Rozdział 15

Z torbą wypełnioną ubraniami wchodził przez rozsuwane drzwi. Znowu był tutaj tłum czekający na przyjęcie do lekarza. Było dosyć sporo dzieci ze złamaną ręką lub nogą, a obok nich siedzieli ich rodzice. Kilka starszych kobiet zebrało się w małą grupkę i rozmawiały tak, jakby znały się od zawsze lub były zaprzyjaźnionymi sąsiadkami. Nie zatrzymując się, ruszył w odpowiednie miejsce, ale w miejscu, gdzie powinna leżeć dziewczyna, było puste łóżko. Pościel była zmięta w kilku miejscach, a poduszka krzywo ułożona, więc uznał, że jest na jakiś badaniach. Schował rzeczy do małej szafki i usiadł na krześle, wpatrując się w zielone prześcieradło.

Próbował skupić swoje myśli na jednej kwestii, ale zbyt wiele jak dla niego się stało w ostatnim czasie. Nie zauważył, nawet kiedy wraz z pielęgniarką wjechała na wózku Cassandra. Ubrana była w jakiś męski dres, który pewnie ktoś zostawił i personel ubrał ją w to. Dotknęła jego ramienia, wyrywając go z zamyślenia. Usiadła po turecku na materacu i uśmiechnęła się do niego, na co ujrzała zdziwiony grymas.

— Co się tak patrzysz na mnie? — zaśmiała się — Przecież właśnie się dowiedziałam, że mam narzeczonego! Szkoda tylko, że nie pamiętam, by ktoś mi się oświadczał.

— Musiałem — powiedział speszony — Inaczej nie mógłbym być przy tobie.

— Ale po co byłeś tu cały czas? — zapytała.

Zerknął w jej zielone oczy i próbował odpowiednio dobrać słowa. Czuł się, jakby jego dusza malała do rozmiarów dwunastolatka, który śmieję się z reklam prezerwatyw. Nie wiedział już, czy jest dzieckiem, czy dorosłym facetem, bo ostatnio sam się w tym pogubił. Błądził w samym sobie, szukając odpowiedzi na pytanie, którego jeszcze nie poznał. Zapominał o najważniejszym: znaleźć problem, a dopiero po tym próbować go rozwiązywać.

— Masz czasem... — zatrzymał się, robiąc okręgi prawą dłonią — Masz czasem tak, że wydaje ci się, że jak czegoś nie zrobisz, to będziesz tego żałować do końca życia?

— No... Tak. Każdemu się chyba zdarza.

— To właśnie miałem coś takiego — przestał się zastanawiać i zaczął mówić, tak jak maluch, czyli szczerze — Wiedziałem, że będę żałował, jeśli cię zostawię, twoja matka dała mi pełnomocnictwo. Nie przerywaj — uciszył ją — Można powiedzieć, że jesteś dla mnie trochę jak młodsza siostra. Wiem, że to wszystko jest śmieszne, można stwierdzić nawet, że popaprane, ale niektóre rzeczy takie właśnie muszą być, bo dzięki temu są piękne.

— Jak skontaktowałeś się z mamą? — zapytała speszona.

Nie na to liczył. Gdzieś w głębi siebie miał nadzieję, że się ucieszy z jego słów lub sprawią jej, chociaż małą przyjemność, a ona zachowywała się, jakby tego nie usłyszała. Zabolało go to i musiał to sobie przyznać. Opowiedział jej o wizycie pani Skelton i tym, że zamieszkają razem. Przyjęła to ze względnym spokojem, ale nieobecna, pogrążona w myślach wpatrywała się w jego twarz. Mrugała i raz na jakiś czas kręciła głową, jakby chciała pozbyć się złych odczuć, które do niej zawitały.

Po kilkunastu minutach położyła się plecami do niego. Było jej wstyd, że tak go traktuje po tym, co dla niej zrobił, ale musiała to sobie wszystko uporządkować. Nagle przypomniała sobie to, co widziała przed utratą przytomności, jak wyciągała swoje kościste dłonie, mając nadzieję, że to, co widzi to prawda. Serce wraz z umysłem lubią nam płatać figle. Człowiek jest dziwnym stworzeniem i na pewno nie jest istotą nieomylną. Bywają wśród naszego gatunku głupcy, ale także ludzie mądrzy. Bywają ludzie o wielkim sercu, ale także tacy, którzy mają je z kamienia. To zróżnicowanie wśród nas czyni nas zjawiskiem ciekawym, wręcz godnym podziwu. Ta osoba lub to zjawisko, które nas stworzyło, musi być naprawdę niezwykłe.

Dopiero gdy postanowił zrobić przysłowiowy pierwszy krok i usiąść tuż obok niej zareagowała na jego obecność. Odsunęła się od niego i jedynie zerkała czy nie jest zbyt blisko niej. Wpatrywała się w pościel, próbując zbudować mur między nimi, ale na marne. Wciąż go widziała i nieustannie czuła na sobie jego spojrzenie.

— Zawsze tak reagujesz, gdy mówi się o tej babie? — szepnął, próbując zmusić ją do podniesienia głowy — Nie dam ci więcej być zdaną na samą siebie, rozumiesz? To, że ten babsztyl jest taki, a nie inny to nie twoja wina.

— Nie obrażaj jej — warknęła, spoglądając na niego w końcu — To ona mnie urodziła, a ty nic o niej nie wiesz. Spotkałeś ją raz w życiu i już jesteś wszechwiedzący?

— Powiedzmy, że znam się na ludziach — odpowiedział wymijająco — A gdyby była dobrym rodzicem, raczej nie zamykałabyś się w sobie po rozmowie o niej. To piękne, że jej bronisz, ale czy ona kiedykolwiek zrobiła to samo dla ciebie?

— Nie znasz mnie — była wściekła, nikt nie miał prawa oceniać jej matki. Uważała, że rodziny się nie wybiera i trzeba kochać ją taką, jaka jest — Odejdź ode mnie, jeśli masz tak dalej mówić. Nie chce cię widzieć na oczy!

Nie spodziewał się takiego napadu słownej agresji po niej. Była zawsze spokojna, schowana w cieniu, a niejednokrotnie jakby nieobecna, a tu broni kogoś takiego. Zaintrygowała go i przez myśl mu nie przeszłoby wykonać jej polecenie, a zamiast tego wolał wstać i zasunąć zasłony dookoła nich. Następnie wrócił na poprzednie miejsce, ignorując jej wyraz twarzy, przyciągnął ją do siebie. Nie wyrywała się, ale widać było, że nie jest zadowolona z takiego stanu rzeczy.

Czuła się zobowiązana do bronienia kobiety, którą mimo wszystko kochała, a on chyba postanowił poutrudniać jej życie i ją przytulić. Normalnie nie gardziłaby bliskością drugiego człowieka, ale w tamtym momencie chciałaby, aby go tutaj nie było. Całe jej drobne ciało było napięte, gotowe do ataku w każdym momencie i wystarczył jeden kiepski ruch, a nastąpi katastrofa.

— Będziesz się tak dalej ciskać? — roześmiał się, kładąc głowę na jej ramieniu — Nawet uroczo wtedy wyglądasz, ale jesteś po wypadku i to raczej ci nie służy.

— Zostaw mnie — powiedziała już spokojnie.

— Może za chwilę, bo na razie wciąż jesteś jak dzika kotka, a szczerze to nie przepadam za tymi sierściuchami — wyszczerzył się, mając coraz lepszy nastrój — Pieski są jak dla mnie lepsze, bo z takim to chociaż na spacer wyjdziesz.

— Ale jak narobi na chodnik, to musisz sprzątać panie mądralo. Koty nie są takie złe, a bywają naprawdę słodkie — zaprzeczyła jego słowom.

Rozładowywał atmosferę krok po kroku, żart po żarcie, a w końcu zaczęli zwykłą, luźną rozmowę. Z kimś bliskim można rozmawiać o niczym, ale i tak ma ta sens. Oni właśnie w tym momencie tacy dla siebie byli, a granice, które wyznaczyło dla nich życie, zacierały się. Zresztą już nie pierwszy raz. Kiedyś babcia mówiła jej o losie zapisanym w gwiazdach, o pokrewnych i przeznaczonych duszach oraz o szczęściu, które dla każdego jest inaczej namalowane przez największego z artystów. A Cassie zawsze marzyła, by bajki, które opowiadała jej na dobranoc, były prawdą i to wszystko stało się jej znane. Tęskniła za staruszką, ale nic nie mogło jej zwrócić i chyba tak miało być. Ludzie odchodzą, by na ich miejsce w naszym życiu mógł przyjść ktoś nowy, ale naszczęście na zawsze zostają w naszych sercach.

Nie zauważyła, nawet kiedy zmarła kobieta wkradła się do jej myśli, a po jej policzkach ciekły łzy. Wciąż odgrodzeni od wzroku innych ludzi siedzieli w milczeniu, ocierając łzy dziewczyny. Przestali pytać, zagrzebując ciekawość dla dobra drugiego. Zasłony jednak zostały odsunięte i ukazał się mężczyzna wyglądający na trzydzieści lat. Przyglądał się ich zażenowanym miną, nabijając się z nich w duchu. Postanowił być jednak profesjonalny i zachować się adekwatnie do swojego zawodu.

— Dzień dobry. Przysłał mnie lekarz, który cię prowadzi — zwrócił się do dziewczyny — Doktor Samuel Coleman mówił, że masz problemy z odżywianiem. Czy to prawda?

— Kim pan jest, aby mnie pytać o takie rzeczy? — odsunęła się od Dominica, mając nadzieję, że człowiek przed nią zaraz sobie pójdzie.

— Jestem szpitalnym psychologiem — usiadł na taborecie — Chciałbym cię poprosić na mój oddział, ale samą — odrzekł, podkreślając ostatnie słowo.

— Nie ma mowy! Nie wyrażam zgody na takie coś!

— Cassie proszę, zrób to — wtrącił się dwudziestosześciolatek.

Przestała protestować i poprosiła jedynie o możliwość przebrania się we własne ubrania, na co dostała zgodę. Później niczym na ścięcie poszła za psychoterapeutą do windy. Nacisnął przycisk z numerem osiem i maszyna ruszyła. Wpatrywała się metalowe ściany z uporem jak nigdy wcześniej. Zawiodła się na ciemnookim, ale mogła się tego spodziewać. Myślała, że chociaż pójdzie z nią, wesprze przy czymś takim, ale jak mawiają ludzie — nadzieja matką głupich. To, co mówi się na ulicy, rzadko jednak bywa prawdą, ma tylko jej niewielką część. Każdy z nas, być może przez przypadek rozniósł jakąś plotkę, dając jej jednocześnie wolną drogę do zaprzyjaźnienia się z kłamstwem.

Drzwi się rozsunęły i nie rozglądając się, szła za nim krok w krok. Prawa, lewa, prawa i tak w kółko, noga za nogą. Oddech mieszał się z powietrzem i tylko na tym się teraz skupiała oraz na tym, żeby nie wpaść na nikogo. Była niczym marionetka, sterowana przez jakąś niewidoczną na scenie siłę, której nie mogła się sprzeciwić, bo sznurki przymocowane do jej ciała zostałyby boleśnie odcięte. Upadłaby wtedy bezwładna, a coś, co się nie rusza, nie może także wstać.

Puścił ją przodem, wskazując miejsce na białej kanapie. Zajęła miejsce, kładąc dłonie na kolanach. Przypatrywała się jak grzebał w papierach, a następnie szukał długopisu, by w końcu odnaleźć go w kieszeni. Zajął miejsce naprzeciwko niej z teczką i zamknął na nią.

— Od jak dawna się głodzisz? — zapytał, nie bawiąc się w podchody, bo wiedział, że i tak jest do niego pesymistycznie nastawiona.

Stukał palcami o powierzchnie, czując coraz to większe zniecierpliwienie. Już godzinę była na tej rozmowie, a on z każdą chwilą wyrzucał sobie, że go tam nie ma. Uspokoił się w momencie, gdy ujrzał ją idąca wraz z dobrze znaną mu kobietą, ponieważ była to ta sama, która wysłała go do dyżurki. Uśmiechnął się do niej życzliwie, na co ona odpowiedziała jedynie kiwnięciem głowy. Oddała dziewczynę w ręce kogoś, kto według niej był jej narzeczonym i odeszła. Cieszyła się, że tych dwoje miało szanse na szczęście, którą i ona niegdyś miała. Każdy ją kiedyś miał, ale wielu ją zmarnowało na własne życzenie. Narkotyki, alkohol, praca, zdrada, kłamstwo i wiele innych niszczą najpiękniejsze, co może być. Sprawiają, że miłość, która jest między nami jako ludźmi, staje się jedynie blizną na duszy, pamięci i sercu. To bardzo smutne, że ci, którzy byli całym światem, mogą stać się tylko zdjęciem w albumie wywołującym łzy. Rodzice zapominają o dzieciach, ukrywając się za brakiem czasu, a później ich pociechy jako dorośli ludzie odpłacają im tym samym.

Usiadła za oknem i przypatrywała się ich rozmowie, drobnym gęstą, które były dla nich niezauważalne tak jak kiedyś dla niej. Zwykłe „Nie zapomnij szalika" może być najpiękniejszym wyznaniem miłości, chociaż czasem nas to denerwuje. Doceniamy te drobne gesty, okazywanie troski dopiero wtedy, kiedy świat nam się sypie i jest już za późno.

— Znowu? — zapytała drobna blondynka, która była jej jedyną przyjaciółką — Susan, odpowiedz mi, proszę.

— To tylko chwilowe — otarła kilka łez i wskazała parę palcem — Ta dwójka tak bardzo przypomina mi mnie i Richarda, kiedy byliśmy młodzi, kiedy... — przerwała, czując ściskające się gardło.

— Kiedy razem z twoim synkiem żyli, prawda? — bardziej stwierdziła jej rozmówczyni, niż spytała — Sus, praca ci ich nie zastąpi. Wiem, że kochasz pomagać, ale czasem trzeba pomóc również samemu sobie, bo człowiek stanie się niczym zatrute jabłko. Chcesz tego?

— J-ja... tęsknie za-a nimi — wtuliła się w jasnowłosą.

— Wiem, kochana, wiem o tym — odszepnęła — Idź już lepiej do domu, bo w takim stanie nie dasz rady pracować.

— A-ale moi pacjenci! — zaprzeczyła szybko.

— Nie uciekną. Idź, ja cię jakoś wytłumaczę.

Pokiwała głową na znak podziękowania i wzięła swój płaszcz z wieszaka. Rozmazany tusz starła wilgotną chusteczką, którą wyrzuciła później do kosza. Popatrzyła na swoją towarzyszkę i przytuliła ją, bo każdy człowiek zraniony potrzebuje ciepła drugiego, by odnaleźć sens w swoim istnieniu na tym świecie. Nie należy odsuwać, więc nikogo od siebie, zabraniać mu dotyku. Nawet więcej. Powinniśmy poświęcić trochę czasu i uwagi, a coś może się zmienić. Nawet małe gesty mogą zdziałać cuda. W końcu dobro wróci do nas ze zdwojoną siłą, być może nawet tego nie zauważymy. To wszystko, co dzieje się dookoła nas, zaprzecza samo sobie, komplikuje się, ale to nadaje mu możliwość niesienie pomocy.

Ostatni raz tego dnia przyjrzała się tej dwójce, która wprawiła ją w stan głębokiej melancholii i życzyła im lepszego zakończenia, niż to miało miejsce u niej. Strata męża była dla niej koszmarem, a co dopiero strata małego chłopca, który przez dziewięć miesięcy dorastał pod jej sercem. Nie ma nic gorszego dla kochającej matki niż strata dziecka i nieważne czy miała tylko jedno, czy w domu czeka ja nią jeszcze gromadka. Tego bólu nie da się opisać, tych uczuć, kiedy mała trumienka jest zakopywana w ziemi również. A ona, zamiast odprowadzać teraz swojego małego chłopca do przedszkola, była skazana na odwiedzanie go na cmentarzu i patrzenie na jego zdjęcie. Nigdy o nim nie zapomni, bo to była zbyt wielka miłość, a z tej pięknej i prawdziwej nie da się wyleczyć, nieważne jak bardzo się tego pragnie.

Wyszła, zostawiając za sobą swoich pacjentów, a biorąc tylko własne cierpienie. Nie to cielesne, bo jak na razie zdrowie jej dopisywało, a to duchowne. Nie tylko to, co widoczne jest narażone na uszkodzenie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top