5.

Barton już nigdy więcej nie próbował go przekonywać co do Rogersa i Tony był mu za to niezmiernie wdzięczny. Dzięki temu ich wzajemne stosunki pozostały przyjazne, a realizowanie nowych dostaw strzał było przyjemną dla obu stron okazją do rozmowy, a nie przykrym obowiązkiem. Za maską powagi i chłodnego dystansu Clint okazał się naprawdę sympatycznym, choć nieco złośliwym okazem cynika, szybko więc zaprzyjaźnił się nie tylko z Tonym, ale i z Pepper oraz Rhodym.

Szanse na to, że cokolwiek rozkwitnie pomiędzy młodym Starkiem a Rogersem zmalały do zera. Tony zrobił absolutnie wszystko żeby do tego doprowadzić: w szkole chował się w starych pracowniach i laboratoriach, a w domu nie wystawiał nosa poza drzwi swojego warsztatu. Szkoda mu było jedynie, iż nie mógł się przez to widywać z Bannerem tak często, jak by tego chciał, ale wytłumaczył mu tę sytuację i liczył na to, że przyjaciel chociaż spróbuje ją zrozumieć.

Może chociaż Bruce'owi się uda, bo Tony sam nie bardzo to wszystko rozumiał. Nigdy nie był zbyt biegły, jeśli chodziło o bycie zakochanym, a już tym bardziej bycie w związku. Nie znaczyło to, że w żadnym nie był. Przeciwnie – bywał i to często. Jednak co z tego, skoro za każdym razem słyszał coś w stylu:

- Tak bardzo przypominasz mi mojego braciszka, że mam ochotę już zawsze się tobą opiekować.

Albo:

- Zawsze chciałam/-em spróbować z kimś młodszym.

Albo co gorsza:

- No wiesz, wszyscy mówili, że jesteś łatwy a do tego jeszcze bogaty, więc pomyślałam/-em: czemu nie?

Wiedział, że związek ze Stevem wyglądałby zupełnie inaczej. Nie miał żadnych podstaw do tej pewności, a mimo to po prostu wiedział. Nie zmieniało to niestety faktu, że Steve pozostawał boleśnie poza jego zasięgiem.

- Paniczu Stark, panna Potts do pana dzwoni. Mam połączyć?

- Tak, Jarvis, połącz – zawołał Tony, odchodząc na kilka kroków od swojego arcydzieła.

- Hej, Tons, wybrałbyś się z nami do kina?

- Z nami czyli z kim?

- Ze mną, Rhodym i... kilkoma innymi osobami.

- Z kim? – powtórzył z naciskiem.

- Natalie i Steve... - aby zagłuszyć jego ewentualną odmowę, Pepper przeszła w tryb karabinu maszynowego. - Chcieliśmy wyciągnąć też Clinta i Bruce'a, ale Bruce ma jakiś super-tajny, super-ważny projekt, a Clint jakiś patrol. Zapytałam go czy „słoneczny" a on nie miał pojęcia o co mi chodzi! Wyobrażasz sobie? Gdzie on się wychowywał? To co, Tony? Idziesz?

- Przykro mi, Pep. Muszę dokończyć zbroję.

- Znowu jakieś poprawki? Myślałam, że jest już gotowa.

- Bo jest. I właśnie dlatego mogę ją w końcu pomalować.

- O! Jakie kolory wybrałeś?

- Czerwony i złoty.

- Czy to nie zbyt pretensjonalne?

- Bardziej niż nazwanie jej „Iron-Man"?

- Żartujesz sobie, prawda?

- Nie. Mówię zupełnie poważnie. Trzyma się klasycznego nurtu, łatwo zapamiętać i generalnie pasuje. W sam raz dla super-bohatera.

- I co? Będziesz w tym latał po mieście i ratował ludzi?

- ...Może.

- Och, Tony, Tony. Lepiej trzymaj się z daleka od problemów. Przynajmniej dopóki nie wrócę z kina. Dobrze?

- Spróbuję. Bawcie się dobrze.

- Nawzajem!

Bez względu na to, co uważała Pepper, czerwony i złoty pasowały perfekcyjnie, podobnie jak nazwa, którą wybrał. Nie był pewien czy spuchł z dumy, czy też od oparów farby, ale wiedział na pewno, że właśnie dokonał czegoś wielkiego. Nie. Monumentalnego – to lepsze słowo. Za pół godziny, gdy wyschnie farba, jego dzieło ostatnich kilku miesięcy wreszcie będzie gotowe.

Ledwie powstrzymując się od podskoków, poszedł do kuchni, by uczcić swój geniusz słodkim, chrupiącym tostem.

Był właśnie w połowie trzeciego, gdy Jarvis włączył alarm.

- Paniczu Stark, życie pana Bannera jest w poważnym zagrożeniu.

Stały monitoring zagrożenia życia przyjaciół to jedyna rzecz zbliżona do obsesji, w którą zainwestował po swoim porwaniu. Na własnym życiu aż tak bardzo mu nie zależało, bo wiedział, że innym na nim zależy, ale nigdy by sobie nie wybaczył gdyby jego bliskim stała się krzywda.

- Szczegóły, Jarvis. Musisz mi podać więcej szczegółów – zawołał, biegnąc w kierunku swojej pracowni.

- Pan Banner przebywa na terenie szkoły, w jego krwi znajduje się śmiertelnie wysoki poziom adrenaliny, jeśli migotanie przedsionków nie ustanie w ciągu trzech minut, ryzyko zawału będzie wynosiło 98%. Jego organizm został silnie napromieniowany, co powoduje ciągłe mutacje...

To wszystko przez ten cholerny projekt. Tylko jak doszło do tego, że Bruce sam został napromieniowany? Czyżby zamierzał sam siebie użyć jako zwierzęcia laboratoryjnego? Miał przecież do dyspozycji myszy i szczury. Może serum było kompatybilne jedynie z ludzkim organizmem? Może w przypadku jakiegokolwiek innego gatunku powodowało tak silną odpowiedź immunologiczną, że kończyło się to śmiercią obiektu badań?

To wszystko nie zmieniało faktu, że Bruce nie powinien był testować tego świństwa na samym sobie.

Tony doszedł do wniosku, że do szkoły najszybciej dostanie się dzięki zbroi. Wcale nie chodziło o to, że chciał ją jeszcze raz przetestować. W końcu świeża farba mogła popękać, jasne więc było, że kierował się tylko i wyłącznie bezpieczeństwem swojego przyjaciela.

Gdy zatrzasnął się w środku, a wszystkie parametry wskazywały gotowość do działania, poprosił Jarvisa o kolejny raport.

- Mutacje ustały, paniczu Stark. Migotanie przedsionków również. Poziom adrenaliny wciąż jest wysoki. Odnotowałem kontakt z napięciem elektrycznym z wynalezionego przez panicza paralizatora.

Dlaczego Clint strzelał do Bruce'a?! Niewiele z tego rozumiejąc, Tony otworzył drzwi na balkon i wyleciał z domu. Lot zazwyczaj sprawiał mu mnóstwo przyjemności, ale nie tym razem.

- Wykryłem połączenie wykonywane z telefonu pana Coulsona. Mam przechwycić?

- Pewnie, że tak.

- Dyrektorze Fury, mamy poważny problem – głos Coulsona brzmiał jeszcze posępniej niż zazwyczaj. W tle dało się słyszeć coś pomiędzy dzikim skowytem a krzykiem, odgłosy strzałów i burzonych budynków. – Na teren szkoły wdarło się jakieś zielone monstrum i doszczętnie zniszczyło laboratorium Bannera. Hawkeye próbuje go powstrzymać, ale żaden rodzaj strzał nie jest w stanie wyrządzić mu większej krzywdy. Przeciwnie, z każdą minutą jest coraz bardziej rozwścieczony, a nigdzie nie możemy znaleźć Bannera. Potrzebne nam wsparcie.

- Już wysyłam do was Kapitana i Widow.

Hawkeye? Agresywne zielone monstrum? Kapitan i Widow? Nigdzie nie ma Bannera? A do tego wszystkiego serum, promieniowanie i mutacja.

Było źle. Bardzo, bardzo źle.

* * *

Poprawka: było wprost fatalnie. Gorzej niż fatalnie.

Apokaliptycznie.

Nie tylko laboratorium Bannera zostało zniszczone, ale całe skrzydło szkoły.

I rzeczywiście grasowało tam zielone monstrum. Najgorsze było to, że zgodnie ze swoimi przewidywaniami, Tony zidentyfikował w tym monstrum przyjaciela.

Bardzo szybko namierzył Clinta, który strzelając do potwora-Bannera z łuku, próbował wywabić go ze szkoły, aby Coulson mógł dokładnie przeszukać laboratorium. Czyli wciąż nie zorientowali się, że ich wróg i jego ofiara to jedna i ta sama osoba.

Czas na myślenie właśnie się skończył. Teraz trzeba było działać.

Aptekarka prawie zemdlała z przerażenia, gdy kupował leki na nadciśnienie i nasenne, ale na szczęście ani nie straciła przytomności, ani nie wezwała policji. Zachowała się bardzo dzielnie, jak na kogoś, kto pierwszy raz w życiu miał do czynienia z Iron-Manem.

Wystarczyło, że zmusi Burtona do odłożenia łuku, unieruchomi Bannera i wsypie mu wszystkie te prochy do zielonych ust. Chyba.

Bardzo prosty plan.

Podleciał do Clinta i zawołał:

- Barton! Przestań do niego strzelać! To Banner!

Clint niewiele myślał nad swoimi ruchami, wieloletnie doświadczenie wzięło górę nad rozsądkiem. Gdy tylko Tony pojawił się w zasięgu jego wzroku, Barton wycelował w niego strzałę, aktywował ją i wystrzelił. Wbrew jego oczekiwaniom, strzała nie pomknęła jednak w stronę nowego napastnika i nie obezwładniła go.

Stark nie miał większego wpływu na to, co się stało.

W momencie, w którym jego zbroja zidentyfikowała źródło zagrożenia pochodzące z wyprodukowanej przez niego strzały, paralizator wystrzelił prosto w dłoń Bartona i pozbawił go przytomności.

Wtedy właśnie zauważył go Coulson i oddał bardzo celny ostrzegawczy strzał tuż nad jego prawym uchem, po czym zażądał, by Tony zszedł na ziemię i położył się twarzą do dołu.

Jakby tego było mało - Banner obrał go sobie za nowy cel i zaczął rzucać w niego wszystkim, co tylko wpadło w jego wielkie zielone łapy.

- Jarvis, czy Coulson ma przy sobie krótkofalówkę czy cokolwiek? – zapytał Tony, unikając cegieł lecących w jego kierunku z przerażającą prędkością. – Możesz przechwycić jej częstotliwość?

- Tak, paniczu Stark. Ma pan kontakt.

- Phil, przestań strzelać! To ja, Tony Stark!

- ...Anthony? Chcesz mi powiedzieć, że to ty jesteś w tym... tej...

- Zbroi? – podsunął mu. – Tak, ale nie czas teraz na to. Ten zielony potwór to Banner.

- A więc jednak. Masz jakiś pomysł, jak go powstrzymać?

- Tak, ale będę do tego potrzebował jednej ze szkolnych latarni.

- Anthony, ćwierć szkoły leży w gruzach. Jedna latarnia w tą, jedna w tamtą naprawdę nie robi mi teraz wielkiej różnicy. Po prostu go zatrzymaj.

Stark nie spodziewał się, że dzięki zbroi będzie w stanie wyrwać latarnię. Na szczęście jednak był. Jak na wielkiego ciężkiego potwora, Banner poruszał się zaskakująco szybko, nie mógł się jednak równać z Iron-Manem. Wyginając latarnię jakby była z plasteliny, Tony owinął nią bardzo mocno zzieleniałego przyjaciela. Wiedział, że nie ma wiele czasu, bo potwór był w stanie rozerwać dużo mocniejsze rzeczy, dlatego gdy tylko krzyknął coś, co brzmiało jak:

- Hulk wściekły!

Tony wepchnął mu do otwartych ust wszystkie zakupione tabletki i odleciał jak najszybciej w stronę Coulsona, który właśnie zajmował się Bartonem.

- Powinno zaraz zadziałać – powiedział, zdejmując hełm.

- Co się stało Clintowi?

- Oberwał paralizatorem.

- Dlaczego? Przecież ten sprzęt miał być bezpieczny i łatwy w obsłudze.

- No... tak. To dlatego, że próbował strzelić do mnie.

Coulson tylko pokiwał głową. Tony nie był pewien, jak powinien to zinterpretować, ale chyba mogło być gorzej. Przynajmniej Banner zaczął wracać do stanu wyjściowego. Z każdą chwilą był coraz mniej zielony i coraz spokojniejszy, aż w końcu, jako zwykły, kochany, zupełnie niegroźny Bruce, zaczął sobie cichutko pochrapywać. Mieli właśnie go czymś przykryć, gdy na placu przed szkołą wylądował helikopter.

Nie musieli długo czekać, aż pobojowisko przybył szef wszystkich szefów – Nicolas Fury. Miał ciemną skórę, oko zasłonięte przepaską i enigmatyczny czarny prochowiec. Jego twarz nie wyrażała absolutnie nic, spokojnie oceniał wszystkie zniszczenia, zupełnie jakby widywał już dużo gorsze rzeczy. Za nim szli Rogers i Rushman. Cóż, przynajmniej wyjaśniło się kim są Kapitan i Widow.

- Jak sytuacja, agencie Coulson? – zapytał Fury. Nie musiał mówić głośno. To wszystko dookoła niego momentalnie ucichło.

- Pod kontrolą, dyrektorze Fury. Barton i Banner są nieprzytomni, a szkoła wymaga remontu. Poza tym nie ma większych strat.

- A ten zielony...

- To był Banner, dyrektorze.

- Ten Banner? – Fury spojrzał z powątpiewaniem na poobijanego, nagiego Bruce'a leżącego w kokonie z latarni. Było to jednak pytanie retoryczne i Fury nie czekając na odpowiedź przeniósł wzrok na Tony'ego. – Co to za zbroja?

- To nowy prototyp Anthony'ego Starka – odpowiedział szybko Coulson, zanim Tony zdołał chociaż otworzyć usta. Niestety, zdążył otworzyć maskę, przez co wszyscy mogli podziwiać, jak z autentycznym przerażeniem na twarzy próbuje wymyślić jakąkolwiek logiczną odpowiedź.

- Nie wygląda na prototyp, agencie Coulson – zauważył Fury. – Powiedziałbym raczej, że to gotowy produkt – zmierzył Tony'ego wzrokiem tak uważnym i przenikliwym, że chłopak miał szczerą ochotę zapaść się pod ziemię. – Powiedz mi, Stark, jak udało ci się zbudować coś takiego pod samym nosem Coulsona?

- Phil daje mi wolną rękę, jeśli chodzi o projekty... dyrektorze – odpowiedział brunet, uśmiechając się nieśmiało.

Ku jego zaskoczeniu Fury również się uśmiechnął, co przez chwilę wydawało mu się dobrym znakiem, potem to złudzenie prysło jak mydlana bańka.

- Ma pan poważne kłopoty, panie Stark.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top