Rozdział 25

Przez długi czas szukamy miejsca, gdzie czujemy się bezpieczni. Bywa też tak, że znajdujemy to w cudzych ramionach. W jej przypadku właśnie tak było. Nie dawały jej tego żadne budynki, przedmioty, a drugi człowiek. W tym potrafiła odszukać spokój i sens. Sama nie wiedziała, jak sobie dawała wcześniej radę bez jego obecności. Jego ciepłe usta delikatnie przesuwały się po jej obojczyku, a w każdym miejscu, gdzie się zatrzymywały ma dłużej, pojawiał się niewielki, ledwo widoczny ślad. Nie było skrawka jej ciała, gdzie nie pojawiła się gęsia skórka. Czerpała z jego delikatnych pieszczot, próbując je jakoś naśladować, choć nie zawsze jej wychodziło, tak jak należy. Wodziła więc dłońmi po jego plecach.

Film dawno się już skończył, a oni siedzieli wciąż na tym samym miejscu, tylko poduszki były rozrzucone. Zbyt przyjemnie było im ze sobą. I pomyśleć, że on początkowo skąpił jej takich czułości, ale szczera rozmowa potrafi naprawdę wiele zdziałać. Chciała poznać to wszystko, nauczyć się tego, a on jej to wszystko oferował. Czasem wyglądało to wszystko tak, jakby uczył się z tanich filmów romantycznych, ale absolutnie jej to nie przeszkadzało. Akceptowała go takim, jakim był, nie potrzebowała, żeby zmieniał się specjalnie dla niej. Ludzie, którzy decydują się na dzielenie czegoś, są jak puzzle. Nawet jeśli brakuje jednego czy dwóch fragmentów by powstał jednolity obrazek, pasują do siebie mimo tych wyrw i wyglądają pięknie. Może te niedoskonałości właśnie dodają im uroku?

Odsunął się od niej na kilka centymetrów, po czym uśmiechnął się do niej. Przesuwając opuszkiem wskazującego palca od kącika oczu wprost do warg, które w końcu wziął między swoje, zasysając, a kiedy mu się to znudziło, przejechał językiem po dolnej. W końcu brakło im oddechu, więc wrócili do przytulania się do siebie. Cassandra była cała zarumieniona, co próbowała zakryć włosami. On jednak tylko się śmiał, niwelując jej plany.

— No przestań w końcu — jęknął — Chce to widzieć, a ty mi się ciągle zasłaniasz, głuptasie.

— Nie! Daj mi spokój — uniosła lekko głos, mimo to się uśmiechając — To moje i mogę sobie robić, co chce, a ty mi nie zabronisz.

— A jeśli jednak to zrobię? — zapytał zadziornie, lubił takie chwile jak ta.

— To nie dam ci się więcej pocałować — stwierdziła z udawaną powagą, by go przekonać.

— Ten argument mnie przekonuje — zaprzestał odsłaniania jej twarzy.

Oparła się o niego, prostując nogi. Między udami nawet w ubraniach była bardzo mocno zarysowana przerwa między nimi. Mogła swobodnie objąć nogę rękami. Musiała coś z tym zrobić, chociaż serce jej się krajało, gdy tylko myślała, że musi pożegnać trud, jaki w to włożyła, a na jej ciele pojawi się ten obrzydliwy tłuszcz. Nie było jednak innej opcji, bo Dominic nie pozwoliłby na taki stan rzeczy. Było jednak jedno pytanie: czy ona naprawdę tego chciała? Czasem sami nie wiemy, czy powinniśmy się na coś zdecydować i zaryzykować. Zmagamy się z własnymi myślami, jakby od tego zależało nasze być czy nie być.

Wzięła podręcznik do matematyki i uznała, że się pouczy. Poprosiła go dodatkowo o pomoc. Poszedł do swojego pokoju po jakieś dodatkowe materiały, których nie przerabiali. Pokazywał jej wszystko od podstaw po trochę trudniejsze przykłady. Zajęło im pół godziny skończenie powtórzeniowego zestawu zadań z jakiejś starej książki.

— Tutaj wystarczy, że odczytasz kąt z tabelki na końcu podręcznika i podstawisz — wytłumaczył — Potem zgodnie z kolejnością wykonywania działań.

Skupiła się i starała się trzymać jego wskazówek. Kiwał głową, w zależności od tego, jak jej szło, aż w końcu skończyła. Zamiast powiedzieć jaki jest efekt, zapisał jej kolejne działanie, tym razem nie podpowiadając jej. Dopiero kiedy rozwiązała i to, sprawdził, jaki jest efekt. Nie mogła nic odczytać z wyrazu jego twarzy. Dopiero po chwili spojrzał na nią i podał zeszyt.

— Nieźle ci poszło — przyznał — Jak już zrozumiesz mniej więcej taktykę działania, to dajesz sobie radę z małymi potknięciami, ale jednak.

— Dzięki za wytłumaczenie — odsunęła rzeczy od siebie, nie mając ochoty, by znowu wstawać i je podnosić — Bez ciebie bym nie dała rady.

— Jesteś zdolna, więc jakbyś się postarała to prędzej czy później dałabyś radę także sama — zaprzeczył jej słowom — Ludzie są nam potrzebni, ale nasze życie nie może od nich zależeć, bo skażemy siebie na rychłą zgubę.

— Czasem to nie takie proste jak się wydaje — westchnęła— Niektórzy stają się naszym nałogiem, a my nie przyjmujemy tego do wiadomości. Wmawiamy sobie, że wszytko jest w porządku, a tak naprawdę los tylko czeka na okazje, by nam dowalić. Ciągle powtarzamy, że to jeszcze nie nałóg, a gdy go zauważamy, chcemy się go pozbyć albo i nie. Łatwo jest w to wpaść, trudniej wyjść, a najgorsze jest to, że tutaj do tego samego jeziora można wejść wiele razy, jeśli popełni się błąd.

— Ale było wielu ludzi, którzy wyszli z tego — zauważył — Nie każdemu się to udaje, niektórzy poddają się już na samym początku, co jak dla mnie jest tchórzostwem.

— W słabości nie ma takiej lękliwości, o jakiej ty mówisz — odpowiedziała, chcąc bronić tych, których on w pewien sposób uraził. Nie wiedziała przecież, czy i ona do nich nie dołączy, chociaż za wszelką cenę chciała tego uniknąć — Ten świat jest podły i to nawet najbardziej zagorzały optymista raz na jakiś czas przyzna. Na barki zwyczajnych osób trafia ogromny ciężar, a upaść pod nim... Upaść to nic złego, bo każdy czasem nie daje rady. Dla niektórych jedno z takich przewróceń się może okazać się śmiertelne. Powinno się ich podziwiać za to, że wytrzymali aż tyle, a nie tępić za to, że im się nie udało dotrwać do końca. Nikt nie powinien być poniżany.

Zamilkli rozważając wypowiedziane słowa. Zwykłe odrabianie lekcji przerodziło się w coś takiego, ale może tak właśnie miało być. Rozmowa potrafi zniszczyć relacje, jeśli źle się potoczy, ale bez niej nie jest możliwe by jakiekolwiek zaistniały. Ona jest rzeczą ważną, jeśli nie najważniejszą. Ktoś by powiedział, że to czyny o nas świadczą, ale jeśli by się w to wgłębić, to słowa je poprzedzają. Oni potrzebowali przemyśleć co mówić dalej, jeśli w ogóle to robić. Nic nie jest proste, nawet zwykła wymiana zdań. Tak zbudowane są realia, w jakich dane jest nam żyć, a czy to się kiedykolwiek zmieni, to zależy od nas, chociaż nie wiadomo czy w tym wypadku jakiekolwiek polepszenie jest możliwe. Próbować i tak nie zaszkodzi, a może przyniesie pozytywne skutki?

Dotknął jej dłoni, próbując dać jej jakiś niemy znak, że chyba ma rację. Nikt nie wiedział, co zdarzy się następnego dnia, za tydzień, rok czy jakikolwiek okres. Od momentu, kiedy przychodzimy na świat, jesteśmy skazani na śmierć i to jest jedyne pewne wydarzenie, która nastanie po tym, co jest teraz, ale w jakim momencie nikt z nas nie wie, mimo że niektórzy chcieliby wiedzieć, kiedy to nastanie. Czy z tą wiedzą łatwiej byłoby nam żyć? Może wszyscy byś my powariowali, bojąc się, że ten dzień się zbliża? Nie wiadomo, więc chyba lepiej by zostało, tak jak jest. Przyszłość jest chwiejnym gruntem. Planujemy, marzymy o tym, jak się ma potoczyć, ale zazwyczaj pisze swoje własne scenariusze, odległe od naszych własnych. Jednym razem na naszą korzyść, innym dla naszej zguby. To niczym rzut kostką: jeśli trafi się jedynka, to dobrze nie jest, ale jakoś trzeba to wytrzymać, a jeśli szóstka to świetnie i warto się tym cieszyć, bo następny rzut może okazać się zupełnym przeciwieństwem.

Wyjęła z kieszeni swój telefon i włączyła jakąkolwiek piosenkę. Potrzebowała tego, a miała pewność, że mężczyzna w okularach nie będzie miał nic przeciwko. Jednocześnie miała nadzieję, że atmosfera między nimi trochę się rozluźni. To śmieszne jak jedna chwila potrafi obrócić zdarzenia do góry nogami.

— Nagle wszedłeś do mojego serca. Czas, kiedy czułam się przygnębiona, przeminął — zaśpiewała cicho razem z wokalistką, nieco wstydząc się swojego głosu — Nic nie jest w stanie utrzymać mnie z dala od tego uczucia.
Wiem, że najzwyczajniej zakochuję się w tobie.

Kontynuowała, a on przysunął się bliżej niej, chcąc lepiej ją słyszeć. Miała piękny głos. Pasował do niej bardzo dobrze. Delikatny, dziewczęcy, a jak się go słuchało, odnosiło się wrażenie, że zaraz się rozsypie, tak samo, jak jego właścicielka. Całe widowisko oglądało się z przyjemnością, chociaż w teorii nie było w nim nic nadzwyczajnego. Zwykła nastolatka, zwyczajna piosenka, ale w tym ukryte były emocje. Ból, smutek, samotność, a także radość, czego po niej się nie spodziewał. Odczytywał je, chociaż sam nie wiedział po czym. Czuł to, co ona przekazywała, widział po niej, słyszał. Chłonął to wszystko, tak jakby to była ostatnia taka okazja, a miał przecież nadzieję, że będzie ich jeszcze wiele. Chciał móc to robić codziennie, aż do znudzenia.

Wziął jej smartfona i zaczął przeglądać utwory, nie znalazł jednak nic, co by go zainteresowało. W momencie, kiedy ujrzał jednak piosenkę Debbie Reynolds — „You're the Cream in My Coffe", wyszczerzył się, przypominając sobie, jak nie mógł się zdecydować w jaki sposób ją przywitać. Wybrał coś skromnego, ale pokazującego, że mu na niej zależy. W drobnych gestach czasem kryje się coś naprawdę wielkiego, wystarczy na to spojrzeć z innej perspektywy. Zwykły uśmiech może być najpiękniejszym, co można dać, jak i dostać. Obecność może być idealnym prezentem, ale jeśli będzie ona tylko chwilowa, zamiast szczęścia przyniesie łzy. Nikt nie chce płakać po nocach, a nieświadomie skazujemy na to innych. To, co my dajemy może zostać odbite i wrócić do nas ze zdwojoną siłą, więc trzeba uważać na swoje czyny.

— Co się tak szczerzysz? — przerwała nagle zaciekawiona.
— To przez to — pokazał jej powód — Czemu to masz?
— Sentyment — odparła, jakby to było coś zupełnie normalnego i oczywistego — Nikt nie chce zapomnieć chwili, która wniosła coś pięknego do jego życia, a kiedy znalazłam to w swoim pokoju, wiedziałam, że chce to zapamiętać jak najdłużej.
— Kochane to — powiedział bliżej niej — Zresztą cała jesteś kochana.
— Szkoda, że tylko ty tak uważasz — spochmurniała.

Wyraz jej twarzy diametralnie się zmienił ze spokojnej w przepełnioną melancholią. Blada zazwyczaj cera pokryta była teraz delikatnym rumieńcem, a sama Cassie odnosiła wrażenie, że powiedziała trochę za dużo, ale już się stało. Oddychanie nagle zaczęło ją boleć, a powietrze kłuć po płucach. Czyżby popełniła jakiś błąd i zaraz miała obudzić się z tego pięknego snu? Nie mogło się tak stać, nie teraz kiedy w końcu chciała jakoś ułożyć swoje życie, kiedy w końcu chciała je mieć i z niego korzystać. Zaczęła lekko drżeć, panika ją ogarnęła i nie mogła już panować nad swoim własnym ciałem. Kiedy już myślała, że się uspokaja, poczuła jak pierwsze wilgotne ślady, spływają po jej policzkach.

— Skarbie nie płacz — usadowił ją na swoich kolanach, chowając twarz między jej szyją a ramieniem — Przepraszam, że się nie odezwałem, ale sam nie wiedziałem co mam z siebie wydusić. Po prostu mam wrażenie, że każdy nieodpowiedni ruch z mojej strony może zakończyć się tragedią, a ja naprawdę tego nie chce.
— T-to nie p-przez to — wyjąkała, ocierając słoną ciecz.
— To przez co?

Nie dostał odpowiedzi, ale nawet na nią nie liczył. Nie mógł tego od niej wymagać, kiedy sam nie zawsze jej udzielał. Czy mamy prawo robić z innych kukły poddane sobie, skoro każdy z nas w podobny sposób pragnie wolności? Nie każdy ma jej tyle samo, bo każdy ma dla niej inną definicję. Najpierw trzeba zająć się żądaniem więcej od siebie, nawet kiedy inni już przestali w nas wierzyć. Wtedy mamy okazje pokazać wszystkim dookoła, że jednak się mylili. Każdy z nas ma możliwości, nieważne kim jest, jak wygląda i co robi na co dzień. Chęci, silna wola i determinacja niejednego doprowadziły już do sukcesu. Co miało być jego zwycięstwem? Może już je odniósł, będąc tutaj z blondynką? Czuł się tak, jakby za każdym razem ona miała być dla niego najlepszą i najpiękniejszą nagrodą. Gdyby go tylko kochała, zrobiłby wszystko, co tylko możliwe, by było jej z nim dobrze. Tak bardzo pragnął jej miłości, chociaż przecież sam sobie niedawno zdał sprawę z tego, jakimi uczuciami ją darzy i sam pewnie by do tego nie doszedł, a jeśli już to raczej nie tak szybko. Ciężko jest rozszyfrować samego siebie.

***

Nie wierzyła, że to robi i to na dodatek z własnej woli. Szparagi gotowały się już od dłuższej chwili, a na drugim palniku ziemniaki. Dominic jedynie przyglądał jej się z uśmiechem, pisząc coś na kilku kartkach. Uznała, że to pewnie jakiś sprawdzian lub coś w tym stylu, który był zmuszony poprawić. Miała nadzieję, że wkrótce będzie mógł odejść z pracy, ale to ciągle się przeciągało, bo niby nie mogli znaleźć nikogo na jego miejsce, a przecież tylu młodych ludzi szuka teraz źródła zarobku, więc ktoś na pewno byłby chętny. Wolała jednak nie poruszać tej kwestii. Zwłaszcza że niedawno nie chciała, by to robił, a teraz się w pewnym sensie cieszyła. Świadomość, że robi to właśnie dla niej, była czymś miłym, od razu robiło się jej przyjemniej na sercu.

Po czasie miała wszystko gotowe i mogła odcedzić, a gdy już to zrobiła, nałożyła dla siebie i ciemnookiego. Ruszyła w kierunku salonu z dwoma białymi talerzami i zestawem sztućców. Położyła to na stole, zerkając na jedzenie, które zaraz będzie zmuszona zjeść. W myślach liczyła ile kalorii, znajdzie się w jej ustach i mimo że próbowała odgonić to od siebie, nie udawało jej się, chociaż cały czas próbowała.

— Chodź na obiad! — krzyknęła na okularnika.
— Idę, idę już — odpowiedział, a po chwili stał tuż obok niej — Głodny jestem.

Chciała powiedzieć, że ona nie bardzo, ale wolała zachować to dla siebie. Jeszcze by sprawiła mu przykrość. Usiadła i wzięła kęs warzywa, po czym powoli je przeżuwała. Starała się to robić najdokładniej, jak tylko się dało, mając nadzieję, że dzięki temu szybciej się to strawi. Powtarzała sobie, że przecież musi to zrobić, sama zdecydowała, że chce o siebie walczyć, więc musiała wytrwać w tej decyzji. Nie miała ochoty na porażkę, tym razem chciała przez to przejść z głową uniesioną wysoko. W końcu nie musiała przechodzić przez tę walkę samodzielnie, miała bliską sobie osobę u swojego boku. Matematyk stał się jej naprawdę bliski, każdego dnia odnosiła wrażenie, że coraz bardziej.

Usłyszała dzwonek do drzwi, ale jej towarzysz był szybszy, więc za nim wstała, on był już w połowie drogi. Postanowiła sprawdzić kto to, ale zanim zdążyła zobaczyć, usłyszała głos swojej przyjaciółki. Miała ochotę uciec do swojego pokoju i stamtąd nie wychodzić, ale przecież brunetka i tak by ją znalazła, więc ukrycie się nie miało najmniejszego sensu.

— Cześć, Gi — odezwała się zza pleców mężczyzny — Co ty tu robisz?
— Co ja tutaj robię?! — uniosła głos zszokowana — Co on tutaj robi! Przecież dzisiaj nie czwartek, a z tego, co mówiłaś wtedy macie dodatkowe lekcje.
— Ja... — zaczął speszony Domi.
— Ja to wszystko wytłumaczę — stwierdziła blondynka, robiąc gościowi miejsce, by mogła wejść do środka, z czego zainteresowana skorzystała dopiero po chwili, po czym ciszej wytłumaczyła ciemnookiemu — Należy jej się prawda, jest mi bliska, więc nie mogę tego przed nią ukrywać.

Kiwnął jedynie głową, po czym poszedł na górę. Cass była mu za to wdzięczna, bo pewnie stresowałaby się mówić o tym wszystkim przy nim. Zresztą Giana była już postawiona w wyjątkowo dziwnej sytuacji, więc rozmowa w obecności nauczyciela nie była najlepszym rozwiązaniem. Wzięła głęboki wdech i dołączyła do niej, sama nie wiedząc, od czego zacząć. Niebieskie oczy bacznie ją obserwowały, jakby szukały w niej jakiejś winy. Stojąc przed nią, czuła się kompletnie naga, jakby ona miała wgląd do wszystkich jej myśli i już miała wszystkie odpowiedzi podane na tacy.

— To nie jest tak, jak myślisz — wydusiła w końcu — Wytłumaczę ci, tylko proszę, nie mów nikomu, bo jak nie to i ja i on będziemy mieli kłopoty, jasne?
— Jeśli to jest warunek, by dostać odpowiedzi to tak, wszystko jest jasne.
— Pan Winslet mieszka u mnie od jakiegoś czasu, pomaga mi i to bardzo, ale nic złego nie robimy — przerwała na chwile, gestem uciszając swoją rozmówczynię. Wiedziała, że jak teraz jej przerwie to straci odwagę i nie da rady dalej mówić — Kiedyś zemdlałam w szkole i zobaczył to — odsłoniła swój podkoszulek, ukazując kilka żeber.

Nie usłyszała w zamian nic, stawiała, że zostanie wyśmiana, obrażona, ale nie spodziewała się ciszy. Zabolało ją to bardziej niż jakiekolwiek słowo, miała wrażenie, że widzi odrazę w jej oczach. Nie rozumiała, po co to zrobiła, czemu jej to pokazała. Postanowiła jednak mówić dalej, nie miała już nic do stracenia.

— Kiedy trafiłam do szpitala, był ze mną, to on właśnie mnie znalazł — mówiła coraz ciszej, czując narastający wstyd — Matka chciała, by to właśnie on się mną zajął i tak wyszło, że mieszka u mnie. Można powiedzieć, że... że...
— Że co? — zapytała, wciąż oglądając kości swojej rówieśniczki — Mi możesz przecież powiedzieć, wszystko zostaje między nami.
— Jesteśmy ze sobą — wyszeptała, schylając głowę, kolejny raz tego dnia się zarumieniła.
— Wiesz, że tak nie wolno?

Blondynka kiwnęła głową. Czuła się jak ofiara czekająca na swoją kolej do ścięcia głowy. Taka jednak była prawda i przed bliskimi sobie osobami nie mogła jej zatajać. Szczerość jest rzadkością, ale to my musimy sprawić, by było inaczej. Tyle rzeczy zależy od nas, to bywa naprawdę przytłaczające, ale trzeba wziąć się w garść i nie siedzieć bezczynnie. Gdyby ją okłamała, późniejsze wyrzuty sumienia nie dałyby jej spokoju, dlatego tez wolała zostać potępiona przez nią niż zagnębiać się, że ją oszukała.

— Nie chce cię potępiać — jej słowa nie pasowały do zachowania, były zbyt spokojne, a ruchy, mimo że nieliczne były chaotyczne — Nie od tego jestem, ale czy ty jesteś świadoma, na co się piszesz? Związek jest ciężki, jeden zły ruch i sypie się jak domek z kart, a on jest na dodatek od ciebie starszy.
— Postanowiłam zaryzykować — usiadła obok niej, to było naprawdę ciężkie — Ja już mam dość tej wiecznej samotności, a on tyle dla mnie zrobił. Nawet jeśli będę potem żałować, to lepsze to niż myśleć co by było, gdybym postąpiła inaczej.
— Uważaj, nigdy nie wiadomo, kto postanowi zadać ci cios i zranić — poradziła, przytulając ją ramieniem.

Zaczęły się pytania, jak to się dokładnie stało i od kiedy, jak to wygląda między nimi, jak wytrzymują w szkole bez patrzenia na siebie oraz inne takie rzeczy. Atmosfera nieco się rozluźniła i łatwiej się także udzielało odpowiedzi. Zastanawiała się, co teraz sądzi o niej jej znajoma, czy nadal uważa ją za kogoś sobie bliskiego. Nie chciała jej stracić, niewielu miała przywilej poznać z niewielkiej odległości kogoś ze szkolnej elity. Są osoby, które mogłyby jej pozazdrościć zadawania się z Gianą Concler. Reszty by to pewnie nie ruszyło, ale tak to już jest.

Po godzinie wyszła, a jej minął kolejny dzień. Być może teraz nie doceniamy tego, co mamy, pragnąc więcej. Nasz gatunek ma jakąś chorą manię posiadania. Tak powstały, chociażby pieniądze: by móc je zdobywać i osiągać dzięki nimi inne dobra materialne. Gdybyśmy tylko potrafili to wszystko dobrze wykorzystać, a nie ustawiali tego wszystkiego tak, by wyłącznie nam było dobrze, pewnie mniej by narzekało na nasze realia. My jednak wciąż wolimy pogrążać się w nałogowym zbieractwie, tak jakby to nas miało uchronić od całego zła, które dotyka tych mających nawet najlepsze zabezpieczenia. W obliczu nieszczęść wszyscy jesteśmy tacy sami, coś jednak jest sprawiedliwe.

Do czego dążymy? Ciężko to określić, bo wszystko dookoła nas tak szybko się zmienia. Nie wiemy nawet, czy następnego dnia uniesiemy powieki, czy będziemy mogli unieść się z łóżka. Istnieje opcja, że noc będzie naszą ostatnią i nikt nawet nie zauważy, że odchodzimy. Korzystajmy więc z tego, co mamy, cieszmy się tymi, których mamy. Potem zostaje nam tylko lament, niedopowiedzenia i niedokończone sprawy. Ona w tym momencie zmierzała tylko do jednego, a mianowicie do snu. Potrzebowała odpocząć od tego wszystkiego.

~~~

*Ieyoka — „Simply Falling”

Niestety... Mam przykre (lub nie) wieści, od teraz rozdziały będą się pojawiać raz na dwa tygodnie. Stary system publikacji pojawi się dopiero, kiedy wróci mi wena i nadrobię rozdziały.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top