzrok wbity w ziemię. Targały mną sprzeczne emocje. Szczęście i rozpacz. Było mi naprawdę smutno z powodu śmierci trzeciego. Był dla mnie jak wujek. Nie powiedziałbym dziadek, bo on na pewno byłby mi bliższy, ale wujek owszem. Może nie zawsze podejmował dobre decyzje, czasami dawał sobą manipulować, ale mimo wszystko kochałem go na swój sposób. Był, jaki był, nic na to nie poradzę, ale nie chciałem, żeby umarł! Nigdy bym mu tego nie życzył... Zacisnąłem zęby najmocniej, jak umiałem. Orochimaru mi za to zapłaci. Zabije go.
— Naru, nie smuć się — powiedział czerwonowłosy, przytulając mnie. — Przynajmniej twoja drużyna jest bezpieczna i masz jeszcze nas — dodał cicho. Skinąłem głową i wtuliłem się w niego. Zacząłem płakać.
Miętowooki siedział ze mną w uścisku przez około półtorej godziny, cały czas głaszcząc mnie po plecach i mówiąc, że będzie dobrze. Wiedziałem, że teraz będzie lepiej, ale mimo wszystko nie mogłem powstrzymać smutku ani łez.
Po tym, jak się wypłakałem, białowłosy dał mi miskę ramenu, którą nie wiem, skąd wziął i nie chcę wiedzieć. Zjadłem, chociaż trochę wolno. Normalnie pewnie bym zjadł kilka takich misek, ale nie mogłem się zmusić do tego. Po ledwie kęsie miałem wrażenie, że będę zwracać, ale powstrzymałem się i zjadłem do końca. Przecież nie jadłem od dwóch dni.
Potem trochę porozmawiałem z Kuramą i poszedłem z powrotem spać. Śnił mi się trzeci, przez co obudziłem się około szóstej z twarzą mokrą od łez. Lis mnie zaczął uspokajać, dzięki czemu po pół godziny znowu usnąłem.
Ponownie obudziłem się, a właściwie zostałem obudzony przez białowłosego, o godzinie ósmej na śniadanie, po którym wyruszyliśmy w dalszą drogę.  

-----

Hej!

Co tam u was? Wszystko gotowe do szkoły? Chyba wszyscy ubolewają, że to już koniec wakacji, ale cóż, mówi się trudno. Ja mam zamiar wykorzystać tę końcówkę by uporządkować w końcu komputer.

Następnym rozdział... Cóż nie będę was okłamywać. Nie mam bladego pojęcia. Chcę go napisać do 15 września, ale czy dam radę? To się okaże. 

To chyba tyle. Pozdrawiam i do napisania! ^-^

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top