6. Na twoje życzenie
Nie spodziewał się, że będzie mu szło aż tak źle. Przecież starał się, i to cholernie. Dziewczyny też przechodziły same siebie. A jednak czegoś kluczowego najwyraźniej brakowało w genialnym planie Jamesa Buchanana Barnesa.
Natasha zgodnie z obietnicą przesłała mu kompletą listę uczennic uczęszczających do specjalnej placówki TARCZY. Tak jak podejrzewał, wszystkie były wyjątkowe. I nie miał tu na myśli zwykłego cielesnego piękna. Na to akurat w ogóle niespecjalnie zwracał uwagę, bo wiedział doskonale, że Steve'a też niekoniecznie to obchodziło. Ale, do cholery, skoro wszystkie zostały wybrane przez Fury'ego i Coulsona, musiały być wyjątkowe. I były. Zdolne, inteligentne, oczytane i wysportowane – każda z nich miała w sobie coś, co czyniło z niej nieoszlifowany diament, któremu brakowało jedynie odrobiny miłości, by stał się najcenniejszym kamieniem we wszechświecie.
A mimo to z dnia na dzień Steve stawał się coraz bardziej markotny i coraz trudniej przychodziło mu ukrywanie irytacji. Nie przebierał w słowach, by zbyć dziewczyny, które James tak przebiegle podtykał mu pod nos. I nie ważne, jak brzmiało pytanie:
– Hej, słyszałam, że szukasz kogoś do pomocy przy projekcie z trucizn i środków odurzających. To prawda?
– Moja przyjaciółka właśnie zachorowała i zwolnił mi się bilet do kina na ten nowy musical. Chcesz iść?
– Podobno świetnie radzisz sobie z walką w zwarciu. Nie chciałbyś pomóc mi w treningu, pokazać kilku chwytów, no wiesz?
Odpowiedź zawsze była taka sama:
– Przykro mi, jestem bardzo zajęty.
I jeszcze ten cholerny nacisk na „zajęty"! Nie zostawiał im żadnych wątpliwości, że nie był zainteresowany, a czającemu się nieopodal Jamesowi dobitnie dawał do zrozumienia, że wybicie zębów zbliżało się coraz szybciej.
Zachowanie Rogersa wprost koszmarnie wpływało na statystyki Barnesa. Skąd miał wiedzieć, która z kandydatek była w jego typie, skoro Steve wszystkie odsyłał z niczym?
W pewnym momencie James próbował namówić Sama, żeby mu pomógł, ale ten był tak zniesmaczony samą koncepcją swatania Kapitana, że naciskanie na niego nie miało większego sensu. Kolejnym potencjalnym sprzymierzeńcem był Clint, ale ten tylko wyśmiał Jamesa i ostrzegł go przed solidnym wpierdolem, przed którym nijak nie ucieknie.
Ale to wszystko wcale nie było jeszcze tak złe. Zdecydowanie najgorszy był fakt, że im bardziej starał się znaleźć Steve'owi idealną dziewczynę, tym więcej czasu Natasha spędzała ze Starkiem. Nie miało to najmniejszego sensu. Najpierw obiecywała mu randkę, a teraz na krok nie odstępowała dupka, przez którego zaczął się cały ten cyrk.
I nie, James nie był aż tak zapatrzonym w siebie bufonem, żeby wychodzić z założenia, że nie potrzebuje niczyjej rady. Przeciwnie, prawie codziennie próbował kogoś zapytać, o co właściwie chodziło i kto uparcie chciał zrobić z niego idiotę. Problem polegał na tym, że nikt nie chciał mu nic powiedzieć.
Nie tylko cierpliwość Rogersa była na wyczerpaniu. Barnes też czuł, że dłużej tak nie pociągnie.
Dlatego właśnie postanowił dopaść Natashę, przycisnąć ją do muru i zmusić do mówienia. Wiedział doskonale, że jeśli ktoś w tej pieprzonej posiadłości skończonych kretynów miał znać odpowiedzi na jego pytania, to była to właśnie Romanoff.
Był ospały piątkowy wieczór. Clint, Sam i Banner postanowili gdzieś wybyć. Steve został wezwany na specjalne zgromadzenie TARCZY. A to oznaczało, że w posiadłości powinny zostać tylko trzy osoby. James pogratulował sobie tych jakże sprytnych kalkulacji, gdy w jednym z salonów zastał Natashę i Starka. Przez chwilę zastanawiał się czy obecność smarkacza była mu na rękę, ale w końcu doszedł do wniosku, że z nim też musiał się rozmówić. Intuicja podpowiadała Jamesowi, że Stark odgrywał w tym burdelu jedną z głównych ról.
– Możecie mi wreszcie wyjaśnić, o co właściwie chodzi z tymi waszymi podchodami?
– To zależy. Jak ci idzie ze Stevem? – zapytała Nat z podejrzliwym błyskiem w oczach. Jednocześnie objęła Starka ramieniem i przyciągnęła go siebie.
– Szczerze? Tragicznie. – James robił wszystko, by nie zwracać uwagi na swobodę, z jaką Romanoff i Stark bezczelnie przytulali się na jego oczach. – Zaczynam tracić nadzieję, że mi się uda.
– Co musiałoby się stać, żebyś dał sobie spokój?
Zazgrzytał gniewnie zębami. Co za idiotyczne pytanie!
– Chciałbym po prostu wiedzieć, że Steve jest szczęśliwy.
– A jeśli był szczęśliwy, zanim zacząłeś mieszać się w jego życie? – zapytał Stark, omal nie opluwając się jadem.
James już miał mu odpyskować, słowa już pchały mu się na usta... I wtedy prawda, tak oczywista, tak kurewsko oczywista, uderzyła w niego z siłą rozpędzonej ciężarówki. Jak mógł wcześniej tego nie dostrzec? Przecież wszystkie podpowiedzi od samego początku miał podstawione pod sam nos.
– Kurwa. Mać.
Im bardziej naciskał na Steve'a, tym gorzej im się układało, tym bardziej małomówny robił się Rogers i tym częściej wściekał się na Barnesa bez najmniejszego powodu. A Stark z dnia na dzień robił się coraz bardziej ponury i markotny. I jeszcze te komentarze, że Steve'owi szło dobrze, zanim James zaczął się wtrącać. I nacisk na „zajęty".
Steve Rogers wcale nie chciał wymówki, aby nie musieć spędzać czasu ze Starkiem. Steve Rogers UMAWIAŁ się ze Starkiem.
Ale nie to było problemem. Nie. W gruncie rzeczy James miał w nosie, z nim spotykał się Steve. Ważne było wyłącznie to, żeby jego przyjaciel był szczęśliwy. Co z tego, że Stark był bogatym, rozpieszczonym dupkiem. Jeśli Rogersowi było z tym dobrze – dlaczego Barnesa miałoby to boleć?
Problem polegał na tym, że Steve wychodził z siebie, żeby to wszystko przed nim ukryć. A nie da się tak po prostu ukryć tego, że się kogoś kocha. I to na pewno nie przed najlepszym przyjacielem. Bo przecież byli przyjaciółmi. Powinni mówić sobie wszystko. Móc rozmawiać na każdy temat. Zwłaszcza, gdy chodziło o ważne rzeczy.
A to było ważne. Ważne, bo ten dzieciak najwyraźniej był dla Steve'a cholernie ważny, a mimo to ten dupek wolał Starka skrzywdzić i od siebie odepchnąć, niż po prostu przyznać przed Jamesem, że się z nim umawiał. Barnes aż zazgrzytał zębami z ledwie tłumionego gniewu. Miał przed sobą obraz skrajnego załamania nerwowego z pierwszymi objawami złamanego serca. I wcale mu się to nie podobało.
Ale przecież obiecał, że pomoże Rogersowi kogoś znaleźć, prawda? Kim by był, gdyby nie zamierzał dotrzymać słowa? Na pewno nie najlepszym przyjacielem, jakiego tylko można sobie wymarzyć.
– Wydaje mi się, że w tej sytuacji możemy zrobić tylko jedno – wysyczał ze złośliwym uśmiechem rozlewającym mu się po ustach.
Stark uniósł brew i spojrzał na Jamesa nieufnie. Bo i niby dlaczego miałby mu ufać? Barnes nie dał mu ku temu najmniejszych powodów. Więcej, na jego miejscu pewnie już planowałby wypruwanie flaków. Mimo to Stark najwyraźniej postanowił dać mu szansę. Może miała z tym coś wspólnego dłoń Natashy delikatnie przeczesująca jego włosy. A może chodziło o świadomość, że cokolwiek by się stało, Steve i James nadal byli przyjaciółmi.
Bez względu na przyczynę, Stark, z zadziwiającą jak na siebie uprzejmością, zapytał:
– To znaczy?
– Musimy się na nim zemścić.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top