Chapter 6

Czuł się jak we śnie. Wszystko wokół zdawało się go nie dotyczyć. Jedyne, co się liczyło, to był Steve. Jego niebieskie oczy. Jego duże dłonie. Jego uśmiech. I głos. Głoś był najlepszy. Mógłby zrobić wszystko, jeżeli ten Głos by go o to poprosił!
Drużyna nie była zdziwiona tym, co się stało. Przyjęli to ze spokojem. Chociaż i tak w ogóle się tym nie przejmował. Nie obchodziło go to, co mówili inni. Nie było to ważne.

Usiadł na kanapie obok żołnierza, po czym położył się z głową na jego kolanach. Blondyn położył dłoń na jego głowie, nie odrywając wzroku od czytanej książki i głaskał go po włosach. Nie minął tydzień, ale Steve już zdążył się przyzwyczaić do tego, że gdy Tony nie widział go dłużej niż 10 godzin, zawsze przychodził, by z nim posiedzieć, przytulić się i w ciszy programować coś na tablecie, lub oglądać film. Nie przeszkadzało mu to. Było nawet miłe. Nigdy nie wyobrażał sobie, że Tony może tak szukać czyjejś obecności i dotyku.
Rogers podniósł głowę, gdy Natasza weszła do pomieszczenia. Za nią szła Pepper, do której Tony pomachał energicznie, prawie wytrącając żołnierzowi książkę z rąk.

- Tony!

- Przepraszam, nie chciałem.

Steve uśmiechnął się, widząc skruszoną minę geniusza, pochylił się i pocałował go w czoło. Mężczyzna uśmiechnął się szeroko i wrócił do przerwanego projektu.

- Film już się skończył? – blondyn uśmiechnął się do rudowłosych, które siedziały na jednym fotelu, Pepper normalnie, a Natasza na oparciu, z nogami na udach kobiety, szepcząc coś do siebie. – Gdzie zgubiłyście Bruce’a i Clinta?

- Chłopcy postanowili coś jeszcze zjeść, a my nie miałyśmy ochoty – Potts uśmiechnęła się
delikatnie, ale w jej oczach czaiło się coś smutnego, czego Rogers do końca nie potrafił nazwać.

- Poza tym Thor powinien niedługo wrócić. Nie chciałyśmy, byście sami musieli się z nim użerać po tym, jak już Jane go odstawi – uśmiechnęła się szeroko, co zaowocowało rumieńcami na twarzy żołnierza.

- Czy mi się wydaje, czy wy nam dajecie kilka godzin sam na sam? – spytał Tony, a rumieńce Steva stały się jeszcze bardziej czerwone.

- Mieliście już kilka godzin, ale jak widać, spędziłeś je w warsztacie.

- Serio? – Stark jęknął żałośnie i spojrzał na kapitana, który zaśmiał się cicho. – I ja to
zaprzepaściłem?

- Tony… - blondyn ukrył twarz w dłoniach, ale czerwone uszy całkowicie zdradzały to, co
myślał.

- Więc możemy sobie pójść i nikt nam nie będzie przeszkadzał?

Kobiety z poważną miną pokiwały głowami, a Steve wyglądał, jakby miał się zaraz spłonąć. Nie mógł nawet spojrzeć w oczy geniuszowi, bo gdy tylko ich wzrok się krzyżował, kapitan robił się bardziej czerwony, co nie powinno być możliwe, a jednak było. Tony wyszczerzył się od ucha do ucha i zerwał z miejsca.

– Chodź żołnierzu! – bilioner oblizał usta i pokazał głową na drzwi. – Jest film, który już od
dawna chciałem obejrzeć, a tobie też się on zapewne spodoba.

I nie czekając na Rogersa, wyszedł z salonu, prawie podskakując. Steve odetchnął głęboko, po czym posłał w stronę czerwonowłosych zażenowany uśmiech i podążył za geniuszem. Nie zauważył porozumiewawczych uśmiechów, które kobiety ze sobą wymieniły. Cokolwiek by ktoś nie uważał, Steve i Tony naprawdę oglądali film. Leżeli na łóżku, brunet wtulony w masywną pierś żołnierza, otoczony jego ramionami w pasie. Tydzień po tygodniu, od tej chwili spędzali wieczory właśnie tak. Wtuleni w siebie, wpatrzeni w telewizor aż nie zasnęli we własnym ramionach. Nie działo się nic więcej.

Steve był pewien, że Tony robi to dla niego. Chodzili na randki – kolacje w restauracjach, kino, kręgle i inne miejsca, do których geniusz ciągnął blondyna. Spali w jednym łóżku, lecz nic poza tym. Całowali się, tak, ale wszystko wyglądało niewinnie biorąc pod uwagę przeszłość Toniego Starka. A Steve, mimo iż pochodził z innego wieku, miał potrzeby, jak każdy zdrowy mężczyzna.

Był wdzięczny za tak wolny rozwój wydarzeń, mógł przyzwyczaić się do tego, że teraz dwie osoby tej samej płci mogą swobodnie się spotykać. Ale wstyd przyznać, ręce same wędrowały mu gdzie nie trzeba. Kto by pomyślał, że to właśnie Rogers będzie tym w tym związku, który będzie chciał przyśpieszyć rozwój wydarzeń.
Ponad dwa miesiące Steve cieszył się tym, co miał. Rozkoszował się byciem z Tonym, dotykaniem go, całowaniem, spaniem w jednym łóżku. Cieszył się, gdy byli razem. Bał się o
niego, gdy walczyli. Starał się go bronić. Opiekował się nim. Był szczęśliwy. Ale był również mężczyzną. I przebywanie z Tonym w jednym pomieszczeniu, dotykanie go, prowadziło za sobą odpowiednie reakcje.

Tony w warsztacie, skoncentrowany na nowym projekcie, często mokry od potu, umazany smarem. Tony tuż po jedzeniu, z wielkim, leniwym i radosnym uśmiechem na twarzy. Tony tuż po przebudzeniu lub przed samym zaśnięciem, z mgiełką snu na oczach, z uśmiechem na ustach. Tony tuż po pocałunku, z lekkimi wypiekami na policzkach, z błyskiem w oku, oblizujący usta. Tony wtulony w niego, wręcz domagający się swoją osobą o dotyk, z wyrazem twarzy, którego żołnierz nigdy nie potrafił określić. Steve nie mógł przestać myśleć o brunecie. Zapełnił kilka zeszytów szkicami mężczyzny oraz własnymi fantazjami. Chciał wiedzieć, jak będzie wyglądał Tony w czasie seksu, podczas szczytowania, tuż po seksie.
Chciał tego! Tak długo już czekał.

Nawet z Peggy nie czuł takiej żądzy! Coś musiał zrobić.

Zaczął powoli. Przeciągając i pogłębiając pocałunki, inicjując je. Błądził dłońmi po ciele Starka. Już te ciche westchnienia, które wydobywały się z ust geniusza sprawiały, że było mu niewygodnie w spodniach. Na tym się jednak z jakiegoś powodu, którego Steve nie znał, kończyło. A Rogers nie wiedział, co innego mógłby zrobić.

Po pewnej walce przestał myśleć. Tony został trafiony jakimś dziwnym promieniem, który sprawił, że jego zbroja przestała działać. Gdy zobaczył, jak Iron-Man spada bezwładnie i uderza w ziemię, tworząc krater w ulicy, jego serce na chwilę się zatrzymało. Później wszystko potoczyło się tak szybko, że jedyne, co pamiętał, to ulga, gdy kurz się już rozwiał i okazało się, że Hulk zdążył złapać Starka. Wygrali, oddali złoczyńcę w łapy agentów TARCZY i wrócili do wieży.

- Jesteś idiotą, Tony! Gdyby nie Hulk, zapewne leżałbyś w szpitalu z połamanymi kośćmi! Nie wiedziałem, że coś takiego może się stać!

- Nie mogłeś tego uniknąć?!

- Wyobraź sobie, że akurat zajęty byłem ostrzeliwaniem tego robocika, który ganiał za Clintem!

Steve wydał z siebie okrzyk frustracji i zaczął pomagać bilionerowi ściągać jego zbroję. Krok po kroku ściągnęli w końcu wszystko. Stark uśmiechnął się szeroko do żołnierza i zszedł ze stołu, na którym do tej pory leżał. Zdążył przejść tylko kilka kroków, jak Steve złapał go i przyszpilił do ściany.

- Jak wiesz, Kapitanie, moja zbroja daje mi możliwość zabawy w Avengersa, a w tej chwili nie działa, więc jeżeli byłbyś tak miły…

- Tony… - zaczął ostrzegawczo blondyn.

- Muszę ją naprawić, Steve! Inaczej jestem bezużyteczny. A ja nie lubię być bezużyteczny!

- Za dużo gadasz, Stark!

Tony na chwilę oniemiał. Coś mu się nie zgadzało. Otworzył usta, bu odpowiedzieć, ale Rogers skutecznie uciszył go pocałunkiem. Brunet jęknął, zaskoczony tym i całkowicie zapomniał, co chciał powiedzieć, po czym przymknął oczy i odwzajemnił pocałunek. W tym momencie cała cierpliwość Kapitana się wyczerpała, a hamulce puściły. Steve złapał niższego mężczyznę za tyłek, ścisnął lekko i przycisnął mocniej do ściany własnym ciałem, nie przestając go całować. Wsunął kolano między jego nogi, otarł je o jego krocze i uśmiechnął się, gdy bilioner jęknął głośno. Przejechał językiem po jego szyi i wsunął
jedną dłoń pod koszulkę geniusza, unosząc ją, aż w końcu całkowicie ściągając.

- Steve…

Jego imię tylko jeszcze go pobudziło. Ugryzł bruneta lekko w miejscu, gdzie szyja łączyła się z ramieniem, podniósł go wyżej i otarł się biodrami o jego biodra, wydając z siebie ciche westchnienie rozkoszy. Tony oplótł go nogami w pasie i wplótł palce w jego włosy, jednocześnie poruszając biodrami. Ciągłe jęki opuszczały jego usta, gdy Rogers całował go i lizał po szyi.

- Nie chcę już czekać, Tony… - Steve znów otarł się o bruneta. – Nie mogę dłużej czekać…

- Myślałem… - Stark zajęczał głośno. – Myślałem, że wolisz iść z tym powoli.

- Chciałem… Ale przy tobie nie potrafię – Steve pocałował go, od razu wsuwając język między uchylone wargi mężczyzny. Przerwał pocałunek po kilku minutach i jęknął głośno, gdy brunet otarł się o jego krocze. – Boże, spójrz na siebie! Jak mogłem powstrzymywać się przez tyle czasu?

- Jakoś ci się to udawało… A teraz mniej gadania, więcej całowania!

Rogers uśmiechnął się szeroko i znów go pocałował. Już po chwili koszulka blondyna
spadła na podłogę. Kapitan rozpiął spodnie bruneta, wsunął dłoń w środek i ujął jego
twardniejącego członka. Stark jęknął głośno i poruszył biodrami. Steve doskonale zrozumiał ten ruch i wolno zaczął poruszać dłonią.

- Proszę… - jęknął geniusz, wbijając paznokcie w ramiona żołnierza.

O co mnie prosisz, Stark?

Tony zamarł z szeroko otwartymi oczami. I nagle już nie wiedział, co jest prawdą, co wspomnieniem, a co fantazją. Głos powrócił! To był prawdziwy Głos! Boże, kim był ten Głos?

- Tony?

Brunet jęknął, powracając nagle do rzeczywistości. Dłoń żołnierza na jego męskości.
Czuł twardego penisa Kapitana, gdy ten ocierał się o niego. Niebieskie oczy wpatrywały się w niego z żądzą, ale i wahaniem. Poruszył biodrami, a kolejne fale rozkoszy przebiegły przez jego ciało.

- Nie przestawaj, Steve… Nawet mi się nie waż!

- Ale…

Stark warknął cicho i pocałował go! Pocałunek był gwałtowny, agresywny, pełen walki. Gdy w końcu odsunęli się od siebie, obaj dyszeli głośno, nie mogąc złapać oddechu.

- Nie waż mi się przestawać!!! – warknął geniusz, uśmiechając się kącikami ust.

- Miałem nadzieję, że to powiesz – Steve odwzajemnił uśmiech i wznowił ruchy dłonią, przyśpieszając je jeszcze. – Jak zwykle władczy. Chcesz rządzić nawet wtedy, gdy jesteś dołem. Taka bezsilność cię podnieca, prawda Anthony?

Zajęczał głośno. To nie mogła być prawda. Przecież Steve to Głos. Na pewno to on!
Przecież nikt inny nie potrafi go tak rozpalić. Nie tylko dotykiem, ale i samymi słowami...

-„Zostawię cię takiego, podnieconego, w tej zapraszającej wręcz pozycji. Nie będziesz wiedział, czy zniknąłem, czy może tylko oglądam cię z boku. A gdy usłyszysz kroki, zaczniesz błagać. Błagać, by ktoś cię w końcu wypieprzył. Nieważne, kto to będzie. Ważne będzie tylko, by wszedł w ciebie mocno i doprowadził cię do końca. I dopiero, gdy cię rozwiąże, dowiesz się, kto to będzie…” -

Krzyknął dochodząc. Zamknął oczy i oparł głowę na ramieniu mężczyzny, próbując się uspokoić. Pod powiekami poczuł formujące się łzy. Oddychanie również zaczynało stawać się coraz trudniejsze, chociaż tak nie powinno być. Był w ramionach człowieka, który go kochał. Przy którym czuł się bezpieczny. Czuł jego gorące, rozpalone żądzą ciało. Przecież go ko-

-,,Nie jesteś dzieckiem, Stark! Dasz sobie radę! Masz przyjaciół. Będziesz z nimi. Dlatego zabieram ci wspomnienia. Byś nie cierpiał.” -

-„Nie odchodź. Nie będę potrafił bez ciebie żyć. Co z tego, że nie będę pamiętał. Kocham cię!” -

Cichy szloch opuścił jego usta. Nie, to nie może być prawda! Oszukano go! To nie jest Steve! Steve nie jest Głosem! Głos odszedł! Zostawił go samego, zepsutego, z krwawiącą dziurą zamiast serca. Nic już nie jest prawdą.

- Tony? Co się stało? Zrobiłem coś nie tak? – w głosie Rogersa był strach i automatyczne poczucie winy. Żołnierz wolno postawił geniusza na ziemi, złapał go za brodę i zwrócił jego twarz ku sobie. – Tony, powiedz coś.

Uchylił powieki, by ujrzeć przed sobą niebieskie oczy. Przez krótką chwilę wszystko było nieważne. Liczyły się tylko te oczy. Te niebieskie… Niebieskie… Niebieskie? To nie były te oczy. Głos nie miał takich oczu! Oczy Głosu były zielone, soczyście zielone, czasami wręcz jarzące się. Kłamstwa! Wszędzie kłamstwa!

-Myślisz, że długo to potrwa?-

-Co masz na myśli? -

-To… Nas… W końcu inni się dowiedzą…-

-Boisz się? -

-Nie, ale jestem realistą. Jeżeli oni się dowiedzą, poleje się krew.

-Jestem pewien, że cokolwiek się stanie, nie pozwolę im cię skrzywdzić.-

- Nie…!

Zadziałał impulsywnie. Odepchnął dłoń Kapitana od swojej twarzy i odsunął się od niego, wpatrzony w niego czujnie. Widział, jak niedowierzanie maluje się na twarzy blondyna. Steve wyciągnął rękę w jego kierunku, ale Tony wzdrygnął się i wbił bardziej w ścianę. W oczach bruneta było przerażenie i zdrada.

- Tony, ja… Ja nie rozumiem – Rogers bezsilnie pokręcił głową. Czuł się okropnie. Tak świetnie zapowiadająca się noc nagle zmieniła się w koszmar. – Co takiego zrobiłem? Powiedz mi.

- Nie ty… To nie ty… - wyszeptał bilioner, potrząsając głową. Nic już nie miało sensu. Ranił
swojego najlepszego przyjaciela. Nie wiedział, kim jest Głos. Nie wiedział, gdzie jest Głos. Serce krwawiło. W głosie chaos. Wszędzie kłamstwa! Co jest prawdą?

– Ty nie jesteś nim!

- Kim? Kim nie jestem?! – wykrzyczał żołnierz, zaciskając mocno pięści. To był dla niego kompletny absurd! Byli razem ponad dwa miesiące, a teraz ma się dowiedzieć, że to jednak była pomyłka? Złość zaczynała brać górę nad zazwyczaj spokojnym Kapitanem. – Co takiego ukrywasz?! Do kogo mnie tak zawzięcie porównujesz?! To dlatego nie chciałeś, by to, co było między nami zaszło gdzieś dalej?!

- Steve, ja… - Stark nie miał pojęcia, co mógłby w tej sytuacji powiedzieć. Nie wiedział, jak miał wytłumaczyć coś, czego sam nie rozumiał. Co mógłby zrobić, by wszystko naprawić?

- Co?! Zabrakło ci języka w gębie?! Jeszcze kilka minut temu tam był! Sam to sprawdziłem! A teraz nie potrafisz odpowiedzieć mi na proste pytanie?! Odpowiedz, do cholery!!!

Rogers znów przyszpilił mniejszego mężczyznę do ściany. Jedną ręką trzymał go mocno za ramię, drugą opierał się o ścianę na wysokości głowy bruneta. Geniusz w całkowitej ciszy i osłupieniu, z lejącymi się z oczu łzami wpatrywał się w wykrzywioną złością twarz Steva, który był jego najlepszym przyjacielem. Jedyne, co teraz czuł, to strach.

- Nie chcesz mówić? Dobrze – na usta blondyna wypłynął złośliwy uśmieszek, który wcale tam nie pasował.
Steve nie powinien być złośliwy. Steve był dobry i delikatny, i wrażliwy, i… Tony zagryzł dolną wargę, czując zaciskające się palce żołnierza na ramieniu. – W końcu powiesz mi
wszystko!

Pocałował go. Agresywnie, od razu wpychając mu język do ust. Rozluźnił palce, którymi go trzymał, całą swoją złość wsadzając w ten pocałunek. Nie myślał racjonalnie. Nigdy by czegoś takiego nie zrobił. Jednak emocje, które gromadził w sobie od początku ich związku, wcześniejsza walka, strach i wściekłość zrobiły swoje.
Tony próbował się uwolnić, ale wiedział, że nie ma szans. Super siła i w ogóle. Kolejne
łzy płynęły nieprzerwanie po policzkach. Miał ochotę krzyczeć. To przecież nie może się tak skończyć! Najczarniejsze scenariusze przelatywały przez jego głowę. Był bezsilny, całkowicie zdany na łaskę żołnierza.

- Ugryź i uciekaj. Natychmiast!

Nie myślał. Po prostu tak zrobił. Zacisnął szczęki, po czym rozwarł je, czując krew w
ustach. Kapitan odskoczył od niego z krzykiem, a Tony rzucił się do drzwi. Nie oglądał się za siebie. Gdy w końcu po szaleńczym biegu po schodach i przez korytarze znalazł się w swojej sypialni uświadomił sobie, że nikt go nie goni. Jest bezpieczny. Już nic mu nie grozi. Głos mu pomógł!
Poczuł mdłości i w ostatniej sekundzie dopadł do zlewu. Zwrócił wszystko, co miał w żołądku, czyli samą kawę i kawałek kanapki, którą Steve w niego wmusił pół godziny przed walką. Steve… Poczuł kolejną falę mdłości, ale dał radę się opanować. Wszedł do kabiny prysznicowej, puścił gorącą wodę i usiadł pod strumieniem. Dopiero wtedy pozwolił, by zawładnął nim płacz. W głowie zaczęło układać mu się kilka faktów.

Steve to nie Głos.
Głos to ktoś, kto odpowiada za wszystko, co się zdarzyło. Głos zostawił mnie bez wspomnień o sobie, z tą dziurą zamiast serca. Coś kazało mi wierzyć, że Steve to Głos. I przez to zraniłem Steva. Kapitan zapewne teraz będzie się winił za to, co zrobił. Ale to nie była wina Steva. To przez Głos. I przeze mnie. Tak, to moja winny. Zapewne to również przeze mnie Głos odszedł, zostawił mnie, zabrał wszystkie wspomnienia. Nie chciał mnie już. Nie chciał, bym go szukał. A teraz ja skrzywdziłem Steva. Steve zasługuje na kogoś lepszego. Nie kocham Steva. Kocham Głos. Kim jest pieprzony Głos?! Boże, to tak cholernie boli!

Nie wiedział, ile tak siedział. Gdy w końcu łzy przestały płynąć, przyszło odrętwienie.
Zamknięty we własnej głowie, nie czuł nic. Rzeczywistość nie istniała. Nic nie istniało. Gdy się „obudził”, ktoś, prawdopodobnie Jarvis, to musiał być Jarvis, wyłączył wodę. Wstał wolno i pozbył się przemoczonych spodni i bielizny. Przebrał się szybko w suche spodnie od piżamy oraz podkoszulek, po czym wszedł pod kołdrę. Zamknął oczy, przypominając sobie, jak spędzał na tym łóżku wieczory, oglądając filmy, wtulony w Steva…
To już koniec! Tego już nie będzie! To nigdy nie było prawdziwe!

Zacisnął palce na czerwonej poszewce.

-Czerwona, na której blade ciało… prezentowało się wyjątkowo kusząco…-

Jęknął z frustracji! Miał tylko cząstki wspomnień, urywki myśli, barwę głosu, kolor
oczu. Wystarczająco dużo, by czuć tęsknotę, zbyt mało, by cokolwiek się z tego dowiedzieć.
Gdyby tylko jego mózg chciał współpracować! Musi wiedzieć więcej! Ale na razie musi się wyspać i wykombinować, jak wytłumaczyć wszystko Kapitanowi, by go jeszcze gorzej nie zranić. Ale chyba gorzej, to już być nie może. Chyba jestem już na dnie. Teraz już może być tylko lepiej.

Prawda?

|•••••••••|

Okay, zawalam, wiem.
Przepraszam.

Jako, że teraz nie mam na nic weny,
po prostu co dwa dni będę dodawała tu rozdziały.
Mam nadzieję, że przynajmniej to zrekompensuje Wam moje lenistwo.

💙💜

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top