Rozdział 12

Ostatni czas spędziła w domu, a jej jedynym kompanem były wieczorne wiadomości z brunetką. Giana była jej jedyną przyjaciołką, bo w sumie tak mogła ją nazywać. Ostatnio napisał do niej również Joseph, który koniecznie chciał się z nią spotkać. Zaprosiła go do siebie, ale postawiła mu warunek, że nikomu nie powie, że jest zupełnie zdrowa. Zgodził się bez problemu, a po części ją rozumiał. Sam z miłą chęcią zniknąłby z tej szkoły na jakiś czas, zaszył się gdzieś i wyłączył opcję z napisem „myślenie”. Może w końcu by odpoczął od tego, co działo się wokół niego. Znów się zbliżała rocznica, która wciąż ciąży na jego życiu i będzie przez jeszcze kilka, może kilkanaście lat.

Odgonił od siebie złe myśli i zadzwonił do drzwi. Miał tylko nadzieję, że nie pomylił adresu, bo przecież nigdy wcześniej tutaj nie był. Dziwił się sam sobie, że wcześniej nie zwracał większej uwagi na niepozorną blondynkę, a teraz coś go do niej ciągło, ale przecież nie wszystko trzeba w życiu rozumieć. Stanęła przed nim zupełnie inna wersja Cassandry, niż się spodziewał, była niczym cień samej siebie. Była bardziej krucha niż zwykle, a pod oczami malowały się wory. Musiała naprawdę zaniedbać samą siebie przez te kilka dni, wyglądała jak siedem nieszczęść, ale może i to za mało. Jej smukła twarz jakby wydłużyła się, a kości policzkowe zrobiły się nieco bardziej zarysowane.

Prawda była taka, że nie jadła nic od czasu ostatniej zupy warzywnej, a piła coraz mniej. Nie miała zazwyczaj siły wstać, robiła to tylko po to, aby podłączyć telefon do ładowarki. Sypiała sporadycznie, a kiedy udawało jej się zasnąć, budziła się z krzykiem nieznając nawet powodu. Dodatkowo ciągle po głowie chodziły jej słowa nauczyciela, które dodatkowo odbijały się na jej osobie. Miała ochotę zapaść się pod ziemię i zapomnieć, że kiedykolwiek istniała. Jednak nie ma nic zbyt prostego, zawsze jest jakaś przeszkoda, może być nawet drobna, ale czyni to wszystko gorszym do pokonania.

— Cass, co... — zatrzymał się, próbując nie doprowadzić do tego, by zaczął się jąkać — Co się z tobą stało? Wyglądasz jak trup! Coś ty ze sobą do kur... — przerwał, kiedy zerknęła na niego ostrzegawczo.

— Uspokój się, przecież nie jest tak źle. — warknęła, bo ból głowy znów dał o sobie znać — Może, zamiast robić mi wyrzuty, to przywitasz się i wejdziesz do środka, co?

— Dobra, sorry — odpuścił widząc, jak zwija swoje delikatne rączki w dłonie z irytacji.

Kolejny raz coś między nimi musiało pójść nie tak, zupełnie jakby coś lub ktoś specjalnie robił im na złość. Chłopak pomyślał, że są jakimiś marionetkami w kiepskim spektaklu lalkowym, ale myśl ta wydawała się mu zupełnie absurdalna. Każdy z nas ma jakieś swoje niewidzialne sznurki, które kierują naszą codziennością. Praca lub szkoła, znajomi lub rodzina, pieniądze, zainteresowania, internet i wiele innych bez oporów nadają nam swój własny rytm.

Weszli do środka, dzieliła ich bariera. Poprowadziła go do kuchni, a sama oparła się o blat. Patrzyła na niego wzrokiem zagubionego dziecka. Niczym ono była bezbronna i łatwo ją było skrzywdzić, tylko ona za niespełna rok miała skończyć osiemnaście lat.

— Do końca semestru nie przyjdę do szkoły — usiadła na białej powierzchni i machała na boki swoimi bosymi stopami — Dzwoniłam do rodziców, mają mi załatwić zwolnienie, a jak mi je dostarczą nie wiem.

— Nie mogliby wieczorem, jak wracają po pracy? — spytał, na co z jej ust, wydobył się śmiech.

— Musieliby tutaj bywać częściej niż raz na kilka tygodni. Zresztą nie wiem, po co zgadzałam się na twoją wizyte — jakakolwiek wesołość zniknęła z jej twarzy — Lepiej sobie już idź.

— Nie wyjdę.

Złapał ją za rękę, powtarzając sytuacje z parku. Nie wyrywała się, nie płakała, bo nie miała na to siły. Była wrakiem i to tylko dlatego, że ktoś zauważył, że nie jest z nią najlepiej. Miała także wyrzuty sumienia, że nie dała szansy osobie, która mogła jej pomóc. Wiedziała, że zobojętnienie, które ją dotknęło minie za jakiś czas. Było niczym ogień, który gasł, kiedy wylało się na niego wiadro wody.

— Puść mnie, bo zacznę krzyczeć — zagroziła, chociaż wiedziała, że to mało kreatywna wypowiedź.

— Nic ci nie zrobię. Załóżmy, że nie jesteś nawet w moim typie.

— To, jaki jest twój typ? Ładna dziewczyna o pięknych oczach i promiennym uśmiechu? — warknęła — Nie trzeba być idealnym, co? To tylko gadanie optymistów, a potem i tak ci sami ludzie chodzą i czytają gazety z wizerunkami modelek!

Nie wiedział, co ma robić. Nic jej nie zrobił, a atakowała go niczym swojego najgorszego wroga. Była jednocześnie wyprana i zbyt pełna emocji. Próbował ją uspokoić, co po długich staraniach mu się udało. Gapiła się w jeden punkt naprzeciwko siebie, oddychała płytko i nierówno. Wyglądała jak dziki kot, gotów podrapać za nawet najmniejszy krok w jego stronę. Przytulił ją tak, jak to często robił z młodszymi siostrami, kiedy coś im nie wychodziło. Nie odtrąciła go, ale nie wykonała nawet najmniejszego gestu. Mimo to potrzebowała tego i on bez to bezinteresownie zrobił. Chciała, by ścisnął jej porozrywane na części kawałki, sprawił, aby znów stały się jedną całością. Cuda jednak są tylko kolejnym wymysłem ludzkości, a ich celem jest dawanie nadziei. Nawet jeśli istnieją, zdarzają się tak rzadko, że trudno jest w nie uwierzyć.

— Cass? — westchnął — Nie jesteś w moim typie, bo jestem...

— Jesteś kim? — zerknęła na niego z nieco spokojniejszym wyrazem twarzy.

— Jestem gejem i tyle — spuścił głowę, będąc gotowym na wszystko, ale na to gotów nie był.

Dobijała go cisza, która niczym sznur owijała się wokół jego szyi. Patrzyła na niego tymi zamglonymi, zielonymi oczami. Były piękne w tym, że były zwyczajne, nie potrzebowała makijażu, by uwydatnić ich piękni. Chciał zobaczyć w nich jakiekolwiek uczucia, znak co ma robić, ale dominowała w nich pustka. Dotknął jej dłoni, ale ona wciąż tkwiła pogrążona w swoim własnym umyśle.

— Czy ktoś o tym wie? — szepnęła, wciąż mając nieobecny wyraz twarzy.

— Giana — usiadł obok niej i patrzył w tym samym kierunku co ona — Ale ona tego nie akceptuje i wciąż ma nadzieję, że to tylko chwilowe zafascynowanie. Początkowo mnie wyśmiała — zamilkł na chwilę — To wszystko zepsuło naszą przyjaźń, bo ona cały czas chce ze mnie zrobić kogoś, kim nie jestem.

— Przepraszam.

— Nie masz za co, ale teraz twoja kolej na szczerość.

Przyglądała się swoim stopom, wsłuchiwała się w ich oddechy. Nie wiedziała, którą część może mu wyjawić, a która powinna pozostać tylko jej własnością. Lekko się uśmiechała, ale tak naprawdę toczyła bitwe z samą sobą, jednocześnie po cichu się z siebie śmiejąc.

— Co mam powiedzieć? — zaśmiała się, ale nie był to ten szczęśliwy śmiech, a przepełniony czystą ironią — Że matka urodziła mnie, mając osiemnaście lat, olała mnie razem z ojcem, a zamiast nich wychowywała mnie babcia, która już nie żyję i tak naprawdę jestem sama?

— Nie... Nie wiedziałem — wypuścił ze świstem powietrze — Może gdybym miał jakiekolwiek resztki rozumu, to nie zmusiłbym cię do tego.

— Przez te kilka dni może w końcu to przyswoiłam. Zrozumiałam, że tak ma być, a ja nieważne jak się staram, nie zmienię tego — starła niewidzialną łzę z policzka — Po prostu matka mnie nie kochała i nie kocha, to tyle.

Oplótł ją ramieniem. Pozwolił jej się oswoić z tym, co właśnie powiedziała. Wydawało mu się, jakby znikała w jego ramionach. Była niczym znikająca dusza, która szykuje się już do nadchodzącego końca. Chciał chwycić ją za to, co jeszcze z niej pozostało i zatrzymać tutaj na ziemi, ale wiedział, że nie wszystko powinno iść po naszej myśli. Czasem to, co my chcemy, nie jest najlepszym rozwiązaniem, niektórym powinno się dać odejść. Ona jednak była za młoda, by umierać.

— Jakiś rok temu zaczęłam się głodzić — wyszeptała, mając nadzieję, że nie usłyszy — Teraz nie mam siły, by jeść, zresztą nadal tłuszcz w niektórych miejscach obrasta moje ciało. Mam szpetną twarz, widzę w niej moją matkę. Jesteśmy podobne, ale nawet się nie znamy. Wiem, że ma na imię Agnes, przefarbowała włosy na czerń i ma miodowe tęczówki, bo kolor oczu mam po ojcu.

— Teraz możemy być niczym rodzina — pogładził jej ramię — Może niepowiązana krwią, ale tajemnicą. To chyba coś cenniejszego, prawda?

— Nie wiem już, co jest cenniejsze, ale taki układ chyba mi pasuje. To co umowa?

— Umowa — podali sobie dłonie — Ale coś jeszcze cię gnębi, prawda — przytaknęła — Nie będę o to pytał, bo chyba jeszcze nie czas na to.

Zaczęli rozmawiać o nauce i tym, co ich w niej spotykało każdego dnia. Zaczynali poznawać się od samych podstaw. Obgadywali ludzi, którzy byli im obcy, ale przecież inni robili tak z nimi. Czuli, że wywiązała się między nimi jakaś forma przyjaźnie, której podstawą był ból okryty wspólną tajemnicą. Wszystko jednak co leczy dusze, urywa się na jakiś czas i musieli się rozstać.

Znów została sama otoczona ciszą, ale tym razem nie chciała być sama. Wyszukała na szkolnej stronie odpowiedni numer telefonu i postanowiła zadzwonić. Wpatrywała się w ten ciąg cyfr, a po chwili nacisnęła zieloną słuchawkę. Krótkie dźwięki odbijały się niczym echo.

— Tak słucham? — usłyszała lekko zachrypnięty głos.

— Hej. Przyjechałbyś do mnie jutro? — przeczesała włosy dłonią, czego on nie mógł zobaczyć.

— Cassandra? — zapytał zdziwiony, ale mimo szoku wstąpiło w niego życie — Co się stało? Mogę przyjechać nawet teraz, jeśli tylko chcesz!

— Jutro będzie lepiej, a jakby co to obojętne o której godzinie, bo do końca półrocza zostaje w domu.

— Co? Dlaczego?

— Powiem ci jutro, ale teraz muszę kończyć — skłamała — Do jutra.

Zakończyła połączenie, nie czekając na jego odpowiedź, a następnie skierowała wzrok na ścianę z zegarem. Tykał, mówiąc o kolejnej upływającej minucie, godzinie, a w końcu życiu. Wszystko się kiedyś kończy, człowiek także. Zostaje nam tylko czekać, ale każdy w końcu się doczeka.

***

Trzymał ją w swoich ramionach. Była krucha, nawet za bardzo. Miała na sobie lekką, zwiewną sukienkę. Wyglądała niczym anioł, czego mogło dowodzić lekkie światło dookoła niej. Blondynka miała przymknięte powieki, zauważył także kilka nierówności na jej twarzy, ale mimo to była śliczną osobą. Gładził jej włosy prawą dłonią, a drugą muskał plecy. Złożył krótki, ledwie wyczuwalny pocałunek na jej czole.

Czułość między nimi trwała jeszcze przez moment, ale nie trwało to zbyt długo. Zaczęła robić się coraz szczuplejsza, znikała na jego oczach, a on nie mógł nic zrobić. W końcu nie widział już nic poza szczelnie otulającą go nicością.

Usiadł gwałtownie na łóżku, ignorując głośne skrzypnięcie. Przetarł twarz i próbował ochłonąć po tym, co mu się przyśniło. Wziął telefon spod poduszki i spojrzał ja godzinę. Zbliżała się dopiero druga w nocy, a on wiedział, że już nie zaśnie. Zbyt wiele lęku miał wtedy w sobie. Odłożył telefon, mimo że chciał zadzwonić do Cass i upewnić się, że wszystko z nią w porządku, ale myślał, że jeszcze się nie obudziła.

Ona tymczasem leżała otulona kołdrą i bez żadnego efektu próbowała zasnąć. Zastanawiała się nad nadchodzącym dniem i na rozmowie z nauczycielem. Czekało ją trudne zadanie, ale była gotowa do poświęceń. W tej samej pozycji zastał ją poranek.

***

Gnał niczym na złamanie karku, by upewnić się, że to, co zobaczył w nocy, było tylko kiepskim żartem kogoś u góry. Miał gdzieś czy spóźni się zajęcie, ale i tak zdarzyłoby mu się to pierwszy raz w życiu. Dla niektórych ludzi warto się poświęcić, bo jeśli się tego nie zrobi, można tego potem żałować. Całe napięcie uszło z niego, gdy parkując, zobaczył ją wyglądającą przez okno. Wyszła na zewnątrz i wpatrywała się w niego swoimi zielonymi oczami. Podszedł do niej i bez jakichkolwiek pytań przygarnął ją mocno do siebie. Widział jej twarz, a jej ciało wydawało mu się chudsze niż ostatnim razem, gdy ją widział. Nie chciał jej nigdy więcej wypuszczać, zbyt wielki ciężar zalegałby mu na ramionach, gdyby wiedział, że coś może jej się stać.

Początkowo próbowała się wyswobodzić, ale miała za mało siły. Była niczym mały, bezbronny motyl, któremu można narzucić swoją wolę. Chciała sprawiać pozory twardej, nie do zniszczenia. To trochę tak jak róża — ma kolce, aby się bronić, ale mimo to jest delikatna. Ktoś jednak zawsze będzie kochał te kwiaty. Dała sobie spokój z próbowaniem i stała tak wdychając mimo woli jego zapach. Pachniał lekko miętą, ale dominowały jakieś męskie perfumy, których nie miała prawa rozpoznać.

— Co się stało, Cassie? — wypowiedział blisko jej ucha, na co nieznacznie odchyliła głowę — Proszę, daj sobie pomóc.

— Po to po ciebie zadzwoniłam — wytłumaczyła — Chce mieć komu ufać, ale aby to się stało, nie mogę nikogo odrzucać. Tak poza tym to nie ciekawi cię skąd mam twój numer.

— Domyślam się, bo na początku pracy musiałem podpisać świstek, że zgadzam się na publikacje moich danych na szkolnej stronie — zaśmiał się — To trochę dziwne, żeby nauczyciele musieli dawać swoje dane kontaktowe do internetu, ale zależało mi na jakiejś pracy.

— Rozumiem — zgodziła się — Może wejdziemy do środka, bo trochę tu zimno?

Kiwnął głową i otworzył przed nią drzwi. Ściągnął wierzchnie okrycie wraz z butami i podążył za nią do salonu. Usiedli przy stole naprzeciwko siebie, dopytywał ją o kilka spraw związanych z jej nieobecnością, ale odpowiadała zdawkowo, prawie w ogóle.

— Powiesz mi coś? Nie jestem tutaj chyba bez powodu, co? — zadał pytanie — Co się stało?

— Pamiętasz naszą ostatnią rozmowę? — przerwała, szukając odpowiednich słów — Zaufam ci, ale jest kilka warunków.

— Jakich?

— Po pierwsze — zaczęła recytować to, co sobie wcześniej zaplanowała — Nie będziesz mnie do niczego zmuszał. Po drugie dasz mi czas na zwierzanie i zniesiesz moje złe nastroje. Po trzecie... — zamilkła na moment — Po trzecie po dwóch lub trzech tygodniach zamieszkasz tutaj.

— Nie rozumiem — odpowiedział.

— Nie da się zaufać nikomu, jeśli się go nie pozna od podstaw, nie zrozumie się tego, co drugi człowiek skrywa pod pokrywą - wytłumaczyła niczym niczego nieświadomemu dziecku — Ja chce to zrobić w ten sposób, bo mój dom mimo swoich rozmiarów jest wiecznie pusty, czasem czuję się tak, jakby nie było to nawet mnie.

Zastanowił się nad jej słowami. Miała rację, ale wątpiłby był to najlepszy pomysł z wiadomych obojgu przyczyn. Nie chciał jednak z nią dyskutować i próbować zrobić to po swojemu, bo lęk przed tym, że stanie się jej coś złego był znacznie większy niż zdrowy rozsądek. Poza tym będzie miał sporo czasu, by się jakoś z tego wywinąć. Patrząc na jej oczy, pod którymi malowały się cienie od niewyspania, był pewny, że dobrze robi.

— Zgoda — popatrzył na jej zmęczone, zielone oczy — Jeśli mam ci pomóc to jestem gotowy na wszystko.

Nie wiedział, na co się piszę. Aby drugi człowiek chciał się do nas zbliżyć, trzeba oswoić tę dziką stronę jego duszy. Jest to rzecz niewyobrażalnie trudna, niewielu się to udaje, ale także coraz więcej ludzi zapomina o tym. Idą po prostu przed siebie, a idąc prosto, nie można zajść daleko.

~~~

Co sądzicie? Będę wdzięczna za każdą radę, wskazówke i uwagę :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top