Rozdział 18

Patrzył na nią. Sukienka była na nią nieco za duża, ale tym razem mimo to wyglądała ślicznie. Ujął jej drobną dłoń i pomógł jej zejść na sam dół. Miała bose stopy, które stawiały kroki, jakby nie dotykając podłogi, a unosząc się centymetr albo dwa nad ziemią. Brakowało jej skrzydeł, ale i bez nich wyglądała, jakby to nie tutaj było jej miejsce. Wydawało mu się, że Bóg pomylił kierunki i zesłał ją na ten świat zamiast do jakiegoś lepszego, piękniejszego miejsca. Poprowadził ją do niewielkiego lustra tuż obok wieszaków, które były nieopodal drzwi wejściowych. Zgarnął jej włosy i zwrócił głowę ku niewielkiemu przedmiotowi, który ukazywał ich twarze.

Wpatrywał się w jej twarz, na której było kilka drobnych chrostek. Nie rzucały się jakoś bardzo w oczy, ale mimo to były widoczne. Dotknął ich czubkiem palca, łącząc je niczym gwiazdy w konstelacje. Nie odsunęła jego dłoni, pozwalała mu na te gesty, póki jeszcze były. Sama otaczała swoje ciało rękami, próbując dodać sobie otuchy. Serce waliło jej nierównomiernie, chwilami czuła nieprzyjemne kłucie w jego okolicy. Wolała to jednak zignorować, próbując sobie wmówić, że w szpitalu by coś zauważyli, jakby było nie tak. Ta myśl ją uspokajała. Przeczesała włosy, które zawijały się jej wokół palców. Były nieco zniszczone, ale twierdziła, że przyjdzie czas by zadbać także i o nie, na razie musiała zadbać o swoją sylwetkę. Reszta miała ułożyć się sama.

— Widzisz, jaka jesteś piękna — odezwał się w końcu — A niszczysz siebie, zabierasz swoją osobowość samej sobie. Popatrz jak łatwo doprowadzić samego siebie do zniszczenia.

— Przecież ja nic złego nie robię — próbowała go przekonać, a jednocześnie również przypomnieć to, co wmawiała sobie — W każdej chwili mogę przestać, mam pełną kontrolę nad tym, co robię.

— Och Cassie... Musisz zrozumieć, że robisz sobie krzywdę — próbował dalej — Już wyglądasz niczym żywy szkielet. Zrozum, że nie musisz być idealna, bo nie ma takich ludzi. Jesteśmy pełni pomyłek i to jest w nas piękne, bo dzięki temu ludzie mogą się dopełniać i tworzyć jedną, piękną całość. Gdyby każdy był perfekcyjny, zanudzilibyśmy się na śmierć.

— To dlaczego człowiek nie potrafi zaakceptować człowieka? — rzuciła z ledwo wyczuwalnym bólem w głosie.

— Bo nie wszystko... — przerwał mu dźwięk przychodzącego połączenia.

Odeszła od niego i spojrzała na telefon. Dzwonił Joseph, co przypomniało jej, że miała wczoraj zamiar się do niego odezwać, ale kompletnie o tym zapomniała. Przesunęła czubkiem kciuka w stronę zielonej słuchawki i przyłożyła urządzenie do ucha.

— Cass, ty jednak żyjesz!! — wykrzyczał uradowany chłopak — Jak dobrze. Czemu nie odbierałaś?

— Trafiłam na jakiś czas do szpitala - zawahała się, ale uznała, że może być z nim szczera — Miałam mały wypadek, ale nie za bardzo umiem ci powiedzieć, co się zdarzyło.

— Kur... — nie dokończył, bo wiedział, że dziewczyna nie przepada za słownictwem tego typu — Ale wszystko już w porządku?

— Już tak — odpowiedziała — Przepraszam, że nie odbierałam, ale byłam... Byłam trochę zajęta.

Zwróciła wzrok w stronę Dominica, który przysłuchiwał się rozmowie, jaką prowadziła. Jego twarz była posępna, ale oprócz tego nie wskazywała na jakieś szczególne stany emocjonalne. Po chwili jednak odszedł, dając jej trochę prywatności, za co była mu wdzięczna. Mogła się dzięki temu skupić na swoim rozmówcy. Joseph miał lekko przychrypnięty głos, co akurat u niego było normalne. Nie był głęboki i nie wpadał w pamięć, sprawiając, że jego wielbicielki wzdychały do zdjęcia pobranego z Facebooka. Był po prostu zwykły tak jak on zresztą, a jednocześnie sprawiał wrażenia, jakby właściciel jeszcze nie do końca przeżył mutacje.

— Cassie czy ty mnie słuchasz? — wyrwał ją z transu chłopak — Pytałem, czy mógłbym przyjść do ciebie za jakąś godzinę lub półtorej, ale ty nic nie odpowiadasz.

— Zamyśliłam się, przepraszam — wytłumaczyła się — Nie wiem, czy to dobry pomysł, Joshi. Ja mam gościa w domu i nie wiem, czy chciałbyś go spotkać.

— Nic się nie stanie — odparł — Gorsze rzeczy mi się przytrafiały, więc i to zniosę.

Rozważyła wszystkie za i przeciw. Wiedziała, że jej przyjaciel na pewno będzie zdziwiony obecnością nauczyciela u niej, ale jednak on był z nią szczery, dlatego ona też powinna. To podłe, kiedy za uczciwość otrzymujemy kłamstwa. To niczym milion noży powbijane w nasze serca, a jeśli ono przestanie, to umrzemy. W tym wypadku nie kona jednak nasze ciało, a dusza, która jest jeszcze bardziej krucha niż najdroższa porcelana. Zaufanie, przyjaźń i miłość mogą w pewnym momencie przesypać nam się między palcami, a my nawet nie zauważymy, kiedy to się zaczęło. Będziemy obwiniać ludzi dookoła lub siebie, ale być może już nigdy nie dostaniemy odpowiedzi na to jakże banalne pytanie "Dlaczego tak się stało?". Pewne sprawy już na zawsze pozostaną tajemnicą.

— Robisz to na własne życzenie — odrzekła stanowczym tonem — A wszystko, co cię tutaj spotka, ma pozostać tajemnicą. Obiecasz mi to?

— Mówisz, jakbyś miała trupa w domu, Cass — roześmiał się — Ale tak, obiecam ci, to jeśli tak bardzo tego chcesz. To, co widzimy się za jakiś czas?

— Jasne. Do zobaczenia, Joshi — pożegnała się i rozłączyła.

Odłożyła urządzenie na stół w salonie, by później odszukać go bez większych problemów. Dotknęła materiału, który aktualnie był na jej ciele. Był przyjemny w dotyku, przesunęła dłonią po jego powierzchni, rozkoszując się delikatnym łaskotaniem. Ruszyła w kierunku stopni, a następnie skręciła do pokoju Dominica. Złożoną w piąstkę ręką zapukała, ale nikt jej nie odpowiedział. Po kolejnej takiej próbie nacisnęła klamkę i powoli popchała drzwi, które po chwili były otwarte. Znalazła się w średniej wielkości pokoju o kawowych ścianach. Sufit miał śnieżnobiałą barwę, a mniej więcej na środku wisiał żyrandol. Meble wykonane były z ciemnego drewna, a nad jednym z elementów umeblowania wisiał plazmowy telewizor. Siedział na łóżku z białą pościelą i wpatrywał się w jakiś stos kartek. Usiadła obok niego, a kilka z arkuszy przejrzała. Znajome nazwiska pokazywały jej się co chwilę. Jedno jednak najbardziej uderzyło w jej myśli. Giana Concler uśmiechała się w jej umyśle w typowy dla niej sposób. Dziewczyna pokręciła głową, chcąc się skupić na swoim towarzyszu, a jednocześnie postanawiając zająć się sprawą brunetki jakiś czas później.

Przyglądała się temu, jak poprawia sprawdzian z działu, który jej udało się ominąć. Może nie była to jakaś trudna sprawa, ale dla niej wciąż niepojęta. Nie każdy zrozumie wszystko, bo nikt nie był i nigdy nie będzie idealny, a my musimy to w końcu zaakceptować. Inaczej to wszystko, co jest teraz, może się dla nas marnie skończyć, a kiedy to zauważymy, będzie już za późno na ratowanie sytuacji. Podobno nie ma rzeczy niemożliwych, ale to tylko jedno z wielu bezsensownych powiedzeń. Przykładem są, chociażby choroby, które dla dzisiejszej medycyny są nieuleczalne. Nie ma możliwości, by przepisano jakiś lek i nagle wszystkie objawy, zagrożenie śmiercią czy cokolwiek innego z tym związanego znika, jakby nigdy tego nie było. Nie można nagle ozdrowieć. Nawet jeśli wydarzy się cud, to trwa to przez dłuższy czas.

Nie zwracał na nią uwagi, więc tylko siedziała, przeglądając cudze prace. Niektórzy z jej rówieśników mieli praktycznie nieczytelne pismo, a inni pisali staranne proste litery. Byli też tacy, którzy znajdowali się pośrodku tych dwóch prac. Nie wszystko jest czarne lub białe i taka na pozór głupia rzecz jest tego przykładem. Tak samo jest z nami. Raz bywamy dobrzy, a czasem błądzimy i czynimy źle, co miesza się w jedną, spójną całość i daje nam szarość. Czasem zdarza się też tak, że przyjdzie ktoś, kto zamieni te wszystkie smutne barwy w piękny, kolorowy raj.

W końcu odłożył czerwony długopis, zgarnął arkusze i schował je do teczki, której wcześniej nie zauważyła. Już myślała, że wyciągnie kolejne, ale nic takiego się nie stało. Zamiast tego wstał i zaczął grzebać w szafie, wyciągając jakieś szare dresy. Bez najmniejszego gestu w jej kierunku wyszedł, zostawiając ją samą, zdezorientowaną i zawiedzioną. Zabolało ją to, ale nie wiedziała, co mogłaby zrobić z tym fantem. Skuliła się i opadła całym ciałem na materac. Leżała tak przez jakiś czas, a następnie wstała i tak jak on wcześniej wyszła z pomieszczenia. Usłyszała jak w łazience słychać jego głos, zupełnie tak jakby z kimś rozmawiał. Ominęła jednak źródło dźwięku i zeszła na dół.

Miała jeszcze około dwudziestu minut do przyjścia Josepha. Poznał ją już chyba na tyle, że wiedział o tym, iż nie będzie się specjalnie dla niego stroiła. Zresztą on i tak nie zwróciłby ba nią uwagi. Jak to powiedział "Nie jesteś w moim typie". Zaśmiała się pod nosem. Szkoda, że inni ludzie nie mają takiego usprawiedliwienia i gnębią innych tylko dlatego, że wyglądają lub są odmienni. Dzisiejszy świat jest naprawdę bardzo dziwny i pewnie nikt go do końca nie potrafi zrozumieć. To niezwykłe jak dużo już wiemy i jak dużo mamy jeszcze do odkrycia. Czy coś jest dla nas pewne i nie do obalenia? W końcu zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie wątpił i z tego powodu zacznie szukać dowodów na to, że dana teoria była błędna. Tak oto człowiek niszczy dzieło drugiego, nie zważając na to ile czasu, energii i serca musiał w to włożyć, ale chyba już nic nie da się na to poradzić.

Na takich rozmyślaniach mijał jej czas. Między kolejnymi myślami wsłuchiwała się w dźwięki dookoła niej. Słyszała jak jej współlokator, porusza się po górnym piętrze. Było jej z tym jednocześnie dziwnie i przyjemnie. Obecność drugiej osoby zawsze albo prawie zawsze stwarza poczucie bezpieczeństwa, likwiduje osamotnienie, które nas dotyka. Ona jednak miała dziwne wrażenie, że to wszystko nie skończy się dobrze, ale przecież sama tego chciała, więc nie powinna narzekać. Przecież to mogło być tylko jej pesymistyczne nastawienie, którego niejednokrotnie już ją zmyliło. Uznała, że pewnie jest tak i tym razem. Nie wszystkiemu należy wierzyć.

Wstała, kiedy tylko usłyszała dzwonek do drzwi. W momencie, w którym chłopak miał zadzwonić kolejny raz, ona otworzyła drzwi, witając go bladym uśmiechem. Wpuściła go do środka, nie pozwalając mu marznąć na zewnątrz, bo trochę dzisiaj sypało. Zamknęła je i przez chwile pomyślała o płatkach śniegu, które właśnie zatrzymywały się na zadowolonych lub mniej przechodniach. Oni pewnie strzepywali je z ubrań i szli dalej obraną przez siebie koleiną.

— Hej — przywitał się, zdejmując czarne buty — Jak się czujesz?

— Nawet nieźle — odpowiedziała — A jak tam w szkole?

— Znośnie — powiedział jakby mimochodem, ale już po chwili wstąpiła w niego energia — A słyszałaś, że pan Winslet odchodzi? Niedawno zaczął prace, a już ma dość, chociaż w sumie mu się nie dziwie.

Popatrzyła na niego, nic nie rozumiejąc. Miała ochotę zawołać Dominica, ale nie miała wystarczająco odwagi, by to zrobić. Zamiast tego poprowadziła osobę, która wprowadziła ją w takie osłupienie, prosto do salonu. Poprosiła go, aby zaczekał chwilę i opuściła go na chwilę. Uderzyła drobną piąstką w drewno. Jej dłoń jakby zanikała podczas tej czynności, mimo że znacznie różniła się kolorem od powierzchni, której dotykała.

— Proszę, wpuść mnie — błagała coraz to bardziej zdesperowana, mając nadzieję, że to, co usłyszała to tylko głupia plotka — Muszę z tobą porozmawiać, rozumiesz?

Wyszedł i spojrzał na nią chłodno. Był to dziwny dla niej widok, bo człowiek ten zazwyczaj wydawał się przepełniony energią i wiarą w ludzki, której jej samej brakowało. Utrzymywał między nimi dystans, niewielki, ale jednak. Zazwyczaj sam starał się, by ją dotknąć, pocieszyć lub wesprzeć, a w tamtym momencie można go było porównać do starego dębu, który nigdy nie zmieni swojego ponurego nastawienia. Wyglądał teoretycznie tak samo, ale te drobne szczegóły pozwalały jej zobaczyć, że coś jest nie tak. Zbliżyła palce do jego nadgarstka, a on nawet nie zareagował, tylko wciąż wpatrywał się w jej oblicze.

— Czego chcesz? — powiedział nieprzyjemnym tonem — Nie pomyślałaś, że jestem zajęty?

— Domi, czy ty naprawdę to robisz? Przecież jesteś świetnym nauczycielem, kochasz to — wydusiła z siebie — Nie możesz tego zrobić, rozumiesz?

— Ale o co ci chodzi?

Nie wiedziała, czy żartuje, czy naprawdę nie wie o czym, właśnie rozmawiają. Z jego twarzy wyczytać mogła jedynie zdezorientowanie, co było dowodem na to, że nie udawał. Wzięła głęboki wdech, czując narastającą w sobie słabość. Nerwy widocznie źle na nią działały. Dotknęła ściany, podpierając się jej, dokuczały jej zawroty głowy. Nie zauważyła, kiedy zaczęła się osuwać, a jej ciało coraz większą powierzchnią stykało się z podłożem. Zapanował mrok, nieokiełznana nicość. Kolejny raz, znów była słaba i zdana na drugiego człowieka.

Nikt z nas nie poddaje się dobrowolnie w ręce drugiego. Czasem powodują to nasze przypadłości związane ze zdrowiem, a czasem targają nami różnorakie emocje i uczucia. Tym razem padło na to pierwsze. Podbiegł do niej, pomagając jej wstać, poprowadził ją do najbliższego krzesła, na którym usiadła. Szybko zbiegł na dół, nie zwracając uwagi na siedzącego nastolatka i jednocześnie swojego ucznia, tylko nalał wody i wrócił do dziewczyny. Zbliżył szklankę do jej ust i uniósł ją delikatnie. Część przezroczystej cieczy wypiła, a niektóre krople spływały, tworząc jakieś nieokreślone wzory na jej bladej w tym momencie skórze. Niektóre spadały na jej ubrania, zostawiając na nich wilgotne ślady niewielkich rozmiarów. Po chwili odłożył naczynie i odwrócił głowę. Jego oczy spotkały się ze zdezorientowanym spojrzeniem chłopaka, który spoglądał to na niego to na Cassandre.

W końcu jednak zatrzymał wzrok na blondynce i podszedł do niej. Wziął jej drobną dłoń w swoje i zaczął coś do niej mówić. Dominic nie słuchał tego, ponieważ miał wielką ochotę odepchnąć go od zielonookiej, ale nie miał takiego prawa. Była wciąż przytomna, więc mogłaby się później wściec na niego o coś takiego. Wolał tym razem nie ryzykować, wystarczyło mu to, co się działo.

— Proszę was... — wyszeptała z na wpół przymkniętymi powiekami — Już jest dobrze, więc odejdźcie ode mnie.

Żaden z nich nie wykonał jej prośby, ale okularnik nieznacznie odsunął Josepha od niej tak, aby ona tego nie zobaczyła. Wziął ją na ręce, po raz kolejny zauważając jej przeraźliwą chudość. Wszedł do swojego obecnego pokoju, zamykając nogą drzwi. Położył jej drobne ciało na materacu i pocałował ją szybko w czoło. Zauważył, że się wzdrygnęła i poczuł coś na kształt zawodu, ale nie mógłby tak tego nazwać. Cofnął się, przetarł twarz dłońmi i zwrócił wzrok ku górze. Czemu on się na to wszystko zgodził? Czemu on tego chciał? Bo tak, chciał tego i właśnie teraz to sobie uświadomił. Pragnął jej pomóc, wesprzeć i tak samo pragnął tego małego gestu, który wywołał w niej odrazę. To wszystko było absurdalne.

— Prześpij się — spojrzał na nią ze smutkiem wymalowanym na twarzy — Jesteś przemęczona, może dlatego tak się dzieje.

— A co z Joshim? — spytała, po czym odwróciła się do niego plecami.

— Pogadam z nim — burknął nieprzyjemnym tonem i wyszedł z pomieszczenia.

Tuż obok ściany siedział brunet z podkulonymi nogami. Wyglądał, jakby zaraz miał się rozpłakać i nagle wszystkie negatywne emocje wyparowały z matematyka. Widział siebie w momencie, kiedy Cass była zabierana przez karetkę, chociaż teraz sam już nie był pewny czy wtedy płakał, czy nie nie, bo cały ten koszmar w jego umyśle stał się rozmazaną plamą, która niosła za sobą bezradność, poczucie winy i wiele innych złych emocji. Usiadł naprzeciwko niego, załamany tym wszystkim, co ostatnio działo się w jego życiu.

— Poszła spać — powiedział po chwili milczenia — Przyda jej się wypoczynek.

— Racja — głos miał lekko zachrypnięty, taki jakby nie jego — Mogę panu zadać pytanie? — w odpowiedzi otrzymał jedynie skinienie głową — Czy to dla niej pan odchodzi? Kim pan jest dla Cassie?

— Chcesz szczerej odpowiedzi? — odrzekł nieco gburowato, ale zły nastrój zaczął powracać — Tak, odchodzę dla niej, ale jest dla mnie jedynie niczym młodsza siostra. Nie mam żadnego romansu z uczennicą, jeśli to chcesz wiedzieć, mam swoją godność. Czemu pytasz?

— Bo... — zawahał się — Bo jest moją dziewczyną.

Nagle jakby ziemia pod nim zniknęła, a powietrze jakby zaczęło zanikać. Czemu ona nic mu o tym nie powiedziała? Czy nie ufała mu na tyle, by powiedzieć mu o tym, że jest w związku? I gdzie ten chłopak był, kiedy leżała nieprzytomna w szpitalu? Tyle pytań, a na żadne nie miał odpowiedzi. Ile razy my wypowiadaliśmy nasze niepewności na głos, ale nikły gdzieś w oddali sprawiając tylko, że stawaliśmy się jeszcze bardziej zdezorientowani? Ile razy potrzebowaliśmy pomocy, ale byliśmy w tym wszystkim sami? Samemu się błądziło po wszelakich rozwiązaniach, nie wiedziało się, które jest tym prawidłowym. Człowiek tak wiele razy zostawia drugiego samemu sobie, ale jak to niektórzy mówią „takie czasy".

— Rozumiem. Wyjdź Josh, bo i tak nie ma sensu, byś tu był.

Po chwili w uszach mężczyzny dudniły kroki nastolatka, a jego słowa jakby wciąż wisiały w powietrzu. Chciał się schować, więc tak jak za dawnych lat przyciągnął nogi do siebie i skulił się w sobie. Był znów tym chudym, bezbronnym czternastolatkiem, który porozmawiać mógł jedynie z samym sobą. Bycie innym od wszystkich stało się przekleństwem. Od gier, które wtedy zyskiwały coraz większą popularność, wolał książkę, herbatę i koc. Nie wychodził bawić się z innymi dziećmi, bo nawet nikt go nigdy nie zapraszał. Był skromny, nie ubierał się w markowe ciuchy, często nosił to, co zostało po jego starszym rodzeństwie i jeszcze pochodził z rodziny uchodzącej za patologiczną. To prawda, że jego ojcu często zdarzało się popić, ale nigdy nie zrobił nikomu krzywdy. Czy z powodu nałogu rodzica musiano osądzać i jego?

Ludzie lubią uogólniać. On był wepchnięty w tą samą kategorię, co małolaty, którzy naćpani straszyli ludzi na ulicy. Nikogo nie obchodziło to, jakim był człowiekiem, w szkole jego rówieśnicy woleli go poniżać, wyśmiewać i bić jak podludka, kogoś niezasługującego na życie, a przecież każdy ma do niego prawo. Nie każdy potrafi to zauważyć, większość nawet nie próbuje. To wszystko dało mu jednak siłę, by pokazać swoim oprawcą, że stać go na więcej niż im się wydaje. Poszedł na studia, na których wielokrotnie był bliski rezygnacji, ale dał radę i został nauczycielem. Już nie był tamtym chłopaczkiem z domu alkoholików, a nauczycielem, kimś, kto z reguły powinien być chociaż przez część osób szanowany. W rodzinne strony czasami zaglądał, odwiedzał matkę i dwójkę sióstr, które z nią zostały. Potem szedł z niewielkim zniczem nad grób człowieka, który dał mu życie i po prostu wpatrywał się w płytę nagrobną. Wolał zachować swój ból dla siebie, wymazać z pamięci wzgardę, jaką był otoczony.

Wstał, zachwiał się odrobinę i otworzył drzwi swojej aktualnej sypialni. Dziewczyna leżała spokojnie, drobna i ciężka do zauważenia. Była niczym anioł, którym nie on powinien się opiekować, a jednak stał przy niej z cierpiącą duszą. Po co mu to wszystko było? W każdej chwili mógł wyjść, trzasnąć drzwiami i nigdy więcej nie przekroczyć progu tego domu. Jednak wciąż stał, przyglądając się umęczonej, bladej twarzyczce pogrążonej w śnie. Nie, nie mógł tak dłużej. Napisał jej krótką wiadomość na kartce samoprzylepnej i zszedł na dół, zakładając swoją kurtkę. Jego dłoń dotknęła zimnej klamki, spojrzał przez ramię, wsłuchując się w cisze dookoła. Nacisnął ją.

„Jeszcze tutaj wrócę” — mówił do siebie w myślach i wiedział, że naprawdę tak będzie. Nie opuszcza się nikogo, kto potrzebuje twojej pomocy, bo za jakiś czas to ty jej będziesz potrzebował i jej nie dostaniesz. Czasem drobny gest sprawia, że świat drugiego człowieka staje się dużo lepszy. Musimy tylko tego naprawdę chcieć, mieć szczere intencje, a nic nie stanie nam na drodze. Drzemie w nas ogromna siła, ale nie użytkowana usycha i nic jej już nie pomoże się odrodzić na nowo. Trzeba sobie odszukać nową.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top