Rozdział 3

Znów siedziała sama w domu. Pan Winslet nie pozwolił jej zostać na lekcjach i osobiście odwiózł ją do domu. Przez cały czas próbowała zrobić wszystko by nie dopuścić do korepetycji z matematykiem. Rzeczywiście miała z tym przedmiotem problemy, ale uważała, że da sobie rade bez pomocy kogokolwiek. Zawsze dawała radę sama, rodzice skazali ją na pastwę losu i jedynie zatrudniona przez nich dziewczyna przychodziła raz w tygodniu sprawdzić jej stan. Zdarzało się, że dzwonili, ale rozmowy te były krótkie, napięte i nieprzyjemne dla obu stron, dlatego były naprawdę bardzo rzadkie.

Nie chciała więcej o nich myśleć, więc usiadła na podłodze w salonie, włączyła muzykę i zaczęła się rozciągać. Z jej telefonu wydobywały się pierwsze dźwięki, zaczęły powoli wypełniać pomieszczenie. Owijały szczelnie jej ciało, ogrzewały je niczym powiew letniego wiatru. Chwyciła za palce u prawej stopy, dotykała głową kolan. Poruszała się niczym szklana baletnica do rytmu muzyki. Była piórem, które unosiło się w powietrzu.

— Mówię mojej miłości, by zniszczyła wszystko, odcięła wszystkie liny i pozwoliła mi upaść — mimo lekkiego fałszu w jej głosie niejeden chciałby umieć tak śpiewać, a ona, gdyby nie samotność nigdy by tego nie robiła. — Moja, moja, moja, moja, moja... Właśnie teraz to zbyt trudne.

Wyprostowała się, po czym wykonała to samo ćwiczenie na drugą nogę. Policzyła do dwudziestu i postanowiła zdjąć bluzę dla wygody. Po chwili leżała, gdzieś na ziemi. Nie obchodziło jej już nic. Dała się ponieść, była to jej własna, cicha i krucha niczym jej ciało historia. Musiała to robić, sama już nie wiedziała, czy chce tego, ale bez tego nigdy nie stanie się piękna. Chciała przerwać sznury, które trzymały ja przy ziemi. Pragnęła móc latać i być tak delikatna, jak motyle. Wiele razy zastanawiała się, czy, gdyby miała piękną sylwetkę, jak jej rówieśniczki byłaby teraz szczęśliwa. Czym to szczęście w ogóle jest? Może ludzie tylko je sobie wymyślili, by inni mogli im go zazdrościć i mieli kolejny powód do nocnego płaczu? Tak wiele pytań, a żadnej odpowiedzi. Jeśli się zastanowić to tak jest lepiej, każda rozwiązana zagadka rodzi kolejne, a zawsze pozostanie jakaś nierozwiązana.

Zaczęła robić pompki. Mogła w każdej chwili zamienić się w pył, ale przecież i tak nikt by nie płakał za taką szkaradą jak ona. Cassandra od dziecka miała zaniżoną ocenę, co prawdopodobnie spowodowane było jej relacjami z rodzicami, a głównie matką. Nieważne jak się starała, zawsze była na ostatnim miejscu. Potem przestała robić to wszystko na siłę, przystosowała się do położenia i braku roli na tym świecie. Jej ciało zaczynało właśnie protestować, ale nie dawała za wygraną. Chciała, chociaż tę jedną rzecz kontrolować w swoim życiu, skoro nie mogła niczego innego. Każdy ma władzę nad swoimi czynami, tylko nie ona. Wszystko działo się jakby według własnego, nieprzewidywalnego planu.

Zaczęła drżeć, ale nie przerywała. Ćwiczyła już ponad pół godziny, a bez nawet najmniejszego posiłku nawet taka długość wysiłku jest rzeczą nierozsądną. Człowiek z takimi problemami, jak dziewczyna traci jednak umiejętność rozważania drugiej strony swoich poczynań. Odczuwają także emocje na swój własny sposób, więc osoby zdrowe nie mają prawa mówić, że wiedzą jak się ktoś taki czuję. Nie da się wejść w cudzą skórę i zrozumieć jej tok myślenia.

Piosenka jakby stała się cichsza, oddech Cassandry stawał się coraz cięższy i głośniejszy. Usta miała otwarte, a ręce wykonywały coraz bardziej chybotliwe ruchy. Z minuty na minutę stawała się coraz słabsza, aż w końcu upadła z jękiem na podłogę. Nie miała siły wstać, czuła się tak, jakby zaraz miała wyzionąć ducha. Obraz ten poniekąd wyglądał komicznie, żywe kości leżące bez ruchu, które zaraz jakby miały być zakopane sześć metrów pod ziemię. Jej jednak nie było do śmiechu, wycieńczonemu organizmowi ciężko jest zmusić się do działania, a zwłaszcza takiemu, który już nie raz był ma pograniczu ze śmiercią.

Pozostawała w tej pozycji kilka minut i myślała, jak to by było, gdyby mogła cofnąć się w czasie. Wiedziała, że nie zdołałaby naprawić wszystkich swoich błędów, ale pozbyłaby się, chociaż tych najgorszych. Jak bez tych wszystkich pomyłek mogłoby wyglądać jej życie i czy byłaby tą samą osobą, którą jest dzisiaj? Było to kolejne pytanie z serii niewiadomych, na które nie znajdzie nigdy odpowiedzi. Czasem lepiej milczeć, zataić prawdę przed otoczeniem, a nawet samym sobą.

W końcu wstała, lekko się jeszcze chwiała, ale utrzymywała się na nogach. Ruszyła w kierunku kuchni i wzięła jabłko z koszyka. Ugryzła je, jakby miało być zatrute przez złą macochę, a ona miała po tym umrzeć. Było to jedynie czterdzieści osiem kalorii, ale nawet taka ilość ją odrzucała. Nie można jednak funkcjonować o samej wodzie, chociaż była ona dobrą alternatywą, ponieważ skutecznie oszukiwała żołądek. Każdy maleńki kęs owocu rósł jej w ustach, w sytuacjach awaryjnych jednak musiała się zmusić do takich rzeczy. Nie zdawała sobie sprawy, że unikając jedzenia, zjada samą siebie. Najpierw tłuszcze, cukry, a na końcu białka, co prowadziło ją coraz bliżej w kierunku trumny. Nie potrafiła przyjąć sobie tego do wiadomości albo po prostu nie chciała. Nawet człowiek złamany psychicznie unika śmierci, czasami bez własnej woli. Wypiera ją, dba o siebie lub chociaż próbuje zachować jakiekolwiek pozory. Jest to funkcja, którą nasz gatunek posiada od samego początku, ale razem z nim przechodził ewolucje. Na początku żyto dla samego faktu życia, później dopiero zaczęto się doszukiwać jakiś istotnych roli, a teraz chyba znów wracamy do punktu wyjścia.

Po posiłku wyrzuciła ogryzek do kosza i usiadła na blacie. Popatrzyła na swoje żebra, których już nie zasłaniał materiał bluzy. Stopy odziane w białe skarpetki wisiały parę centymetrów nad podłogą, poruszała nimi w różne strony. Chłonęła ostatki muzyki w tle. Starała się w nią wczuć, stać się jej częścią.

— Widzisz, ty jesteś piosenką, basem, perkusją, księżycem. — zaczęła cicho, tak jakby wstydziła się, że ktoś ją przyłapie. — Ty jesteś piosenką, która mnie pamięta, pamięta ciebie, odkrywa ciebie. I świat jest i my jesteśmy w ruchu.

Sama już po chwili nie wiedziała, do kogo należy głos w jej uszach, do kogo należą słowa. Przestała myśleć, a zaczęła czuć. Wyobrażała sobie, że jest kimś innym, lepszym. Odpięła stanik, a on opadł, gdzieś na schodach. Nie zwróciła uwagi na to, że się porusza ani na to, gdzie zmierza. Dźwięki za nią nikły, pozostawała tylko ona. To ona stała się piosenką. Otworzyła drzwi, położyła się na łóżku. Wodziła palcem po nagim brzuchu. Szukała tłuszczu, wiedziała, że gdzieś jest. Widziała go każdego dnia w lustrze, patrząc na siebie w szybach. Nie mogła zaprzestać swojej walki do momentu, kiedy nie wyjdzie z niej zwycięsko. Ludzie jeszcze będą jej zazdrościć, tak jak ona zazdrości im każdego dnia.

~~~

Pierwsza piosenka to Skinny Love Birdy, a druga to Poems for Love Iyeoka.

Spóźniony, ale rozdział jest!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top