Rozdział 8

Otwierała powoli zaspane powieki. Jakieś małe stworzonko siedziało jej w głowie i rozwalało jej czaszkę. Ból był uporczywy niczym młot pneumatyczny. Podniosła się z ziemi i spojrzała na swoje ciało. Mimo woli wzdrygnęła się, nieważne ile chudła i tak czuła wstręt do własnego ciała. W pewnym momencie straciła umiejętność patrzenia na siebie w sposób, chociaż odrobinę pozytywny. Stanęła na nogach i ruszyła do szafy. Zarzuciła na siebie jedynie podkoszulek, który ledwo zasłaniał materiał koronki. Chwiała się, była porcelanową tancerką kroczącą po linie nad przepaścią.

Zeszła na dół. Jej bose stopy stawiały mozolne kroki, a palce jakby próbowały uniknąć kontaktu z podłożem. Była aniołem bez skrzydeł, martwym motylem, któremu ludzie bez najmniejszych wyrzutów sumienia odebrali wszystko, co piękne i drogocenne. Tak łatwo nam wiązać sznury dla innych, a potem udawać zdruzgotanych śmiercią drugiego człowieka. W obliczu końca wszyscy jesteśmy tacy sami, niektórzy jednak padają wcześniej postrzeleni niewidzialnymi pociskami z równie niewidocznych karabinów. Nie warto nawet marzyć o najmniejszej zmianie, bo wszyscy dookoła są zbyt leniwi w swoim przepracowani, aby zrobić cokolwiek. Dusza dziewczyny, a przynajmniej jej część wisiała teraz na jednym z okolicznych drzew. Nie ten jest martwy, którego domem stała się trumna, a ten, co żywot utracił za jego trwania.

Skierowała się do kuchni, wzięła szklankę i nalała do niej wody. Patrzyła, jak ciecz powoli wypełnia szklankę. Zakręciła kran i przyłożyła wargi do gładkiej powierzchni naczynia. Piła powoli, miała jeszcze dużo czasu. Kilka minut w jedną czy drugą stronę to niezbyt wiele w stosunku do wieczności, która jest na końcu. Nawet jeśli, kiedy się umiera, nie ma nic to mimo to trwa to w nieskończoność.

Odłożyła pustą już szklaną rzecz i otworzyła lodówkę. Była prawie pusta. Był w niej jedynie sok jabłkowy. Wyjęła karton i sprawdziła datę ważności. Otworzyła szafkę i wrzuciła do kosza, ponieważ napój był dwa miesiące po terminie. Ostatnio na zakupach była tydzień temu po kilka jabłek, opakowanie wafli ryżowych i kawę. Musiała się wybrać do sklepu spożywczego, zwłaszcza jeśli ma mieć korepetycje i być może kolejną wizytę Giany, ale kolejne odwiedziny w wykonaniu brunetki były tylko jej cichym marzeniem, pragnieniem bliskości drugiego człowieka. Podobno, jeśli się czegoś bardzo chce w końcu się to stanie, ale to tylko jedna z wielu bajeczek, które sprzedaje się łatwowiernym dzieciom, ale mimo to one mimo całego zła są czyste.

Na blacie leżał jej telefon. Nie pamiętała, aby go tutaj zostawiała poprzedniego dnia, ale wiedziała, że zbyt często dopadała ją skleroza. Na wyświetlaczu widniała godzina trzynasta dwadzieścia sześć. Była w lekkim szoku, że sen odebrał jej tyle czasu z jej życia. Wyjątkowo postanowiła sobie odpoczywać tego dnia, więc weszła do salonu i usiadła przed telewizorem. Włączyła swój ulubiony kanał muzycznych i zaczęła słuchać. Stała się piosenką, wczuwała się w słowa. Chłonęła ją całym swoim ciałem. Usta miała delikatnie otwarte, a jej jasne, zielone oczy skryte były pod powiekami.

— I nic innego nie jest w porządku. Jesteś wpleciona wewnątrz mojego umysłu. — wydobywała z siebie cichy dźwięk — Trzymam się tego, wiem, że to źle, ale nie mogę zobaczyć twojej duszy. *

Śpiewała, bo wiedziała, że jest sama. W innym wypadku raczej nie odważyłaby się tego zrobić. Tyle dziewczyn miało śliczne głosy, a jej własny wydawał jej się okropnym fałszem. Nie zdawała sobie sprawy, że wcale tak nie było. Nie potrafiła docenić siebie i nawet nie miała na to siły, a kiedy już ją znalazła, ktoś zawsze stawiał ją przed stalowymi drzwiami pozbawionymi klamek. Tak właśnie działała jej choroba, która pochłaniała nie tylko jej ciało wraz ze zdrowiem, ale psychikę tak kruchą w tym wieku. Nie jest to przypadłość ludzi wybranych, ale niektórzy są odporniejsi na nią, a inni bez większych oporów zostają jej ofiarami. Nie zmienia to faktu, że nawet najlepsi mogą być jednymi z ludzi, których ona dopadła.

Słuchała muzyki jeszcze przez godzinę i poszła do swojego pokoju przygotować ciuchy. Jak nigdy dotąd postanowiła zadbać o swój wygląd i zrobić dobre pierwsze wrażenie. Większość z tych ludzi pewnie nigdy nie widziało jej na oczy lub nawet nie zwrócili na kogoś takiego jak ona uwagi. Zdjęła wczorajsze ubrania z siebie i naga patrzyła na zawartość swojej szafy. Do dłoni wzięła koronkowy stanik w czarnym kolorze i figi w tym samym stylu. Nigdy nie miała tego zestawu na sobie, bo wydawał jej się niepasujący do tego, kim była. Była niczym bestia, której zabrakło księcia do zdjęcia złego uroku. Założyła na siebie bieliznę i wybrała szare jeansy i czarną bluzę z kapturem. Nie miała nic bardziej zachwycającego niż to, bo nigdy jej takie rzeczy nie były potrzebne. Skierowała się do swojej łazienki i patrząc w lustro, rozczesała swoje włosy, po czym upięła je w wyższego kucyka, a kiedy myła zęby, robiła wszystko byle tylko nie patrzeć na swoje odbicie w lustrze. Bała się tego, co mogła ujrzeć.

Zeszła na dół i wzięła z pokoju głównego swoją komórkę. Za niedługo Giana powinna być, a siedemnastolatka nie dowierzała temu, że tak długo zeszło przyszykowanie się. Usiadła i czekała licząc uderzenia swojego serca. Ciekawe co by się stało, gdyby zatrzymało się na minutę, a później znów wróciło do pompowania krwi do jej całego organizmu. Przyłożyła dwa palce do szyi. Skupiała się na swoim tętnie, a kiedy po kilkunastu minutach zadzwonił dzwonek, podskoczyła lekko na krześle z zaskoczenia. Podeszła do drzwi i zobaczyła nikogo innego jak swoją rówieśniczkę wraz z chłopakiem, z którym Cassie chodziła na język francuski. Jego obecność na chwile wytrąciła ją z równowagi, bo nigdy nie widziała, by należał do tych popularniejszych osób.

— Hej! — uśmiechnęła się brunetka — Bierz kurtkę i wychodzimy. Reszta pewnie już na nas czeka.

— Jasne — odpowiedziała Cass i wykonała jej polecenie.

Dopiero tera zauważyła, że była wyższa od niebieskookiej o ponad pół głowy. Nie wiedziała, czy jest to rzecz dobra, bo od zawsze była osobą wysoką i była przyzwyczajona do patrzenia na wszystkie rówieśniczki z góry w sensie dosłownym, kiedy tak naprawdę w znaczenie przenośnym to inni byli nad nią. Można by to uznać za swego rodzaju ironię, a może nawet nieśmieszny żart. Szła za nimi niczym potulny piesek za swoją panią, próbując w miarę naturalnie z nimi rozmawiać.

Po dwudziestu minutach byli w centrum miasta, gdzie przy fontannie siedziała grupka osób ze szkolnej elity. W momencie, kiedy zostali otoczeni, Cassandra poczuła się nieswojo, ale starała się nie dać po sobie tego poznać. Wiele z otaczających ją ludzi patrzyło na nią z czystą ciekawością lub zdziwieniem, a inni z czymś na rodzaj ekscytacji. Wszystko, co nowe wzbudza w człowieku chęć poznania, zabawienia się, a jeśli przypadnie mu do gustu przywłaszczenia sobie.

— To jest Cass — Giana wskazała na dziewczynę — A mojego kuzyna Josepha już znacie, ale teraz niech każdy się przedstawi nowoprzybyłej!

Wszyscy zaczęli mówić swoje imiona, ale nie było możliwe spamiętać ich wszystkich. Wśród nich był Lucas, Alice, Cathy oraz Paul. Sama nie wiedziała, czemu ta czwórka utkwiła jej w pamięci. Mogło to wynikać z ich promiennych uśmiechów i radości, z jaką witali się z dziewczyną. W pewnym momencie poczuła, że ktoś na nią patrzy, ale postanowiła nie zwracać na tego kogoś większej uwagi.

— To, co idziemy? — zapytała jakaś dziewczyna.

Nikt nic jej nie odpowiedział, ale wszyscy ruszyli w wyznaczonym kierunku. Po prawej stronie Cassie szedł kuzyn jej nowej znajomej. Dopiero teraz zauważała między nimi swego rodzaju podobieństwa. Mieli identyczny kolor włosów i chodzili w podobny sposób, ale mimo to, gdyby nie słowa dziewczyny nigdy by nie posądziła ich o pokrewieństwo.

Kilkanaście osób weszło do budynku, a niektórzy z nich poszli kupować bilety, a jeszcze inni wybrali się po popcorn. Cassandra nie wiedząc co ze sobą zrobić, więc usiadła na czymś, co chyba miało być ławką. Była to zaokrąglona deska przyczepiona do kolumny. Siedziała i patrzyła pustym wzrokiem na plakaty najnowszych filmów. Lekko podskoczyła, kiedy ktoś położył dłoń na jej chudym ramieniu. Zwróciła twarz w stronę właściciela ręki i zobaczyła tego samego chłopaka, który zawsze służył wszystkim pomocą w nauce francuskiego, tego samego chłopaka, który był jej zupełnie obcy i wcześniej nie potrafiła zapamiętać jego imienia. Usiadł obok niej, ale przez moment milczał. Ważył słowa, ponieważ chciał w końcu ją poznać.

Ta blondynka była mu zupełnie obca. Nigdy nie prosiła go o pomoc, nawet się do niego nie odzywała, ale mimo to intrygowała go. Było w niej coś, czego nie miała żadna inna osoba w ich wieku. Nawet Giana, która jeszcze kilka lat temu była mu najbliższą przyjaciółką i jednocześnie rodziną. Wiele rzeczy jednak sypie się po kilku słowach. Wystarczy, że jest sprawą nielubiana przez społeczeństwo, a wszystko się wali niczym domek z kart, dlatego też niektóre rzeczy powinno się zachować i powierzać tylko naprawdę wartym zaufania ludziom. Tajemnice są niczym rzadkie kwiaty i tylko wprawieni ogrodnicy potrafią je należycie pielęgnować, aby nie tylko pozostawały przy życiu, ale także cieszyły oko.

— Przepraszam, że cię przestraszyłem — odezwał się w końcu, uparcie wpatrując się w podłogę.

— Nic nie szkodzi — odwróciła się delikatnie w jego kierunku — Wiesz w ogóle, na jaki film idziemy.

— Szczerze? — prychnął — Nie wiem i nawet mnie to nie obchodzi. Jeśli wybierał ktoś z tej bandy to raczej nic ciekawego, a ja jestem tutaj tylko ze względu na obietnice.

Dopiero teraz popatrzył w jej oczy. Było to tylko kilka krótkich sekund, ale tyle mu wystarczyłoby upodobać sobie zielony kolor. Chciał odkryć, co sprawiało, że tak bardzo różniła się od tych wszystkich bezmózgów zwanych młodzieżą.

— Później mamy iść na pizze — znów przerwał milczenie — A mi się nie chce siedzieć z tymi ludźmi, bo zazwyczaj i tak nie mam nawet z kim porozmawiać. Niby się jest wśród znajomych, ale jednak jest się cholernie samotnym.

— Lepsze to niż siedzenie wśród czterech ścian mając do dyspozycji tylko własne myśli. — zaczęła mówić bez zastanowienia — Stale jestem sama, a ta pustka już mnie coraz bardziej dobija.

— Co masz dokładnie na myśli?

— Nie powinnam tego mówić. — wypowiadając cicho te słowa wstała.

Ruszyła w przeciwnym kierunku, a on patrzył tylko w jej chude plecy, które wciąż były okryte kurtką. Mógł nie dopytywać, bo sam na wiele tematów nie udzieliłby odpowiedzi, ale nie wyobrażał sobie ciszy. Dookoła niego zawsze był hałas. W szkole byli to ludzie chcący najczęściej zadania lub gotowych ściąg, a w domu zawsze czekały na niego dwie młodsze siostry. Nie znał więc uczucia spokoju, ale przyzwyczajenie sprawiało, że było mu to coraz bardziej obojętne.

W końcu wszyscy weszli do sali, a potem był seans. Cassandra ani Joseph nie zwracali uwagi na ekran, a zajęci byli tą dosyć dziwna i po części krępującą rozmową, która odbyła się wcześniej. Błądzili w labiryntach własnych umysłów. Zadawali pytania i starali się odnaleźć odpowiedź, ale zamiast tego znajdowali kolejne niewiadome. Podobno kto pyta, nie błądzi, ale ludzka świadomość jest dużo bardziej skomplikowana niż byle jakie powiedzenie, które zna każdy po kolei. Stereotypy rządzą nami wszystkimi, a źle wykorzystane niszczą miłość, przyjaźń i wszelakie ciepłe uczucia, którymi można się darować wzajemnie. Kiedy słyszymy, że ktoś jest chory na depresje, od razu wydaje nam się, że jest wiecznie smutny, wiele przeżył i jego przemyślenia są bardzo głębokie, przesiąknięte tandetnymi refleksjami. Na hasło anoreksja widzimy wychudzoną dziewczynę, zapadnięte policzki, wysuszone włosy, a bulimia to gruba baba opychająca się tłustym jedzeniem w jakiejś knajpie.

W pewnym sensie być może tak jest, ale depresja dopada każdego. Chorują na nią dzieci, nastolatki, dorośli i seniorzy. Nie liczy się ich stan majątkowy, nie niesie to za sobą wielkich i tragicznych przeżyć, a głębsze refleksje towarzyszą także ludziom zdrowym. Anoreksja zaczyna w się sposób błahy taki jak liczenie kalorii lub zwyczajna zdrowa dieta. Cała reszta przychodzi po kolei. Bulimia to są nagłe napady głodu nie tylko żarcia z barów obsługi, ale także tego, co spożywa się na co dzień. To również twarz cała w wymiocinach, człowiek klęczący nad ubikacją. Można by to porównać do ukłonu, bo chęć pozbycia się tego wszystkiego jest silniejsza od tej osoby i w swojej bezmocy poddaje się, upadając na kolana. Tak samo, kiedy ktoś mówi o osobie niepełnosprawnej, większości przychodzi na myśl osoba, która porusza się na wózku lub ma jakąś widoczną chorobę, a przecież jest tyle schorzeń, które utrudniają funkcjonowanie, a jednak nie dają widocznego piętna na ciele.

Po prawie dwóch godzinach wyszli, a większość towarzystwa zawzięcie dyskutowała o seansie. Cassie podeszła do Giany, która rozpromieniona rozmawiała z jakimś chłopakiem. Spróbowała zwrócić jej uwagę, co udało się dopiero po kilku próbach. Popatrzyła na blondynkę, jakby widziała ją pierwszy raz w życiu, ale szybko przywróciła swojej twarzy wcześniejszy stan.

— Źle się czuję i pójdę już do domu. Przepraszam cię bardzo. — nie chciała zdradzać prawdziwego powodu, a musiała wyjaśnić to, że sobie idzie.

— Jasne. To, co widzimy się w szkole w poniedziałek? — spytała niebieskooka bez nawet najmniejszego protestu.

— Oczywiście. To do zobaczenia. — pożegnała się i odeszła.

Znów wracała do pustego miejsca, w którym zmuszona była mieszkać, ale bała się iść z nimi. Mogli zacząć zadawać pytania, a tego naprawdę bardzo chciała uniknąć i to prawie tak samo, jak zjedzenia czegokolwiek. Dużo czasu musiałaby poświęcić, aby wybaczyć sobie jeden kawałek pizzy. Tak łatwo wpaść w koleiny, dać się pochłonąć czemuś, co pozornie daje nam kontrole jad samym sobą.

~~~

*Peter Manos - In My Head

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top