Rozdział 2

Weszła do budynku szkoły, miejsca, w którym przebywała już kilka lat. Myślała o swojej mamie. Mając osiemnaście lat, urodziła córkę, chociaż nigdy nie chciała mieć dzieci, czego nigdy nie kryła. Ojciec miał wtedy dwadzieścia siedem lat i będąc synem ludzi o żelaznych zasadach, nie mógł sobie pozwolić na niewykształconą żonę. Z tego powodu płacił wszelakim ludziom za opiekę nad dziewczynką, co było na korzyść dla jego małżonki. Wraz z upływem czasu kontakt Cassandry z rodzicami stopniowo zanikał. To wszystko jej wina, zepsuła obojgu życie. Chwilami żałowała, że wtedy wpadli. Jak bez niej potoczyłyby się ich losy?

Zawiesiła kurtkę w szafce i zmieniła buty na najprostsze trampki. Nie potrzebowała luksusów, gadżetów, więc w wielu przypadkach zadowalała się najtańszymi rzeczami. Przewieszając plecak przez ramię, pomyślała sobie, że wśród setek uczniów w tej szkole ona jest samotna. Nikt nie podejdzie do niej, nie porozmawia, a ona sama nie potrafi. Kto by chciał rozmawiać z kimś takim jak ona? Obślizgłym, tłustym dziwolągiem?

Popatrzyła w lewą stronę. Nieopodal stał chłopak, który chodził z nią na lekcję francuskiego. Znała go jedynie z widzenia, ale wiedziała, że tak jak reszta brzydzi się nią. Wydawał jej się zagadką, którą nie jej dane będzie odkryć. Odwróciła głowę i ruszyła w kierunku sali dwadzieścia jeden, w której miała odbyć się matematyka. Nie spoglądała na nikogo, nikt nie spoglądał na nią. Po prostu szła przed siebie niczym niewinna osoba idąca na ścięcie. Takie określenie wydawało jej się jak najbardziej trafne.

Weszła do pomieszczenia, w którym siedział nauczyciel. Przywitała się z nim i usiadła na końcu sali. Przyglądała mu się, jak notuje coś w dzienniku jednej z klas. Był młodym, wesołym oraz mimo małego doświadczenia dobrym pedagogiem. Miał kasztanowe włosy, a uroku dodawał mu szczery uśmiech, blada cera nadawała mu swego rodzaju blasku w całości. Jedyne co jej przeszkadzało to okulary, bez których był bezużyteczny, ale stale powtarzał, że wydłubałby sobie oczy, zakładając soczewki. Nie wiedziała, jak to jest możliwe, ale także nie wątpiła w jego wątpliwości. Często coś upuszczał, gubił lub zapominał. W pewnym sensie zazdrościła mu. Sama chciałaby się pozbyć kilku rzeczy z pamięci.

Kiedy podniósł wzrok i skierował go w jej kierunku, ona speszona spuściła głowę. Wstał i podszedł do niej. Słyszała dudnienie jego stóp o posadzkę, bała się, że zacznie ją wyzywać. Miała ochotę wstać i uciekać ile sił w nogach, ale mimo to została w niezmienionym położeniu. Uniósł jej głowę, ponieważ z tego, co zauważył przez okres pracy w tym miejscu, była osobą skrytą, nieśmiałą i owianą mnóstwem niewiadomych.

— Coś się dzieje? — zapytał, puszczając jej podbródek — Czemu nie siedzisz z koleżankami?

Milczała. Cisza, którą wprowadziła, jakby ją dusiła, ściskała za gardło, by zadać śmiercionośny cios. Czekała na kolejny ruch swojego rozmówcy, ale on nie następował. Zamiast tego zobaczyła, że wpatrywał się w jej oczy. Serce biło jej jakby napędzane nieograniczoną, nieznaną siłą napędową i być może zaraz wypadłoby jej z piersi, gdyby nie dzwonek i mnóstwo małolatów wpadających do sali. Najgorsze było to, że zobaczyli ich w sytuacji, która wyglądała dość niecodziennie. Miała złudną nadzieję, że nikt nie zwrócił na nich uwagi, ale wiedziała, że nie istniała taka opcja.

Jakby nigdy nic wrócił na swoje miejsce i zaczął tłumaczyć lekcję. Dziewczyna nie mogła się skupić, czuła na sobie palące spojrzenia rówieśników. Niektóre były rozbawione, inne ciekawskie, a kilka innych wyrażało czystą zazdrość. Dlaczego takie rzeczy działy się tylko jej? Bez przerwy, bez końca i nawet najmniejszego pożytku. Zwłaszcza że pan Winslet był obiektem westchnień wielu młodocianych dziewczyn, a ona była szarą myszą, więc będzie to główny temat przez jakiś czas.

Przez cały czas była napięta, ale najgorsze miało się stać, kiedy została poproszona do tablicy. Nie wiedziała, co dzieje się na lekcji, a już wcześniej miała wystarczające problemy z tym przedmiotem. Jej ciało było niczym naprężona struna, która zaraz miała pęknąć, przekroczyć swoją granicę wytrzymałości. Pisała odruchowo, wiedząc, że piszę totalne głupoty, ale chciała jak najszybciej wrócić na swoje miejsce, ponieważ nawet oddech był jej wtedy czymś zupełnie obcym. Po kilku długich minutach opadała bezwładna w kierunku ziemi, a ostatnie co zarejestrowała, było to, że ktoś zdążył ją złapać. Potem nastała ciemność.

Dominic trzymał na dłoniach bez żadnego trudu, była lekka jak sześcioletnie dziecko. Wypędził swoich podopiecznych z pierwszej ławki i kazał im iść po wodę. Jak na złość akurat w tym tygodniu szkolna pielęgniarka miała wolny dzień. Ułożył dziewczynę na ławce, po czym sam usiadł, kładąc jej nogi na swoich kolanach. W momencie, kiedy dwójka nastolatków przyniosła pełną szklankę, zadzwonił dzwonek. Wszyscy wyszli, a on został sam z nieprzytomną blondynką, której jakby przed momentem patrzył w oczy. Wziął jej dłoń w swoje. Była drobna, mógł zliczyć wszystkie kości jej rąk.

Sam nie wiedział, co kazało mu podciągnąć jej bluzę do góry, wiele osób uznałoby to za molestowanie, ale wtedy nie było nikogo oprócz niej. Zobaczył wystające żebra i to mu wystarczyło. Nie wiedział, co ma począć w takiej sytuacji, pierwszy raz mu się coś takiego zdarzyło. Miał nadzieję, że ostatni. Taki obraz raczej nie jest normalny, zwłaszcza u osoby zdrowej. Dotknął jej bladego policzka, a w takim stanie wydawała mu się śpiącym aniołem, który musiał uratować. Nie chciał mieć na sumieniu cudzego życia, a to, co się z nią działo nie wróżyło nic dobrego.

Siedział tak z nią przez cały czas, korzystał z tego, że aktualnie ma okienko i nikt nie wejdzie nieproszony do sali. Opracowywał plan pomocy, ale nic racjonalnego nie przychodziło mu na myśl. Gdyby zgłosił to szkolnemu psychologowi, więcej by mu nie zaufała, a tego z niewiadomych mu przyczyn nie potrafił przyjąć do wiadomości. Wszystko, co przychodziło mu do głowy i było zgodne, z tym, co powinien zrobić, wydawało mu się złą opcją.

Olśniło go, dopiero kiedy zaczęła się przebudzać. Była to myśl nagła, ale trafna. Świadomość jej problemów z nauką była jego kartą przetargową, a on zamierzał ją wykorzystać w najlepszy możliwy sposób. To musiało się udać. Podał jej szklankę wody i zaczekał, aż zrozumie, co się stało. Patrzył, jak płyn niknie w jej ustach.

— Od jutra będziesz chodziła na korepetycję z matematyki po lekcjach. — powiedział, patrząc na zdziwiony wyraz jej twarzy pomieszany z grymasem bólu. — Wolisz u mnie czy to ja mam przyjść jutro do Ciebie?

Wydawało jej się, że zaraz powtórnie straci przytomność. Czuła się źle, kolejny czas zapełniony cudzą obecnością. Wiedziała, że czy chce czy nie już jest numerem jeden szkolnych plotek. Czemu to wszystko spotyka akurat ją?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top