Sylwester #1
Polska
Był ostatni dzień grudnia, co oznaczało że dzisiaj sylwester!
Chodziłem z bratem po galerii aby kupić jakiś upominek dla Rosji, gdyż zaprosił nas na imprezę z tej właśnie okazji. Nie zbierało się jednak abyśmy mieli coś znaleźć w najbliższym czasie.
- Nadal nie mogę zrozumieć dlaczego mnie tu wyciągnąłeś, mogliśmy po prostu pójść do monopolowego kupić wódkę. - zacząłem.
Węgry spojrzał tylko na na mnie wymowniej, a ja odwróciłem wzrok udając bezinteresownego.
Po dłuższej jednak chwili szukania czegoś, chyba zrozumiał że miałem racje.
- Lengyelország - mruknął.
- Hm?
- jedziemy do monopolowego! - z rezygnacją przyznał mi rację. Nienawidził tego robić co dawało mi satysfakcję. Gdy znaleźliśmy się pod sklepikiem osiedlowym ja wyskoczyłem aby wybrać coś warościowego dla Rosjana.
- Jest nasza zdobycz! - wparowałem do samochodu strasząc przy tym Węgra. Przyjrzał się temu co trzymałem w dłoniach
- Jakie wziąłeś? - spytał zaciekawiony.
- Orkiszową - odparłem eksponując butelkę jak w reklamie. Ten zaśmiał się krótko, po czym odpalił pojazd.
Gdy dojechaliśmy na do naszej chatki było wczesne popołudnie co dawało nam jeszcze trochę czasu do wieczora. Postanowiliśmy wykorzystać ten czas i zrobić sobie obiad. Nie chciało nam się robić czegoś bardzo skomplikowanego więc postawiliśmy na prostotę, jajecznica z boczkiem i cebulką.
Na początku Węgry przygotował wszystkie składniki, a ja wyraziłem się chęcią pomocy i zacząłem siekać cebulkę.
Szczerzę to nie mogłem się już doczekać spotkania z innymi, chociaż z drugiej strony nadal miałem obawy co do ilości osób które tam będą. Nie że nie lubiłem towarzystwa, bo bardzo lubiłem, po prostu czułem się dosyć nie pewnie w obecności dużej ilości osób. Nie lubię tłoków bo czuje jakbym nie miał sytuacji pod kontrolą.
A sylwester to przecież jest coś, na pewno będzie ogrom gości, hałas, pewnie jakieś bójki, wyznania miłosne..
Wracając do obiadu, po tym gdy braciszek uszykował wszystkie składniki, ja już wykonałem swoje nuezwykle trudne zadanie. Cholera. Zawsze przez to łzawiłem.
- Oj no nie płacz - usłyszałem rozbawiony głos obok mnie.
- No a żebyś się nie zdziwił jak ty będziesz zaraz płakał - szturchnąłem cwaniaka w ramię.
Odpowiedział jedynie krótkim śmiechem, kontynuując krojenie boczku. Gdy skończyliśmy przyrządzać danie, wyciągnąłem talerze i sztućce, a brat zaczął nakładać na nie jajecznice. Po tym gdy usiedliśmy do stołu zaczęła się rozmowa.
- Czyli teraz pozostaje czekać - powiedział.
- Mhm - odmruczałem z pełną buzią. - to co teraz robimy? Zostało nam jeszcze sporo czasu - dodałem po przełknięciu kęsa. Węgry przez chwilę się zastanawiał.
- Może film?
- Mi pasuje - powiedziałem z uśmiechem.
Po zjedzeniu posiłku, odłożyliśmy naczynia do zlewu i skierowaliśmy się w stronę salonu aby obejrzeć wspomniany film. Wybraliśmy pierwszy lepszy thriller i zaczęliśmy oglądać, niestety oczy już nam się kleiły po posiłku.
Nim się obejrzałem znalazłem się na pięknym białym ogierze pędząc przez cudowną makową polanę.
- Lengyelország - usłyszałem gdzieś z tyłu głowy jednak zbyłem to.
- Lengyelország! - znajomy mi głos powtórzył moje imię.
- LENGYELORSZÁG! - moje oczy w momencie ujrzały braciszka, a obraz polany rozmył się. Po smutniałem.
- Hej, byłem akurat w trakcie pięknej przejażdżki..
- Szykuj się, zaspaliśmy - wyjaśnił prędko odskakując ode mnie. Podniosłem się z lekkim zdezorientowaniem. Spojrzawszy na zegarek i faktycznie było już dość późno..
O nie, to nie za dobrze..
Chociaż chyba nas nie zabiją jak się trochę spóźnimy prawda? Znając jednak braciszka zawsze musi być punktualnie, więc jeśli chciałbym nie iść na piechotę to musiałbym się teraz pośpieszyć. Postanowiłem zrobić to samo co on, czyli się przebrać.
Gdy wtuptałem po schodach podbiegłem do mojego pokoju i zacząłem przeszukiwać szafę w poszukiwaniu jakiejś koszuli oraz spodni.
- okej może być - powiedziałem sam do siebie wyciągając białą koszulę oraz po chwili spodnie, które miały barwę jasno brązową.
Wybiegliśmy z pokoi do łazienki w tym samym czasie. Zaczęliśmy się czesać, myć zęby, psikać perfumami..
- Jest git? - pokazałem się bratu.
- Jest git. A ze mną git? - odparł, powtarzając pytanie.
- Jest git - wyciągnąłem kciuki w górę.
Po zejściu do salonu spojrzałem na zegar, i mrugnąłem kilkakrotnie.
- Tyle dobrze że mamy samochód - Węgry poprawił włosy.
- I to jak - odparłem. - Dobra, ty idź do samochodu, ja idę po upominek do kuchni.
Węgry przytaknął i ubrał się, gdy ja wróciłem się do kuchni. Wziąłem torebkę ze stołu, po czym ubrałem kurtkę i wyszedłem z mieszkania.
***
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top