Chapter 10
(O/c - od Cooki)
Cóż... miało być wcześniej, ale jakoś nie miałam czasu. [o/c i były problemy z aplikacjami, eh.]
Tak więc z okazji urodzin daje wam prezent. Miłego czytania. [O/c tiiaaaa, spóźniłam się o miesiąc. Bywa. Więc spóźniony tort urodzinowy i wszystkiego najlepszego dla autorki!🎂]
Uwaga, zbliżamy się do punktu kulminacyjnego. Co się stanie? Ciekawe, czy ktoś
zgadnie^^
|••••••••••••••••••••|
Loki zatrzymał się w garażu Star Tower, zatrzymując tym samym Thora. Ten spojrzał tylko na niego i uśmiechnął się, cierpliwie czekając, aż brunet pokaże mu, co jest nie tak. A Loki po prostu potrzebował czasu.
Krótka wizyta w Asgardzie oraz wylądowanie kilka ulic przed Star Tower nie dało mu czasu, by przemyśleć wszystko. Bał się. Bał się tego, że Tony jednak nie przypomni go sobie. Że zobaczy go i każe mu odejść. A chyba najbardziej bał się, że Tony jednak pamięta, a i tak każe mu odejść.
Wszyscy uważali, że Loki nie potrafił kochać. Nie była to jednak prawda. Loki kochał. Kochał całym sercem. Kochał tak naprawdę za dwoje. Przez to każdy jego związek kończył się dla niego bólem. Loki inaczej nie umiał. Kochał i nienawidził tak samo. Z pasją, z ogniem, na zawsze.
- Jak się cieszę, że znów pan nas odwiedził, panie Laufeyson.
Loki spojrzał w jedną z kamer i uśmiechnął się kpiąco w odpowiedzi. Do uszu bogów dotarł śmiech AI, który nie miał w sobie ani grama wesołości.
- Mówię prawdę. Jest pan jedynym, który może posprzątać bałagan, który po sobie zostawił. Na marginesie, proszę następnym razem nie mieszać we wspomnieniach Pana, ani w moim oprogramowaniu, bo nie skończy się to dla pana dobrze. Rozumiemy się?
Brunet uśmiechnął się ponownie, tak szeroko, na ile pozwalała mu nić i kiwnął wolno głową, nie spuszczając wzroku z kamery. Czerwone światełko mrugnęło do niego raz, a drzwi windy, prowadzącej do strefy mieszkalnej Avengersów rozsunęły się.
- Życzę wam obojgu miłego dnia – odezwał się po raz ostatni Jarvis, po czym umilkł, czekając aż wejdą oni do windy.
- Jak się czujesz? – spytał Thor, gdy po kilku minutach stanęli w windzie, drzwi zamknęły się za nimi, a maszyna ruszyła.
Loki spojrzał na brata, w jego niebieskie, zaniepokojone oczy i po raz pierwszy nie wiedział, co powiedzieć. Po prawdzie nie mógł nic powiedzieć, ale nie zmieniało to faktu, że w jego głowie była kompletna pustka.
Westchnął głośno i wzruszył ramionami.
Nie wiedział sam, co czuł. Był przerażony tym, co mogło go spotkać. Był wkurzony, że jego zaklęcie nie zadziałało tak, jak chciał. Był zdruzgotany tym, że sprawił tyle bólu osobie, której oddałby własne serce na złotym talerzu, gdyby tylko mógł. A jednocześnie cieszył się, że będzie mógł zobaczyć go ponownie. Że jest szansa na szczęśliwe zakończenie dla niego. Że może w końcu mu się uda. Nie miał pojęcia, jak się czuł.
Gdy drzwi się rozsunęły, przywitała ich Natasza. Loki spojrzał tylko na nią, nie ważąc się nawet poruszyć. W tej sytuacji wiedział, że była zdolna go zabić, mimo iż nadal był o wiele silniejszy od zwykłego człowieka.
- W końcu jesteście. Mamy tutaj niezły cyrk. A gdzie Steve?
- Kapitan został z córką Lokiego. Obiecał dotrzymać jej towarzystwa przez dwa tygodnie –
odpowiedział jej Thor, na którego kobieta akurat patrzyła.
- Z Hel? – spytała rudowłosa, a Loki spojrzał na nią ze zdziwieniem. – Czytałam twoje akta i
sama szukałam informacji.
Brunet odwrócił się do Thora i uniósł na niego brew. Ten tylko odpowiedział uśmiechem i ruszył korytarzem w stronę kuchni. Loki pokręcił głową i chciał za nim podążyć, ale Natasza zagrodziła mu drogę.
- Mam ochotę cię uderzyć, ale to by nic nie zmieniło – powiedziała, powoli idąc korytarzem. Loki szedł pół kroku za nią. – Masz sporo do rzeczy do poukładania tutaj. I módl się, by ze Stevem było wszystko w porządku, jak już wróci, bo inaczej nie wyjdziesz z tej wieży żywy.
Loki zatrzymał się, chcąc spojrzeć w oczy kobiety, ale wiedział z doświadczenia, że i tak nic z nich nie wyczyta. Westchnął cicho, po czym wolno wszedł do kuchni, w której kilka chwil wcześniej zniknęła Natasza. Chciał od razu spotkać Toniego, ale widać, Avengersi mieli inny plan.
~*~*~*~*~*~
- Zgadzam się. Najpierw musimy pozbyć się tej nici. Głos jest najwyraźniejszym wspomnieniem Toniego po Lokim.
Trikster nawet nie próbował zakomunikować, że ma inne zdanie. Bruce, Natasza i Thor dyskutowali w laboratorium Bannera, a Loki siedział cichutko na kozetce w samych spodniach, gdzie zostawił go Bruce po badaniu, popijając przez słomkę zmiksowane owoce. Pierwszy posiłek od wielu dni. U Hel głód mu nigdy nie doskwierał.
- Loki nie próbował ciąć tej nici? Nie wygląda ona na grubą. – Bruce spojrzał na blondyna, który w odpowiedzi zwrócił się do bruneta. Loki kiwnął tylko głową, nadal popijając swój soczek. – Czyli próbowałeś ją ciąć? Czym? Nożem?
Loki ponownie kiwnął głową, po czym odstawił kubek i wciągnął na siebie koszulkę, którą przyniósł mu kilkanaście minut wcześniej Thor. Spróbował przeciąć nić tylko raz, krótkim nożem. Przypłacił to rozcięciem kącika ust, po czym została mu blizna, unosząc jeden kącik bardziej w górę. Jakoś nie miał zamiaru robić tego ponownie i bardziej rozdzierać sobie ust.
- Czyli zwykły nóż nie pomoże. A może…
Bruce wstał i wolno podszedł do Lokiego, po drodze zabierając ze stolika skalpel. Trikster spróbował się cofnąć, ale dotknął plecami ściany i przestał się poruszać, nie odrywając oczu od krótkiego ostrza.
- Doktorze, co ty… - zaczął Thor, ale Natasza powstrzymała go, sama również wpatrzona się w Bannera. Doktor stanął przed Lokim, a na jego twarzy nie było znać żadnych uczyć. Złapał bruneta za brodę, jednocześnie uniósł skalpel do jego ust. Loki zamarł, przestał nawet oddychać. Gdy poczuł ostrze na swojej wardze, zamknął oczy, czekając na ból, który najpewniej zaraz poczuje. Spróbował się wyrwać, poczuł spływającą po brodzie krew, ale Bruce trzymał go mocniej, niż się spodziewał. Więc jednak na tę nić nie ma rady…
- Jak ty…? – usłyszał głos Thora po kilku minutach i uchylił powieki, widząc Bannera przed sobą, który w jednej ręce trzymał skalpel, a w drugiej strzępy nici.
- Skoro to magiczna nić, stwierdziłem, że tylko inna osoba może ją przeciąć. Przyjazna dusza. – Bruce uśmiechnął się szeroko do Lokiego. – To było głupie, ale jak widać warte spróbowania.
- Ojciec coś takiego powiedział. „Twe usta zbyt wiele kłamstw płodziły. Tylko ten, kto tego pragnie, będzie mógł usłyszeć twój głos…”. – blondyn podszedł do kozetki i spojrzał na brata. – Jak się czujesz, Loki?
Loki przez dłuższą chwilę tylko otwierał i zamykał usta. Wargi bolały go niemiłosiernie, ale w końcu mógł nimi poruszać. Pod palcami nadal czuł dziurki po nici, ale nie przejmował się tym. Szybko się zagoją. A blizny pokryje iluzja…
Zamarł, przypominając sobie, że przecież magia opuściła go całkowicie. Odetchnął głęboko, po czym odwzajemnił spojrzenie brata, otworzył usta i… Nic. Żaden dźwięk nie wydostał się z jego gardła. Brunet rozejrzał się, w jego zielonych oczach pojawił się strach.
Czyżby stracił głos? Już nigdy nic nie powie? Jak więc porozmawia z Tonym?
- Może tak długi okres nie używania jakoś zepsuł struny głosowe. – zastanawiał się głośno Bruce, gdy Thor wyglądał, jakby się miał zaraz rozpłakać.
- A może to nie my pragniemy usłyszeć jego głos?
Natasza podeszła wolno do nich, wpatrując się bacznie w Lokiego, który zdążył się już opanować.
- Myślisz, że nić była tylko na pokaz? Że to czary powstrzymują go od mówienia?
- Tak myślę. Tylko obecność Toniego mogłaby to rozwiązać. Ale z tym powinniśmy poczekać jeszcze kilka dni, póki…
-Sir się zbliża. Będzie w laboratorium za niecałe 5 minut – zakomunikował Jarvis. Przez krótką chwilę nie działo się nic, po czym nastał popłoch.
- Zabieram go do siebie! Wy zatrzymajcie tu Toniego, póki nie będziemy u mnie w pokoju.
Natasza złapała Lokiego za łokieć i siłą wyprowadziła go z pomieszczenia, chociaż mężczyzna mocno się przed tym bronił. Chciał widzieć Starka teraz, zaraz. Być pewnym, że jest, że to nie jest jakiś głupi sen. Chciał sprawdzić, jak wielkie szkody wyrządził. Ile chęci życia zabrał temu energicznemu mężczyźnie. Chciał wiedzieć, jak bardzo go zranił.
- Jeszcze z nim się spotkasz – syknęła kobieta, gdy wyjątkowo mocno zaparł się piętami o podłogę. – Po prostu musimy doprowadzić cię do porządku. Chcesz wyjść do niego z otwartymi ranami i krwią na twarzy?
Kompletnie o tym zapomniał. Spojrzał na siebie i zauważył na koszulce czerwone plamy. Westchnął, pokręcił przecząco głową i dał się poprowadzić rudowłosej tam, gdzie chciała. Musiał grać tak, jak Avengersi tego chcieli. Inaczej mógł pożegnać się z możliwością spotkania ukochanego, a może nawet i życiem, jeśli coś tej kobiecie by się nie spodobało.
~*~*~*~*~*~
- Dlaczego on tu musi być?
Loki westchnął, słysząc to samo zdanie po raz trzeci i przyłożył do policzka zimny kompres, by zmniejszyć opuchliznę po uderzeniu, jakie zaserwował mu Clint. A bił niezwykle mocno, jak na śmiertelnika.
- Już ci to tłumaczyłam. Chcemy wrócić Starkowi jego wspomnienia, a do tego on nam jest
potrzebny.
Pięknie. Teraz Natasza zaczęła o nim mówić, jakby w ogóle go tu nie było. Loki miał już wszystkiego kompletnie po dziurki w nosie. Był bogiem, na brodę Odyna! Jakiś szacunek mu się należał!
- Ale dlaczego on musi być TU?! W twoim pokoju?
Ach, zazdrość. To Loki rozumiał o wiele lepiej. Z uśmiechem na ustach przypatrywał się rozmawiającej dwójce.
- Bo laboratorium Bruce’a jest zbyt często okupowane przez Starka, Thor zapomina zamykać drzwi, a inne pomieszczenia nie są bezpieczne.
- To on miał wcześniej zostać z Brucem?!
Kolejny wybuch zazdrości. Coraz lepiej. Czyli Bartona łączy coś z miłym doktorem, który już nie jest taki miły, jak się zdenerwuje. Relacje, które tu odkrywał były coraz ciekawsze. Że wcześniej tego nie zauważył.
- Miał, ale jak widać, nie zostanie. Mógłbyś z łaski swojej przestać zachowywać się jak dziecko?
- Ty wiesz, co on mi…
- Wiem, ale teraz jest bezbronny i nic już ci nie zrobi. Poza tym sam mówiłeś, że to jest za tobą.
- Najwyraźniej KŁAMAŁEM!!!
Obserwował, jak Clint wychodzi z pokoju, trzaskając mocno drzwiami. Przez sekundę widział na twarzy Czarnej Wdowy zaniepokojenie i współczucie, ale te uczucia minęły, gdy tylko spojrzała na niego. Jej oczy znów były zimne jak lód.
- Nie ciesz się tak. Twoje życie nadal stoi pod znakiem zapytania.
Wzruszył tylko ramionami i odwrócił się w stronę telewizora, który pokazywał właśnie konferencję prasową Stark Industries. Tony mówił o nowych wynalazkach, zmieniających świat z taką werwą, że tylko ktoś, kto go znał, mógł zauważyć, jak bardzo jest sztuczny jego uśmiech, jak wiele bólu kryje się w rysach jego twarzy.
Loki przełączył kanał, nie mogąc dłużej na niego patrzeć. Czuł, jak jego lodowate, jak wszyscy uważali, serce wypełnia poczucie winy. Coś, czego nie czuł już od wielu lat. Nacisnął kompresem mocniej na policzek, by ból trochę odsunął od niego wszystkie ponure myśli, po czym spojrzał na kobietę, która pojawiła się nagle w jego polu widzenia.
- Chcesz mu pomóc, prawda? – spytała, siadając obok niego na kanapie. Niezbyt blisko, ale na tyle, by mogła bez przeszkód odsunąć kompres od jego twarzy i spojrzeć na opuchnięty policzek.
– Jutro nie powinno być śladu. Gorzej z wargami. Bruce mówi, że zagoją się dopiero za kilka dni, biorąc pod uwagę, jak szybko goją się rany Thora, ale i tak zostaną blizny.
Gdy spojrzała na niego, kiwnął głową, odpowiadając na jej wcześniejsze pytanie. Po czym
skrzywił się, czując jej pięść na swojej twarzy.
Ten sam policzek.
Natasza natychmiast przyłożyła do niego kompres, jakby nic nie zrobiła i uśmiechnęła się, widząc zielone oczy, wpatrzone w nią z wyrzutem.
- Należało ci się. Za wszystko. – wstała i ruszyła do drzwi, zostawiając go z mętlikiem w głowie i bolącym policzkiem. – Przyniosę ci kolację. Pamiętaj, nigdzie nie wychodź. A gdyby Jarvis uprzedził, że Tony tu idzie, schowaj się.
Przewrócił oczami i kiwnął głową, dając jej znać, że zrozumiał i wykona polecenie. Gdy kobieta wyszła, zmienił ponownie kanał i przyjrzał się ponownie Toniemu. Nikt w końcu nie widział, jak mocno przyciskał kompres do bolącego policzka w nadziei, że jakiś pomysł przyjdzie mu do głowy, by temu mężczyźnie pomóc. Jak na razie jego jedyną opcją było porozmawianie z nim. A bez głosu było to trudne. Loki westchnął ponownie i zagryzł wargi, otwierając tym samym dopiero co zasklepione rany. Jakoś jednak się tym oraz cieknącą krwią nie przejął. Jego oczy były utkwione w telewizorze. Anthony…
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top