Rozdział 7

HARUKI

Zatrzasnąłem za sobą drzwiami. Ten dźwięk mógłby obudzić pół bloku. Jednak kompletnie mnie to nie interesowało. Mogą sobie dzwonić po policje zgłaszając zakłócanie ciszy nocnej. Proszę bardzo! Dzwońcie! Ręce aż mnie świerzbiły. Pierwszym co mi w nie wpadło był wazon z kwiatami. Następnie ramki ze zdjęciami i luźno leżące rzeczy na szafkach. W ostatecznym rozrachunku na podłodze wylądowały nawet dwie doniczki.

Stałem ciężko dysząc. Poziom adrenaliny nieco opadł, to ocaliło pozostałe kruche rzeczy z salonu. Podszedłem do barku i drżącymi rękoma wyciągnąłem kilka butelek alkoholu.


Zerwałem się z łóżka przy okazji mając twarde lądowanie na podłodze. Co to kur...

- Kurwa, zajebisty pomysł na pobudkę!

- Nie mogłem cię do budzić, jedzie od ciebie wódą na kilometr! Stwierdziłem, że szybki, zimny prysznic dobrze ci zrobi.

Cholera. Nie dość, że jestem cały mokry to jeszcze łóżko. No cóż... Podniosłem się i z powrotem zaległem na łóżku.

- Ty sobie chyba jaja robisz. Co się z tobą dzieje?! Jak ty wyglądasz?! Chlew w całym domu, kiedy tu ostatnio sprzątałeś?!

- Wczoraj wieczorem.- Odpowiedziałem zgodnie z prawdą.- Odwal się ode mnie.

- Ej, Haru. Co się dziej?

Czułem jak materac ugina się pod jego ciężarem.

- Jak w ogóle tu wszedłeś?

- Drzwi były otwarte. Przez chwilę wpatrywałem się w ten burdel w salonie, a później po śladach pustych butelek dotarłem do ciebie.

W sumie bardzo możliwe. Naprawdę niewiele pamiętam co się działo, gdy wróciłem do domu. Bałem się zajrzeć do salonu. Naprawdę, aż tak źle wyglądał? Pewnie lepiej niż mogło być. Jedynie co świadczyło o szaleństwie wczorajszej nocy to opatrunek na głowie i butelki po alkoholu wokół łóżka. Usiadłem po turecku.

- Po kolei. Co sobie zrobiłeś w głowę?- Odezwał się stanowczo.

- Uderzyłem w ścianę. Nic takiego, niewielka ranka.

- Skąd ten bajzel w domu?- Zadał kolejne pytanie.

- Można powiedzieć, że miałem złą noc. Byłem trochę zły i tak jakoś wyszło.

- Haru, jeśli masz jakieś problemu to powiedz. Wiesz przecież, że mi możesz zaufać.

Czułem rosnącą gulę w gardle. Coraz bardziej docierały do mnie wczorajsze wydarzenia. Zabrali mnie od niego. Tsumi. Już go nie zobaczę. Serce zabiło nieco mocniej. Odchyliłem się do tyłu kładąc się na łóżku. Oczy przesłoniłem przedramieniem.

- Chyba się zakochałem.- Powiedziawszy od razu przygryzłem wargę ukrywając jej drżenie.- Jednak wszystko skończone.

Słyszałem jak jego ręce zaciskają się w pięści na kołdrze biorąc głęboki wdech.

- Dlaczego skończone?

- Zwolnili mnie. Już go nie zobaczę. Nigdy.- Wiele wysiłku kosztowało mnie to, by mój głos nie zarżał.

- Straciłeś prace? Okej, ale co to ma do rzeczy?

- To nie ważne. Już go nie zobaczę.

W odruchu chwyciłem pustą butelkę leżącą koło mnie i wycelowałem nią w przeciwległą ścianę. Po podłodze rozsypało się tłuczone szkło. Dyszałem z wściekłości. Dłonie zacisnąłem na kolanach chcąc ukryć ich drżenie.

- Cholera.

- Jesteś idiotą i debilem.- Wysyczał wściekle.- Ale mimo to cię kocham.- Wyszeptał.

No pięknie.

- Masaru, dlaczego to sobie zrobiłeś?

Przecież wiesz, że nie warto darzyć mnie jakimkolwiek uczuciem. Dlaczego? Obaj jesteśmy beznadziejni. Wyciągnąłem rękę w jego stronę zachęcając do przytulania. Spojrzał na mnie z rozbawieniem.

- Jebiesz wódą, nie ma mowy bym się do ciebie zbliżył na odległość mniejszą niż dwa metry.

Zaśmialiśmy się oboje.

- Idź się umyć i ogarnij się, bo aż żal na ciebie patrzeć.

- Dobra, ale ty w tym czasie znajdź mi coś na kaca w ilości hurtowej.

Podniosłem się z łóżka chwytając obolałą głowę. Co mnie podkusiło by tyle wypić, szczególnie, że rzadko piję. Poczłapałem do łazienki mając nadzieję, że prysznic nieco mnie orzeźwi. Stałem w brodziku dość długo pozwalając chłodnej wodzie mnie obudzić. Przed wyjściem przejrzałem się w lustrze. Nie wyglądałem zbyt dobrze. Blada skóra, podkrążone oczy, wyraz twarzy mówił wprost: bez kija nie podchodź. Darowałem sobie ponowne założenie opatrunku na głowę.

W samym ręczniku na biodrach udałem się do salonu omijając potłuczone szkło. Od razu uderzyło mnie świeże powietrze. Okno balkonowe było otwarte na oścież wpuszczając do środka orzeźwiające chłodne powietrze. Na stole czekała na mnie jajecznica i dwulitrowa woda mineralna. Za wodę byłem bardzo wdzięczny, jednak nie miałem ochoty na nic do jedzenia.

- Nie jestem głodny.- Zaprotestowałem.

- Zjedz i wypij dużo wody. Jeśli nie pomoże, a po twojej ilości alkoholu w to wątpię, dopiero sięgniesz klina. Nie wcześniej.

Westchnąłem ciężko. Za co?! Usiadłem na kanapie i niechętnym wzrokiem wpatrywałem się w niewielką ilość jajecznicy. Najpierw woda. Po zaspokojeniu pragnienia chwyciłem widelec, zacząłem grzebać w posiłku by w końcu zjeść kawałek. Bosz... Masaru, mistrzem kuchni to ty nie jesteś. Powolnym tempem dokończyłem przygotowany dla mnie posiłek.

- Nadal wyglądasz jak gówno. Chyba jednak będzie potrzebna ta odrobina alkoholu.

Miałem nadzieję, że to będzie w stanie przywrócić mnie do życia.

- Może posprzątalibyśmy tu trochę?- Zaproponował rozglądając się dookoła.

Nie miałem najmniejszej ochoty brać się za porządki. Jednak pokój wyglądał gorzej niż chlew, a jeśli się nie zgodzę, to zacznie mnie zasypywać niewygodnymi pytaniami. Po prostu lepiej mi było zmusić się do sprzątania niż do odpowiadania na jego pytania. Mimo wszystko i tak ich zapewne nie uniknę.

Sprzątanie szło dość mozolnie. Najgorzej było z dywanem, między którego włosy powpadało dużo różnych brudów i odłamków. Kiedy skończyliśmy rozejrzałem się po salonie. Nagle zrobiło się tu niezwykle pusto. Na szafkach nie pozostało nic. Spocząłem na fotelu przyglądając się twarzy Masaru. Ta mina nie wróżyła nic dobrego. Pewnie zaraz się zacznie. Za trzy... dwa... jeden...

- Nie było z tobą kontaktu prawie od dwóch miesięcy! Co się z tobą do cholery działo?!

Wiedziałem. Zacząłem uciekać od niego wzrokiem.

- Odpowiedz! Martwiłem się o ciebie.

- Pracowałem. Zawsze miałem nocne zmiany. Dnie przesypiałem. I za nim zapytasz... Nie, nie płacili mi za dawanie dupy. Wyrzucili mnie, koniec z tym.

- Za co cię wyrzucili?

- Pewnie uważa, że zrobiłem go w chuja. Ogólnie za plecami szefa wszedłem w pewien układ z jednym z... pracowników. Nie spodobało mu się to i mnie wyrzucił na zbity pysk. Chociaż zapłacił mi za mój dotychczasowy okres pracy.

- Zawsze musisz pakować się w jakieś bagno?

- Najwidoczniej jestem do tego stworzony.- Uśmiechnąłem się.

Zapadła chwila dość niezręcznej ciszy.

- Ten pracownik, to on...

- Tak. Jednak nie ma najmniejszej szansy bym ponownie go spotkał.

Widziałem jak patrzy na mnie niepewnym, pytającym wzrokiem. Mogło to zabrzmieć, jakby mój kochanek już nie żył, jednak mi chodziło o coś zupełnie innego. Podniosłem się i podszedłem do kanapy.

- Suń dupę i powiedz co tam u ciebie słychać.

Z grymasem na twarzy przesunął się robiąc mi miejsce. Położyłem się, kładąc głowę na jego kolanach. Jedną dłoń wplótł w moje włosy. Drugą położył na moich splecionych na klatce piersiowe rękach.

- Nie musisz mieć bandażu? Pokaż.- Podniosłem się dając mu wgląd na ranę.- Stary, że ci tego nie szyli to ja się dziwię! Przynieś gazę i bandaże.

Przyniosłem mu je. Kiedy skończył opatrywać moją głowę ułożyliśmy się w poprzedniej pozycji. Wziął głęboki wdech.

- Satoru przyjął mnie na stałe do zespołu. Tomoko nadal u mnie mieszka i już dwa razy była u mnie policja z jej powodu. Ominęło cię kilka naprawdę dobrych imprez i koncertów. Ludzie zaczynali mnie wypytywać, gdzie się podziałeś. Ty i Daisuke.

No tak. Nikt poza nami nie wiedział, że siedzi w psychiatryku, po zabójstwie, o którym również nikt nie wiedział.

- Mówiłem im, że złapałeś jakąś robotę i teraz ciężko cię złapać. Nieobecność Daisuke tłumaczyłem wyprowadzą do innego miasta. Dziwili się, że pojechał tak bez pożegnania, ale w końcu przestali w ogóle poruszać jego temat.

- Co tam w zespole?- Chwyciłem jeden z wątków.

- Dobrze. Powiem ci, że nawet Satoru na swój sposób przejął się twoim zniknięciem. Jednak nie interesowało go gdzie jesteś i dlaczego. Chciał jedynie by przy najbliższej okazji przekazał ci, że masz do niego zajść. Wiesz może o co chodzi?

- Nie za bardzo.- Skłamałem wzruszając ramionami.- Ale odwiedzę go w najbliższym czasie.

- Któregoś dnia widziałem Yukiego z jego dziewczyną. Ładna laska.

- Wiem. Również ich widziałem. Nawet wybraliśmy się na małą wycieczkę.

- Dobra, dość tego obgadywania innych.- Zabrał ręce podnosząc się z kanapy.- Dzisiaj mama drugą zmianę. Muszę się wyszykować do pracy.

- Nie ma problemu. Do zobaczenia.

Blondyn zatrzymał się chwilę przed drzwiami. Jego brązowe oczy spojrzały tęskno w moją stronę. Uciekłem wzrokiem w stronę okna. Usłyszałem jak drzwi zamykają się za nim. Zostałem sam. W ostateczności, w końcu zawsze zostaje sam.

Dzisiaj już i tak nigdzie nie pójdę. Zostaje mi zająć się domem i sobą. Trzeba będzie jakoś wrócić do życia towarzyskiego.


Stałem przed jego drzwiami czując rosnącą niepewność. Może nie ma go w domu, albo znalazł sobie kogoś na moje miejsce. Biorąc głęboki oddech wcisnąłem dzwonek do drzwi. Kiedy usłyszałem kroki gospodarza za drzwiami serce waliło mi jak młot. Jego ciemnobrązowe oczy przeszywały mnie na wylot.

- Właź.- Odezwał się beznamiętnym tonem.

- Hanako jest w domu?

- Przyszedłeś do niej czy do mnie?

Zamilkłem. Najwyraźniej nie był w najlepszym humorze. Szedłem za nim w ciszy. Był w samej bieliźnie. Jego czerwone włosy były krótsze niż zapamiętałem, a ciało bardziej umięśnione. Zaprowadził mnie do pokoju, w którym często uprawialiśmy seks. Jednak on tylko spoczął na łóżku czekając, aż do niego dołączę.

- Masaru mówił, że chciałeś się ze mną widzieć.

- Nie było z tobą kontaktu prawie przez dwa miesiące.

- Pracowałem, miałem same nocne zmiany. Trochę mnie to pochłonęło. Zwolnili mnie.- Powiedziałem nieco przygnębionym tonem. - Więc z powrotem wracam do żywych.

- Mój ojciec nawet do mnie dzwonił w twojej sprawie.

- Naprawdę?- Spojrzałem na niego zdziwiony.- O co pytał?

- Czy cię widziałem i czy nadal cię pieprze.

- Skurwysyn jeden.- Mruknąłem pod nosem.

Przeczuwał coś. Zrobił mały wywiad, połączył fakty i doszedł do słusznych wniosków.

- To co, przechodzimy do rzeczy?

- Jasne, tylko uważaj na głowę. Nieco ją rozwaliłem.

- A już miałem cię palnąć w ten pusty łeb.- Zaśmiał się.- Rozbieraj się i do roboty.

Zrobiłem jak rozkazał, lecz nie wywołało to u mnie takiego entuzjazmu jak przypuszczałem. Ubrania zostawiłem na podłodze przy łóżku. Nagi Satoru podszedł do mnie i związał mi ręce na plecach. Na początku chciał bym zajął się nim. Starałem się robić to najlepiej jak potrafiłem. W końcu stanął za mną wgłębiając się we mnie miarowym tempem. Nie wiem co było nie tak, ale nie potrafiłem się wczuć. Byłem bierny co denerwowało Satoru, jednak nic nie mogłem na to poradzić.

- Co z tobą? Po tak długiej przerwie liczyłem na coś więcej.- Warknął.

- Nie wiem, po prostu nie mogę.- Odburknąłem.

Stęknąłem, kiedy nagle ze mnie wyszedł. Myślałem, że spotkanie z nim i to jak mnie potraktuje, sprawi, że poczuje się lepiej. Jak na razie jestem rozczarowany. Leżałem na brzuchu kątem oka obserwując wokalistę. Grzebał po szafkach wyraźnie czegoś szukając. W końcu uśmiechnął się najwyraźniej znajdując to. Rozsypał biały proszek na szafkę nocną tworząc z niego krótką białą kreskę. Głupi ćpun. Jednak nie schylił się i nie wciągnął narkotyku.

Podszedł do mnie z przebiegłym uśmieszkiem na twarzy. Chwycił mnie za kark i pociągnął w stronę stolika. O nie! Zacząłem się szarpać.

- No dalej głupia suko!

- Nie jestem ćpunem jak ty!

Przycisnął moją twarz do blatu. Sprzeciwiałem się, szarpałem się, jednak mimo woli wciągałem część proszku. W końcu puścił mnie rzucając na materac. Sukinsyn! Dyszałem obrzucając go wściekłym spojrzeniem. Czułem jak moje serce przyspiesza swój rytm. Co on mi podał?!

- Rozwiąż mnie!

- Nie, dopiero teraz mam zamiar się z tobą zabawić.

Chwycił moje włosy i szarpnął do tyłu. Poczułem krótki ból pochodzący z rany na głowie. Wpił się w moje usta złączając nasz języki w gwałtownym tańcu. Po chwili ponownie przeniósł się na nieco dalszą część mnie. Zaczął zagłębiać się we mnie. Jego ruchy były gwałtowne i szybkie. Moje ograniczenie ruchowe zaczynało mnie denerwować. Miałem ochotę wbić mu paznokcie w plecy i rozkazać by był bardziej brutalniejszy. Lecz mimo wszystko było mi tak dobrze.

Rozwiązał mnie dopiero po wszystkim. Potarłem przedramiona po czym rzuciłem się na niego. Obaj trafiliśmy na ziemię, tyle że on zamortyzował mój upadek.

- Jak mogłeś?! Co mi podałeś?!

- Sam wciągnąłeś.- Zaśmiał się.

- Nie prawda!

- Stary, wyglądałeś jak gówno, a jeszcze gorzej się zachowywałeś. Nie czujesz, że teraz jest lepiej? Nie masz więcej energii? A jak tam z samopoczuciem?

- Co to było?!

- Amfetamina. Ciesz się tym uczuciem, dopóki możesz.

Byłem wściekły na niego... Za to że miał rację. Wcześniej czułem się okropnie, teraz to wszystko minęło. Ożywiłem się, samopoczucie mi się poprawiło, zmęczenie minęło. Dawno się tak nie czułem. Spojrzałem na niego. Wyglądał na zadowolonego z siebie.

- Będziesz się wybierał na imprezę w ten weekend?

- Chyba tak. I tak już nie mam nic do roboty.

- Chodź do salonu, posłuchasz kilku naszych nowych utworów. Za trzy tygodnie mamy koncert, liczę że będziesz na nim. Jak zawsze po wszystkim idziemy się zabawić.

Wstaliśmy, ubraliśmy się i udaliśmy do salonu. Wyszukał odpowiednią płytkę i włożył do wierzy. Z głośników zaczęły płynąć dźwięki gitary, później perkusji, aż w końcu dołączył do nich głos Satoru. Utwór brzmiał naprawdę świetnie, podobnie jak kolejny. Tyle że ciężko mi było usiedzieć w miejscu. Nosiło mnie. Miłe ożywienie w porównaniu do ostatniego przymulania przez zbyt małą ilość snu. Teraz z tym koniec. Widziałem jak Satoru się ze mnie śmieje.

- Fajnie co?

- W sumie tak.

- Poczekaj, wziąłeś tylko trochę, niedługo przestanie działać.

Wzruszyłem ramionami. Jednak miał rację. Po półtorej godzinie, która minęła jak oka mgnienie efekt zaczynał znikać. Zmęczenie wróciło, a dobry humor znikł. Jednak to było nic, prawdziwy koszmar był dopiero po czterech godzinach. Satoru radził mi, żebym położył się w pokoju zabaw, lecz nie chciałem go słuchać. Leżałem na kanapie w salonie czując okropne zimne dreszcze. Ból głowy był gorszy od tego po wczorajszym kacu. Czułem się gorzej niż gówno. Nie miałem nawet siły się ruszyć.

- Jak to zabawnie patrzeć na to wszystko z boku.- Śmiał sie ze mnie.

Usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi. Nie wiedziałem kto przyszedł dopóki gość sam się nie odezwał. Oczy miałem przesłonięte przedramieniem.

- Wyglądasz okropnie.- Usłyszałem głos Hanako.

- Ciebie też miło widzieć.

To odpowiedź kosztowała mnie więcej niż się spodziewałem. Bolała mnie cała szczęka.

- Spadaj.- Warknął na nią brat.

Dlaczego tamto uczucie nie mogło pozostać dłużej. Nie, stop! Co ja wygaduje, przecież to przez narkotyki się tak wspaniale czułem.


Przeglądałem szafę w poszukiwaniu ubrań na wieczorną imprezę. Gdy w końcu znalazłem ciuchy, w których wyglądałem jak człowiek spojrzałem na siebie krytycznym wzrokiem. Nie było źle, lecz kiedyś prezentowałem się lepiej. Mako dbał o to, żeby ich chłopcy dobrze wyglądali, teraz sam musiałem dbać o swoją formę. Muszę z powrotem zacząć ćwiczyć.

Z Satoru spotkałem się przed klubem. Dowiedziałem się, że Masaru również tu będzie. Średnio się cieszyłem z tego fakty, szczególnie po naszej ostatniej rozmowie kilka dni temu. Jednak on musi przyswoić do wiadomości to, że jego uczucia nigdy nie zostaną odwzajemnione.

Budynek nie był w najlepszym stanie, jednak części klientów to nie zrażało. Pamiętałem ten lokal. Kiedyś często tu przychodziliśmy. Zespół, jak i sami jego członkowie, bardzo sobie go upodobali. Nie należał on do najlepszych w mieście, lecz może przez to był on w pewien sposób wyjątkowy. No i przez częste odwiedziny mieli tu nie małe zniżki. Dwa główne pomieszczenia były jeszcze w względnie dobrym stanie. Jednak toaleta i pozostałe pomieszczenia w budynku były... poniżej normy.

W środku była już cała masa trzeźwych i tych trochę mniej, ludzi chcących podobnie jak my trochę się zabawić. Zajęliśmy jedno z naszych stałych miejsc. Masaru był już na miejscu wraz z swoją przyjaciółką. Tomoko, jeżeli dobrze pamiętam. Przyjaciel spoglądał na mnie niepewnym wzrokiem. Na szczęście siedział on z samego brzegu. Po jego lewej siedziała dziewczyna, koło której usadowił się Satoru. Ja siadłem obok niego.

- Nadal wyglądasz do dupy stary.- Odezwał się gitarzysta.

- Dzięki, wiesz, każdy chciałby usłyszeć taki komplement.- Powiedziałem z sarkastycznym uśmiechem.- Poczekaj, jak się wszyscy rozkręcą to i ja. Daj mi chwilę.

Przynajmniej taką miałem nadzieję. Nadal snułem się jak półżywy, jednak nie opuszczała mnie nadzieja, że to zaraz minie. Zamówiliśmy spory zapas drinków do stolika. Po alkoholu nieco się rozluźniłem, jednak to jeszcze nie było to. Skupiłem się na braniu udziału w rozmowie. Tomoko okazał się niezwykle rozgadana i kontaktowa. Masaru trochę się rozchmurzył i poczuł swobodniej w mojej obecności.

- Idę do kibla.-Wstałem od stołu zostawiając towarzystwo.

Otworzyłam obdrapane drzwi do męskiej łazienki. Popękane i brudne kafelki pokryte były graffiti. Najważniejsze, że ubikacja jak i pisuary działały. Podszedłem do jednego z nich by odciążyć pęcherz. Kątem oka zauważyłem jak do środka wchodzi Satoru. Kiedy skończyłem myć ręce wystawił do mnie rękę jakby chciał mi coś dać. Otworzył dłoń.

- Masz i ciesz się.

Niewielka biała tabletka. Spojrzałem na niego podejrzliwym wzrokiem.

- Nie.

- Weź przestań, zabawisz się trochę.- Przekonywał mnie.- Doceń to, że za darmo oferuje ci naprawdę dobry towar.

Widział moje wahanie. Podszedł i wcisnął mi do ręki tabletkę.

- Troszkę większa dawka, bo wtedy część zmarnowałeś. Po imprezie w domu jeśli będziesz miał naprawdę mocny zjazd to dzwoń. Postaram się jakoś pomóc.

Wyszedł zostawiając mnie samego. Patrzałem na swoją dłoń, w której leżał narkotyk. To znowu amfetamina czy może co innego? Jakby chciał mi podać coś innego, chyba by mi o tym powiedział? Wziąłem dwa głęboki wdechy. Przecież to tylko jednorazowo, żeby się zabawić. Połknąłem tabletkę popijając wodą z kranu. Chwilę odczekałem w łazience. Kiedy wróciłem do głównego pomieszczenia od razu skierowałem się na parkiet.

Kątem oka zauważyłem, że przy stoliku nie został nikt poza Masaru. Widząc mnie w tłumie tańczących ludzi dołączył do mnie. Po chwili przyłączyły się do nas dwie panienki. Zabawa trwała w najlepsze. Wszyscy spotkaliśmy się razem przy stole dopiero po kilku godzinach.

- Haru, nie musisz już wracać do domu?- Zwrócił się do mnie Satoru spoglądając na zegarek.

Coś mi chciał przekazać. Tylko o co mu chodziło? Powoli zaczynało to do mnie docierać.

- Masz rację. I tak sporo zabawiłem. Na razie.- Pożegnałem wszystkich.

Zostawiając ich za sobą, skierowałem się w stronę drzwi. Chłodny wiatr przyjemnie otulił moje ciało. Spokojnym spacerkiem kierowałem się do siebie. Panowała zadziwiająca cisza. Ulice były puste, tylko co jakiś czas przejeżdżający samochód przypominał mi, że nie zostałem sam na tym świecie.

Będąc już niemal u celu poczułem jak ktoś chwyta moje ramię.

- Wszystko dobrze?- Zapytał znajomy głos.

- Tak, dlaczego miałoby nie być? Coś się stało?- Spytałem widząc nieco zaniepokojoną minę Masaru.

- Nie... nic. Cieszę się, że wracasz do żywych. Mam nadzieję, że już tak zostanie.

- Chyba nie ma innej opcji.- Przywdziałem na twarz wymuszony uśmiech.- Jestem zmęczony- skłamałem.- Chciałbym już wrócić do domu.

- Jasne. Wpadnij do mnie kiedyś.

Przytaknąłem po czym rozeszliśmy się do swoich bloków. Wróciłem do pustego mieszkania. Czułem jak powoli opuszcza mnie dobry humor. Położyłem się na kanapie włączając telewizor. Skakałem po kanałach szukając czegoś ciekawego. Czułem się coraz gorzej, jednak jedyne co mogłem to leżeć. Jak ja bym chciał przespać ten towarzyszący temu ból i ogólne złe samopoczucie. Jednak nie, sen to była ostatnia rzecz, na którą mój organizm miałby ochotę.

Odbierze... Może zasnął? Nie, aż takiego twardego snu to on nie ma, żeby na dźwięk dzwoniącego telefonu się nie obudził. Nagle coś mnie rozłączyło. Odrzucił moje połączenie? To dziad jeden. Ta... Jak będzie źle to dzwoń. Ostatnim razem też nie było dobrze, jednak tym razem wziąłem większą dawkę. Dłużej się bawiłem, jednak teraz to wszystko trwało również dłużej i przybrało na sile.

Leżałem próbując jakoś to wszystko znieść. Myślałem, że mnie cholera jasna weźmie, kiedy usłyszałem dzwonek do drzwi. Kogo to diabli niosą o tej godzinie? Normalnie olałbym niezapowiedzianego gościa, jednak on ciągle dobijał się do drzwi. Zwlokłem się z kanapy i poczłapałem do wejścia.

- Dzwoniłeś- Powiedział zadowolony wchodząc do środka.- Połóż się z powrotem na kanapie.

Nie musiał mi tego dwa razy mówić. Nie mam bladego pojęcia jak udało mi się wstać.

- Podwiń rękaw, albo jak wolisz to zdejmij sobie koszulkę. Przy okazji, gdzie masz alko?

- Barek koło telewizora.- Powiedziałem mozolnie pozbywając się koszulki.- Po co ci one?

- Co by mi się nie nudziło o suchym pysku.

Wyciągnął kilka butelek i postawił na stole. Następnie sięgnął do kieszeni, z której wyciągnął strzykawkę. Resztkami sił podniosłem się w obawie.

- Spokojnie, poczujesz się lepiej.

Nadal nie byłem do końca przekonany. Chwycił moją rękę zbliżając do niej igłę.

- Nie ruszaj się.- Mruknął niezadowolony.- Muszę trafić. Leż spokojnie, a zaraz będzie dobrze.

Odwróciłem wzrok. Inaczej nie potrafiłbym mu spokojnie pozwolić na wbijanie mi igły. Zniosłem to spokojniej niż przypuszczałem, ale to może przez te ogólne poczucie bezsilności. Poczucie zmęczenia nie minęło, jednak ból i smutek odszedł. Znów poczułem przyjemne szczęście. Satru spojrzał na mnie zadowolony. Nagle zerwałem się i biegiem popędziłem do łazienki. Pochylałem się nad ubikacją zwracając zawartość żołądka.

- Podczas pierwszego razu zawsze tak jest.- Poinformował mnie.- Później będzie lepiej.

Gdy byłem już pewien, że nie będę więcej wymiotował, poczłapałem z powrotem na kanapę. Wokalista podnosząc się z fotela chwycił za telefon.

- Cześć, wpadnij do Haru z gitarą.- Odezwał się do rozmówcy po drugiej stronie.- Czuję, że sprzyja mi twórcza wena i nie chciałbym tego zmarnować.- Chwila ciszy.- Oj, nie marudź tylko rusz tu dupę.

Do kogo on zadzwonił? Jednak mało mnie to interesowało. Wokalista zaczął nucić co jakiś czas powtarzając dany wers i próbując zaśpiewać go w innej melodii. Po pewnym czasie ktoś zapukał do drzwi. Satoru wstał i poszedł otworzyć. Czyli to do Masaru dzwonił.

- Powaliło cię do końca.- Odezwał się burkliwie do mężczyzny.- Dobrze się czujesz?- Spytał się widząc mnie.

- Tak, daje rade.

Satoru podniósł moje nogi i usiadł na brzegu kanapy. Nowo przybyły gość zajął fotel naprzeciwko. Wokalista wyciągnął z kieszeni strzykawkę wymachując ją znacząco w stronę gitarzysty.

- Dobrze wiesz, że rzuciłem.- Warknął.- Nie biorę już.

Pomachał nią w moją stronę. Grał. Nie chciał by Masaru coś podejrzewał.

- Nie.- Zaprzeczyłem.

Wielkie dzięki. Będę mu to musiał później powiedzieć na głos.

- Dobra. Mam kilka tekstów. Do części nawet mam jakąś tam melodie, do reszty nic poza słowami.

- To zaczynamy od tych przy których jest mniej roboty.

Satoru ponownie zaczął śpiewać przerwaną piosenkę. Gdy skończył, zaczął od nowa, tym razem tylko fragmenty. Gitarzysta próbował do nich skomponować muzykę, co jakiś czas zapisując coś na kratkach papieru. Naprawdę przyjemnie było mi ich słuchać. Piosenka, nad którą pracowali była smutna i spokojna, lecz piękna i prawdziwa. Opowiadała o mężczyźnie z mętlikiem w głowie. Myślał o zakończeniu wszystkiego, jednak trzymał się myśli, że nigdy nie jest za późno by spróbować wszystko naprawić.


Przetarłem ręką zaspaną twarz. Nie byłem sam, ktoś koło mnie leżał. Nie miałem jak się odwrócić, bo znajdował się tuż przy moich plecach, a ja sam byłem na skraju łóżka. Nawet z zejście to nie taka łatwa sprawa. Powoli i ostrożnie zsunąłem się na podłogę. Podniosłem się spoglądając na intruza w moim łóżku. Masaru. Co on tu robił?

Powolnym krokiem ruszyłem w stronę łazienki. Tchnięty przeczuciem zajrzałem do salonu. Na kanapie leżał rozwalony na całą jego szerokość Satoru. Co się wczoraj w nocy działo? Stanąłem przed umywalką ochlapując twarz zimną wodą. Powoli zaczynałem się budzić i wszystko wracało. Po chwili wczorajsza noc całkowicie do mnie powróciła.

W sumie bałem się, że było gorzej. Mając w domu tę dwójkę zaczynałem podejrzewać jakąś orgię połączoną z libacją alkoholową.

Nie miałem zamiaru ich budzić. Padłem z nich najwcześniej, nie wiem jak długo jeszcze siedzieli nad tekstami Satoru. Niech pośpią, a ja będę miał chwilę spokoju. Zrobiłem sobie śniadanie i duży kubek kawy. Nie fatygowałem się, żeby przenieść to wszystko do salonu. Zjadłem siedząc na jednej z kuchennych szafek.

Zdążyłem doprowadzić do porządku mieszkanie jak i samego siebie, kiedy Masaru zastał mnie w kuchni. Siedziałem na blacie dopijając drugą kawę. Wyglądał na półżywego.

- Wyglądasz okropnie.- Przywitałem go z uśmiechem.

- Dzięki.

Powłóczył nogami w moją stronę. Podałem mu kubek, gdy zatrzymał się przede mną. Upił łyka wykrzywiając twarz.

- Za mocna.- Powiedział oddając mi z go powrotem.

Oparł się o stół kładąc dłonie w pobliżu moich bioder. Spuścił głowę zamykając podkrążone oczy. Myślał nad czymś, zastanawiał się. To nie wróży nic dobrego. Nie miałem jak uciec, a on najwyraźniej chciał poruszyć jakiś niewygodny temat.

W końcu podniósł twarz zbliżając ją do mojej. Czułem jak jego miękkie usta złączają się z moimi. Nie protestowałem, bo nie miałem powodu. Nie mam nic przeciwko całowaniu się z nim. Boję się tylko, że on za dużo oczekuje od tego drobnego, nic nie znaczącego gestu. Był niższy ode mnie, a ja siedziałem na podwyższeniu. Pochyliłem się, żeby mu nie utrudniać sprawy. Dłonią podparł się o moje udo. Moje serce przez chwilę zabiło szybciej.

Kiedy przerwał pocałunek spojrzał na mnie lekko dysząc.

- Zapomnij o nim.- Wyszeptał.

Wiem, że powinienem.

- Dlaczego nie chcesz...

- Wiesz, że nie warto darzyć mnie jakimkolwiek uczuciem. Nie potrafię związać się z nikim.

- Nawet nie chcesz spróbować! Czyli z tym swoim kochasiem też nie liczyłeś na nić poza przelotnym bzykaniem?

Coś w jego słowach mnie zabolało. Chyba to, że prawdopodobnie miał rację. Nie miałem szans na związek z Tsumiem, jednak z całkiem innych powodów niż Masaru myślał. Prawda jest taka, że już go nigdy nie zobaczę i powinienem się z tym jak najszybciej pogodzić.

- Daj nam szanse.

- Ja chyba nie potrafię.- Wyszeptałem garbiąc się.

- Dlaczego boisz się kogoś obdarzyć jakimkolwiek głębszym uczuciem? Haru, seks to nie musi być zwykłe pieprzenie dla zaspokojenia popędu. Dlaczego nie chcesz by ktoś się tobą zaopiekował, troszczył się o ciebie? Dlaczego boisz się uczuć?

Zapadła niezręczna cisza. Boję się? Może miał rację. A może po prostu wiedziałem jak się to wszystko skończy. Na koniec wszystkiego zostanę sam, a on będzie miał złamane serce.

Nagle do kuchni wpadł Satoru. Stanął półprzytomny z lekko zdziwioną miną.

- Co tu taka atmosfera jakby stypa była?- Spytał pochodząc i zabierając mój kubek z kawą.- Blech, za mocna.- Powiedział wykrzywiając z niesmakiem twarz.- Ja muszę lecieć, bo oczekują mnie w innym miejscu, a jeszcze do domu muszę wpaść. Masaru, popracuj jeszcze nad muzyką do tekstów i będziemy je ćwiczyć na następnej próbie. Właśnie, Haru. Jak się czujesz?

- Dobrze.

Całe szczęście. Przynajmniej po tym nie było takich zjazdów jak po amfie.

Skinął głową i tak jak szybko się pojawił, tak równie szybko wyszedł zostawiając nas w osłupieniu. Spojrzeliśmy na siebie zdziwieni. Ten to wiedział czego od życia chciał.

- Haru, zastanów się nad sobą. Chce ci pomóc, ale potrzebuje też chociaż minimalnych chęci od ciebie.- Powiedział nim mnie zostawił.

Zostałem sam.

Po południu zadzwonił do mnie telefon. Zdziwiłem się widząc, kto próbuje się ze mną skontaktować. Mimo wszystko odebrałem z drobnym uśmiechem na twarzy.

- Tak?

- Już się bałem, że nie odbierzesz. Dawno się nie odzywałeś do swojego młodszego braciszka.

- Przepraszam cię, jakoś tak wyszło.

- Nie przepraszaj tylko powiedz mi, czy jesteś w domu?- Mówił wesołym tonem.

- W domu, a gdzie mam być?

- Jadłeś obiad?

- Nie.- Odpowiedziałem niepewnie.

- Świetnie.- Powiedział zadowolony.

Rozłączył się. Nie miałem pojęcia co o tym myśleć. Tak dziwnej rozmowy, to ja już dawno nie przebyłem. Wzruszyłem ramionami i wróciłem do leniwego oglądania telewizji. Po dziesięciu minutach rozległ się dzwonek do drzwi. Nie spodziewałem się gości. Poszedłem otworzyć ciekaw, kto pragnie złożyć mi wizytę.

- Cześć.- Powiedział wchodząc do środka.- Wyciągaj coś do picie, jeszcze ciepła.

Yukichi wszedł do środka z pudełkiem pizzy w ręku. Nie spodziewałem się takiego widoku.

- Yuki, co to ma być?

- Nie marudź. Obiad ci przyniosłem, więc z łaski swojej chociaż piciem się zajmij.

Położył pudełko na stole. Pomieszczenie zaczął wypełniać charakterystyczny aromat. Przez chwilę wahałem się, co powinienem postawić na stole. W końcu wyciągnąłem z barku po butelce piwa, który jak nigdy był niemalże pusty. Może i jest nieletni, ale raz na jakiś czas wypić to nie grzech. Poza tym i tak wiem, że chadza czasami do barów by się napić. On w tym czasie otworzył pudełko i porozdzielał kawałki. Spojrzałem na dodatki. Tak, młody wie co dobre.

- Jak tam się trzymasz?- Spytał po zjedzeniu pierwszego kawałka.

- U mnie okej. Straciłem pracę, ale jakoś się trzymam. Lepiej opowiadaj co u ciebie? Nadal jesteś z tą Koreanką?

- Tak. Już ponad cztery miesiąca. Ale mam wrażenie, że ty masz mi coś więcej do powiedzenia.

Przeżuwałem myśląc co miał na myśli.

- Haru, słuchaj... Rozmawiałem z Masaru. Opowiedział mi co się dzieje.

- Kiedy?- Spytałem zaskoczony.- Poza tym, nie rozumiem co masz na myśli.

- Dzisiaj.- Odpowiedział rzeczowym tonem.- Chciałem z tobą porozmawiać.

Zaśmiałem się pod nosem.

- To ja tu jestem starszy i prędzej ja mógłbym ci przeprowadzać tego typu rozmowy, jaką ty chcesz mi przeprowadzić.

- Nie wiesz nawet o czym chcę z tobą porozmawiać. Poza tym to, że jesteś starszy nie zabrania mi troszczenia się o ciebie. Jesteś moim bratem i martwię się.

Mój dobry nastrój zaczynał się kończyć.

- No jestem ciekaw, co takiego ci powiedział.

- Zastanawiałeś się chociaż nad tym co on ci powiedział?

- Pół dnia.- Odparłem smutno.

- I doszedłeś do jakiś wniosków?

- Nie.

Znów chwila ciszy, którą zapełnialiśmy konsumowaniem przyniesionego przez niego obiadu.

- Haru, czego się boisz? Dlaczego nie chcesz się przed nikim otworzyć?

- Nie wiem.

- Boisz się, że ktoś cię zrani?- Spytał spokojnym tonem.

Nie wiem. Może tak, tylko bałem się do tego przyznać?

- Chyba tak.- Wymamrotałem.

Poczułem ciężkie bicie swojego serca. Nie miałem ochoty z nim rozmawiać.

- Nie ma się czego bać. Nie uważasz, że szczęśliwe chwile jakie możesz dzięki temu zyskać są warte ryzyka?

- I co... Mam tak po prostu pozwolić komuś wejść do swojego serca, a później pozwolić by ktoś je zdeptał?

- Skąd wiesz, że tak będzie?

- A ty nie boisz się, że Seol Rin cię zostawi?- Spytałem gniewnie.

- Jasne, że się boje. Nie oszukujmy się, jest naprawdę niezłą laską. Wiesz ile mężczyzn na ulicy czy gdziekolwiek się za nią ogląda?! Myślisz, że nie boję sie, że zostawi mnie dla jakiegoś starszego, przystojniejszego i bogatszego? Jednak kocham ją i ufam jej. A jak się zdarzy nieszczęście i z jakiś powodów się rozstaniemy, to przecież nie oznacza końca świata. Na pewno przez jakiś czas będzie przykro, będzie bolało, jednak nikt nie zabrania poszukania szczęścia gdzie indziej. Oczywiście mam nadzieję, że nic takiego nie będzie miało miejsca.

Wsłuchiwałem się uważnie w każde jego słowo.

- Nie chciałbyś, żeby ktoś obdarzył cię jakimś uczuciem? Troszczył się o ciebie, wywoływał uśmiech na twojej twarzy, pocieszał w trudnych chwilach?

Chciałbym, ale kto zapewni mi, że ta sama osoba nie sprawi, że będę cierpiał jak nigdy?

- Masaru wspominał mi, że się zakochałeś, ale nie możecie być razem.

Nawet o tym mu mówił. Naprawdę nie mają ciekawszych tematów do rozmów, niż moje życie osobiste?!

- Powiedz mi czy ta osoba odwzajemniała twoje uczucia? Tego mi nie powiedział.

- Nie, raczej nie.

- Widzisz. To nie lepiej zostawić za sobą coś, co i tak nie miało szansy wyjść i spróbować szczęścia z kimś innym.

- Masaru kazał ci przeprowadzić ze mną tą rozmowę?- Zapytałem wściekle.

- Nie. On tylko opowiedział mi co się dzieje, a ja stwierdziłem, że nie mogę tak tego zostawić. Haru, ty sobie nie radzisz! Może chcesz mi opowiedzieć jak to się stało, że w pokoju nie ma ani jednego wazonu, doniczki, ramki na zdjęcia czy figurki? Chyba nie powiesz mi, że nagle ci się znudziły i wszystkie wyrzuciłeś?

Uciekłem wzrokiem. Niech on już przestanie.

- Dlaczego stałeś się taki wypruty z uczuć?- Mówił patrząc mi prosto w oczy.- Nie bój się. Nawet jeśli ktoś cię zrani, to pokaż światu, że jesteś silniejszy niż im wszystkim się wydawało, stań na nogi i żyj dalej.

Dlaczego gówniarz mówi mi jak powinienem żyć? Dlaczego on prawi mi wykłady o miłości i związkach? Jakim prawem?!

- Jestem twoim bratem. To że jestem młodszy nie oznacza, ze nie możesz powiedzieć mi co cię gryzie. Możesz mi się zwierzyć z czego tylko chcesz. Co jak co, ale na mnie, to chyba jak na nikim innym możesz polegać. Może i darliśmy koty, ale jacy bracia tego nie robią? Jesteśmy rodzeństwem i mamy tylko siebie.

- Zawsze mieliśmy tylko siebie.

Dokończyliśmy jeść obiad, po czym rozmowa przeszła na bardziej miłe tematy.


Nikt się do mnie nie odzywał już od kilku dni, a raczej od ponad tygodnia. Masaru nie kontaktował się ze mną od dnia, kiedy wyszedł każąc mi się zastanowić nad sobą. Yuki również po wspólnym obiedzie nie odzywał się do mnie. Nawet Satoru nie dzwonił bym dał mu się zerżnąć. Wszyscy o mnie zapomnieli? Jakaś zmowa milczenia wszystkich przeciwko mnie?

Ubrałem się, ogarnąłem i wyszedłem z domu. Mogłem narzucić coś na wierzch. Ciepłe dni już dawno się skończyły. Szybkim krokiem pokonałem odległość dzielącą nasze bloki. Miałem zamiar pojechać windą, lecz tabliczka na metalowych drzwiach zniszczyła moje plany. „Dźwig nieczynny". Westchnąłem ciężko i zacząłem wspinać się po schodach.

Stanąłem przez jego drzwiami z sercem walącym jak młot. Czym ja się tak denerwuje? Przecież składam przyjacielowi zwykłą niezapowiedzianą wizytę. Chwilę wahałem się nim w końcu zapukałem do drzwi. Odpowiedziała mi cisza. Zapukałem jeszcze raz. Przecież mógł nie usłyszeć, albo być w łazience. Odczekałem jeszcze chwilę, lecz nikt nie otwierał. Może go nie ma? Albo po prostu nie chce mnie widzieć...

Odwróciłem się. Zastygłem w bezruchu. Stał w połowie korytarza z rękoma obładowanymi siatkami z zakupami. Więc po prostu go nie było. Podszedł do mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. O czym teraz myślisz?

- Otworzysz?

- Jasne.- Odparłem.- Gdzie masz klucze.

- Tylna prawa kieszeń.

Byłem pewien, że podczas, gdy grzebałem w jego kieszeni, na jego twarzy widniał nieśmiały uśmiech. Wyciągnąłem klucze i otworzyłem drzwi puszczając go przodem. Udałem się za nim do kuchni stając w progu.

- Mam nadzieję, że długo nie czekałeś.- Powiedział rozpakowując zakupy.- Rozgość się w salonie, zaraz przyniosę coś do picia. Sok czy procenty?

- Procenty.

Ostatnio chyba dużo piłem, jednak nie byłem pewien.

- Gdzie podziała się Tomoko?- Spytałem z salonu.

- Nie wiem, nie jestem jej matką. Możliwe, że poszła ćpać do Satoru.

Przyszedł niosąc po dwie butelki piwa dla każdego. Usiadł koło mnie kładąc nogi na stoliku do kawy.

- Rzuciłeś?- Spytałem przypominając sobie co powiedział przy wokaliście.

- Ponad dwa miesiące temu. Powinienem zrobić to wcześniej. Satoru nadal mi to proponuje licząc, że wrócę do tego i nadal będę zasilał jego budżet. Zdziwiło mnie, że zaproponował tobie.

- Możesz szuka nowego klienta.

Chciał mnie po prostu kryć.

- Cokolwiek by ci nie proponował, nie zgadzaj się. Nie warto, uwierz.

Może warto, może nie.

Masaru wstał włączając grę, po czym bez słowa podał mi pada. Przez pewien czas skupiliśmy swoją uwagę na grze.

- Dlaczego się nie odzywałeś?- Spytał w końcu.

- Ty również nie dawałeś znaku życia.

- Chciałem ci dać spokojnie pomyśleć.

Nic nie odpowiedziałem. Graliśmy, ścigaliśmy się dalej. Przegrywałem, nie byłem w tym tak dobry jak on. W końcu włączył pauzę. Jego ręka znalazła się na mojej twarzy obracając ją w jego stronę. Złączył nasze usta w delikatnym pocałunku. Kolejny raz to on niejako przejmuje inicjatywę. No proszę.

- Ogoliłbyś się. Kłujesz.

- Chcesz powiedzieć, że ten kilkudniowy zarost nie dodaje mi uroku?- Zacząłem się z nim drażnić.

- Dodaje. Plus pięćdziesiąt do wyglądu, plus dziesięć do charyzmy.

Uśmiechnąłem się. Ponownie mnie pocałował. Tym razem bardziej zachłannie, natarczywie. Delikatnie pchnął nas do pozycji leżącej. Na kanapie nie było zbyt dużo miejsca, więc musieliśmy uważać by przez przypadek się nie zsunąć. Jego ręka wpełzła pod moją koszulkę i niespokojnie błądziła po moim ciele.

Ten dotyk był inne niż wcześniejsze. Czy tak czuł się Tsumi podczas, gdy któregoś razu po raz pierwszy i ostatni się kochaliśmy? Czy on cokolwiek czuł?

Nie pozostawałem mu dłużny. Starałem się skupić by to niebyło typowy seks, w moim znaczeniu. Gładziłem dłońmi jego ciało. Było bardziej umięśnione niż pamiętam. Czułem jego nabrzmiały członek napierający na moje podbrzusze. Położył się na mnie niemal całym ciałem. Poczułem jego gorący, niespokojny oddech na swojej szyi. Moje serce waliło jak oszalałe. Jak ja dawno z nikim...

Zamarłem. Ktoś tu jest. Masaru zorientował się o obecności intruza nieco później.

- Nie przeszkadzajcie dobie. Chętnie popatrzę.- Mówiła opierając się o framugę drzwi.

Cholera. W sumie, całe szczęście, że byliśmy ubrani.

- Miało cię nie być!- Warknął na nią chłopak.

- Ja już pójdę.- Mruknąłem ponuro.

Zepchnąłem go z siebie. Skierowałem się w stronę drzwi po drodze poprawiając koszulkę.

- Nie, czekaj!

Chwycił mnie przy samych drzwiach. Powstrzymywał mnie przed wyjściem.

- Chce wrócić do domu. Źle się czuje.

- Weź chociaż bluzę.- Prosił mnie cichym i spokojnym tonem.- Jest zimno, a ty przyszedłeś tu w samej koszulce.

Stałem wlepiając wzrok w klamkę od drzwi. Przyszedł z bluzą w rękach. Założyłem ją. Pasowała na mnie, musiała być na niego sporo za duża. Wyszedłem bez słowa. Idąc przez podwórku w duchu cieszyłem się z tej bluzy, wiatr był naprawdę zimny. Wszedłem do mieszkania czując przyjemne ciepło. Znajome, bezpieczne terytorium.

Po kilku minutach usłyszałem uciążliwy dzwonek. Bez entuzjazmu poszedłem otworzyć drzwi.

- Wiesz, że nie musiałeś wychodzić.

- Chce pobyć sam.

- Nie, nie chcesz. Dlaczego od wszystkich uciekasz?

Skrzywiłem się.

- Dlaczego jesteś zły?- Spytał wchodząc do środka.

- Nie jestem.- Ruszyłem w stronę kanapy, na której spędzam coraz więcej czasu.

- Jesteś.- Zatrzymał mnie chwytając za nadgarstek.- To dlatego, że nas widziała?

- Nie.

- Dlatego, że nam przerwała?

- Nie.- Odpowiedziałem z lekkim wahaniem.

- To dlaczego?- Spytał łagodnie.

- Ja po prostu... Od tygodnia nic z nikim...- Nie potrafiłem dokończyć zdania.

Skutecznie uciszył mnie pocałunkiem. Od razu zajął się pozbyciem ze mnie ubrań. Wplotłem swoją dłoń w jego włosy. Wilgotne, musiało zacząć padać. Czułem jak rozpina rozporek moich spodni. Zacząłem go rozbierać, nie zamierzałem być jedynym gołym w tym towarzystwie. Położył mnie na podłodze. Mój brzuch stykał się z chłodnymi panelami. Czułem napierający na mnie członek. Obdarowywał pocałunkami mój kark, delikatnie gładził moje plecy. Delikatność? Wchodził we mnie powoli. Czułem jego niespokojny oddech na sobie.

- Nie powstrzymuj się.- Wyszeptał poruszając się we mnie.

Z moich ust wyrywały się jęki rozkoszy. O tak... Brakowało mi tego. Słyszałem jak na jego ustach jest moje imię. Podniósł moje biodra by mieć lepszy dostęp do mnie.

- Kocham cię- jęknął dochodząc we mnie.

Kiedy skończył wyszedł ze mnie i klęknął nade mną. Powoli zaczął nabijać się na moją, prężącą się w gotowości, męskość. Gdy tylko cały wszedł w niego zacząłem się w nim poruszać. Unosił się lekko ułatwiając mi nadanie własnego tępa. Sam doszedłem po chwili.

Opadłem spocony na podłogę. Jeszcze nie dawno było mi zimno, a teraz byłem cały zgrzany. Wstaliśmy i obaj udaliśmy się pod prysznic.

- To może się ogolisz?- Zagadnął podczas wycierania się.

- Aż tak źle wyglądam?

- Nie, ale jeśli ci bardziej urośnie to już tak. Gdyby mogło już zostać tak jak jest, byłoby idealnie.

Uśmiechnąłem się. Wygoniłem go i wziąłem się za pozbywanie zarostu. Z twarzą gładziutką i czyściutką wyszedłem do czekającego na mnie Masaru.

- Już wszystko okej?

- Tak.

Nie, nadal czuje się gównianie, jednak jest troszeczkę lepiej. Podszedłem bliżej niego.

- Będzie dobrze, tylko daj mi się sobą zaopiekować.- Powiedział przyciągając mnie i sadzając sobie na kolanach.

- Od kiedy to jesteś taki dominujący i troskliwy? Nie, tylko to pierwsze.- Poprawiłem się.- Troskliwy w jakiś sposób to zawsze byłeś.

- A może po prostu zbyt dobrze mnie nie znałeś?- Objął mnie w pasie.- Daj nam szanse.

Czułem się dość niezręcznie. Jednak zamierzałem spróbować. Chociażby po to, żeby wszyscy w końcu się ode mnie odwalili.


Stałem bez życia oglądając ich koncert. Świetnie się bawili, szczególnie Satoru, chociaż wiedziałem, że on jak i Noboru lecą na wspomagaczach, mimo że bez nich też daliby sobie radę. Może to jest jakiś sposób oderwać. Oderwać się od tego wszystkiego na chwilę. Trochę przyjemności i zabawy w tym bezsensownym, pełnym cierpienia świecie.

Zeszli ze sceny, tłum zaczął skakać, piszczeć i skandować. Naprawdę nieźle im idzie, coraz większe tłumy tu przychodzą by ich posłuchać. Oby tak dalej, a zajdą naprawdę daleko. Udałem się za kulisy. Oczywiście wcześniej wylegitymował i przeszukał mnie ochroniarz. Już miałem skomentować jego obmacywanie mnie, jednak ugryzłem się w język.

Dołączyłem do zespołu, który cieszył się udanym koncertem. Mimo iż długo nie byłem na ich występie nic się nie zmieniło. Wszyscy zaczęli zbierać sprzęt do samochodu Satoru i Hanako. Dopiero po spakowaniu wszystkiego mogliśmy udać się na imprezę.

Zajęliśmy ten sam lokal co zawsze. Zaprosili całkiem sporą grupkę znajomych, większość z nich znałem. Noriko, tutejsza barmanka, która dzisiaj najwyraźniej miała wolne. Yuki i Seiko robiące w branży fotograficznej. Doczepiło się do nas również kilka napalonych fanek. Oczywiście Satoru, Noboru i Ichiro przyjęli je wręcz z otwartymi ramionami. Złączyliśmy kilka stolików w rogu sali, by wszyscy się pomieścili.

Fala zamówień się rozpoczęła. Nieco się ożywiłem, jednak to jeszcze nie było to. Co jakiś czas zerkałem na Satoru, aż w końcu mnie zauważy rozumiejąc, że chce z nim porozmawiać sam na sam. Minęły dwie kolejki, aż zlitował się nade mną. Wymknęliśmy się do łazienek, gdzie zawsze był największy spokój.

- Nasz mały Haru się rozkręca.- Powiedział wchodząc do środka.- A taki byłeś przeciwny temu. I kto tu się robi ćpunem, co?

- Weź przestań. To tylko okazjonalnie by się zabawić. Nie rób ze mnie ćpuna.

- Tak? A kto ostatnio do mnie wpadł po witaminę A? Ja cię nie zapraszałem.

- Dasz mi czy nie?- Spytałem poddenerwowany.- Wiem, że coś przy sobie masz. Zawsze masz.

- Nie zawsze, ale zawsze, gdy tego potrzeba. Dam ci, jednak darmowa oferta się dla ciebie kończy.

- Zapłacę ci za następne, odpuść tym razem.

Uśmiechał się zwycięsko.

- Następnym? Myślałem, że to okazjonalnie.

- Okazjonalnie, a ostatnio często wyciągacie mnie na imprezy. Za następne ci zapłacę lub wezmę więcej, żeby ci co chwila nie zawracać dupy.

Widziałem błysk w jego oczach. Myśl sobie co chcesz, nigdy w życiu nie zostanę takim ćpunem jak ty. Satoru rozdzielił mi dwie kreski, które po chwili wciągnąłem.

- Zbieraj lepiej kasę. Mam naprawdę dobry i czysty towar, a taki kosztuje.- Powiedział na pożegnanie.

Poczułem przyśpieszone bicie swojego serca. Tak, teraz mogę bawić się z innymi. Wziąłem to tylko dla tego, by nie odstawać od innych przez moje ostatnio częste zmęczenia. Wróciłem do całego towarzystwa w świetnym humorze. Stroniłem od alkoholu, wystarczało mi to na czym byłem. Nie chciałem mieszać. Nie wiedziałem czym to może grozić. Po chwili czystego towarzyszenia wszystkim udałem się na parkiet. Reszta poszła w moje ślady.

Zabawa do białego rana!


Widziałem nieco chwiejącego się Masaru. Szybko podszedłem do niego, nie chciałbym go zbierać z podłogi.

- Tobie już chyba starczy co?- Powiedziałem chwytając go i ratując przed upadkiem.

- Wesz przesztan. Całkhiem dobsze sie czuje.

- Tak, jasne. Chodź.- Zacząłem prowadzić go w stronę wyjścia.

Wypatrywałem jakiejś znajomej twarzy by poinformować ich o naszym wyjściu. Jest Satoru.

- My wychodzimy. Jemu na dzisiaj już w zupełności starczy.

- Jasne, do zobaczenia!- Pożegnał nas.

Przepychaliśmy się przez tłum nadal bawiących się ludzi. Na zewnątrz powitał nas chłodny i wilgotny wiatr. Coraz ciężej było mi go wlec koło siebie.

- Wchodź na ławkę i wskakuj mi na plecy.

- Co?

Westchnąłem ciężko i pomogłem mu wejść na ławkę, co było naprawdę trudne w jego stanie. Jakoś udało mi się wgramolić mi na barana. Był cięższy niż przypuszczałem, jednak zawsze mogło być gorzej. Niosłem go w stronę domu. Nie mogłem się zdecydować gdzie powinienem go odstawić. Do jego mieszkania czy lepiej zgarnąć go do siebie? Nie wiem czy ktoś u niego był, a samego go w takim stanie nie zostawię. Eh...

- Ha-haru...- Zaczął niewyraźnie.- Khochasz mnie?

- Stary, nie zaczynaj... Lubię cię, jasne.

- Dlaczego nie chczesz tego pszyznać?

- Wiesz, że nie umiem kochać. Nie drąż tematu.- Podskoczyłem lekko poprawiając chwyt.- Lubię cię, bardzo. Bardziej niż innych. To nie wystarczy?

Dlaczego ja w ogóle biorę udział w dyskusji z pijanym w trzy dupy człowiekiem?! Cieszyłem się, że zamilkł. Bardziej niepokojące były odgłosy jakie teraz wydawał.

- Tylko się na mnie zrzygaj to zostawiam cię tutaj na pastwę gwałcicieli!

- Nie!- Zawył przeciągle.

Całą pozostałą drogę przeszliśmy w ciszy. Pod koniec jego ciężar stawał się coraz bardziej odczuwalny. Z wielką ulgą zrzuciłem go na łóżku. Wyprostowałem się czując jak mi kości w kręgosłupie strzykają. Za stary się robię.

- Szpij ze mną.

- Rozbierz się najpierw.

Zaczął nieudolnie pozbywać się ubrań. Zlitowałem sie nad nim i pomogłem mu. Na wszelki wypadek przyniosłem mu z łazienki plastikową miedniczkę. Coś czułem, że jego żołądek nie będzie spokojny tej nocy. Kiedy pozbył się przepoconych ubrań położyłem się koło niego.

- Nie przyzwyczajaj się. Ostatni raz u mnie śpisz.- Powiedziałem wiedząc, że uśmiecha się zadowolony.

Mruknął coś pod nosem i zasnął. Poszedłem w jego ślady.


Stałem przed jego drzwiami. Nie ma go? Nie uprzedzałem go o swojej wizycie, jednak przypuszczałem, że będzie w domu.

- Haru.- Powiedziała radośnie.- Nie spodziewaliśmy się gości. Do mnie czy do brata?

- Brata.- Odpowiedziałem krótko.

- Dosłownie za sekundkę powinien wrócić. Jakiś czas temu dzwonił, że jest w drodze do domu. Wejdź.

Wszedłem do środka. Udałem się za nią do salonu.

- Ostatnio coś rzadziej wpadasz. Wcześnie też wyszedłeś z imprezy tydzień temu.

- Jakoś tak samo wychodzi. A z imprezą to było tak, że Masaru już ledwo co na nogach stał i musiałem go zaprowadzić do domu.

- Racja, nie żałował sobie. Usiądź.- Powiedziała wskazując kanapę.

Spocząłem jak poprosiła. Racja, dość dawno ich nie odwiedzałem. Czekałem cierpliwie na zjawienie się jej brata. W tym czasie przyniosła mi kawy i zagadnęła rozmową.

- Wróciłem!- Usłyszeliśmy jednocześnie z hukiem zatrzaskujących się drzwi.

Kiedy mijał salon spojrzał w naszą stronę. Na początku na jego twarzy malowało się zdziwienie, a następnie rozbawienie.

- Spodziewałem się ciebie wcześniej. Chodź.

Wstałem zostawiając pusty kubek na stole. Zaprowadził mnie do swojej sypialni. Usiadł na łóżku niczym panisko.

- Pan „ja nie ćpam" przyszedł po towar?

- Chce po prostu mieć coś na wszelki wypadek. Na czarną godzinę.

- Ja nie wnikam.- Powiedział unosząc ręce do góry.- Tylko amfetamina?

- Daj jeszcze trochę heroiny.

Spojrzał na mnie podejrzliwym wzrokiem.

- Haru, z nią naprawdę trzeba uważać. Poza tym jest droga. Nie mam jakiegoś brudnego gówna tylko osiemdziesiąt procent czystości. Za jakość się płaci.

Patrzałem na niego pewnym siebie wzrokiem. Przecież nie będę tego ćpał bez opamiętania. Chcę tylko mieć coś na gorsze dni. Westchnął ciężko wstając z łóżka. Na chwilę wyszedł z pokoju. Wrócił po chwili trzymając w ręce ciemny worek.

- To będzie razem osiemnaście tysięcy jenów.

- Ile?!

- Mówiłem, że masz szykować hajs.- Zaśmiał się.- Nie sprzedaję w mniejszych dawkach niż jeden gram. Masz dwa gramy amfetaminy i jeden heroiny. A teraz słuchaj...

Zaczął mi tłumaczyć ile czego mogę brać oraz jakiej ilości w ciągu doby nie wolno mi przekraczać. Dużo do zapamiętania. Tych strzykawek jest więcej niż się spodziewałem.

- Wszystko jasne?- Zapytał na koniec.- Dałem ci więcej amfetaminy, żebyś unikał hery. Uwierz mi. Poza tym masz już ją wyporcjowaną w strzykawkach. Wolałem ci dać taką, żebyś sobie przez przypadek krzywdy nie zrobił. Wszystko jest czyste, więc nie ma szans byś się czymś zaraził. Może i nie mam tanio, ale towar jest pewny.

Starałem to sobie wszystko ułożyć w głowie. Tak, raczej rozumiem. W razie czego będę mógł do niego zadzwonić, jakby naszły mnie jakieś wątpliwości. Podał mi moje zakupy w ciemnym, nieprzeźroczystym worku. Zapłaciłem za wszystko więcej niż przypuszczałem. Musi zbijać na tym naprawdę dobrą kasę.

- Schowaj to dobrze. Chyba nie chcesz, żeby ktoś cię nakrył. I ani słowa od kogo to masz bo ukatrupię.

- Jasne.

- Robić z panem interesy to przyjemność.- Powiedział z uśmiechem.

Schowałem pakunek pod kurtkę i pożegnałem się z wokalistą.

________________________________________________

Zaczyna się dziać, prawda? Haru znajduje sobie sposób na radzenie sobie z problemami. Jednak czy on jest na pewno dobry? Mimo wszystko mam nadzieję, że się podobało.

 Od razu z tego miejsca chcę życzyć szczęścia i powodzenia na przyszłotygodniowych maturach. Niech moc będzie z wami.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top