4. Dajmy sobie szansę

Trop, który złapał Logan tylko przez kilkaset metrów wydawał się niedorzeczny. Wił się i plątał, jakby wydeptały go zwierzęta. Potem zaczęli jednak dochodzić do wniosku, że to właśnie była właściwa droga. Steve nie zapomniał o tym, aby pochwalić Logana. Wprawdzie ich tropiciel wydawał się zupełnie odporny na wszelkie przejawy jakiejkolwiek sympatii, ale lubił, gdy jego ciężka praca była doceniana.

Wiedząc, że zbliżają się do celu, jeszcze bardziej zwolnili tempo. Mieli nadzieję, że są przygotowani na wszystko, co może zaserwować im Hydra, ale woleli nie kusić losu.

Gdy wielki kompleks naukowo-wojskowy zaczął wyłaniać się przed nimi spomiędzy drzew zatrzymali się zupełnie.

- Co dalej? - zapytał Bucky. Wprawdzie wyglądał na spokojnego, ale Steve znał go zbyt dobrze, aby dać się oszukać. Wiedział, że przyjaciel jest mocno zaniepokojony samą bliskością ludzi, którzy tak bardzo go skrzywdzili.

- Musimy wybrać najdogodniejsze wejście, włamać się, ukraść Tesseract, zabić kogo trzeba, zniszczyć bazę i uciec - oznajmił Steve, najzupełniej poważnie.

- Zdajesz sobie sprawę z tego, że twój plan ma pewne luki? - zapytał oschle Logan, który korzystając z okazji zapalił cygaro.

- Nie mam lepszego - Rogers wzruszył ramionami. - Poza tym, spójrzcie. Widzicie tamto wejście po wschodniej stronie? To, które wychodzi na parking?

- Co z nim? - zainteresowali się jego towarzysze.

- Jest tam tylko dwóch strażników...

- No pewnie, że tak - prychnął Gambit. - Mon ami, ten parking jest otoczony murem wysokim na dziesięć metrów; jak zamierzasz go pokonać?

- Myślałem, że mógłbyś ogłuszyć strażników przy pomocy... - zaczął Steve, ale w tym momencie Logan zaczął wściekle warczeć.

- Ktoś się zbliża - wysyczał przez zaciśnięte zęby. Z jego pięści powoli wysunęły się ostrza z adamantium. - Wyłaź, wiem, że tam jesteś!

- Gdybym chciał się was pozbyć, zrobiłbym to znacznie wcześniej - prychnął młody mężczyzna, wychodząc spomiędzy drzew. Miał na sobie terenowy strój agenta TARCZY oraz łuk przewieszony przez ramię. Nie było to typowe wyposażenie agentów, a w połączeniu z jego bardzo młodym wiekiem i bezczelną postawą, mogło oznaczać, że mają do czynienia ze słynnym Hawkeye'em.

- Agencie Barton - powitał go Steve, starając się jednocześnie powstrzymać Logana przed wypruciem mu flaków.

- Kapitanie - odparł swobodnie Clint, zupełnie jakby nie znajdował się na skraju śmierci. - Nastąpiły pewne zmiany w planach.

- To znaczy?

- W szeregach Hydry znalazł się zdrajca, gotowy wprowadzić nas do środka - wyjaśnił agent.

- Jakie postawił warunki? - zapytał Bucky. W jego głosie można było wyczuć silny zawód. Nic w tym dziwnego, skoro jego rzekoma zdrada spotkała się z bardzo chłodnym przyjęciem, natomiast dezertera Hydry witano niemal z otwartymi ramionami.

- Chce uniewinnienia - Buck już otwierał usta, żeby powiedzieć, jak bardzo ten pomysł mu się nie podoba, ale Clint powstrzymał go gestem. - Uniewinnimy ją, ale pod warunkiem, że TARCZA będzie mieć na nią oko aż do końca jej życia, nawet po przejściu na emeryturę. Nie będzie mogła wyjść do łazienki tak, żebyśmy się o tym nie dowiedzieli.

- To bardzo wysoka cena za jedną przysługę - zauważył Logan. Dopalił do końca swoje cygaro, rzucił niedopałek na ziemię i zgniótł go butem. - I coś mi mówi, że tkwi w tym jeszcze jeden haczyk.

- I dobrze ci mówi, bo to ja mam ją mieć na oku - zaśmiał się Clint.

- Wprowadzi nas? - Steve spróbował przywrócić rozmowę na właściwe tory.

- Ma nam dać znać, kiedy będzie przyjeżdżać dostawa żywności. To ona zajmie się ogłuszeniem żołnierzy Hydry i wpuści nas do środka.

- Skąd mamy pewność, że nie wyda nas von Struckerowi?

- Pewności nigdy nie ma, ale chyba lepsze to niż zupełny brak planu, co nie?

Barton miał poniekąd rację, ale to nie pomniejszało ich obaw. Kim była ta kobieta? Dlaczego zarówno Barton jak i Fury postanowili jej zaufać? Czy naprawdę nie mieli innego wyjścia? I przede wszystkim: jak mogli przygotować się na jej ewentualną zdradę?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top