Rozdział 13

Wyszedł od niej późnym wieczorem. Oglądali jakieś filmy, śmiali się i rozmawiali. Nie było wtedy między nimi bariery wiekowej, a to, że był jej nauczycielem, odeszło w niepamięć. Byli jak starzy znajomi, którzy spotkali się po latach rozłąki. Nie chcieli się rozstawać, ale wszystko, co dobre czeka koniec. Zresztą Dominic miał następnego dnia lekcje i musiał się na nie jakoś przygotować.

Byli różni od siebie, ale oboje chcieli zrobić coś dobrego dla tego zepsutego świata, chociaż sami sobie do końca nie zdawali z tego sprawy. Wynikało to z jakiejś niewyjaśnionej, wewnętrznej potrzeby, której nie dało się oszukać. Pomoc może przecież tkwić w nawet nikłym uśmiechu, krótkiej rozmowie, a nawet we wspólnym milczeniu. Nieważne jest, co się robi tylko czy robi się to z dobrej woli. Szkoda, że ludzie uczciwi to coraz rzadszy gatunek naszej rasy. Czasami powinniśmy spojrzeć na samych siebie z boku i przekonać się, czy my do nich na pewno należymy. Nasze pole widzenia jest ograniczone i wiele rzeczy można przegapić.

Dziwnie jej było zostać samej po całym dniu spędzonym z innymi ludźmi. Pękała w niej jakaś bariera, która wcześniej odpychała od niej inne osoby. Była to dopiero mała szczelina i szybko znowu wpadła w wir monotonności. Samotność jest wiernym stworzonkiem, bo zawsze wraca do swojego pana. Początkowo wygląda niegroźnie, ale kiedy się je pogłaska niczym bezdomne zwierzę, to zostaje z nami na bardzo długi czas. Niejednokrotnie zdarza się, że zostaje z nami już na zawsze. Ciężko pozbyć się natręta, a samemu jest to niemożliwe.

Wchodząc z powrotem do domu, jeszcze bardziej niż zwykle uderzyła w nią wszechobecna pustka, która wypełniała budynek. Chciała, by minęły już te dwa lub trzy tygodnie, ale wiedziała, że to była dla niego rzecz dziwna, co jest wielkim niedopowiedzeniem. Dziwiła się, że bez żadnych negocjacji się zgodził, bo nie na to była przygotowana. Myślała raczej, że będzie próbował się od tego wymigać lub wydłużyć ten czas, ale on zaskoczył ją. Ta decyzja mogła ją wiele kosztować, ale nie chciała, aby odszedł z jej życia. Była niczym dziki kot, który uciekał i był gotowy do ataku, ale z drugiej strony mruczał na ofiarowaną mu troskę. Człowiek jest istotą niepojętą, nikt nigdy nie odkryje go w całości.

Weszła po schodach, a następnie położyła się, zagrzebując się w pościeli. Zaczęła myśleć, jak wyglądałoby jej życie, gdyby była taka jak jej rówieśniczki. Takie myślenie doprowadziło ją jedynie do wielu pytań, które przez długi czas pozostaną bez odpowiedzi. Jednak po momencie tych rozważań zasnęła pierwszy raz od dłuższego czasu. Włosy spadały jej na twarz, a kilka wpadało jej do lekko otwartych ust, ale mimo to wyglądała niczym drobny motyl, który tylko na chwilę przysiadł na tym świecie.

Nie budziła się w nocy. Spała spokojnie, a wszystkie negatywne emocje na ten czas odeszły gdzieś daleko. Czasem poruszyła dłonią, obróciła się na drugi bok lub coś markotała, ale jej ciało przez większość nocy leżała bez ruchu.

Rano jej powieki otwierały się powoli, ale zmęczenie w nich w dużym stopniu zmalało. Nie miała jednak ochoty podnosić głowy i opuścić swojej puchowej, ciepłej fortecy. Zrobiła to dopiero po jakiś dwudziestu minutach, kiedy jej umysł był gotowy do jakiegokolwiek działania. Przeczesała swoje lekko tłuste włosy dłonią. Miała się umyć poprzedniego dnia, ale kompletnie o tym zapomniała. Wolała poświęcić czas na rozmowę ze swoim gościem i na głębsze poznanie jego osoby. Udało jej się nawet namówić go do zdjęcia okularów na jakiś czas, a zrobiła to tylko, dlatego że była ciekawa, jak wygląda bez nich. Musiała jednak przyznać, że owe szkła dodawały mu jakiegoś uroku, a takie przynajmniej odnosiła wrażenie.

Potrafił wywołać w niej uśmiech, sprawić, żeby zaczęła się śmiać, a przychodziło mu to bez większego wysiłku. Są ludzie, którzy już samą swoją obecnością będą sprawiać, że zaczniemy być szczęśliwsi lub chociaż weselsi. Mają jakiś dar, a może to tylko jakaś z więzi, które wiele razy już łączyła ludzi.

Stojąc już bosymi nogami na zimnej powierzchni, kołysała się w rytm nieistniejącej muzyki. Ruszyła do łazienki, wyjęła wagę i stanęła na niej. Cofnęła się jednak i ściągnęła ubrania z poprzedniego dnia. Już całkowicie naga wróciła na swoją poprzednią pozycję. Waga wahała się, a ona patrzyła zniecierpliwiona na liczby pojawiające się na niewielkim ekraniku. Po chwili waga wyświetliła prawie trzydzieści dziewięć kilogramów. Spadła trzy kilogramy od ostatniego razu, kiedy stawała na tym urządzeniu. Powinna się cieszyć, że jej ciało staje się coraz piękniejsze, ale ona wciąż widziała zwisający tłuszcz, który patrzył na nią, kpiąc sobie z jej starań. Wczorajszy dobry nastrój odszedł w zapomnienie. Znów słona ciecz spływała po jej policzkach i otaczając kości, spadała na coraz to mniejszy biust.

Usiadła na zimnych kafelkach, a głowę oparła o brzeg wanny. Jej twarz lekko spuchła, ale czuła coraz mniej. Świadomość jej zanikała. Wiedziała, że żyję, ale czuła się, jakby krążyła na granicy z umieraniem. Jej ciało traciło siły, ale cieszyła się z tego stanu. Czuła jakby jej ukochana babcia otulała ją ramionami i nawoływała do siebie. Wyciągała do niej swoje wychudzone ręce, próbując ją przyciągnąć bliżej siebie. Widziała uśmiechniętą, zatroskaną twarz, a serce jej się ściskało na ten widok.

***

Cisza, która mu odpowiadała, przerażała go i wprowadzała zamęt w jego umyśle. Walił z całej siły w drzwi, bojąc się o drobną blondynkę. Po kolejnym z rzędu uderzeniu otworzył drzwi i wbiegł do środka. Słyszał tylko uderzenia własnego serca. Przeszukał każde pomieszczenie i zostało mu tylko jedno. Bez wahania otworzył drzwi, ale na to, co zobaczył ,nie był przygotowany. Leżała w dziwnej pozycji, a tuż obok jej głowy była niewielka plama zaschniętej krwi. Był przerażony, ale resztką trzeźwego umysły sprawdził jej stan, a następnie zadzwonił pod numer alarmowy. Powiedział wszystko, co niezbędne, aby przyjechała karetka, ale nie potrafił więcej zrobić. Siedział i zrozpaczonym wzrokiem wpatrywał się w nią, a po chwili wziął jej wątłe ciało w swoje objęcia. Była lekka niczym małe dziecko, a on miał ochotę przywalić sobie w twarz, że na to pozwolił.

Jego klatka piersiowa gwałtownie unosiła się i upadała, nie zauważył, kiedy do domu weszli ratownicy. Ujrzał ich dopiero wtedy, kiedy jeden z nich zabierał mu Cassandre, a drugi próbował zwrócić na siebie jego uwagę. Szturchał go przez kilka chwil.

— Kim pan jest dla poszkodowanej? — zapytał mężczyzna.

— Je-jestem jej — zawahał się — Narzeczonym. Co z nią j-jest?

— Dowie się pan wszystkiego na miejscu — powiedział szybko, bo czas był dla nich na wagę złota — Jedzie pan z nami?

Pokiwał głową przecząco. Ruszył za oznakowanym pojazdem. Patrzył jak niosą jej drobne ciało na noszach i pierwszy raz od dawna czuł się tak bardzo bezradny, bo sam mógł tylko za nimi pojechać. Pomyślał o jej rodzicach. Gdzie oni byli? W takim momencie jak tamten powinni być przy córce, a on nie miał bladego pojęcia jak się z nimi skontaktować. Miał nadzieję, że to wszystko to tylko zły sen, z którego zaraz się obudzi, a ona uśmiechnie się do niego jak poprzedniego dnia.

Dopiero teraz uświadomił sobie, że dziewczyna wkradała się do jego myśli ostatnio za często. Na lekcjach wspominał jej uśmiech, ale nachodziły go też myśli o wystających żebrach, mocno zarysowanych kości policzkowych. Od dźwięku, który jednak pozwoli im być szybciej w szpitalu, zaczynała go boleć głowa. Miał ochotę wybuchnąć niekontrolowanym płaczem, ale chciał wytrzymać jak najdłużej, aby załatwić wszystkie formalności. Musiał jeszcze jakoś skontaktować się z państwem Skelton, ale nie wiedział, jak miałby to zrobić. Nigdy nie widział kobiety, nie pojawiała się na zebraniach ani na szkolnych uroczystościach. Pomyślał, że w dziennikach mają zapisane numery prawnych opiekunów każdego z uczniów i jakoś mógł to załatwić, tylko był jeden problem. Nie chciał zostawić jej samej, pragnął być przy niej, kiedy będą jej robić badania.

Gdyby okoliczności były inne, pewnie by się roześmiał, że podał się za jej narzeczonego, ale nie było mu do śmiechu. Kiedy się zatrzymali i wyjęli ją z ambulansu, pobiegł tuż za nimi na salę, ale lekarz szybko go wyprosił. Usiadł obok jakiejś siwej staruszki, od której czuć było potem. Smród kobiety wypełniał mu nozdrza i powodował odruch wymiotny. Popatrzył na nią i zobaczył w jej rękach pustą butelkę po wiśniówce.

Wyobraził sobie ją siedzącą samą w zaniedbanym domu, popijającą co chwilę alkohol i myślącą o swoich dzieciach, które nie odwiedzały jej od dawna. W jego myślach wpatrywała się w niegdyś białą ścianę, biorąc kolejny łyk, a gdzieś obok niej leżał album z rodzinnymi zdjęciami. Na jednej z fotografii bawiły się jej pociechy z jej zmarłym mężem, na innej chrzciny najmłodszego szkraba. Takie rozmyślania pomogły mu się uspokoić i dla własnego sumienia postanowił pójść do baru po jakieś jedzenie dla staruszki. Przeszedł kilka kroków, a na łóżku szpitalnym zobaczył dziewczynę, którą pielęgniarki wiozły najprawdopodobniej na jakieś badania. Podszedł do nich, zapominając o poprzednich zamiarach.

Kobieta w roboczym fartuchu popatrzyła na niego z ukosa, ale nie odzywała się. Wolała zaczekać, aż sam o coś zapyta. Wiedziała, że musiał być w wielkim szoku, bo nie codziennie zdarza się znaleźć ukochaną osobę nieprzytomną, zakrwawioną, a na dodatek nagą. Jeśli się kogoś naprawdę kocha to każdy, nawet najmniejszy ból sprawia, że cierpi się razem z nią.

— Muszę pana przeprosić, ale nie wolno tutaj wchodzić — powiedziała, stojąc przed salą, gdzie miało być badanie, by przerwać niezręczną sytuację — Może pan za to iść do lekarza prowadzącego. Doktor Samuel Coleman powinien być w dyżurce — rzekła, po czym weszła do środka, zamykając stalowe drzwi.

Nie zdążył zapytać, gdzie to jest, więc poprosił o pomoc pierwszą lepszą osobę o drogę, a kiedy dostał odpowiedź, ruszył we wskazanym kierunku. Zapukał, na co usłyszał zmęczony, męski głos zapraszający go do środka. Nacisnął powoli zimną klamkę, czując ponownie narastające w nim napięcie. Przy biurku praktycznie naprzeciwko wejścia siedziało kilka osób w różnym wieku, ale w identycznych strojach. Niektórzy zerknęli na niego, a inni byli zbyt zajęci wykonywaną czynnością.

— Przepraszam... — zaczął nieśmiało, poprawiając swoje okulary — Szukam Samuela Colemana.

— A w jakiej sprawie? — zapytał zgarbiony człowiek siedzący przed komputerem.

— Cassandry Skelton. Moja narzeczona.

Medyk przygryzł czubek ołówka i zamilkł na chwilę. Popatrzył na okularnika i pokiwał głową na boki. Układał w głowie sensowne zdanie, by nie denerwować go jeszcze bardziej, chociaż widział coraz większe zniecierpliwienie młodzieńca.

— Cóż mam powiedzieć? — westchnął po chwili — Pańska ukochana to chodzący szkielet. Najpewniej jest odwodniona i na pewno niedożywiona. Dodatkowo jeszcze to uderzenie w głowę. Jak tylko się obudzi, przyjdzie do niej psycholog — przejrzał jakieś papiery i znów zerknął na rozmówcę — Na razie musi pan się skontaktować z teściami, bo dziewczyna jest jeszcze nieletnia, a to oni sprawują nad nią opiekę.

— A kiedy się wybudzi? — podszedł trochę bliżej.

— Ciężko określić. Jej organizm jest słaby, więc nie mogę powiedzieć.

Dominic pożegnał się z nim i wyszedł. Wyjął telefon z kieszeni i wykręcił numer do dyrekcji. Liczył sygnały, aby uspokoić się i nie dać po sobie znać, że coś z nim aktualnie nie tak. Po czwartym odebrała sekretarka, która była specyficzną osobą i zniechęcił się do niej już na początku, kiedy zbyt nachalnie próbowała go zaprosić na kawę. Nie to go jednak teraz obchodziło, musiał tylko poprosić ją o numer i tyle.

— Hej. Mógłbym cię poprosić o przysługę? — zaczął rozmowę, starając się nie ujawniać targających nim emocji — To bardzo pilne.

— Cześć, Domi. Czego potrzebujesz? — odpowiedziała jak zawsze wesołym, piskliwym głosem.

— Podałabyś mi numer do Agnes Skelton? Udzielam korepetycji jej córce — wytłumaczył się — A ona zemdlała i jest teraz w szpitalu. Muszę ją poinformować.

***

Siedziała właśnie przed lustrem, próbując okiełznać swoje czarne włosy. Lubiła kolor swoich włosów, które przefarbowała, kiedy jej córka miała niewiele ponad rok. Nie chciała, aby przypominały jej o tym dziecku. Dosięgały jej ramion, gdzie delikatnie wywijały się do góry. Podskoczyła lekko wystraszona, kiedy telefon w jej torebce zaczął dzwonić. Wyciągnęła urządzenie i bez chwili wahania odebrała.

— Agnes Skelton z tej strony. W czym mogę pomóc? — rozpoczęła typowym dla siebie tonem.

— Jestem Dominic Winslet, chłopak pani córki. — usłyszała, jak się przedstawia, ale bardziej zdziwił ją fakt, że jej jedyne dziecko kogoś ma niż to, że dzwoni do niej zupełnie obcy człowiek — Cassandra miała wypadek. Znajduje się w szpitalu i musi pani podpisać kilka dokumentów.

— Czy to konieczne? — spytała, jakby los dziewczyny jej nie obchodził — To kawał drogi.

Matematyk zdenerwował się. Blondynka miała koszmarną matkę, która zamiast zapytać, jak się ona się czuję to, czy naprawdę musi przyjeżdżać. Mimo to wytłumaczył jej całą sprawę oraz to, że będzie mogła mu udzielić pełnomocnictwa i wrócić do swoich spraw. Obiecała, że zjawi się najszybciej jak to możliwe, a jemu wielki ciężar spadł z serca. Kończył połączenie z niemałą ulgą. Wszedł na sale, gdzie powinna być Cassie, ale wciąż musieli ją badać. Usiadł na krześle tuż obok miejsca, gdzie powinno być jej łóżko. Ze zniecierpliwieniem czekał, aż przywiozą ją i będzie mógł chwycić ją za dłoń, by w końcu poczuć, że jest bezpieczna. Miał tylko nadzieję, że wkrótce się obudzi i wszystko mu opowie, razem będą mogli próbować walczyć z jej problemami. W jego głowie zaczął powstawać plan działania, który wspólnie mogli wdrożyć w życie, jeśli tylko uzyska jej zgodę.

Kiedy był pogrążony w rozmyślaniu nad dziewczyną, ujrzał jak ta sama pielęgniarka co wcześniej, wraz z inną pchają ją na odpowiednie miejsce. Po krótkiej chwili była już obok niego. Okryta białą pościelą i mając przymknięte powieki, wyglądała niczym śpiący anioł. Całą wizję zaburzał jedynie opatrunek na głowie. Schował jej malutką dłoń w swoje i oparł o nie głowę. Nie potrzebował słów, aby wyrazić to, co czuł. Wystarczyło, że mógł przy niej być i wsłuchiwać się w jej cichy oddech, który mieszał się z powietrzem.

Mógł pojechać do swojego domu, zostawić ją samą, ale wolał zostać przy niej czekając, aż znów będzie mógł zobaczyć jej zielone tęczówki. Nawet gdyby wrócił do siebie, ciągle by się zastanawiał czy nic się jej nie dzieje. Kiedy zaczynasz się do kogoś przywiązywać, staję się on lub ona dla ciebie jednym z rzeczy najważniejszych. Dla drugiego człowieka warto poświęcić coś innego, bo dzisiaj coraz ciężej o prawdziwe, szczere relacje. Troszczmy się o naszych najbliższych, bo przyjdzie dzień, że nam ich zabraknie i pozostaniemy sami na pastwę samotności.

Wieczorem personel próbował wysłać go do domu, ale na marne. Po godzinie powieki same mu się zamknęły i zasnął z głową na jej klatce piersiowej. W tym samym czasie ta sama kobieta kończyła swoją zmianę. Odziana w długi płaszcz ujrzała go w tej pozycji. Natychmiast się wróciła i otwarła jedną z szafek, wyciągając szpitalny koc. Okryła nim mężczyznę i wyszła, zerkając na niego przez ramię. Gdzieś na dnie jej serca odezwał się stary ból, a wspomnienia próbowały nią zawładnąć. Poprawiła się i odeszła, by nikt nie zobaczył jej pojedynczej łzy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top