• 9 •
9 grudnia
Mały Antoni uwielbiał wspinać się na drzewa. Nawet te oszronione w środku lasu. Te stare i wielkie, młode i niskie. Na jakiekolwiek. Byleby znaleźć się ponad głowami przechodniów.
Obserwował ich bacznie i słuchał. Robił to, aby potem umieć się zachować.
Wiedział, że gdy dziewczynka płacze należy ją pocieszyć, ale gdy chłopiec - trzeba zbesztać. Mały Antoni nie rozumiał, dlaczego.
Ale zapamiętał.
Wiedział, że mężczyzna może dotknąć kobiety, ale nigdy odwrotnie. Nigdy też nikt nie przybiegnie na ratunek. Nawet, jeśli kobieta krzyczy. Mały Antoni nie rozumiał, dlaczego.
Ale zapamiętał.
Wiedział, że czasami mężczyźni na rogu jednej z ulic wymieniają się. Jedni dają biały proszek, a drudzy pieniądze. Mały Antoni nie rozumiał, dlaczego.
Ale zapamiętał.
Matka na początku się bała i zakazów różnych próbowała. Ale z czasem zrozumiała, że niepotrzebna jej niewiara.
Gdyby tylko wiedziała. Gdyby tylko rozumiała więcej niż widoczne jest dla oka. Ujrzałaby młodzieńca zwisającego z gałęzi. Balansującego na krawędzi. Kogoś, kto wcale się nie boi. Kto nie czuje już niczego, bo wcześniej czuł trochę za dużo. A może nigdy nie czuł absolutnie niczego? Może od zawsze w jego sercu zionęła jedynie pustka?
Ale Antoni nie przejmował się tym wszystkim. Udawał, że nie słyszy zmartwień w jej głowie. A wiedział o nich doskonale, bo matka mówiła do siebie. Malowała słońce na czerwono i śmiała się wesoło. Aby potem wypłakać się w spokoju.
Ah, gdyby tylko widziała, słyszała i rozumiała tyle co jej syn.
Zobaczyłaby, że Mały Antoni tak naprawdę nigdy nie był mały.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top