• 8 •

8 grudnia

Antoni bał się odrzucenia. Choć może nie do końca wiedział, co ono oznacza. Niekoniecznie przeszkadzało mu to, że stoi sam na szkolnym korytarzu. Ani to, że nikt nie siedzi obok, gdy je drugie śniadanie. Nawet to, że nie bawił się z innymi w berka.

Przeszkadzała mu wizja przyszłości.
Co, jeśli do końca życia pozostanie samotny? Jak na tym szkolnym korytarzu. Wpatrzony w numerek swojej szafki. Otoczony przez biegające dzieci, a jednak nadal samotny.  Wciąż sam. W klasie, na stołówce, na boisku. Nawet we własnym domu. Wszędzie odczuwał samotność, chociaż wcale nie był wtedy sam. Zawsze ktoś był obok. Nieważne, czy krzyczał, mówił albo nawet szeptał, to zawsze ktoś był obok niego.

Nie bał się samotności, bo zdążył się do niej przyzwyczaić. Bał się zostania samemu na tym głupim świecie. Gdyby dzieci zniknęły z korytarzy, przestały jadać drugie śniadania, ganiać się i krzyczeć jak opętane. Gdyby tylko zniknęły, choć na chwilę lub dwie. Może wtedy nie byłby odrzucony, bo nie miałby kto tego zrobić.

Mały Antoni zrozumiał, że bycie samemu, a samotność to dwa, zupełnie różne pojęcia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top