• 13 •

13 grudnia

Antoni przestał słyszeć swoje alter ego. Teraz nastała tylko cisza, spowita gwiazdami i samotnymi nocami. Tęsknił za dorosłym Antonim, który obdarzył go przydatnymi radami. Chciał krzyczeć i miotać się bez celu po świecie zwanym nicością. Ale nie mógł. Jakoś... nie było okazji.

Czekał na cud. Na kogoś, kto obdarzy go siłą i duchem walki. Chyba opłacało się czekać.
Któregoś dnia podszedł do niego pewien chłopak. Poklepał jego wątłe plecy i usiadł obok. Na drewnianej ławce z gumami przyklejonymi od spodu. Spojrzał głęboko w jego oczy i trwał tak przez chwilę. Po prostu patrzyli sobie w oczy.
A potem odszedł, aby pojawić się następnego dnia. I kolejnego. Aż w końcu tradycją stała się ich wspólna przerwa na ławce oblepionej gumami do żucia.

- Jak nazywa się to miejsce?- spytał kiedyś Mateusz.

Antoni spojrzał na niego, po czym lekko przekrzywił głowę. Jego towarzysz wiedział, co to oznacza. Znał każdy jego ruch na pamięć. Chłopak nie był skory do rozmów. Przekrzywiona głowa znaczyła zwątpienie i niezrozumienie.

- No wiesz... każde miejsce ma jakąś nazwę. A może to tylko ja nazywam rzeczy materialne.

- Ławka wytchnienia. - wymamrotał cicho, a jednak w jego głosie słychać było pewność. Tak właśnie miało być. Ta nazwa była przecież idealna.

A Mateusz nie pytał, dlaczego akurat ta. Być może wiedział, że tylko na tej ławce, obok niego samego, Antoni mógł znaleźć wytchnienie i zapomnienie. Chociaż na chwilę.

Chyba każdy ma taką ławkę wytchnienia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top