Rozdział 9

Wyobraź sobie, że jesteś tylko marionetką, która w środku ma tylko i wyłącznie powietrze. Istniejesz tylko po to, aby zabawiać ludzi i być czyjąś własnością, słuchać każdego jego polecenia. To właśnie od tej jednej osoby zależy twoje życie, a jej cichy szept może sprawić, że cały twój świat stanie się jedną wielką ruiną. Tak właśnie czuję się osoba złamana, tak jakby nie miała kontroli nad niczym lub nie chciała walczyć o władzę nad samym sobą. Zrujnowana psychika przebija nasze ciało i przez nowopowstałe otwory przeplata stalowe nici, które nawet po wyjęciu zostawiają po sobie blizny. Nie wszytko co nam znane da się wyleczyć, bo pewne sprawy zawsze będą siedzieć tam, gdzieś na dnie nieodkryte, ale mimo to dające znaki swojej obecności.

Nie da się wyzbyć swoich wspomnień. Są one jednym ze składników naszego kruchego organizmu. Tego, co wydarzyło się dzień, rok temu czy obojętną jednostkę czasu przed chwilą obecną ciężko jest się wyzbyć, bo trafia to jakby do naszego krwiobiegu. Ona sobotniego wieczora siedziała z pudłem i trzymała przeszłość w swoich delikatnych dłoniach. Jedynym oświetleniem był księżyc, który bez ustanku smętnie połyskiwał na nocnym niebie. Na łóżku nie siedziała już ta wychudzona dziewczyna, a dusza wciąż małego, zranionego dziecka. Jej twarz była wilgotna, błyszczała w blasku, który ją otaczał niczym kochająca matka, która była zupełnie inna niż jej własna. Zastanawiała się, od jak dawna nie widziała rodziców. Miesiąca, dwóch, a może jeszcze więcej? Oni jedynie dzwonili co około dwa tygodnie, by upewnić się, że jeszcze żyję i spytać, czy wystarcza jej środków do życia. Często mimo woli myślała o nich, a tak bardzo chciała zapomnieć o tym, że nawet dla własnej matki jest bezwartościowa.

Niektórzy ludzie noszą na barkach ogromny ciężar, a każdy z nich może upaść w najmniej spodziewanym momencie. Tak właśnie było z Cass. Była niczym bomba, która w każdej chwili mogła wybuchnąć, ale siła rażenie według niej nikogo nie mogła zranić. Cierpienie jednak potrafi ukrywać się w człowieku przez lata, a ten nieświadomie pielęgnuje to małe, obślizgłe stworzenie, ale po czasie niewdzięcznik daje znak o swojej obecności, wymagając więcej troski. Prowadzi ono do samozniszczenia, a zazwyczaj zaczyna się całkiem niepozornie. Trochę się płacze, nie chce się wstać z łóżka, a następnie przychodzi obojętność, bo pasożyt pochłonął już wszystko, co możliwe. Tak właśnie działają choroby psychiczne.

Niedziela minęła jej na ćwiczeniach i słuchaniu muzyki. Chciała poczytać jakąś książkę, ale nie miała żadnej. Zawsze unikała akurat tego typu rozrywki, bo nigdy nie miała do tego cierpliwości. Wiedziała, że dobre czytanie polega na przeżywanie tego wszystkiego razem z bohaterem, a dla Cassie to wszystko było nierzeczywiste, tak jakby wymyśliło to dziecko z bujną wyobraźnią. Był to sport, do którego nie potrafiła się zmusić. Nie można być idealnym.

Teraz po raz kolejny zaczynała tydzień, który jak wszystkie poprzednie odejdzie w zapomnienie. Czas przemija i nigdy się nie zatrzyma, skończy się dla każdego z nas. Wszystko się zaczyna, wszystko ma również swój kres. To niczym niekończąca się pętla, bo ktoś umrze, a na jego miejscu pojawi się ktoś nowy i być może będzie to osoba, która wniesie coś nowego do tego idiotycznego świata. Bo świat jest tępy, my wszyscy tacy jesteśmy, bo nie potrafimy naprawić tego, co niszczyliśmy przez lata, a nawet stulecia. To tylko myśli zranionej duszy.

Szkoła po raz kolejny postanowiła odebrać jej siłę i kazać przestąpić swój próg. Była jej prywatną umieralnią, którą najchętniej wyparłaby ze swojego życiorysu. Czasem szafki kojarzyły jej się z rzędami maleńkich trumien na kolejne zwłoki uczniów, którzy polegli gdzieś na samym początku, bo innych wynieśli pozostali, wybiegając z budynku. Siedziała już na trzeciej lekcji, którą była chemia. Nie rozumiała wszystkiego, ale całkiem nieźle sobie z nią radziła i mogłaby zaliczyć ten przedmiot do ulubionych. Tym razem nie umiała się jednak skupić, bo część jej czekała na matematykę, która miała być następna. Dominic zaczynał zdobywać jej zaufanie, a co za tym idzie, ona powoli się do niego przywiązywała. Ludzkie relacje są niczym taniec, ponieważ wystarczy jeden zły ruch i wszystko może przepaść, stracić swój wdzięk. Jego ciemne oczy kryły w sobie pokłady energii, radości i siły. Brakowało jej tych kilku cech według niej samej.

Kiedy tylko usłyszała upragniony dźwięk, jako pierwsza wyszła z klasy, co zazwyczaj było do niej niepodobne. Cicho powędrowała do sali numer dwadzieścia jeden. Była otwarta, ale w środku nie było ani żywego ducha. Nie zważając na to, usiadła i czekała, bo wiedziała, że przecież i tak przyjdzie. To było dla niej dziwne, a zarazem śmieszne, że polubiła tak bardzo nauczyciela i to poza szkołą, ale jak miała zrozumieć coś takiego, skoro nie potrafiła zrobić tego z samą sobą. Usłyszała kroki i uniosła powoli głowę. Ciepły uśmiech skierowany do niej sprawił, że samej zrobiło jej się trochę lżej na sercu. Przywitała się i patrzyła, jak on siada za biurkiem. Panowała między nimi cisza, ale nie była ona krępująca, lecz wprost przeciwnie. Mówiła więcej, niż mogli sobie wtedy wyobrazić, była zapowiedzią i otulającym ciepłem.

Spuściła wzrok i patrzyła na ich ostatnie notatki z korepetycji. Niektóre nakreślone ołówkiem, a inne niebieskim długopisem. Kilka stron wcześniej rysunek Niedźwiedzicy, z którego razem się śmiali. Miło jest móc porozmawiać i pożartować z drugim człowiekiem, bo wtedy samotność w złych chwilach zadaje lżejsze ciosy. Dobrze wiedzieć, że jednak może zależy. Ludzie coraz rzadziej rozmawiają ze sobą tak naprawdę, wkładając w to całego siebie, powierzając swoje uczucia i troski. W dzisiejszych czasach brakuje tego i jakakolwiek wymiana zdań jest pusta, jednocześnie traci swoją wartość wraz z niepowtarzalnością.

Zadzwonił dzwonek i zaczęła się lekcja. Tłum nastolatków wchodził powoli do sali i zajmował swoje miejsca. W drugiej ławce siedziała Giana z jakimś chłopakiem. Rozmawiali między sobą, ale dziewczyna co chwilę obracała się i patrzyła w stronę Cass lub prosto na nauczyciela. Blondynka zwracała jednak uwagę tylko na to, co mówił pan Winslet. Był dobrym pedagogiem mimo nikłego doświadczenia. Potrafił nawiązać kontakt z uczniami, na co wpływ mógł mieć także jego młody wiek, ale wątpiła by była to właśnie ta z jego cech, która sprawiała, że był lubiany. Miał w sobie coś, czego nie potrafiła opisać.

Notowała wszytko, co było zapisane na tablicy, wydawało jej się, że pierwszy raz tak łatwo jest się jej skupić. Wywołana do tablicy z małą pomocą, ale zrobiła zadanie. Była niczym te kilka lat temu, kiedy jeszcze nigdy by nie pomyślała, że będzie się głodzić i jeść niewielkie posiłek raz na około półtora tygodnia. Ktoś mógłby ją uchronić przed tym wszystkim, doradzić, ale nikt nie chciał widzieć tego, co działo się z pulchną dziewczynką o jasnych, zielonych oczach. Przecież była dzieckiem bogatych ludzi, a w dodatku była jedynaczką, więc czego mogło jej brakować? Jakie kompleksy może mieć ktoś, komu życie wszystko podsuwało prosto pod sam nos?

Po skończonej lekcji nie miała ochoty wychodzić z sali. Postanowiła zwlekać ten moment jak najdłużej. Miała nadzieję, że będzie mogła porozmawiać z dwudziestosześciolatkiem, ale zamiast tego zaczepiła ją niebieskooka. Giana stała tuż obok niej szeroko się uśmiechając. Bez słowa wywlekła ją na korytarz, ciągnąc za rękę. Zatrzymały się dopiero pod szafkami.

— Idziemy do Lucasa w kilka osób. — odpowiedziała, patrząc na nią z radością wypisaną na twarzy — Może wybierzesz się z nami?

— A kiedy? — zapytała bez większego entuzjazmu.

— Teraz, a kiedy? — brunetka zaczęła się śmiać.

Cassandra przeprowadzała wojnę. Nigdy nie była na wagarach, czasem jedynie odpuszczała sobie dzień lub dwa, by później podrobić usprawiedliwienie jednocześnie wracając do codzienności. Popatrzyła na rozanieloną twarz swojej przyjaciółki, bo tak chyba mogła, a raczej chciała ją nazywać. Chciała, aby była to wzajemna relacja, a nie tylko jednostronna.

— Jak chcesz to zrobić? — zadała szeptem pytanie, patrząc w swoje buty.

— Przeczekamy przerwę w toalecie i wychodzimy, jak tylko wszyscy znikną z pola widzenia. To super, że idziesz z nami!

Kiedy tylko były w łazience usiadły na parapecie i zaczęły rozmawiać o błahostkach. Po upływie dwudziestu minut wyszły, zabrały rzeczy i przed budynkiem szkoły przywitały się z kilkoma osobami. Wśród nich na uboczu stał zielonooki brunet, który na ich widok nieznacznie się ożywił. Grupka na oko dziesięciu, maksymalnie dwunastu osób ruszyła za blondynem, który trzymał za rękę jakąś podróbkę lalki barbie.

Joseph szedł tuż obok Cass. Patrzył kątem oka na jej lewy profil. Żałował, że kiedy ostatnio przez moment byli tylko we dwoje ledwo wymienili kilka zdań. Chciał poznać tą niepozorną, drobną osóbkę, być może zostać kimś bliższym dla niej, ale jeśli ich znajomość będzie wyglądać, tak jak obecnie mógł tylko o tym marzyć, a nasze pragnienia lubią nas zawodzić. Niby przypadkiem dotknął jej dłoni, czego chyba nie zauważyła. Był to ułamek sekundy, ale wystarczyłoby przypomnieć sobie te wszystkie chwile, kiedy aż za bardzo pragnął ciepła.

Doszli do niewielkiego domu jednorodzinnego, a ich przewodnik otworzył przed nimi drzwi. W środku panowała elegancja mimo braku najdroższych mebli. Wnętrze było urządzone w odcieniach popielu wraz z bielą. Usiadła z boku, wśród tylu ludzi mogła w końcu się cieszyć, ale była samotna. Najłatwiej jest odczuć ten rodzaj pustki wśród tłumu, nawet maleńkiej grupki. To jest ból, który zazwyczaj ciężko opisać, a tym bardziej wytłumaczyć.

Minęło około dziesięciu minut, a ktoś usiadł obok niej na podłodze. Nie popatrzyła kto to, bo po co? Jednak cudza ręka na jej kolanie to już było za wiele i strącając ją, zerknęła na winowajcę. Blondyn o szarawych oczach patrzył prosto w nią z kpiącym wyrazem twarzy. Lucas grał w szkolnej drużynie koszykowej i sprawiał wrażenie typowego złego chłopca, ale to, co widzi serce, jest niewidoczne dla oczu, więc nic nie wiadomo o drugim człowieku, póki się go nie pozna.

— Może się napijesz? — zapytał chłopak, podając Cass puszkę z piwem.

— Nie pijam — odsunęła się trochę.

— Tylko jedno! Taka ilość ci nie zaszkodzi. — przekonywał.

Otworzyła i zbliżyła aluminium do ust, a gdy tylko wzięła łyk, poczuła gorzkawy smak napoju. Był to pierwszy raz, kiedy miała w ustach alkohol, bo nigdy wcześniej nie miała okazji, a tym bardziej ochoty spróbować. Nie ciągnęło jej do rzeczy zakazanych tak jak wielu ludzi w jej wieku. Piła powoli próbując się przyzwyczaić do tego, że spróbowała czegoś nowego.

— Takie to straszne? — zaśmiała się osoba siedząca tuż obok niej.

Całej sytuacji przyglądał się Joseph. Chciał zareagować, ale wcześniej nie potrafił i zrobił to dopiero wtedy, gdy próbuje pocałować Cass. Podbiegł do niego i odciągnął. Sam nie wiedział, skąd miał na to tyle siły, ale tak chyba musiało być. Zdziwiony blondyn popatrzył na niego, kiedy zasłaniał swoim ciałem drobną jasnooką.

— Nie wiedziałem, że jest twoja. — zaczął rechotać — Nie martw się, nie tknę jej.

Po tych słowach odszedł. Cassie popatrzyła na swojego wybawiciela, który w tej chwili pociągnął ją delikatnie za sobą. Nie protestowała, bo chociaż tyle była mu winna, a kiedy byli na zewnątrz odwrócił się w jej stronę. Wziął głęboki oddech.

— Przepraszam, że tak chaotycznie cię zabrałem ze środka, ale tam jest pełno takich jak ten dupek. — patrzył prosto na jej lekko zarumienioną twarz, była naprawdę urocza.

— Nie masz za co! — uniosła delikatnie kąciki ust.

— Chodźmy już lepiej.

— Ale gdzie mielibyśmy iść? — pomyślała na głos.

— Znam fajne miejsce — zrobił krok w jej stronę — Ale musisz mi zaufać.

Przytaknęła i dała mu się prowadzić. Miała nadzieję, że jest inny niż reszta nastolatków w tym wieku. Po tym, co stało się kilkanaście minut temu, zaczęła myśleć, że większość z nich to napaleni idioci, ale jemu chciała dać szanse.

~~~

Wyjątkowo w mediach piosenka typowo w moim stylu ;)

Jutro mam wyjazd na rekolekcje, dlatego w czwartek a nie w sobote.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top