Rozdział 5
Sprzątała właśnie w salonie po kolejnej serii ćwiczeń. Przesunęła kanapę na swoje miejsce i miała zacząć odkurzać, gdy zadzwonił dzwonek. Nie poszła dzisiaj do szkoły, ale nie spodziewała się nikogo, a zwłaszcza że jej lekcje jeszcze trwały. Podeszła do drzwi i powoli je otworzyła, ale od razu, kiedy zobaczyła swojego gościa, żałowała swojego czynu. Przed nią stał jej nauczyciel w sportowej kurtce.
— Jesteś sama? — zapytał, jakby jego wizyta miała być najoczywistszą rzeczą dzisiejszego dnia. — Nie było cię dzisiaj w szkole.
— Rodzice kazali mi zostać w domu, gdy usłyszeli o mojej utracie przytomności. — wymyśliła kłamstwo na poczekaniu. — A pan, po co przyjechał?
— Może najpierw mnie wpuść? — zapytał, patrząc na jej czoło, które pokrywały resztki potu.
Nie odezwała się, a uchyliła trochę szerzej drzwi, wpuszczając go do domu. Skanował pomieszczenie spojrzeniem ciemnych oczu. Poprawił okulary, ale wciąż milczał. Rozplanował sobie wszystko, jadąc tutaj, ale teraz wszystko, co obmyślił, odeszło w zapomnienie. Sam nie wiedział, jak ma postępować z kimś takim jak ona, ale nie mógł jej zostawić na pastwę losu. Zastanawiał się, co mu strzeliło do głowy, by udzielać jej dodatkowych lekcji. W tym momencie wydawało mu się to nielogiczne, ale człowiekiem rządzi los i nie zamierzał z nim konkurować.
Ściągnął kurtkę i zawiesił ją na wieszaku. Widział, że jego uczennica jest spięta i wystraszona. Raczej to nie jest normalne, aby nauczyciel tak po prostu przyjeżdżał do swojej podopiecznej. Tym jednak przejmować będzie się później. Popatrzył na Cass. Zastanawiał się, dlaczego ona to sobie robi. Pod jej grubymi bluzami ciężko było zauważyć wychodzone ciało. Była śliczną dziewczyną o jasnych, zielonych oczach. Była piękna, więc musiał zrobić coś, aby nie stała się tragedia.
Cassandra poprowadziła gościa do stołu, usiedli naprzeciwko siebie. Panowała między nimi cisza, każda ze stron czekała na ruch drugiej. Wyglądali jak dwa małe zwierzątka gotowe do nagłej ucieczki. Wsłuchiwali się w tykanie zegarka na ręce Dominica, czas uciekał, ale przecież jest tylko pojęciem, ramą mówiącą, kiedy coś się zaczyna i kończy. W dzisiejszych czasach liczy się namacalność tego, co znane, a jego nie da się dotknąć, ale jak widać, mimo to jest ceniony już od stuleci.
— Chce pan coś do picia? — zapytała szeptem dziewczyna.
— Chętnie napiję się herbaty — odpowiedział z lekkim uśmiechem - a później możemy zabrać się za naukę.
Ruszyła w stronę kuchni, a on pozostał sam. Nalała wody do czajnika, wyciągnęła dwa kubki i wrzuciła po torebce herbaty. Zaczęła szukać cukru, który od dłuższego czasu powinien, gdzieś leżeć. Po dłuższych poszukiwaniach znalazła jedną nieotwartą paczkę. Nasypała do cukierniczki i zaniosła nauczycielowi. Czekała teraz tylko na zagotowanie się wody. Udało jej się uspokoić i miała nadzieję, że teraz uda jej się zachowywać, chociaż po części naturalnie. W końcu nalała wrzątku i zaparzyła obiecany napój. Zaniosła go, ale poruszała się powoli, tak jakby zaraz miała upaść. Dominic od razu wstał i wziął to, co niosła w rękach, kładąc na stół.
— Nie musiał pan — odpowiedziała lekko się uśmiechając.
— Nie musiałem, ale bardzo tego chciałem — odwzajemnił jej drobny, nikły gest — A teraz idź po książkę i zeszyt, bo na pewno masz ciekawsze rzeczy do roboty, więc szybko to zrobimy.
Bez słowa ruszyła do swojego pokoju i wykonała jego polecenie, kiedy wróciła, on przejrzał jej notatki. Podziwiał jej dokładne pismo, ale kiedy zobaczył rysunek pani Miller, która popularnie zwana była Niedźwiedzicą, zaczął się śmiać. Kobieta, z którą pracował w jednej szkole, była naprawdę przerażającą kobietą, która chyba przechodziła drugą menopauzę. Większość osób w tym nie tylko uczniów wolało jej unikać, ponieważ wrzeszczała o nawet najmniejszą głupotę. Popatrzył roześmiany na osobę siedzącą aktualnie obok niego.
— Czyżbyś nie lubiła naszej nauczycielki geografii? — zadał pytanie retoryczne.
— Skoro pan ją uwielbia, może zamknąłby jej pan jadaczkę.
— Nie powiedziałem, że żywię do niej nawet najmniejszą formę ciepłych uczuć. — przerwał na chwilę i spojrzał na jej lekko czerwone policzki — Kiedy jesteśmy poza szkołą mów mi po imieniu. Jakoś dziwnie się czuję, kiedy zwracasz się do mnie w tak oficjalny sposób, a jednocześnie nabijasz się z ludzi.
Nic nie odpowiedziała z szoku. Zamiast tego zaproponowała zabranie się za powtórzenie ostatniej lekcji. Przepytał ją ze wzorów na pole i objętość figur obrotowych, więc zaczynał od podstaw. Wierzył, że stać ją na lepsze oceny niż aktualnie dostawała, ale nie mógł jej za to winić. Posłodził napój i zaczął go powoli pić, nadal ją wypytując. Wyglądała, jak małe dziecko marszcząc nos, kiedy się zastanawiała nad odpowiedzią. Było to urocze w jej wykonaniu, zwłaszcza jeśli na co dzień prezentowała się jako cień nastolatka.
Tłumaczył jej zadania, które mieli zrobić w domu oraz lekcje, które dzisiaj przegapiła. W momencie, kiedy niby przez przypadek dotknął jej ręki, miał ochotę podciągnąć rękawy bluzy. Nie chciał jednak psuć dobrej atmosfery. Jeszcze nie czas na takie kroki, a teraz musiał zadbać, aby mu zaufała. Pochopność może w tym wypadku przynieść złe skutki. Jak na razie stąpał po cieniutkiej warstwie lodu, która w każdej chwili mogła się pod nim złamać.
W końcu uznali, że na dziś wystarczy. Nauka jest rzeczą ważną, ale nie najważniejszą. Dominic przeczesał swoje kasztanowe włosy, pociągnął za nie delikatnie. Nie wiedział co powiedzieć, aby nie urazić dziewczyny i nie zdradzić swoich zamiarów. Na to miała przyjść jeszcze pora. Patrzył, jak odnosi materiały szkolne i powolnym krokiem wraca. Szła ze spuszczoną głową, więc nie mógł zobaczyć jej oczu. Łatwo opanowywał ją strach, dawała się opanowywać negatywnym uczuciom, a przynajmniej takie odnosił wrażenie.
— To, co widzimy się jutro w szkole? — zapytał — Nieźle ci dzisiaj poszło.
— Dziękuje panu bardzo. Powinnam jutro przyjść na lekcje.
— Prosiłem, abyś mówiła do mnie poza szkołą po imieniu. — zaśmiał się — Jestem tylko dziewięć lat starszy, więc nie jest jeszcze tak tragicznie. Mógłbym być twoim starszym bratem.
— I jesteś tylko te dziewięć lat młodszy od mojej mamy — zauważyła.
Wiedział, że pani Skelton została młodo matką, ale nie myślał, że aż tak. Ciekaw był czy to miało jakiś wpływ na dziewczynę i to, kim jest teraz. Coraz więcej w jej osobie go zaciekawiło, zadawał sobie kolejne pytania na jej temat. Na żadne z nich nie znał odpowiedzi, ale chciał móc je odkrywać kawałek po kawałku. Bał się tylko, że gdzieś zabłądzi w labiryncie, który panował w jej umyśle, ale jeśli by nie spróbował, mógłby tego żałować.
Patrzyła na jego zamyśloną twarz. Wbijał sobie delikatnie paznokcie w skórę u dłoni, zupełnie tak jakby chciał się przekonać czy to prawda, czy fikcja. Sama się sobie dziwiła, że w miłej atmosferze spędziła ten czas. Dominic często żartował, chociaż nie zawsze było to zabawne, lubiła go słuchać. Wydawał jej się jak z innej, odległej planety. Był ludzki, nie traktował jej z wyższością i nie patrzył na fałdy tłuszczu, które pokrywały jej ciało.
— Czyli widzimy się znowu za tydzień na korepetycjach? — przerwał ciszę.
— Tak — spojrzała zdezorientowana na niego — Do widzenia.
— Do zobaczenia.
Zabrał swoje rzeczy i wyszedł. Po chwili był już w swoim samochodzie i oddalał się od jej domu, a ona znowu pozostała sama z ciszą i pustką. Musiała wrócić do rzeczywistości.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top