Rozdział 32
Otwarła zmęczone oczy. Kolejna noc, kiedy udało jej się zasnąć jedynie na krótki moment, po którym i tak przychodziła dalsza bezsenność. Funkcjonowała tak już od prawie dwóch tygodni, będąc cieniem tego, co udało się jej osiągnąć. Dominic nadal próbował, ale za każdym razem udawało jej się schować jedzenie niepostrzeżenie. Schudła, ale nie miała nawet siły stanąć na wagę, by sprawdzić, jaka była ta różnica, w lustrze widziała i tak zupełnie obcą postać, na którą patrzyła jedynie z odrazą. Wyblakłe, puste i smutne oczy, blada twarz i mocno widoczne wory pod oczami, które starała się coraz częściej zamaskować, co wydawało jej się coraz cięższe. Miała wrażenie, że tłuszcz wylewa się z jej ciała, przez co dotyk, nawet ten czuły i delikatny, był czymś odrażającym. Nie chciała, by ktokolwiek był teraz w jej życiu, potrzebowała samotności, której na przekór miała niewiele. Giana nie potrzebowała się głodzić, nie potrzebowała ćwiczeń i tej całej otoczki by ktoś zwrócił na nią uwagę, a ona nieważne jak bardzo się starała i tak pozostawała zostawiona sama sobie. Brunetka mogła mieć każdego, ale wolała zabrać jej kogoś, kto był jej ostatnią deską ratunku.
Wyswobodziła się z jego ramion, kierując się w stronę łazienki. Chciała jak najszybciej wyjść, jak najkrócej przebywać w tym domu. Rocky podbiegł do niej od razu, gdy ją zauważył. Machał wesoło ogonem, żebrając o, chociaż znikomą uwagę. Schyliła się, by chociaż przez chwilę go pogłaskać, po czym zostawiła go samego sobie. Zaskomlał, ale nie szedł za nią, jakby wiedząc, że to i tak nie ma większego sensu. Przemyła się i nałożyła kosmetyki na twarz, starając się ukryć jak najwięcej niedoskonałości, a kiedy osiągnęła zamierzony efekt, wyszła z pomieszczenia, powracając do swojego pokoju. Założyła na siebie czarną bluzę z kapturem i starte jeansy, praktycznie wybiegając z budynku. Szła przed siebie ze słuchawkami na uszach, idąc bez konkretnego celu, po prostu przed siebie.
— Nie pozwól najlepszym z nich się wykrwawić, kiedy reszta z nich się obija — śpiewała cicho, mając nadzieję, że żaden z mijających ją ludzi nie słyszy tego — Prawda czy konsekwencja, wyznaj to głośno, użyj tego dowodu, wykrzykuj to naokoło.*
Ludzie przechodzili obojętnie, jedynie jakiś starszy pan zapytał ją o godzinę, po czym uśmiechnął się, podziękował i odszedł, tak jakby nigdy się nie pojawił. Znalazła się tuż obok jakiegoś parku, do którego skręciła po chwili zastanowienia. Starannie przystrzyżony trawnik, co chwilę pojawiały się kompozycje kwiatów, które nie tak dawno postanowiły na nowo o sobie przypomnieć, a kilkadziesiąt metrów dalej ogrodzony plac zabaw. Podeszła bliżej przyglądając się zajętym zabawą dzieciom. Biegały, śmiały się, czasem zdarzyło się, że któreś z nich popłakiwało, ale zawsze wtedy ktoś zjawiał się obok nich. Zazdrościła im tej cudownej beztroski, kiedy wiesz, że nawet kiedy upadniesz, przybiegnie mama i przytuli, zapewniając, że będzie dobrze, a czułość w jej głosie udowodni ci tylko, że to musi być prawda. Chciałaby wiedzieć, jak to jest, ale nie pamiętała, kiedy któreś z jej rodziców jej przytuliło, nie znała tego rodzaju ciepła.
Wróciła na ścieżkę, nie patrząc na siebie, przez co wpadła w jakiegoś biegacza. Upadła na ziemię, a kiedy tylko zaczęła się podnosić, zobaczyła wyciągniętą przed siebie męską dłoń. Chwyciła ją, nie gardząc pomocą. Jej oczom ukazał się na oko maksymalnie dwudziestoletni facet z lekkim zarostem i mocnymi rysami twarzy. Jej uwagę przyciągnęły jednak włosy szatyna, które były luźno związane na karku. Łagodziły trochę wygląd jego twarzy, nadając mniej surowego wyrazu, co spotęgował życzliwy uśmiech, kiedy spojrzał dziewczynie w oczy.
— Bardzo przepraszam — niski, spokojny głos miło odbił się w jej uszach. Nieznajomy zrobił na niej bardzo dobre wrażenie, a minęło zaledwie kilka minut — Zagapiłem się i cię nie zauważyłem.
— Nic się nie stało, to też moja wina. Niezdara ze mnie — odpowiedziała z uśmiechem.
— Może dasz się zaprosić na kawę w ramach zadośćuczynienia?
— Sama nie wiem...
— Nie daj się prosić, ja stawiam — pokazał rząd lekko żółtych, ale za to idealnie równych zębów — Jestem Damon, a ty?
— Cassandra — zarumieniła się lekko, patrząc w jego ciemne, niebieskie oczy — I zgoda, pójdę z tobą na kawę, ale nie na długo, jasne?
— Jak słońce, moja droga Cassandro. Już nawet wiem, gdzie możemy się wybrać, nie pożałujesz.
Szedł tuż obok niej, prowadząc ją w tylko jemu znanym kierunku, gdyż nie chciał zdradzić, gdzie idą. Stykali się co chwilę ramionami, przez co czuła się lekko niezręcznie. Jak się okazało, był tylko rok starszy od niej i uczył się na informatyka. Z zamiłowania był biegaczem, kochał też jeździć konno, ale coraz rzadziej miał ku temu okazje, czego bardzo żałował. Słuchała go coraz bardziej zainteresowana i zaciekawiona jego osobą. Na chwilę pomagał się jej oderwać od jej codziennych problemów, co przynosiło jej nieopisaną ulgę. Stanęli przy małej kawiarence, więc Damon od razu ją wyprzedził, otwierając jej drzwi. Podziękowała mu skinieniem głowy i wchodząc, rozejrzała się po wnętrzu. Nigdzie nie było zwykłych krzeseł, a zamiast tego najróżniejsze rodzaje sof. Lada oprócz przeszklonego fragmentu kojarzyła jej się z typowymi meblami, jakie widywało się w domu starszych ludzi. Miało to swój urok i nadawało temu miejscu jakiegoś szczególnego uroku, a co jej się najbardziej podobało, nie trudno było w tym miejscu o prywatność, mimo że co chwilę pojawiał się ktoś nowy.
— I jak? — stanął tuż obok niej wyszczerzony od ucha do ucha.
— Uroczo tutaj — oznajmiła, idąc powoli do wolnego stolika, czuła jego ciało tuż obok swojego.
Przeglądali menu w milczeniu, od czasu do czasu patrząc na siebie, po czym spuszczali wzrok, jakby zostali przyłapani na gorącym uczynku. Cassie nie miała zbytniej ochoty czegokolwiek zamawiać, więc zdecydowała się jedynie na zieloną herbatę.
— Nie musisz się obawiać o koszty — powiedział surowo do niej, kiedy kelnerka chciała spisać zamówienie, po czym zwrócił się do stojącej nad nimi kobiety — Jeszcze ciasto marchewkowe dla mojej towarzyszki.
— Oczywiście, zaraz przyniosę państwa zamówienie — odeszła zostawiając ich we dwoje.
— Uparty dureń z ciebie, Damon — poważny wyraz jej twarzy nie zrobił na nim żadnego wrażenia.
— Uznam to za komplement — zaśmiał się, zdejmując z siebie swoją bluzę — W końcu na spokojnie mogę to zdjąć.
— A czy ja ci wcześniej broniłam?
Uniosła prawą brew, lecz szybko ją opuściła, bo jej uwagę przyciągnęły ramiona chłopaka pokryte czarnym tuszem. Widziała dokładnie pióra i wpisane w niektóre z nich cyfry, część chowała się pod ramionami. Ostatnie z nich sięgały do nadgarstków, a pod nimi znajdowały się niezrozumiałe dla niej napisy. Była oczarowana obrazem na jego skórze, ciemny atrament idealnie pasował do tego człowieka i całej jego postaci. Szatyn był inny z wyglądu niż ludzie, którzy otaczali ją. Dominicowi chyba potoczyłaby się piana z ust, jakby spytała go o zrobienie tatuażu. Poczuła ból w sercu, wspominając swojego chłopaka i jej umysł postanowił sobie pożartować i przywołać obraz ukochanej osoby, całującego kogoś innego. Nadal bolało tak samo, może nawet jeszcze bardziej niż wcześniej, bo żyła z nim każdego dnia, a on zachowywał się, jak gdyby nigdy nic się nie stało. Wyżerało ją to od środka i miała wrażenie, że jest jej coraz mniej, a to było tylko zwykłe muśnięcie warg, co starała się sobie powtarzać cały ten czas i zaufać na nowo.
— Nie musisz się ślinić na mój widok — przypomniał o swojej obecności, co sprawiło, że jej twarz przybrała odcień soczystej czerwieni — Jak słodko... Ktoś tu się zawstydził. Przeurocza z ciebie postać.
— Nie nabijaj się — spuściła głowę, mając nadzieję, że chłopak postanowi zmienić temat, ale się na to nie zapowiadało.
— Nie nabijam się, tylko stwierdzam fakty. Jesteś po prostu śliczną dziewczyną, wydajesz się sympatyczna, więc to mówię — po raz kolejny się wyszczerzył — Mógłbym być taktowny i oznajmić moje zainteresowanie twoją osobą w bardziej skryty sposób, ale po co?
— Emm... Dzięki?
Niezręczną dla blondynki sytuacje przerwały wibracje jej telefonu. Bez zastanowienia odebrała połączenie, nie patrząc nawet, kto do niej dzwoni, czego od razu pożałowało. Nie zdążyła nawet nic powiedzieć, a Winslet od razu zaczął wygłaszać jej kazanie, jaka to jest nieodpowiedzialna i lekkomyślna, że wyszła, nie mówiąc mu o tym ani słowa. Miała ochotę wrzasnąć, ale jedyne co zrobiła to, rzuciła urządzenie na stół, pozwalając mu się dalej wściekać. Schowała twarz w dłoniach, pozwalając sobie na kilka łez. Czuła się upokorzona, była tylko zabawką w cudzych rękach. Czy tak dużo wymagała? Szacunku, szczerości i miłości? Czuła odrazę do siebie, powinna wypędzić go ze swojego życia i domu, ale nie umiała mimo tego wszystkiego, co się działo.
Poczuła czyjeś ciało blisko swojego, owijające się wokół niej umięśnione ramiona. Nie przeszkadzała jej nawet nieprzyjemna woń potu. Oparła głowę o jego klatkę piersiową, starając się uspokoić, co dawało kompletnie przeciwny efekt. Przez te dwa tygodnie robiła wszystko, byleby tylko się nie rozpłakać, a teraz tego potrzebowała, chociaż moczyła koszulkę zupełnie obcego jej mężczyzny i to w miejscu publicznym, ale czy coś mogło ją jeszcze bardziej upokorzyć niż to, co się stało tamtego wieczoru? Ona oddała mu wszystko, a w zamian dostała nóż prosto w plecy.
— Hej, popatrz na mnie — wyszeptał Damon, więc niechętnie wykonała jego polecenie — Nie wiem, kto to był, ale to widocznie zwykły dureń, że cię tak potraktował. Zepnij tyłek, bo jeszcze wiele ludzi cię w niego kopnie, ale to od ciebie zależy, jak bardzo zaboli i co z tego wyniesiesz.
— N-nic nie r-rozumiesz — powiedziała przez łzy.
— Nie muszę wiedzieć, co się stało, żeby wiedzieć, jak drugi człowiek potrafi zranić. Popatrz — podwinął lekko rękawek, wskazując palcem na jeden z ciągów cyfr — To jest data, tego dnia nakryłem moją dziewczynę w łóżku z moim kumplem. Wiesz czemu to zrobiła? Bo uznała mnie za staromodnego w tym, że chce czekać do ślubu, a przynajmniej tak mi powiedziała. Jeśli ten facet cię zranił, skrzywdził i nie uszanował cię takiej, jaką jesteś, to znaczy, że to nie była prawdziwa miłość. — na chwilę zapanowała cisza — Dziewczyno, jesteś młoda i na jednym facecie się świat nie kończy. Jak nie ten to kolejny, a raczej kilku następnych, ale ważne by żaden z nich nie upokorzył cię na tyle, byś nie dała rady wstać. Pewnie teraz w to nie uwierzysz, ale wiem, że tam gdzieś w środku masz w sobie ogrom siły, więc zbierz się do kupy i pokaż temu fagasowi, że może cię w tyłek pocałować.
— Cz-czemu mnie pocieszasz? — zapytała już nieco spokojniej.
— Bo kiedy ja płakałem, to nie miał kto tego zrobić i zostałem sam pozostawiony sobie.
Nie wiedziała co powiedzieć, ale czuła, że on tego nie oczekuje. Mogłaby go nawet polubić. Nigdy by nie pomyślała, że wyglądający na wiecznie wesołego i radosnego chłopak nosi na sobie aż taką ranę. Prawda była też taka, że jak na razie patrzyła na niego tylko powierzchownie, jako na przystojnego nastolatka i nic więcej. Każdy jednak jest czymś więcej niż tylko zewnętrzną skorupą. Wszyscy mają własne, tak samo cenne poglądy, każdy w inny sposób odbiera targające nim emocje, w inny sposób okazuje uczucia. Krótko mówiąc, z wyglądu możemy być podobni, ale każdy ma cudowną, piękną i wyjątkową duszę, której nikt nie jest w stanie nam zabrać.
Wtuliła się w niebieskookiego, chociaż tak chcąc mu pokazać, jak bardzo jest mu wdzięczna za te słowa. Zauważyła, że na stoliku leży ich zamówienie, więc najprawdopodobniej ktoś przyniósł to, kiedy ona ryczała w cudze ubrania. Wstydziła się tego, ale chyba tego nie żałowała. Nawet Joshi nie potrafił jej aż tak podnieść na duchu, co chyba było spowodowane tym, że odnosiła wrażenie, iż robi to z poczucia obowiązku.
— Nie przejmuj się, chyba są przyzwyczajeni — uniósł kąciki ust pokrzepiająco — Są chyba tutaj do tego przyzwyczajeni, nie bez powodu ludzie mówią na to Chatka Zwierzeń.
— Łatwo ci to powiedzieć, bo to nie ty ryczałeś w ramie obcego kolesia.
— Mi tam nie przeszkadza, że śliczna dziewczyna wypłakiwała mi się w ramię — współczujący, dobry chłopak znowu zmienił się w charyzmatyczną wersję samego siebie.
— Dupek — prychnęła.
— Wciąż dla mnie takie słowa to komplementy, a teraz jedz chudzino, bo zanim się spotkamy po raz kolejny, to znikniesz mi w oczach.
— Skąd wiesz, że będę chciała cię jeszcze raz oglądać? — odpowiedziała kpiąco.
— Bo już na sam mój widok się rumienisz, kochanieńka — cmoknął w powietrze, śmiejąc się pod nosem.
Rozmawiali jeszcze przez półtorej godziny. Początkowo Dominic dzwonił jeszcze dwa razy, ale postanowiła wyłączyć telefon. Teraz była z Damonem i tak mogła się, chociaż na chwilę uspokoić. Po głowie jednak cały czas chodził ciemnooki, nie pozwalając zapomnieć o tym ukłuciu bólu. Pożegnali się i wymienili numery telefonów, który jak tylko go włączyła, pokazał kilka SMS-ów, które mówiły tylko o tym, jak bardzo nieodpowiedzialna jest. Miała dosyć, nie chciała dłużej tak żyć. Przyglądała się matkom z wózkami, parom przechadzającym się po ulicach, przyjaciołom i znajomym być może wracających z jakiś wspólnych wyjść, z kina, z dowolnego miejsca. Ważne, że mogli być razem, cieszyć się swoją obecnością.
Szła coraz wolniej, nawet nie wiedziała, gdzie dokładnie się znajduje. Nie miała celu, ale nie miała się także, po co i dla kogo wrócić, więc zwiedzała coraz to nowsze uliczki miasta, w którym żyła od zawsze, a jednak było jej tak bardzo obce. Początkowo pomyślała, że może czas to zmienić, ale po zastanowieniu się uznała, że nie ma to większego sensu. Popatrzyła na swoje dłonie, które najchętniej schowałaby teraz pod ciepły koc, bo kieszenie jej już nic nie pomagały. Słabe i przemęczone, wyglądające jak cała ona: jakby zaraz miała się rozsypać na drobne kawałeczki.
Ogarnęło ją poczucie bezsilności, nagle nie było bólu, zazdrości i złości, tylko jedna wielka pustka wypełniona bezsilnością i niczym więcej. Rozglądnęła się bez wyrazu dookoła. Ulica była zatłoczona, co chwilę ją ktoś trącał, narzekał na niewychowaną młodzież, a ona każdego po kolei ignorowała, bo to byli przecież tylko randomowi ludzie, nikt ważny, pewnie nikogo nigdy więcej nie zobaczy. Samochody pojawiały się i znikały, nie zostawiając większego śladu w pamięci, równie dobrze mogłoby ich nigdy nie być. Była coraz bliżej krawędzi dzielącej chodnik i ulicę, serce biło jej coraz szybciej. Bało się tylko ciało, ono jeszcze miało jakieś opory, ale decyzje już podjęła i nie chciała się cofać. Jeśli miała żyć, to ocaleje, jeśli nie to lepiej dla niej i całego świata. Może po tylu latach w końcu zobaczy swoją babcię? Tylko czy samobójcy trafiają do nieba? Zbyt wiele zrobiła chyba źle w swoim życiu, wolała trafić w środek i zapłacić za to wszystko.
Nigdy nie była dobrą córką. Już samo jej istnienie wszystko zepsuło, wolałaby nigdy się nie narodzić, nigdy nie unieść powiek. Tak byłoby wszystkim łatwiej i nie stałaby w takim miejscu, próbując przekonać własne nogi do tego, że to jedyne wyjście. Nigdy nie była dobrą wnuczką. Przeszkadzała, sprawiała problemy, łaknąc jak najwięcej uwagi. Nie zdążyła nawet jej pokazać, jak bardzo ją kochała, jak ważna dla niej jest. Nigdy nie była dobrą uczennicą. Najczęściej przychodziła z trójkami i dwójami ze szkoły. Nigdy nie była wystarczająca, robiła za opcję awaryjną, taki plan ostateczny, kiedy wszystkie inne zawiodą. Chwilami czuła się jak nakręcana małpka. Przekręcasz kluczyk, cieszysz się jej widokiem, śmiejesz się, a kiedy po kilku takich seriach ci się znudzi, rzucasz ją w kąt, a kiedy kluczyk się złamie, to wyrzucasz, wiedząc, że już nigdy nie będzie ci ona potrzebna.
Pojazd jechał całkiem szybko, na oko powyżej dozwolonej prędkości. Był coraz bliżej, a kiedy mogła mieć pewność, że nie zdąży już wyhamować, wbiegła na jezdnię. Poczuła ból, miała wrażenie, że usłyszała pękające kości i czyjś wrzask. Ludzie krzyczeli dookoła, ktoś chyba płakał z przerażenia. Dla niej to było coraz cichsze, bardzo dalekie, tak jakby ktoś to wyjął z któregoś snu. Potem była już tylko ciemność. Powstał krąg dookoła nieprzytomnego ciała. Kierowca stał z boku, a z jego twarzy ściekały łzy. Pięści rwały garściami włosy z głowy, ale nie miał ani siły, ani odwagi podejść i sprawdzić, co stało się z dziewczyną, którą potrącił. Przed oczami wciąż miał jej twarz, ciało na masce, odgłos hamowania. Miał nadzieję, że to tylko zły sen i wkrótce obudzi się w swoim domu, w ciepłym łóżku tuż obok ciała swojej żony, przytuli ją, a potem zobaczy roześmianą twarz swojej córeczki. On jednak nadal był w tym miejscu, tak samo, jak zakrwawione ciało niedaleko.
Dopiero po około pięciu minutach z przerażonego, nieustannie powiększającego się tłumu znalazł się śmiałek, który wezwał pogotowie i udzielił pierwszej pomocy. Dookoła głowy widoczna była pokaźna kałuża krwi. Dziewczyna nie oddychała. Starał się zatrzymać cieknący, czerwony płyn swoją kurtką, ale nic to nie dawało. Dziesięć minut później został odsunięty przez ratowników, chwilę później wieźli ją ledwo żywą do szpitala, licząc na cud, bo już niewiele dało się dla niej zrobić. Cud jednak nie nadchodził. Na miejscu wypadku zjawiła się policja i okoliczna prasa, dziesiątki ludzi było zdruzgotanych tragicznymi wydarzeniami. Nikt nie wiedział, jak to się dokładnie stało, kiedy blondynka weszła na jezdnie i dlaczego. Zeznania nic nie pomagały służbą, a sam sprawca był w zbyt ciężkim stanie psychicznym, by cokolwiek zeznawać, jedynie bełkotał jakieś niezrozumiałe, niewyraźne słowa. Nie wiedział nawet, co się dookoła niego dzieje.
W karetce cały czas walczono o życie nastolatki. Każda sekunda była coraz gorsza dla ratowników, szanse coraz bardziej malały. Jej serce biło ostatkami sił, słabo i praktycznie niewyczuwalnie, ale nie tracono nadziei. To było jedyne co im teraz pomagało, wiara w to, że jeszcze może się udać, ale i tego mieli z każdą chwilą coraz mniej.
— Nic już nie możemy zrobić! — krzyknął jeden z mężczyzn.
— Próbuj! Jeszcze jest jakaś szansa!
— Ona nie żyje już — wyszeptał w odpowiedzi — Już jej nie pomożesz, stary. Zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy.
— Oby było jej teraz lepiej niż tutaj — westchnął, starając się ukryć łzy w oczach. Nigdy się do tego nie przyzwyczai.
Spojrzeli na martwe ciało. Nie wiedzieli, kim ona była, ale jedno było pewne: jej życie zgasło za wcześnie, miała jeszcze wiele lat przed sobą i wszystko to zostało jej zabrane, a przynajmniej tak sądzili. Przecież to musiał być niefortunny wypadek. Najgorsze było to, że gdyby nie ta krew, bandaż na głowie i cała otoczka to wyglądałaby, jakby tylko zasnęła, a ona była martwa. Nikt nie powinien decydować, kiedy i jak umrze, to nie jest zadanie dla nikogo z nas. O tym powinien decydować Ktoś zupełni inny. Czasem nie widzimy innego wyjścia, ale ono zawsze się znajdzie. Może teraz twoja sytuacja jest beznadziejna, może teraz myślisz, że to już twój koniec, że nigdy nie będziesz idealna lub idealny, ale nie musisz być, bo taki jesteś piękny, nie musisz się zmieniać, by ktoś cię pokochał, by ktoś cię docenił. Prawdziwe i trwałe uczucia to nie kwestia kilogramów, koloru oczy, odcienia skóry czy innych tego typu aspektów, a porywów serca, które jest czymś więcej niż tylko pompką, więc nie pozwól, by ktoś wylał łzy nad tym, że twoje się zatrzymało. Nikt nie musi być idealny. Nikt nigdy nie będzie idealny.
***
*Foo Fighters — My hero
Ciężko mi się pisało ten rozdział, mimo że potrzebowałam tylko jednego dnia. Od początku wiedziałam, co i kiedy się stanie, ale to co się wydarzyło w tym rozdziale łamało mi serce z każdym słowem. Moja ukochana Cassandra nie żyję, dziwne uczucie. Został już tylko epilog i ta historia się zakończy, ale powrót tutaj jest nieunikniony, bo ktoś stąd czeka jeszcze na opowiedzenie jego historii. Na razie czeka mnie przerwa, prawdopodobnie wezmę się za opowiadanie o wdzięcznym skrócie KWO, które będzie w zupełnie innym klimacie, może tęsknota sprawi, że zabiorę się od razu? No cóż zobaczymy, a tymczasem dziękuje Wam za wszystko i zapraszam do oczekiwania na epilog.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top