Rozdział 20
Ktoś szturchnął go w ramie, potem znowu. Mruknął jakieś niezrozumiałe słowa, po czym otworzył oczy, by przegonić natręta. Zrezygnował jednak z tego, kiedy zobaczył zarys jednej ze swoich sióstr. Zaczął szukać swoich okularów, a po chwili poczuł, jak kobieta wkłada je mu do dłoni. Podziękował jej i założył swoje szkła. Przyjrzał się osobie stojącej naprzeciwko. Wysoka, zgrabne nogi, piwne oczy, smukła twarz i piękne, rude włosy. Nie jedna mogłaby jej pozazdrościć, ale ona sama wiecznie narzekała na swój wygląd. Przeszkadzał jej zwłaszcza mały rozmiar piersi i na to zrzucała winę za to, że mając dwadzieścia dziewięć lat wciąż była singielką. Prawda była jednak taka, że miała zbyt wygórowane oczekiwania co do swojego przyszłego męża. Dominic dziwił się, że jeszcze nie zrezygnowała z poszukiwania swojego księcia na białym koniu.
— Cześć, Potworku — przywitał się, używając przezwiska z dzieciństwa, pomyślał, że od ostatniego czasu nic się nie zmieniła — Jak Ci się tam żyje?
— A dobrze — wyszczerzyła się i usiadła po jego prawej stronie — A co tam u mojego kochanego Robina?
Robin Hood. Zaśmiał się, wspominając czasy, kiedy go tak nazwała, dlatego, że podkradał sąsiadce kwiatki z ogródka i czasami kilka innych rzeczy. Naprawdę nie lubił tej starszej pani, zawsze myślał, że robi dobrze, ale po latach wie jaką głupotę zrobił. Na szczęście miała wręcz anielską cierpliwość i znosiła jego wybryki. Opowiedział jej w wielkim skrócie o tym, co ostatnio wydarzyło się w jego życiu. Nie odzywała się, nie komentowała, a jedynie czasem kiwnęła ze zrozumieniem głową. Po tym względem była jak ich matka i zawsze dawała komuś się wygadać, nie wtrącając się w jego monolog. Jednak tym razem co chwile się uśmiechała, zbyt dobrze znała swojego brata i jeśli już opowiadał o jakiejkolwiek dziewczynie, znaczyło to tylko jedno.
— Braciak się zakochał! - wykrzyknęła z radością, kiedy tylko skończył — Jakie to urocze, ona sama, opuszczona i skrzywdzona przez życie, ale wtedy przybywa jej książę i sprawia, że jej życie nabiera barw.
— Natasha uspokój się — poprosił z powagą — To wcale nie jest tak, jak ty to mówisz „urocze”. Nie widziałaś, jak strasznie jej żebra wystają, a jej matka... Szkoda na nią słów.
— No to już twoja w tym rola panie królewiczu, aby stała się szczęśliwa — uspokoiła się trochę po jego słowach, ale wciąż była tym wszystkim zachwycona — Tylko uważaj, nie narób jej kochasiu więcej problemów.
Przytaknął i zmienili temat. Zdradzała mu wszelkie plotki posłyszane w pracy, a niektóre były wręcz komiczne i nieprawdopodobne. Śmiali się, potem poważnieli i tak w kółko. Naprawdę potrzebował tej wizyty, by nabrać nowej energii do działania, ale jeszcze musiał zrobić jedną rzecz. Nie za bardzo miał na to ochotę, ale musiał to zrobić. Nie zapomina się o najbliższych, nieważne, jacy byli i jakie błędy popełnili. Rodziny się nie wybiera, trzeba zaakceptować jej istnienie. Posprzątał swoje posłanie, podziękował siostrze i kazał się opiekować matką, najlepiej jak potrafi. Ciężko było mu się żegnać, ale nie mógł zostawić Cass samej sobie. Czuł się za nią odpowiedzialny. Wsiadł do auta i sprawdził, czy ma w aucie jakieś znicze lub chociaż wkłady do nich. Nic takiego nie znalazł, więc podjechał do małego sklepu, który dostała w spadku jego dawna znajoma z klasy. Nie wdawał się w rozmowę. Kiedyś go wyśmiewała, więc on miał prawo ją ignorować. Może i postanowił wybaczyć swoim oprawcą, ale nie znaczyło to, że musiał och od razu darzyć sympatią.
Wrócił do samochodu i odpalił. Po chwili chodził między alejkami cmentarza, szukając konkretnego nagrobka. W końcu doszedł do zrobionego z białego marmuru, na którym zostały wygrawerowane nazwisko i imię jego ojca. Winslet Eric. Człowiek, dzięki któremu teraz stąpa po tym świecie, a jednocześnie przysporzył mu wiele łez, poniżeń i nienawiści do samego siebie. Alkohol niszczy ludzi, odbiera miłość, a buduje nienawiść, rujnuje człowieczeństwo. Tyle się teraz o tym mówi, ale mimo to ludzie ciągle po niego sięgają w za dużych ilościach. Nałogi to jedna z wielu epidemii dwudziestego pierwszego wieku, ale najgorsze jest to, że z nich nie da się wyleczyć.
Uklęknął naprzeciwko miejsca, gdzie pochowany był jego tata i zapalił wcześniej kupiony przedmiot. Nie płakał tak jak niegdyś w tym miejscu, nawet nie miał ochoty krzyczeć. Był spokojny i tylko wpatrywał się w całą scenerię tego miejsca. Brakowało tylko tykania zegara, gdzieś w oddali, które by przypominało mu, że czas się jednak nie zatrzymał. Popatrzył na rosnącą nieopodal płaczącą wierzbę, która nagle wydawała mu się bardzo interesująca. Wyprostował nogi, powstając, nie spojrzał więcej na jego grób, tylko ruszył wyjścia. Mijał ludzi, ludzie mijali jego i obie strony były sobie obojętne.
Znowu wyruszył w drogę, ale tym razem wracał, tym razem był prawie pewien dlaczego. Nie miał u niej szans, ale nikt nie zabroni mu przecież jej pomagać. Jeśli się kogoś kocha, to nieważne jak daleko jest i jak to będzie boleć, chce się dla tej osoby szczęścia. Taka już jest miłość i nic się z tym nie da zrobić. Znali się kilka miesięcy, może to było jeszcze wcześnie, może nie, ale chyba uwierzył w to, co usłyszał w swoim rodzinnym domu. Bał się tego, co przyniesie los, zwłaszcza że nie powinien zwrócić na nią uwagi, ale jeszcze trochę i nikt się nie przyczepi do tego, że u niej mieszka, a przecież ona już miała chłopaka.
Starał się skupić na drodze, ale nie zawsze mu to wychodziło. Czasami w jego umysł wkradały się niepożądane myśli. Próbował je odganiać, ale pozostawały przy nim. On niczym posłuszny niewolnik oddawał się im, miały nad nim kontrole, a on czuł się wobec nich bezradny. Najgorsza jednak w tej całej sytuacji była niemoc, jaką odczuwał. Jak on miał jej pomóc? Był tylko zwyczajnym człowiekiem. Jasne, uczył się radzić sobie z młodzieżą, ale chyba żaden nauczyciel nie był szykowany do tego, by pomagać przeraźliwie chudej dziewczynie. Mógł zrezygnować, bo przecież nikt go do tego nie zmuszał, ale on nie potrafił, zżarłoby go poczucie winy. Nie chciał odwiedzać jej na cmentarzu tak samo, jak ojca.
Nawet nie zauważył, kiedy parkował pod budynkiem, w którym powinna teraz być. Było jeszcze dosyć wcześnie, a na zewnątrz robiło się coraz cieplej. W końcu można było powiedzieć, źle robi się wiosna. Na niebie było jednak sporo chmur, tak jakby niebo zamierzało dzisiaj towarzyszyć komuś przy wylewaniu łez. Aktualnie wiał lekki wiatr, ale temperatura na pewno była w okolicach dziesięciu. Nacisnął klamkę i wszedł do środka. Przywitała go jedynie cisza, ale uznał, że dziewczyna może jest u siebie w pokoju. Ruszył w tym kierunku, po czym zapukał. Znowu to samo, żadnej odpowiedzi. Zawahał się, ale po chwili już był w jej pokoju. To, co zastał, wprowadziło go w spore zakłopotanie. Cassie leżała skulona nago na łóżku, a on mimo własnej woli pozostawał wciąż w pomieszczaniu, a co więcej podszedł bliżej. Usiadł na skrawku łóżka i dokładnie oglądał wszystkie wystające kości, dotknął delikatnie jej obojczyka i przejechał czubkami palców po ramieniu. Jego dłonie wyznaczały nowe szlaki na jej ciele, każda kolejna choreografia była inna od poprzedniej i badała jej budowę. Ile ta dziewczyna dni spędziła na ćwiczeniach i wyrzeczeniach? Ile łez musiała wylać, by teraz być żywym szkieletem?
Obudziła się, kiedy tylko się pojawił tuż nad nią. Nie odezwała się jednak i udawała, że wciąż jest pogrążona w śnie. Nie otworzyła oczu nawet wtedy, kiedy wodził rękami po jej ciele, zbyt przyjemne było czuć dotyk drugiego człowieka. On się jej nie brzydził i to wydawało się jej absurdem, czymś kompletnie niemożliwym, ale to się działo. Nie bał się jej dotknąć i nie robił tego z litości, bo zaczekałby, aż się obudzi. On to robił z własnej woli, co to sprawiało, że jakaś rana na jej sercu została zaszyta. Ujął jej drobną dłoń i złożył na niej krótki pocałunek.
— Kocham cię — wyszeptał kilka słów, których nie spodziewała się usłyszeć — Ale ty się o tym nigdy nie dowiesz...
Miała ochotę spojrzeć na niego, ale pozostawała w niezmienionej pozycji. Starała się równomiernie oddychać, nie potrafiła jednak uspokoić mocno walącego serca. Mogła liczyć na to, że on tego nie zauważy. Gładził jej skórę delikatnymi ruchami kciuka, miała wrażenie, że zaraz to wszystko się skończy. Było to jednocześnie dziwne i przyjemne uczucie, sama nie wiedziała które z tych dwóch odczuć przeważało.
— Gdyby nie moja mama i siostra nawet nie zdałbym sobie z tego sprawy — zaśmiał się smutno — W ogóle jakie to dziwne, że ludzie przestają używać tych dwóch słów, bo są już przeżytkiem, a przecież nie ma w nich nic złego, wprost przeciwnie. To najpiękniejszy sposób, by ofiarować komuś serce. Chciałbym ci to powiedzieć... normalnie, a nie tak jak teraz, ale nie jesteś dla mnie. Może w innym życiu, ale nie teraz i nie tutaj. Przepraszam cię Cassie.
Złożył na jej knykciach delikatny pocałunek, wstał i po chwili już go nie było. Cassandra wciąż leżała zdziwiona, zdezorientowana i na dodatek całkiem naga. Nie wiedziała, co o tym wszystkim ma sądzić, na razie musiała to wszystko rozważyć i jeśli będzie gotowa to z nim o tym porozmawiać. Wstała ostrożnie, tak by jej nie usłyszał i wzięła pierwsze z brzegu ubrania, które na siebie założyła. Włosy miała trochę rozwichrzone, ale i tak ostatnio nie były w najlepszym stanie. Poniszczyły się, stały się suche i można było odnieść wrażenie, że straciły dawny kolor. Musiała kupić w końcu jakąś odżywkę, uznała, że może nawet tego samego dnia pójdzie do sklepu. Wyszła ze swojego królestwa i rozejrzała się dookoła. Czyżby znowu zostawił ją samą sobie? Zeszła na dół i dopiero tam mogła na niego spojrzeć, stojącego nad garnkami i gotującego coś. Podeszła do niego, przyglądając mu się z uwagą.
— Cześć — powiedziała prawie szeptem — Gdzie byłeś?
— U swojej rodziny — odpowiedział, uśmiechając się lekko do niej — Jutro poniedziałek, więc nie dałbym rady jechać. Trzeba przetrwać jeszcze ten miesiąc.
— Czyli naprawdę rezygnujesz z pracy — bardziej stwierdziła, niż zapytała, ale on i tak potwierdził ruchem głowy — Dlaczego to robisz? Myślałam, że lubisz swoją pracę.
— Rzeczywiście ją lubię, ale są rzeczy ważniejsze — obrócił się w jej kierunku, dotykając jej ramienia — Dostane nową, lepiej płatną pracę, ale nie rozmawiajmy już o tym. Zaraz będzie obiad, mam nadzieję, że zjadliwy, bo mistrzem kuchni to ja nie jestem.
— Na pewno nie jest tak źle — zapewniała go, ale on już się nie odezwał.
Czekała, aż on zrobi pierwszy krok, aż się odezwie, dotknie, cokolwiek. Nic takiego się jednak nie działo, pochłonięty był przyrządzaniem posiłku, więc równie dobrze mogłoby jej nie być. Pewnie nawet by nie zauważył. Wyciągnął dwa białe talerze i nalał do nich zupy. Próbowała spojrzeć mu przez ramie, ale mimo to, że nie był wiele wyższy, to z łatwością zasłonił to, co ją interesowało. Zrezygnowała i odsunęła się od niego, aby nie wpadł na nią. Zaniósł przygotowane danie do jadalni, a ona niczym posłuszna owca ruszyła za nim. Nie musiał jej nawet o to poprosić. Spojrzała na rosół z zerkającym na nią tłuszczem, miała wrażenie, że śmieje jej się prosto w twarz. Wzdrygnęła się z dezaprobatą, a w głowie krążyły jej kalorie, które mogły się znajdować w zupie.
Odsunął jej krzesło, dając jednocześnie znak, by usiadła, a kiedy to zrobiła, uczynił to samo naprzeciwko drugiego nakrycia. Uniósł wypełnioną po brzegi łyżkę do ust. Tak jeszcze kilka razy, a ona nawet nie tknęła sztućca. Leżał ciągle w tym samym miejscu, aż w końcu uniosła go, wkładając mozolnym ruchem do potrawy, a następnie zaczęła naśladować Dominica. Jej porcja jednak zdawała się nie maleć, po kilkunastu długich minutach nie wytrzymała i odniosła rosół do kuchni. Mężczyzna, który już dawno zjadł cały czas przyglądał się jej poczynaniom.
— Nie smakuje ci? — zapytał, nie patrząc na nią nawet przez chwile — Niewiele zjadłaś.
— Nie jestem głodna — stukał palcami o stół, kiwając głową na boki — Było pyszne, ale następnym razem mógłbyś nałożyć mi trochę mniej niż teraz.
— Jasne — odburknął cicho — Po prostu powiedz, że wolisz doprowadzić samą siebie do śmierci. Proszę, przyznaj to!
Szok był wymalowany na jej twarzy. To, co się wydarzyło w jej pokoju, musiało być tylko jakimś dziwnym snem. Schował twarz w dłoniach, kryjąc się przed nią. Nie widziała sensu nawiązywania jakiejkolwiek rozmowy czy tym bardziej tłumaczenia się z własnych uczynków i decyzji. Już wkrótce będzie pełnoletnia, musi w końcu nauczyć się dbać o samą siebie, radzić sobie tak jak gdyby nigdy nic się nie wydarzyło. To był dobry pomysł, żyć na własną rękę, ale czy coś takiego nie przynosiło jej teraz zguby? Była sama, od kiedy zmarła jej babcia i nikt nie przypominał jej jak żyć z drugim człowiekiem, bo obcy człowiek jak opiekunka nie zastąpi rodzica, przyjaciela, dziadka lub innej osoby z założenia bliskiej sercu. Ludzie na siłę wpychają nam obcych ludzi, chcąc się nas pozbyć ze swojej codzienności. Przeszkadzamy innym, ale nikt nie ma odwagi powiedzieć prosto w twarz „Nie chce cię”, „Nie potrzebuję cię”. Czy to resztki serca, czy brak odwagi?
Znów znalazła się w swoim królestwie, gdzie panowała nad wszystkim samotność. Meble, przedmioty należące do dziewczyny, wpadające do pomieszczenia światło to wszystko było świadkiem opuszczenia. Pudełko leżało na swoim stałym miejscu, wahała się, czy go dotknąć, otworzyć. Chciała zobaczyć minione szczęście, ale jej dłonie oddalały się od przedmiotu. Tęsknym wzrokiem wpatrywała się w pokrywę, ale to tylko jej zaszkodzi. To wszystko wciąż było świeżą raną, której nie należało rozdrapywać. Czasem dobrze jest powspominać, ale to tylko pozwala bólowi dojść do głosu. Odeszła odganiając smutek od siebie z marnym efektem. Krążyła dookoła niej okrutna dama, która nie jednego potrafiła zabić, a ona mogła trafić do jej ofiar.
Dominic w tym samym czasie siedział nad kolejnymi kartkówkami. Chciał przed odejściem z pracy wystawić oceny swoim uczniom, bo nikt nowy nie zna ich możliwości tak jak on, który przecież spędził z nimi kilka miesięcy. Będzie mu brakować przekazywania swojej wiedzy, idiotycznych żartów, głupich komentarzy i mylenia imion swoich podopiecznych. Sam nie wiedział, czy żałuje swojej decyzji, bo szala plusów i minusów cały czas była na równi. To wszystko już się stało i raczej nie miałby dobrej opinii, gdyby z dnia na dzień powiedział, że jednak zostaje. Decyzje już podjął, odwrotu już nie było. On sam był panem swojego życia i o porażkę obwiniać będzie mógł tylko siebie, nikogo innego. Kiedy upadamy, często szukamy winnych w innych ludziach czy to rodzinie, znajomych, a nawet zupełnie obcych. Kłócimy się przez to, obrażamy, poniżamy, a czy nie łatwiej byłoby zrozumieć, że poza nami nikt nie zawinił. Czy nie łatwiej byłoby to zauważyć już ja samym początku, kiedy te wszystkie negatywne emocje dopiero w nas narastają? Może uniknęlibyśmy, chociaż części tych nieszczęść, o których słyszy się potem w telewizji lub czyta w jakiś artykułach. To wszystko na razie zostaje w strefie domysłów, marzeń, bo nikt mimo ciągłego nawoływania nie chce zacząć zmiany od samego siebie, a mogłoby wystarczyć tak niewiele. Odłożył kolejną kartkę, tym razem ocenę dostateczną. Czerwony długopis powoli mu się wypisywał, ale nie chciał przerywać zajęcia w jego poszukiwaniu. Uznał, że conawyżej będzie się trudził potem przy odczytywaniu ocen, ale przed pójściem tam zaoszczędzi sporo czasu. Często gubił niewielkie rzeczy, a przybory piśmiennicze tym bardziej, więc szukanie mogłoby się okazać dla niego syzyfową pracą lub po prostu tak próbował usprawiedliwić swoje lenistwo.
Kartka po kartce, dziwne rozwiązania nawet najprostszych zadań, błędne wyniki i co jakiś czas prawie bezbłędne prace. To go teraz interesowało, zastanawiał się nad każdą odręcznie napisaną cyfrą, a jak miał dylemat szedł uczniowi na rękę. Nie chciał być nauczycielem tyranem, ale za niedługo i tak nie będzie nim w ogóle. Cassandra nagle wkradła się do jego myśli, nie wiedział, co teraz robi, o czym myśli, a przecież miał się nią zajmować. Nie, nie chciał jej odbierać wolności, ale kiedy miała jej za dużo, zaczęła sobie robić krzywdę. Chciał nauczyć ją radzić sobie samej, bo jej chłopak widocznie się tym nie interesował. Od momentu, kiedy dowiedział się, że są razem, stracił wszelaką sympatię do niego jako do człowieka. Był inteligentny, ale widocznie nie umiał utrzymywać kontakty z bliską osobą. Gdzie on był w tych ciężkich dla niej chwilach? Czemu nie zareagował, kiedy to wszystko było dopiero u początków? Miał szanse, a nie wykorzystał jej. Trzeba pomagać innym, a nie ignorować, zwłaszcza jeśli jest to ktoś, kogo kochamy.
Odłożył ostatni arkusz i popatrzył na stos. Cudza wiedza przeniesiona na papier, a nieopodal rzecz najważniejsza w postaci blondynki o zielonych oczach. To wszystko na wyciągnięcie dłoni, ale mimo tego, że mamy ich dwie to da się wybrać tylko jedną. Czasem ktoś potrzebuje całej naszej uwagi, bezgranicznego zanurzenia się w tym wszystkim, ale my i tak znajdziemy coś pozornie ważniejszego. Nie ma nic ważniejszego i dobrze by było, gdybyśmy to sobie w końcu uświadomili, ale raczej prędko to się nie stanie. Nie zauważył momentu, kiedy wyszedł i stanął przed drzwiami dziewczyny. Wsłuchiwał się w jej głos, który śpiewał razem z jakąś wokalistką. Nie umiał jej dokładnie określić, a zresztą nie to się teraz liczyło. Cassie śpiewała niczym anioł, zdarzało jej się zafałszować, ale w porównaniu do całości było to niczym.
— Póki twój świat nie stanie w płomieniach i się załamie, póki nie znajdziesz się u kresu swoich sił, póki nie staniesz na moim miejscu. — wsłuchiwał się i nie mógł rozróżnić czy tak dobrze wczuwa się w piosenkę, czy sama odczuwa to, o czym o na mówi — Nie chce słyszeć ani słowa od ciebie, od ciebie, od ciebie. Bo nie masz pojęcia.*
Po chwili słowa się skończyły, a w zamian nich pojawił się szloch. Czyli jednak to nie była gra aktorska, mógł się tego spodziewać. Zbyt wiele doświadczeń nosiła w sobie, by na coś takiego reagować bez wzruszenia lub — co gorsza — bólu. Nic jednak nie dzieje się bez przyczyny, widocznie tak musiało być, ale on chciał zmienić ponurą rzeczywistość, jaka ją napotkała. Otworzył drzwi. Zastał ją z podkurczonymi nogami i głową opartą na kolanach. Siedziała na podłodze, a obok niej leżał telefon. Nie muzyka teraz była ważna, a ona w stanie załamania. Podszedł do niej, biorąc ją jak najbliżej siebie, biło od niej ciepło, a jedynie dłonie były lodowate. Nie przeszkadzało mu to jednak nawet kiedy coraz mocniej chwytała jego nadgarstek, wbijając mu się paznokciami w skórę. Zaczął cicho nucić do jej ucha to, co tylko przyszło mu do głowy, a mimo zaistniałej sytuacji nie mógł powiedzieć, że wolałby być w innym miejscu. Nie zmieniłby nic, co spotkało go w ty dziwnym życiu, bo kim byłby? Mimo tego całego bólu, które go spotkało to, cieszył się, że mógł być razem z nią i trzymać jej kruchą duszę w ramionach. Często żałujemy naszych wyborów, zmarnowanych chwil, a jeśli się nad tym zastanowić to coraz rzadziej doceniamy to, co mamy mimo wszystko, co złego nas spotyka. Jeśli by się tak zatrzymać na moment i podziękować losowi za to, co dobre? Zapomnieć o niepowodzeniach, zranieniach i tych wszystkich upadkach?
~~~
*„Till It Happens To You” — Lady Gaga
Piosenka, którą poznałam dzięki Illuminat-lux. Polecam profil i artbook tego człowieka, bo naprawdę warto zajrzeć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top