• 22 •

22 grudnia

Antoni każdego ranka robił kawę,
z balkonu wdrapywał się na dach
i siedział, obserwując budzącą się do życia Warszawę.

Czasem też grał, szargając nerwy sąsiadów. Nigdy jednak się nie skarżyli, bo przecież robił to zbyt pięknie, aby mu przerywać.

Któregoś razu, gdy po prostu siedział w ciszy, trzymając w ręku szczerbaty kubek z wystygniętą kawą, ktoś dosiadł się do niego.
Poczuł ciepło bijące od przybyłego. Spojrzał w jego stronę i zatonął w szafirowych oczach. Przełożył naczynie do lewej ręki, prawą obejmując mężczyznę. Trwali tak w milczeniu, aby po chwili połączyć swoje usta w namiętnym pocałunku.

O wschodzie słońca, czarna kawa została wylana, a pęknięty kubek potoczył się w dół, aby spaść na pustą wtedy ulicę.
W akompaniamencie kropel deszczu, które uderzały o szyby i dachówki, Antoni być może poczuł coś na nowo. Coś, czego nie czuł od ostatniego spotkania z Mateuszem.

Nie wiedział tylko, czy jest w stanie ponownie komuś zaufać.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top