Chapter 12
[Ach, tak. Mam zamiar dodać to jak najszybciej. Mam ochotę odpocząć i skupić się na egzaminach, które mam w tym roku. Także prawdopodobnie pod koniec tego tygodnia dodam ostatni rozdział i epilog.]
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Thor stał w drzwiach warsztatu, spoglądając na Lokiego smutnym wzrokiem. Tony się nie pojawił. Dostał jakąś wiadomość od Pepper i opuścił ich w środku imprezy, a na pytanie, kiedy wróci wzruszył tylko ramionami. A Loki cały ten czas czekał na niego.
- Loki. Bracie. Chodź coś zjeść. Anthony dzisiaj nie wróci do wieży.
Wiedział, że to było zbyt piękne, by było prawdziwe. Zbyt dużo chciał. Nie wystarczyło mu pozbycie się magicznej nici. Musiał chcieć więcej.
- Wiem, że chciałeś do w końcu zobaczyć. Wiem, co Anthony dla ciebie znaczy. Loki zerwał się na równie nogi i przemierzył odległość między nim a Thorem w kilku długich krokach. Otworzył usta, zapominając, że żaden dźwięk się z nich nie dobędzie. Pokręcił więc tylko głową, wzdychając cicho, kompletnie nie zwracając uwagi na pełen bólu wyraz twarzy Gromowładnego.
- Wiem, co on dla ciebie znaczy, bracie. Nie raz widziałem cię zakochanym i pomagałem leczyć złamane serce. Wiem również, że Anthony był jedną z pierwszych osób, które twoją miłość odwzajemniły.
„Nic nie wiesz!” chciał krzyczeć Loki, jednak jedyne co mógł zrobić, to uderzyć w masywną pierś boga grzmotów, co i tak nie zmusiło blondyna do zmiany tematu.
- Loki, pragnę ci pomóc. Twoje szczęście jest dla mnie ważne, chociaż ty możesz uważać inaczej.
„Co? Nadal śni ci się po nocach mój krzyk? Nadal czujesz na rękach krew płynącą z mych warg, gdy mnie trzymałeś, bym się nie wyrywał?”Wszystko to cisnęło się na usta Kłamcy, ale jedyne, co mógł zrobić, to spojrzeć drwiąco na Thora. Ten zaś uśmiechnął się smutno w odpowiedzi.
- Sam wybrałeś karę, zamiast ucieczki. Miłość nad wolność. Ja przystałem na twój plan z ciężkim sercem. I nadal budzę się w niektóre noce, przypominając sobie, co Wszechojciec kazał ci zrobić.
Czegoś takiego Loki się nie spodziewał. Po raz pierwszy spojrzał na blondyna bez złości, zazdrości, tej iskry nienawiści tlącej się w jego sercu. I zobaczył potężnego wojownika, pełnego smutku i wewnętrznego bólu, który mimo to uśmiechał się do niego i czekał z otwartym sercem, mimo iż Loki tyle razy to serce zdeptał. Brunet cofnął się o krok, kręcąc głową. Nie chciał, nie mógł tak łatwo wybaczyć. Thor nadal był pupilem Odyna, nadal zbierał same pochwały. A Loki był zawsze tym drugim. Jak mógłby zapomnieć tak łatwo o tych wszystkich latach swojego życia w cieniu wspaniałego Thora.
- Nie chcę wybaczenia, Loki. Nie szukam go już u ciebie, bo wiem, że mi go nie dasz. – Thor odezwał się nagle, jakby wiedział, o czym Loki myślał. – Przepraszałem wielokrotnie za to, co zrobiłem ci w młodości, ale ty nawet nie chciałeś mnie słuchać. Teraz tylko chcę, byś zaakceptował mnie jako kogoś, kto nie jest twoim wrogiem. Ty zawsze będziesz moim bratem, ale ja już jestem zmęczony uganianiem się za tobą, błaganiem cię o powrót. – blondyn podszedł do bruneta i jednym ruchem przygarnął go do siebie. – Cieszę się, że cię tutaj mam i mam nadzieję, że tak już zostanie. Pomagam ci, bo nie chcę, byś wrócił do tego, jaki byłeś przed Anthonym.
Na początku Loki chciał się wyrwać z uścisku Gromowładnego. Ale słowa blondyna, wypowiedziane tym łagodnym, smutnym tonem sprawiły, że jakiekolwiek chęci odwrócenia się od Thora zniknęły. Loki czuł teraz tylko smutek i współczucie do tego olbrzymiego wojownika o wielkim sercu. Dlaczego wybrał jego, pytał sam siebie. Co było w nim tak dobrego, że Thor wybaczał mu wszystko? Loki westchnął i oparł głowę o ramię boga, a słowa boga sprowadzały spokój na jego umęczone serce.
- To co, bracie? Idziemy coś zjeść? - Thor spojrzał na bruneta z uśmiechem, który rozjaśniał wszystko wokół. – Anthony w końcu wróci i wtedy będziesz miał swoją szansę spotkania się z nim.
Loki tylko pokiwał głową, po czym wyminął blondyna i ruszył schodami do windy, nie oglądając się za siebie. Thor patrzył za nim przez kilka sekund, po czym odwrócił się i podszedł do dużego stołu pełnego zaczętych projektów. Położył między nimi szklaną kulkę, uśmiechając się smutno.
- Niech teraz tobie ta miłość wskażę odpowiednią drogę, Anthony.
Nie zwracając uwagi na nic więcej odwrócił się na pięcie i ruszył do drzwi, zostawiając za sobą szklaną kulkę, która z każdą sekundą robiła się coraz zimniejsza.
~*~*~*~*~*~
Steve spoglądał ponownie przez okno w pokoju, w którym Hel go zostawiła. Podobno była w tym świecie już noc, ale dla niego wszystko wyglądało tak samo. Nie chciało mu się spać, nie był głodny, ani spragniony. Nie mając nic innego do roboty, a raczej nie mając na nic ochoty, siedział przy oknie, przyglądając się poruszającym się za murem duszom. Rozróżniał tam dusze kobiet, mężczyzn, dzieci, wszystkie jakby stworzone z białej mgły. Dusze brutalnie zabitych, pokryte szkarłatną krwią, dusze zabójców, rzucających się sami na siebie, w ciągłym ruchu, bez wytchnienia. Dusze ludzi, którzy zginęli przez ogień, głód, powódź. Dusze samobójców. Dusze zwykłych zmarłych, najspokojniejsze, które leniwie płynęły w powietrzu. Dusze żołnierzy, matek, ojców, strażaków, policjantów. Dusze z ludzi współczesnych, jak i tych z innych epok. Dusze dobre i złe. Nauczył się rozróżniać je wszystkie. I gdy już potrafił to zrobić, w jego głowie wolno zakwitł nowy pomysł. A gdyby tak…? Wyszedł z pokoju w poszukiwaniu Hel, która mogła ten pomysł wprowadzić w życie. Nie wiedział jednak, gdzie mógłby ją znaleźć. To ona zawsze znajdowała jego.
- Dokąd ci tak śpieszno, kapitanie?
Zatrzymał się w miejscu, słysząc za sobą jej głos. Jej w połowie martwa twarz nie robiła już na nim żadnego wrażenia. Na żywej zaś widniała ciekawość, jakiej dotąd nie widział.
- Dusze… Są tu dusze wszystkich ludzi z Ziemi? – spytał, nie zwracając uwagi na jej pytanie.
- Ludzie wierzą w różne rzeczy. W niebo, piekło, w życie po śmierci, w reinkarnacje. Ich własny raj rozgrywany jest w ich głowach, tak samo jak kara, którą przeżywają. Więc tak, tutaj są wszystkie dusze ze wszystkich siedmiu światów, które Yggdrasil ze sobą łączy – odpowiedziała z delikatnym uśmiechem, jakby tłumaczyła coś dziecku.
– Możesz więc wezwać do siebie każdą zmarłą osobę? – Steve zadał to pytanie prawie natychmiast, podchodząc do niej szybko. Apatia, którą czuł znikła. Nagle w jego sercu powija wiło się podekscytowanie i oczekiwanie. – Dusze ci służą. Możesz więc wezwać jakąkolwiek, skoro jesteś panią tego królestwa.
- Dusze są inne od ludzi, Steven. – Hel odsunęła się od blondyna. Emocje, które się w nim rozbudziły nie były częścią jej planu. Kapitan miał zapomnieć o emocjach i zostać z nią na zawsze, nie czując już więcej bólu złamanego serca. – Nie możesz się z nimi porozumieć.
Są zamknięte w swoim własnym świecie, nie widzą tego, co dzieję się wokół nich.
- Ale możesz to zrobić?
Hel spojrzała na Rogersa, zastanawiając się nad odpowiedzią. Mogłaby skłamać i wrócić do swojego planu. Ale wiedziała, że blondyn nie prosił by jej o to, gdyby nie miał jakiegoś ważnego powodu. Poza tym wszyscy jego przyjaciele już nie żyli, a tych, którzy nadal stąpali po Ziemi Steve zdążył już zobaczyć. Kapitan więc na pewno chciał się z kimś pożegnać po raz ostatni, z kimś ważnym dla niego. I gdy tą osobę zobaczy, może będzie jeszcze bardziej chciał zostać w jej królestwie na zawsze.
- Mogę.
Jego twarz rozpromieniał się natychmiast po jej odpowiedzi, a Hel nie potrafiła się nie uśmiechnąć. Żywi byli jednak najlepsi. Ich emocje i reakcje zawsze ją zaskakiwały. Tak też było i tym razem.
- Kogo duszę chcesz, bym przyzwała? – spytała, a Steve wyglądał na zawstydzonego i zdeterminowanego jednocześnie. Przez chwilę patrzył na nią, nim dał jej odpowiedź.
- Mojego najlepszego przyjaciela.
-W takim razie weź mnie za ręce, zamknij oczy i wyobraź sobie jego twarz. – Hel wyciągnęła przed siebie dłonie, a Rogers bez wahania wziął je w swoje duże dłonie. – Jeżeli będziesz tego naprawdę mocno chciał, jego dusza tu przybędzie.
Steve odetchnął głęboko, po czym zamknął oczy. W jego głowie pojawiła się uśmiechnięta twarz Bucky’ego, zanim wyruszył na wojnę. Był młody, pełen życia, pewny siebie. Po chwili blondyn przypomniał sobie, jak Bucky wyglądał, gdy znalazł go w kryjówce Hydry – zmęczony, zniszczony wojną. Cała młodość jakby z niego uciekła. Jego oczy były już inne, miały w sobie coś zimnego, czego Steve nie potrafił zrozumieć, póki sam nie zaczął walczyć i zabijać. Zagryzł wargi, przypominając sobie, jak blisko, a jednocześnie daleko Bucky był, gdy próbował go dosięgnąć w pociągu. Jak bardzo chciał go uratować, jak się czuł, gdy jednak mu się nie udało. Jaki wielki ból czuł, uświadamiając sobie, że jego najlepszy przyjaciel już nie wróci. To była jego wina, chociaż nikt mu tego nie powiedział. Po co była mu ta siła, szybkość, to nowe ciało, skoro nie mógł obronić tego, co było mu drogie. Ale teraz… Teraz będzie mógł przeprosić. Prosić o wybaczenie. Zobaczyć po raz ostatni jego twarz…
- Dziwne…
Steve uchylił powieki, spodziewając się zobaczyć obok siebie mleczną postać Bucky’ego pokrytego szkarłatną krwią po upadku. Dookoła było jednak pusto, a Hel wyglądała na zdezorientowaną.
- Coś nie tak? – spytał, patrząc na nią. Przecież pragnął mocno zobaczyć Bucky’ego. Powinien tu być.
– To ma być dusza twojego przyjaciela, który zginął na wojnie, prawda?
- Tak…
Hel zagryzła wargę i odsunęła się od mężczyzny, zaciskając mocno pięści. To nie powinno się zdarzyć. Ta dusza powinna tu przybyć, a Rogers widząc swojego utraconego przyjaciela, powinien chcieć zostać tu już na zawsze. Więc dlaczego to się działo?
– Hel, co się dzieje?
-Nic takiego… - Co powinna zrobić? Sprowadzić inną duszę, podobną z wyglądu do tego mężczyzny? Była szansa, że Steve mógł dać się zwieść. Była też szansa, że dusza mogła się odezwać. Dusze były nieprzewidywalne i nawet pani umarłych nie potrafiła przewidzieć, co się stanie.
-Hel…
Wiedział, że kłamała. Pomimo, że jej nie znał, wiedział, że kłamała. Była córką Kłamcy, a on i tak wiedział, że kłamała. Kim był ten człowiek, skoro potrafił przejrzeć na wylot jej maskę?
- Jego dusza nie przybędzie. – powiedziała, po czym odwróciła się, chcąc odejść i zakończyć rozmowę. Nie zrobiła jednak nawet kroku, gdy Steve złapał ją za ramię, martwe, kościste ramie i zatrzymał ją.
- Jak to nie przybędzie? Mówiłaś, że możesz go przyzwać.
- Gdyby jego dusza była wolna, przybyła by tu. – powiedziała, patrząc hardo w te niebieskie oczy i z każdą chwilą jej upór malał.
- Wolna? Hel, o czym ty… - zamilkł, a na jego twarzy pani umarłych dostrzegła zrozumienie. Steve puścił ją i cofnął się, uderzając plecami o ścianę. – Bucky… jest szansa, że on żyje?
Straciła go. Apatia znikłą całkowicie, zamiast niej pojawiła się nadzieja. Hel odwróciła się na pięcie i uciekła do swoich komnat, nie chcąc odpowiadać na jego pytanie. Steve nawet jej nie zatrzymywał, całkowicie pochłonięty swoimi myślami. Bucky żył. Po tylu latach, on nadal żył. Teraz Steve musiał tylko stąd wyjść i odnaleźć go. Chciał natychmiast znaleźć się na Ziemi, ale przypomniał sobie o umowie z Hel. Rozejrzał się, ale jej już nie było. Nie wiedział gdzie jest. Nie miał również pojęcia, ile czasu musi tu jeszcze pozostać. Wrócił więc do swojego pokoju i stanął przy oknie, oczekując na powrót Thora. Miał kolejną misję, która odciągała jego myśli od Toniego.
~*~*~*~*~*~
Tony wszedł wolno do warsztatu i zwalił się na jedno z krzeseł z jękiem. Był padnięty. Pepper wycisnęła z niego siódme poty na wszystkich zebraniach oraz poza nimi. Nie miał czasu nawet zerknąć na telefon, nie wspominając o piciu, lub majsterkowaniu. Z drugiej strony sam się na to zgodził. Miał dość siedzenia z Avengersami, którzy zachowywali się, jakby był ze szkła. Nawet na nocnym wyjściu był ciągle pilnowany.
- Miło, że pan do nas powrócił.
- Ciebie również dobrze słyszeć, Jarvis. Działo się coś ciekawego, jak mnie nie było?
Gdy na ekranie, który się przed nim pojawił zaczęły wyświetlać się informacje, Tony przymknął oczy, czując w końcu, jak wszystkie zmartwienia odpływają. Od ponad tygodnia nie czuł się tak spokojnym, jak w tej chwili. I zapewne zasnął by, oparty o stół, gdyby nie nagły huk, który poderwał go na równe nogi.
- Dummy, dlaczego ty zawsze musisz coś zmajstrować, co?
Robot zamruczał coś po swojemu, zwalając kolejne prototypy i narzędzia ze stołu, w ogóle nie zwracając uwagi na Starka, który próbował go przepędzić.
- Dummy, przestań! Natychmiast! Ty i te twoje durne pomysły! Mówię ci, oddam cię do
najbliższej szkoły jako przykład złego robota… Co to takiego?
Tony w ostatniej chwili wyrwał z metalowej ręki robota szklaną kulkę, nim ten rzucił ją na ziemię. Dummy sięgnął ponownie po nią, ale mężczyzna odsunął się, powstrzymując robota. Ta szklana kulka była dziwna. Brunet nie przypominał sobie, by kiedykolwiek ją widział, a co dopiero miał w swoim warsztacie.
- Jarvis, czy ktoś był tutaj, kiedy mnie nie było?
- Pan Thor był tutaj dwa dni temu – odpowiedział AI po krótkiej chwili. Oprogramowanie,
które Loki wgrał mu przed swoim powrotem do Asgardu nie pozwalało mu mówić o Lokim przy Starku, jeżeli nie był zapytany o niego bezpośrednio.
- Czy to on przyniósł tutaj tą szklaną kulę? I co ja niby mam z nią zrobić? Wywróżyć przyszłość?
Tony uśmiechnął się pod nosem i oglądając dokładnie kulkę ze wszystkich stron, aż w końcu uniósł ją w górę, by spojrzeć na nią pod światło. Nagle kulka ta zrobiła się dużo cieplejsza, a Tony zamarł w miejscu. Co to takiego? Opuścił kulkę na wysokość swoich oczu, a ta znów stała się zimna. Czyżby nagrzewała się tak szybko od lamp?
- Coś nie tak, sir?
Tony nie odpowiedział, ponownie unosząc dłoń z kulą do góry. I ta ponownie zrobiła się ciepła. Czyżby wskazywała mu do czegoś drogę?
- Jarvis, wrócę za kilka minut. Muszę coś sprawdzić.
I zanim AI mógł mu odpowiedzieć, brunet wybiegł z warsztatu i wpadł do windy, wciskając przycisk na dach. Im wyżej jechał, tym gorętsza kula w jego dłoni się robiła. W końcu musiał trzymać ją przez koszulkę, by się nie poparzyć, a jeszcze nawet nie dojechał na miejsce. Gdy drzwi windy się otworzyły, kula wypadła mu z dłoni. Jedyne, co zobaczył, to były zielone oczy, które go prześladowały. Te oczy, które śniły mu się po nocach, przez które nie mógł sobie znaleźć miejsca, które zniszczyły jego przyjaźń ze Stevem, które nadal sprawiały, że jego serce trzepotało. Tęsknił za nimi, a jednocześnie był wściekły na te oczy. Dopiero po chwili dotarło do niego, czyje te oczy były. Loki stał na dachu przy barierce i patrzył na niego z mieszaniną strachu, smutku i nadziei. A Tony nie miał zielonego pojęcia, dlaczego on miałby tak na niego patrzeć. I dlaczego tu był. Przecież byli wrogami.
- Twoja kara w Asgardzie się skończyła? Wróciłeś znów nam psuć krew swoimi wybrykami?
Loki otworzył usta, ale żadne słowa nie wydobyły się z jego ust. I właśnie to zatrzymało Toniego w jego marszu, by złapać boga kłamstw za koszulę. Loki zawsze miał przygotowaną jakąś ciętą ripostę, zawsze musiał mieć ostatnie słowo. Tak cichego Tony widział go tylko z kneblem na ustach, gdy po raz pierwszy wracał do Asgardu po zaatakowaniu Nowego Jorku. Coś było mocno nie tak.
- Dlaczego wróciłeś, Loki?
Tyle uczuć pojawiło się na twarzy boga, ale Stark nie potrafił dokładnie nazwać żadnego. Nie wiedział nic, a wszystkie odpowiedzi na jego pytania miał ten milczący mężczyzna przed nim.
- O co w tym wszystkim chodzi, Loki? – spytał, podchodząc krok bliżej do boga. – Co takiego mi zrobiłeś? Dlaczego twoje oczy mnie prześladują? Dlaczego tu jesteś? Odpowiedz mi!
W końcu złapał bruneta za koszulkę i potrząsnął nim, chociaż miał ochotę go uderzyć. Zacisnął obie dłonie na ramionach Kłamcy, chcąc nim potrząsnąć ponownie, ale tym razem cała siła go opuściła. Mógł tylko patrzeć w te zielone oczy pełne czegoś, co sprawiało, że w środku coś w nim pękało.
- Powiedz coś… - szepnął, zamykając oczy, nie mogąc już dłużej patrzeć na twarz mężczyzny, która sprawiała mu jednocześnie ból i radość. Która budziła w nim tyle uczyć. Chciał by to wszystko się skończyło, by wszystko było jak dawniej, by Steve był tu i naprawił to, by Avengersi przestali traktować go jak kogoś poważnie chorego, by Pepper przestała uciekać, gdy zadawał jej pytania o te zielone oczy. Chciał, by to wszystko się skończyło, wiedzieć, przed czym tak ucieka, co go prześladuje.
- Anthony…
Chapter End Notes
Heja wszystkim.
Jak tam pierwszy tydzień szkoły? [Huh, troszkę długo] Nawet nie macie pojęcia, jak ja się cieszę, że jestem na studiach i mam jeszcze miesiąc wolnego :)
Rozdział miał być w poprzednim tygodniu, ale zdarzyło się tyle rzeczy, że nie miałam w ogóle głowy do niego. Teraz i tak miał być trochę dłuższy, ale jakoś nie mam siły. Jestem chora, chociaż siedzę w gorącej Hiszpanii, [ta to ma dobrze xD] mam małe problemy, które zaprzątają mi głowę i nadchodzące egzaminy. Więc wiecie :)
Następny jak zwykle postaram się dać jak najszybciej i opisać w nim więcej Bruce'axClinta oraz Steva :) W końcu po niego wrócą. No i oczywiście czy Tony przypomni sobie wszystko o Lokim :)
See ya :)
[Dopsz, ja pozwolę sobie przedłużyć (to ma 2700 słów .-.). Mam takie drobne pytanko. Czy ktoś z was czytał Percy'ego Jacksona i miałby ochotę na rp?
Także tego, do napisania✌]
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top