Rozdział 19
Zaczynało się ściemniać, a on wciąż jechał przed siebie. Wyprzedzał inne samochody, a jeszcze kolejne wyprzedzały jego. Zmęczenie pukało do niego ukradkiem, ale on odganiał go, zatrzymując się co jakiś czas na kawę. Już nie zostało mu dużo, tylko kilkadziesiąt kilometrów i będzie mógł się przespać, a potem znowu wróci do swojej codzienności z nową energią. Chociaż z własnej woli zmieniał tę codzienność. Burzył ją i budował od nowa niczym domki z kart powalone poprzez dmuchnięcie. Przydałby się mu klej, aby w końcu wszystko pozostało tak, jak powinno.
Spojrzał na zegar elektroniczny. Dochodziła już dwudziesta trzecia trzydzieści. Jeszcze trochę, jeszcze trochę — chodziło mu po głowie, a jednocześnie starał się skupiać na drodze. Bał się reakcji na swoją wizytę o tej porze, ale jednocześnie wiedział, że one nigdy go nie odrzucą. Nie zrobili tego przez dwadzieścia sześć lat jego życia, więc były nikłe szanse, by stało się to kiedykolwiek.
Po godzinie jazdy w końcu mógł zboczyć z drogi szybkiego ruchu i poruszać się wąskimi, trochę zniszczonymi uliczkami. Nie przeszkadzało mu nawet to, że co jakiś czas podskakiwał, kiedy tylko pokazywała się jakaś większa dziura w asfalcie. Potrzebował oczyszczenia umysłu, dobrej rady, potrzebował poczuć się kochanym. Każdy człowiek szuka miejsca na ziemi, gdzie wie, że ktoś darzy go miłością. Nieważne, jakiego to rodzaju, czy rodziców do dzieci, dzieci do rodziców, czy dwojga niespokrewnionych ze sobą ludzi. Miłości nie należy negować, nie należy się jej wypierać, ale także nie należy jej sobie wmawiać, bo ona jest niczym bomba - wybuchając (w tym wypadku zranieniem), przynosi ogromne straty.
Zaparkował przed niewielkim, jednopiętrowym domem. Biała, przybrudzona elewacja wyglądała nico inaczej niż przed laty. Wiele się zmieniło, czas przynosi naprawdę dużo nowego, ale skutki bywają różne. Siedział chwile na swoim miejscu, wpatrując się w ten mały budynek z bólem serca. Wciąż go to wszystko bolało, a najbardziej śmierć ojca, którego mimo wszystko kochał. Ile razy odprowadzał jego rower do domu o dziwnych godzinach? Ile razy wychodził w środku nocy szukać go po okolicy w obawie przed tym, że coś mu się stanie? W nagrodę to z nim się żegnał kilka dni przed śmiercią, czuł, że to już koniec. A może jego odejście było zamierzone? Nie, nie mógł tak myśleć, bo znów się posypie, a nie miał na coś takiego czasu. Oprócz tego byli ludzie, którzy na niego liczyli nawet wtedy, kiedy on już się poddawał. Musiał im się jakoś odwdzięczyć i pokazać, że ich wiara nie poszła ja marne.
Otworzył mozolnym ruchem drzwi samochodu i wysiadł. Podszedł do wejścia i nie zdążył nawet zapukać, a już był poganiany, aby wejść do środka. Zmęczony, lekko przychrypnięty pewnie od co dopiero przerwanego snu głos witał się z nim, a ciemne spojrzenie wytłumaczyło mu, dlaczego jest w tym, a nie innym miejscu. Przytulił się do niskiej, zgarbionej już kobiety tak jakby znów miał cztery lata i stłukł sobie, kolano biegając po podwórku. Od zawsze był niezdarą.
— Cześć mamuś — przywitał się, mimo że powinien zrobić to kilka minut wcześniej — Przepraszam, że... Po prostu potrzebowałem tego.
— Chodź do kuchni — staruszka zignorowała jego słowa, ciągnąc go do jednego z większych pomieszczeń — Tylko cicho, bo Nathasa i Lucy śpią.
Posadziła go przy stole, a sama nalała wody do elektrycznego czajnika i włączyła go. Przyglądał się jej ruchom, temu, jak podpierała się drewnianego blatu i jak zatrzymywała się, by zabrać potrzebne rzeczy. Jej dłonie z dzielącej ich odległości wydawały mu się drobne, widział dokładnie zmarszczki na nich, oczami wyobraźni widział, jak na jedną z nich zakładany jest wenflon tak jak kilka miesięcy temu, kiedy miała być robiona kardiowersja. Pamiętał je w chwilach, kiedy opiekuńczo przytulały jego rodzeństwo, rzadziej jego. Mimo to zawsze wiedział, że chociaż w małej ilości on też jest kochany. Nie liczyło się przez kogo, ważne było dla niego, że w ogóle tak jest.
Ciemnooka usiadła naprzeciwko swojego syna, czego on początkowo nie zauważył. Wpatrywał się w jeden punkt od kilku minut. Zerknęła na jego twarz. Kilkudniowy zarost wołał o ogolenie, włosy miał porozrzucane na wszystkie strony, a ubrania pomięte. Nie to jednak zwróciło jej uwagę, a smętne, można rzec, że przygnębione spojrzenie. Pogładziła jego skórę, próbując go jakoś wesprzeć, a on na ten gest ocknął się i zwrócił na nią uwagę. Podała mu kubek parującej herbaty z pływającym plasterkiem herbaty.
— Teraz opowiadaj — powiedziała kojącym głosem — Co się stało?
— Sam nie wiem, od czego zacząć... — odpowiedział.
— Najlepiej zacząć od tego, co podpowie ci serce, ono nigdy nie kłamie, chociaż próbujemy je oszukiwać na różnorakie sposoby.
Opowiedział wszystko. Od tego, jak zaczął ją uczyć, jak zobaczył po raz pierwszy raz jej przeraźliwą chudość po wydarzenia z ostatniego czasu. Wielki ciężar spadł z niego, a on sam poczuł niewyobrażalną ulgę. Kobieta podeszła i przytuliła go, głaszcząc czułym gestem po głowie, na której po chwili złożyła krótki pocałunek. Wtulił się mocniej w matczyne ciało, łaknąc jej ciepła i pomocy. Westchnęła cicho, ale dzięki temu, że twarz miała blisko jego ucha, to bez większych trudności usłyszał to. Siedział tak, oddając się w jej opiekę, chcąc zapamiętać wszystko, co związane z tym miejscem. Pewnie nieprędko tu wróci, a nawet jeśli to na krótką chwilę. Ludźmi pomiata czas, robi z nich swoich niewolników, a oni nieświadomi niczego dają mu się wplątać w jego igraszki. A wystarczy tylko chcieć i uczynić go poddanym sobie.
— Synku, syneczku... — przeciągnęła ostatnią sylabę w dość nienaturalny sposób — Jesteś dorosły, a jakbyś wciąż był tym samym Domim, co dwadzieścia lat temu.
— Ale o co ci chodzi? — zapytał, nie rozumiejąc jej słów — Już przecież nie kradnę kwiatków tej kobiecie z naprzeciwka, nie wracam do domu z obdartymi kolanami i... — przerwał.
— I nie biegasz za upitym ojcem?
Zamilkli. Cisza stała się dziwna, wypełniona aż po brzegi ich niemym bólem. Nie potrafili zrozumieć siebie sprzed tylu lat, już dawno przestali próbować nie widząc w tym głębszego sensu. Woleli to zaakceptować, czasem wspomnieć, a częściej unikać tego tematu. Tak było im łatwiej, a przynajmniej takie odnosili wrażenie.
— Kochasz tę dziewczynę — przerwała milczenie — Nieważne czy tego chcesz, czy nie to kochasz ją. Może to nie jest jeszcze wielka miłość, ale to do ciebie należy, aby ją pielęgnować i aby zaczęła wydawać plony.
— Musisz zawsze nawijać w taki poetycki sposób? — jęknął, odchylając głowę, twarz przetarł dłońmi.
— Sam kiedyś tak nawijałeś — zaśmiała się — Pamiętasz, jak pisałeś wiersze dla tej Rosie? Byłeś w niej zauroczony po uszy, szkoda, że okazała się zupełnie pusta w środku.
— Pamiętam... — przyznał — Naprawdę myślisz, że kocham Cass?
— Podejrzewam, ale ja nie mogę Ci dać gwarancji. To ty sam musisz to stwierdzić.
Znowu zajęła miejsce naprzeciwko niego. Siorbała herbatę, która z gorącej stała się ledwo letnia. Wsypała dwie łyżeczki cukru do jego kubka i zamieszała. Dominic wpatrywał się w swoje buty z posępnym wyrazem twarzy, pogrążony w myślach nie przypominał tego samego mężczyzny, którym był na co dzień. Zdjął z twarzy okulary i odłożył je na stół. Uniósł twarz, wpatrując się w źródło światła. W sumie to śmieszne, że wierzymy w istnienie prądu tak jak w uczucia. Przecież jego samego nie widzimy, a dopiero to, co on przynosi - świecącą żarówkę, działający telewizor czy inne cuda techniki. Tak samo jest z emocjami. Nie widzimy ich, ale wierzymy, potem obserwując skutki jak zranienia, szczęśliwe życie i temu podobne.
— Mógłbym zostać na noc? — chwycił swój napój, zerkając na niego z niechęcią.
— Oczywiście synku — podziękował jej gestem głowy i ruszył do salonu.
Ruszył do największego pokoju, gdzie spały jego siostry i jak najciszej potrafił, zabrał zapasową pościel, wracając na swoje poprzednie miejsce. Przygotował sobie posłanie na kanapie i usiadł na niej, kładąc głowę na oparciu. Wpuścił z głośnym sykiem powietrze i przeczesał włosy. Ledwo widział, ale to miejsce było mu dobrze znane. Jego szkła zostały na stole. Położył się, próbując znaleźć wygodną pozycję. Wszystko na marne, bo wciąż doskwierał mu jakiś ból. Jaki — nie umiał określić, zbyt wiele cierpień istnieje w tym świecie. W końcu zrezygnował i położył się na prawym boku, po chwili zasnął.
Elisabeth cały czas przyglądała się poczynaniom dwudziestosześciolatka. Gdyby mogła mu wynagrodzić całe zło, które go spotkało, oddałaby za to życie. Miała wrażenie, że jako najmłodszy najbardziej na tym wszystkim cierpiał, to on najmniej doznał jej miłości. Był tylko dzieckiem, nie mógł rozumieć wszystkiego, a przynajmniej tak próbowała pocieszyć samą siebie. Jedna z tajemnic pozostanie z nią na zawsze i z nią zostanie pochowana. Jej mąż już ją ze sobą zabrał, teraz nadchodziła jej kolej.
Mimo że Dominic był owocem gwałtu i tak był dla niej na równi z resztą dzieci. Cieszyła się, że on się o tym nie dowiedział. Tak było lepiej, bo gdyby tylko wiedział, kim tak naprawdę był jego tata, załamałby się. Eric był dobrym człowiekiem, ale wszystko zepsuł alkohol. Wracał późno do domu, przepijał wszystkie pieniądze, a niejednokrotnie bił i poniżał swoich najbliższych. W końcu doszło do tego, że upity wrócił po północy. Dzieci już spały w swoich pokojach od jakiegoś czasu. Próbował się do niej dobierać, obmacywał ją i dyszał prosto do ucha. Śmierdziało od niego wódką, widać było po nim wódkę poprzez poszarpana, poplamione ubrania i chwiejny chód. On sam był niczym ona, niszczył to, co dobre zastępując bólem, żalem, cierpieniem i nienawiścią. Zdarł z niej siłą ubrania, zaczął ją całować, a ona miała wrażenie, że przesiąka jego smrodem. Otrząsnęła się i odgoniła wspomnienie tamtej nocy. To nie był czas na to, dla niej to wciąż była świeża rana. Ten potwór nie uderzył jedynie swojego najmłodszego dziecka. Może resztki jego człowieczeństwa to sprawiły? I tak już było po wszystkim.
Odeszła od niego ruszając w kierunku swojej sypialni. Malutkie pomieszczenie było urządzone w dosyć przytulny sposób. Białe zasłony na niewielkim oknie, dębowe meble, na których poustawiane zostały najróżniejsze przedmioty. Naprzeciwko nich stało łóżko dwuosobowe, a po prawej jego stronie szafka nocna z gotowymi do przyjęcia lekami. Wzięła do dłoni odpowiednie tabletki i popiła wodą. Powinna zażyć je już wcześniej, ale jakoś zapomniała. Ułożyła się do snu, okryła szczelniej kołdrą i przymknęła powieki, jednak sen nie nadchodził. Coś go od niej jakby odpędzało, nawoływała go, ale Morfeusz wciąż się spóźniał.
W tym samym czasie Cassandra siedziała otulona kocem i wpatrzona w barwny ekran telewizora. Naprzeciwko niej stał talerz z nietkniętymi kanapkami. Zdradzieckie myśli nie pozwalały unieść, chociażby najmniejszej z nich i ugryźć. Czasami spoglądała na nie, miała ochotę wyciągnąć w ich kierunku dłoń, ale nie robiła tego. Zostawała w niezmiennej pozycji. Dłoń zaciśnięta w pięść chowała przed światem kartkę z pismem Dominica, druga co chwile poprawiała narzucony na siebie materiał, nogi podkulone pod siebie. Z pozoru wyglądała ja zwykłą, może nawet szczęśliwą nastolatkę, ale podobno będąc chorym, normalnym się nie jest. Czy nasze przypadłości odbierają nam człowieczeństwo? Nie, ale ten świat takie błędne myślenie nam wpaja, a przez to wstydzimy się samych siebie, wstydzimy się swojej ludzkości. Nikt jednak nie chce tego zmieniać, a nawet jeśli, to przez ten cały szum wokół spraw mniejszej wagi, nikt tego nie zauważył.
Kolejny z rzędu odcinek tej samej, niezbyt dobrej telenoweli ukazał się tuż przed nią. Te same nudne postacie, które trochę przypominały jej bohaterów „Romeo i Julia”. Ona idealnie piękna, mądra, a on przystojny i odważny, ale rodziny lub jakaś inna osoba staje im na przeszkodzie. Wszystko toczyło się wokół tej miłości, tylko w książce zakończenie było tragiczne. Szekspir raczej nie był optymistą, ale może to i lepiej? Przecież nie każda miłość kończy się dobrze, czasem dochodzi do nieszczęścia, a my możemy tylko się starać aby do tego nie doszło. Jesteśmy panami własnego życia i to jak ono się potoczy, zależy od naszych wyborów i tego, jak przyjmiemy zdarzenia losowe.
Wzięła z jednego kawałka chleba warzywa i ugryzła kęs, powoli go przeżuwając. Coś jakby za jej plecami ciągle jej mówiło, żeby to wypluła, ale ignorowała to coś ostatkami silnej woli. Po chwili wzięła plasterek ogórka do dłoni i zjadła, po czym odsunęła od siebie talerz. Dziwnie się czuła ze świadomością tego, że zjadła coś bez przymusu i to po niedługim jak na nią odstępie między posiłkami. Miała tylko nadzieję, że to dobra decyzja. Otworzyła zaciśniętą dotychczas piąstkę i kolejny raz spojrzała na liścik. „Jadę do swojej mamy. Kiedyś tu wrócę. Obiecuje.” - kilka słów, które wprowadziły ją w stan głębokiej melancholii. Kiedyś... Nie wiedziała dokładnie, kiedy i znowu przez to czuła się osamotniona, opuszczona, ale przecież obiecał. Był człowiekiem z honorem, więc na pewno to zrobi, a poza tym zostawił swoje rzeczy. Musi wrócić, innej opcji nie widziała. Jak łatwo przywiązać się do drugiego człowieka, to tak jakby jakaś niewidzialna siła splatała dwa różne życia i łączyła je ze sobą. Może nad nami czuwa jakiś krawiec, który już zawczasu wiedział, który los zszyć z którym? Nie każdy musi w to wierzyć, ale coś w tym musi być. Chyba nic nie dzieje się bez powodu, a nawet jeśli to wszystko jest przypadkiem to dobrze skonstruowanym. Można tak jednak stosować różne opcje do swoich rozmyślań, a ludzie i tak będą wierzyć (lub nie) w to, co sami będą chcieli.
Przełączyła kanał na kolejny, a potem na jeszcze jeden i tak w kółko. Nic nie zaciekawiło jej na tyle, by to oglądnęła. Nacisnęła czerwony przycisk, wyłączając urządzenie. Sięgnęła po telefon. Kilka wiadomości od Joshiego, zero od jej współlokatora i o dziwo jedna wiadomość od Giany. Odblokowała smartfona i weszła na czat z dziewczyną. Wymieniły zwykłe uprzejmości, po czym Cassie zostało zadane pytanie czy wie, że Dominic odchodzi z pracy. Tym razem jej to nie zaskoczyło, ale nie mogła nic powiedzieć. Nawet jeśli chciał to zrobić, ona nie miała na to wpływu, przecież był dorosły i ona nie mogła mu mówić, jak ma postępować, co jest dobre, a co złe. Nikt z nas nie ma władzy nad drugą osobą, możemy jedynie dawać wskazówki, rady, przekonywać, buntować, ale w tym świecie każdy jest odpowiedzialny za własne czyny.
W końcu brunetka pożegnała się z nią, a ona mogła bez przeszkód włączyć playlistę i wsłuchać się w muzykę płynącą z głośnika w przedmiocie. Spokojna melodia trafiała prosto do jej ucha, sprawiając, że jej mięśnie zaczęły się rozluźniać, a ona sama relaksować. Zazwyczaj słuchała piosenek, które miały jakiś sens, jakiś przekaz, ale teraz potrzebowała odpocząć. Każdy czasem tego potrzebuje niczym ryba wody albo ptak skrzydeł. Wszystkie żywe istoty czegoś potrzebują, często nawet o tym nie wiedząc. Tak to wszystko działa. Zatopiła się w nuty dookoła siebie, łączyła się z nimi w jedną całość, rozpadała i łączyła i tak bez końca. Piosenki się zmieniały, a ona wciąż pozostawała w tym pięknym, przyjemnym stanie. Położyła głowę na podłokietniku, a stopy na kanapie i tak leżała, czasem uderzając stopą do rytmu, nucąc wraz z aktualnym wykonawcą. Sporej części utworów nawet nie znała, ale nie to się teraz liczyło, kiedyś jeszcze będzie się nad nimi zastanawiać, wyciągać ich drugie dno, ale nie teraz. Wszystko ma swój czas, dla każdego jest on inny, ale ważne, że jest. Trzeba doceniać to, co się ma, bo pewnego dnia może nam tego zabraknąć i zostanie nam tylko płacz oraz żal do samych siebie.
Przymknęła oczy, nagle zaczęło jej się robić gorąco. Usiadła na moment i zdjęła swój podkoszulek, rzucając go w kąt pomieszczenia. Została w samej bieliźnie i krótkich spodenkach, ale uczucie nie ustąpiło. Zsunęła z siebie pozostałe części odzieży, pozostając nago. Przesunęła dłonią po swoich zebrach, wywołując u samej siebie lekkie dreszcze. Dotknęła obojczyków i zjeżdżała coraz niżej, dowód jej wyrzeczeń, jej starań i jej cierpienia. Tak wiele ją to wszystko kosztowało, ale już była blisko swojego celu. Nie mogła zrezygnować u samej mety. Nie wiedziała jednak, że tutaj końcem jest albo wyjście z tego, albo śmierć. To wszystko było jedną wielką gonitwą za nieistniejącym ideałem, za pięknem, która zamiast pomagać niszczy. Jeśli ktoś myśli nad tym aby zacząć się głodować niech najpierw to przemyśli. Wystające kości niosą za sobą ból, niosą nienawiść do własnego ciała i jeśli się z tego nie wyjdzie, może mieć koszmarne skutki. Czy warto ryzykować zdrowiem fizycznym i psychicznym, a nawet swoim życiem dla czegoś takiego? Odpowiedź jest prosta: nie. Zawsze jest ktoś, kto będzie po nas płakał, a my swoim odejściem zadamy mu cios prosto w serce, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Zatroszczmy się o nieznanych nam przyjaciół, dla których być może jesteśmy nadzieją.
Zaczęła ją boleć głowa, przystawiła dwa palce do skroni i zaczęła ją delikatnie nimi masować. Coś jakby uderzało w jeden punkt bez końca, zwiększając co jakiś czas swoją siłę i natężenie. Obróciła się na bok, zagryzła wargę i przymknęła oczy. Chciała aby to nieprzyjemne uczucie zniknęło jak najprędzej i najlepiej nigdy nie wracało. Wstała i ruszyła w kierunku kuchni, po czym z jednej z szafek wyciągnęła tabletki przeciwbólowe i natychmiastowo je zażyła. A jeszcze kilka minut temu było jej tak przyjemnie, ale wszystko musiało się zepsuć. To, co niechciane przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie. Do wielu rzeczy należy się przyzwyczaić.
Wróciła na swoje miejsce i wyłączyła muzykę. Znów zapanowała cisza, wszechobecne milczenie istnienia. Zebrała swoje ubrania z podłogi i ruszyła w kierunku schodów. Bose stopy stykały się z podłogą by po chwili się od niej oderwać, tak krok po kroku aż do celu. Odłożyła to, co wzięła ze sobą do prania, a następnie poszła do swojego pokoju. Jej biurko, jej szafa i ten niebieski pluszak. Jej usta uformowały się w nikły uśmiech, który szybko znikł z jej twarzy. A co jeśli i on ją zostawi? Co, jeśli robi to tylko z litości? Co, jeśli tak naprawdę to wszystko było tylko na niby? Ta troska, pomoc i współczucie były na niby? Co wtedy? Nie, nie mogła tak myśleć, bo tylko się jeszcze bardziej załamie. Na jej kruchej, porcelanowej duszy pojawiłoby się kolejne pęknięcie, a ono mogłoby doprowadzić do całkowitego rozpadu. Człowiek bez ducha staje się tylko pustą skorupką, traci wszystko, co czyni go tym, kim jest. W końcu umiera także i ciało, nikt nie płacze po kimś, kto nie ma osobowości, bo nawet nie wiadomo za czymś.
Zabawka jakby patrzyła na nią z niemą prośbą. Śmieszyło ją to wrażenie, już dawno powinna z tego wyrosnąć. Jednak wciąż była dzieckiem, bo wielu rzeczy jeszcze nie wiedziała. Teraz zaczynała dorastać. Uczyła się relacji z drugim człowiekiem. Od lat nie miała z tym styczności, bo po śmierci babci nikogo nie obchodziło, by nauczyć tę małą blondyneczkę takich rzeczy. Opiekunką zależało tylko na tym by zarobić, a jej rodzicom na tym by mieć ją z głowy. Nikogo innego nie miała, więc jedyna wiedza, jaką miała o tym wszystkim, została jej przekazana przez te kilka lat przez jej ukochaną babcię. Dlaczego ludzie umierają? Czy siedzi nad nami jakiś zegarmistrz, naprawiając zegary tych, którzy powinni jeszcze żyć, a psując tych, których życie powinno się już skończyć? Jeśli tak na pewno nie robi tego bez celu.
Położyła się na swoim łóżku, nie okrywała się. Wciąż doskwierał jej gorąc, nieprzyjemne pulsowanie w głowie ustępowało stopniowo. Zażyłaby jeszcze jedną tabletkę, ale one szkodzą na żołądek, dlatego też wolała zrezygnować. Czasem dla własnego dobra trzeba się czegoś wyrzec. Ona wyzbyła się jedzenia, myśląc, że robi dobrze, ale tak tylko niszczyła swój organizm, swoją psychikę. Powoli stawała się wrakiem, myśląc, że tak stanie się piękna. Jakie błędne może być myślenie młodych i nie tylko ich, bo każdy z nas się myli, każdy błądzi. Musimy potem chcieć naprawiać to wszystko, łatać dziury, które zrobiliśmy. W naszych rękach jest wielka siła, tylko nie zdajemy sobie sprawy z jej występowania, a może nie chcemy? Może lepiej jest nam pozostać w nieświadomości i w razie czego usprawiedliwiać się nieświadomością?
Dzisiejsze społeczeństwo coraz bardziej się rozleniwia. Nie chcemy pomóc drugiemu, mówiąc, że innym razem, że nie ma czasu, a przecież wystarczy czasami chwila rozmowy. Nam jednak coraz częściej nie chce się rozmawiać. Słowa zastępujemy skrótami, emotikonami, a człowieka monitorem. Technika nie jest zła mimo tego, co wiele osób mówi, a jedynie może być źle wykorzystywana. To nasz wybór jak my z niej skorzystamy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top