4.
- Oh... -
Wpatrywałam się w fioletowe, zaspane oczy chłopaka. Nie... Dlaczego? Co on tutaj robi? Dlaczego tutaj? Muszę się opanować.
- Proszę za mną - powiedziałam spokojnie, odwracając się i kierując do najbliższego stolika. Fioletowy olbrzym i jego przyjaciel, usiedli przy stoliku, a ja w tym czasie wyjęłam z fartucha notes i długopis.
- Co państwo sobie życzą? - spytałam, nie spuszczając wzroku z notesu.
- Co ty tu robisz? - bąkną olbrzym. Spojrzałam na niego gniewnie.
- Pracuję - odparłam chłodno, zapewne obniżając tym temperaturę otoczenia. Zwróciłam się do czarnowłosego, z lekkim uśmiechem. - A więc? -
- Kawę czarną, bez cukru - posłał mi miły uśmiech. - A ty, Atsushi? -
- Hm... - skanował wzrokiem menu. - Chcę ciasto czekoladowe, ptysie, rurki z kremem... A! I pocky, które ukradłaś - Zignorowałam jego ostatnie słowa. Zapisałam wszystko.
- Dobrze, zaraz przyniosę zamówienie - Odeszłam, idąc za ladę gdzie znajdowały się wszystkie ciasta. Wykładałam na talerzyk ptysie, gdy podeszła do mnie Emiko - znajoma z pracy.
- Znasz ich? - spytała czarnowłosa.
- Nie - odparłam. Ułożyłam talerzyki z łakociami na tacy.
- No nie wiem, ten najwyższy jest nawet uroczy, podoba ci się? -
- A w życiu - Omal nie rozlałam kawy, którą wlewałam do filiżanki.
- Widziałam, jak na niego patrzyłaś -
- Z mordem? -
- Nie lubisz go? -
- Porozmawiamy innym razem - wzięłam tacę z zamówieniem i podeszłam do stolika, przy którym siedzieli chłopcy. - Proszę - rozłożyłam wszystko na stolik. - Smacznego życzę - skłoniłam się lekko. Odwróciłam się i powoli odeszłam. Za szklanymi drzwiami kawiarni dostrzegłam zakapturzonego mężczyznę, który stał po drugiej stronie ulicy. Obserwował mnie, ale po chwili odszedł. Postanowiłam to zbyć i wrócić do swojej pracy.
***
Dochodziła już dwudziesta, a razem z tym koniec mojej pracy na dzisiaj. Byłam w czasie przebierania się z roboczych ciuchów. Tak jak myślałam, ten dzień nie był taki najgorszy, poza odwiedzinami fioletowego olbrzyma. Podczas gdy zbierałam zamówienia, cały czas czułam na sobie jego leniwe spojrzenie. Niezwykle mnie to rozpraszało i irytowało. Jaką ulgą było dla mnie to, gdy w końcu opuścił kawiarenkę.
Gotowa, pożegnałam się z resztą pracowników i opuściłam kawiarnię.
Wracając, wstąpiłam do sklepu po małe zakupy. Idąc słabo oświetloną alejką w parku, czułam się dziwnie nieswojo. Czułam czyjś wzrok na sobie, jakby każdy mój krok był śledzony. Niepokój rósł z każdą sekundą. Nagle czyjaś dłoń przysłoniła moje usta, ciągnąc do tyłu za krzaki. Zostałam przyszpilona do drzewa. Krzyczałam, lecz mój głos tłumiła dłoń napastnika. Szarpałam się, ale on był zbyt silny.
- Zamknij japę, smarkulo! - warkną mężczyzna. Nie dawałam za wygraną. Nagle poczułam ostre pieczenie na policzku, ten szmaciarz dał mi z liścia. W oczach pojawiły mi się łezki z bólu. - Twój stary wisi mi niezłą sumkę... Heh... Wątpię bym ją szybko zobaczył. Obecnie nie starczy mi na panienki, więc pomyślałem, że zadowolę się jego córeczką -
Zdawałam sobie sprawę z tego co chce zrobić ten facet. Krzyki i szarpanina nic nie dawały. Serce biło mi niewyobrażalnie szybko. Może tego nie było widać, ale w środku przeszywał mnie strach, nie tylko dlatego, że zostanę teraz zgwałcona, ale też dlatego, że przez te długi, Hanoke może być zagrożony.
Mężczyzna przybliżył się do mnie, przyciskając moje nadgarstki do ust bym nie mogła krzyczeć, dzięki czemu ten oblech miał jedną wolną rękę. Staną między moimi nogami, uniemożliwiając mi jakąkolwiek obronę. Poczułam, jak rozpina guzik moich spodni.
- Niedługo będzie po wszystkim - zaśmiał się.
Gdy miał już sięgnąć do miejsca, które nie było przeznaczone dla pierwszego lepszego, nagle mocne szarpnięcie oderwało go ode mnie.
- Co jest, kurwa!? - krzykną mężczyzna, a po chwili wydał z siebie okrzyk bólu. Spojrzałam na osobę, która mi pomogła. Pomimo, że było ciemno, byłam w stanie ujrzeć tę osobę i nie wierzyłam własnym oczom.
- Jak ja nie nawiedzę gości takich, jak ty - I znów, kolejne uderzenie ze strony chłopaka.
- Jeszcze tego pożałujecie - warkną mężczyzna i zwiał. Przez chwilę zapadła między nami grobowa cisza. Wpatrywałam się w ziemię, nie wiedząc co powiedzieć.
- Nic ci nie jest? - Uniosłam zaskoczona głowę i napotkałam lśniące, fioletowe oczy.
- Nie - szepnęłam cicho, ale nadal brzmiało oschle, cholera.
- Brzmisz jakbyś nie potrzebowała pomocy - Strasznie irytowało mnie to jego spojrzenie, leniwe, wyrażające całkowity brak zainteresowania otoczeniem.
- Dziękuję - wydukałam, spuszczając wzrok.
- Hm? -
- Dziękuję, że mnie uratowałeś... Gdyby nie ty... - Zadarłam głowę do góry i zobaczyłam czerwoną twarz chłopaka. W ułamku sekundy odwrócił ode mnie wzrok. Zmarszczone brwi i rumieńce zdradzały jego zawstydzenie.
- N-Nie ma za co - wydukał. Zawstydzenie niezbyt mi u niego pasowało. - A! I... Spodnie - wskazał w dół. Od razu sobie przypomniałam o rozpiętych spodniach i natychmiast je zapięłam. - Em... -
- Jak mnie znalazłeś? -
- Cóż... Przechodziłam tędy i zobaczyłem siatkę z zakupami na ziemi. Słyszałem niedaleko jakieś dźwięki i poszedłem za nimi, aż zobaczyłem gościa dobierającego się do dziewczyny -
- Dlaczego mi pomogłeś? -
- A co? Miałem stać i się przyglądać? Wiesz, niezbyt lubię porno - "Niezbyt"!? - Zwłaszcza z takim scenariuszem - Nie chcę wiedzieć co on ogląda. - Nawet złodziejce pocky bym pomógł - poklepał mnie po głowie. Spodobał mi się ten gest, zwłaszcza ciepło jego dłoni... Chwila! Stop! Uspokój swoje hormony, kobieto!
- Dziękuję - znowu to powiedziałam.
- Odprowadzę cię - złapał mnie za rękę i wyprowadził na chodnik.
- Nie trzeba - odparłam. Ten spiorunował mnie wzrokiem.
- Nie, jeżeli coś ci się stanie to tego nie wytrzymam - Chłopak podał mi coś do ręki, była to siatka z moimi zakupami. - W środku widziałem coś dobrego, ale nie będę taki jak ty - fukną, nadymając policzki niczym małe dziecko. Wiedziałam o co mu chodzi. Westchnęłam z lekkim uśmiechem. Jest jak dziecko. Sięgnęłam do siatki i wyciągnęłam z niej opakowanie czekoladowych pocky.
- To za tamte - powiedziałam, podając mu paczuszkę. Zamrugał kilkukrotnie zaskoczony, ale przyjął ode mnie słodycz.
- Ale nie są... -
- Będziesz wybrzydzać? - uniosłam jedną brew i wzięłam pod boki, wyglądałam jak matka, która skarca syna za swoje zachowanie.
- Może... - wywrócił oczami. - Więc, prowadź - Ruszyłam w stronę wyjścia z parku.
- A tak w ogóle, jak masz na imię?- spytałam.
- Murasamibara Atsushi... A ty? -
- Tsushino Himari -
- Hm... Będę ci mówił Himari-chin -
- Dlaczego? -
- Bo jest słodkie - ugryzł kawałek pocky. Zarumieniłam się na jego słowa.
Po piętnastu minutach dotarliśmy przed mój dom. Zatrzymałam się przed furtką.
- To tutaj - powiedziałam. Atsushi spojrzał na dom.
- Twoja rodzina jest w domu - Nagle usłyszałam stłumione krzyki ojca i Hanoke.
- Z pewnością - westchnęłam.
- Idź ich pogodzić - pogłaskał mnie po głowie. I znów to przyjemne ciepło. - Uważaj na siebie, Himari-chin - pocałował mnie w czubek głowy i całkowicie spłonęłam rumieńcem. Chłopak zaczął powoli odchodzić.
- Em... Ty też na siebie uważaj, Mura-kun - Chłopak odwrócił się by mi pomachać i znów ruszył w swoją stronę. Jedno zostało w mojej pamięci, jego uroczy uśmiech, gdy się odwrócił. To było, jak sen. Spojrzałam na dom. Przeszłam przez furtkę i ruszyłam w stronę domu, a za jego drzwiami czekała na mnie smutna rzeczywistość.
************
1040 słów. Oszalałem... Ale mam nadzieję, że się cieszycie :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top