2. Na twoje życzenie
Nic nie szło zgodnie z planem. No, może prawie nic. Dzięki specjalnie dla niego przygotowanemu programowi nauczania spędzał mnóstwo czasu z Natashą. Z Samem i Clintem też, ale to w sumie aż tak bardzo mu nie przeszkadzało. Zdecydowanie gorszy był fakt, że Steve szedł jakimś zupełnie innym tokiem edukacji. I to razem z młodym Starkiem, którego z tego właśnie błahego powodu Barnes coraz bardziej nienawidził.
Nie, wcale nie dramatyzował. On i Steve stanowili zespół. Przeszli razem przez gówno, przez jakie przejść mogą tylko najlepsi przyjaciele. I nawet nie chodziło tu o cholerną Hydrę. Od kiedy byli szczylami, polegali wyłącznie na sobie nawzajem. Raz po raz składali obietnice, że nic tego nie zmieni. A teraz? Teraz jakiś smarkacz ze śrubokrętem zajął jego miejsce.
I do tego jeszcze miał czelność rozpraszać go samym faktem swojego istnienia.
James stęknął z bólu, gdy po raz kolejny wylądował twarzą na macie treningowej. Zignorował szyderczy rechot Clinta i podniósł się pospiesznie. Zbyt wiele razy tego dnia zarył nosem w ziemię, by przejmować się kolejnym upadkiem. Nawet śmiech Clinta nie był już tak entuzjastyczny, co przy pierwszym potknięciu Barnesa.
Z resztą, to nie reakcje Clinta go irytowały.
– Jeśli jesteś zmęczony, możesz zrobić sobie przerwę.
Podniósł się powoli i spojrzał z niechęcią na Peggy Carter. Kiedyś wydawała mu się cudowna: niezależna i inteligentna, miała w sobie wszystko to, czego Steve szukał w partnerce. I wszystko układało się świetnie, naprawdę. Aż do momentu, w którym przestało, tylko nikt nie wyjaśnił Jamesowi dlaczego. Wtedy powoli zaczęło do niego docierać, że chociaż Peggy zachwycała się Stevem, to Jamesa nie koniecznie darzyła ciepłymi uczuciami. Patrzyła na niego dokładnie tak, jak na innych żołnierzy – z obojętnością czasem graniczącą z pogardą. W pewnym sensie to rozumiał. Zapewne miała dość dupków, którzy myśleli wyłącznie penisami i dostawali pomieszania zmysłów na widok kobiety w wojsku.
Być może to była jego wina. Niewiele trudu kosztowałoby go udowodnienie Peggy, że nie zaliczał się do takich szumowin. Problem polegał na tym, że teraz już nie wiedział, czy w ogóle jest taka potrzeba. Bo niby dlaczego James miałby starać się zaskarbić sobie sympatię kobiety, która bez słowa odpuściła sobie jego najlepszego przyjaciela?
– Nie ma takiej potrzeby – sapnął, podrywając się z ziemi.
– Ja to bym jednak głosował za przerwą dla wszystkich – zaoponował Clint i James z trudem powstrzymał się przed podbiciem mu oka. Na szczęście dla nich obu, Barton skinął głową w stronę Sama klęczącego przed Natashą, która nie wyglądała na choćby spoconą. Nie dało się tego jednak powiedzieć o biednym Wilsonie, który z trudem łapał oddech.
Carter zmarszczyła brwi z wyraźnym niezadowoleniem, jeszcze bardziej irytując tym Jamesa. Jednak, ku jego zaskoczeniu, niemal natychmiast złagodniała i stwierdziła, że mogą nawet wcześniej skończyć zajęcia, bo i tak zobaczyła już wszystko, co chciała.
– Suka – syknął James, gdy tylko upewnił się, że Peggy go nie usłyszy.
– Co mówiłeś o podobnym słownictwie? – fuknął na niego Sam, wciąż walcząc o powietrze.
– Mnie Steve lubi. Tobie by nie wybaczył.
– Meandry twojej logiki nigdy nie przestaną mnie zadziwiać.
– Meandry? Znasz jeszcze jakieś trudne słowa?
– Dlaczego nie lubisz Peg? – James omal nie wściekł się, że ktoś śmiał przerwać mu sprzeczkę z Samem. Łypnął gniewnie na Clinta i zamarł.
Znad ramienia łucznika, kątem oka zerkała na niego Natasha. Czy odpowiedź na to pytanie była dla niej ważna? Cholera, pewnie tak. W skrupulatności, z jaką wykonywała polecenia Carter, dało się dostrzec szczere uwielbienie. Relacja mistrz-uczeń na poziomie filmów o kung-fu. Świetnie, po prostu świetnie. Stąpał teraz po kruchym lodzie. Jedno złe słowo i straci nie tylko jakiekolwiek szanse na skradzenie Natashy serca, ale i zapewne większość zębów.
– Dała kosza Steve'owi. I to bez żadnego powodu. – Tak, to chyba była bezpieczna odpowiedź. Bo raczej nie powinien się przyznawać, że jego ego krwawiło za każdym razem, gdy Carter rzucała mu któreś ze swoich pogardliwych spojrzeń.
– To on dał jej kosza – sprostowała Romanoff.
Stwierdzenie, że świat Barnesa rozsypał się niczym zamek z kart, byłoby znacznym wyolbrzymieniem. A jednak James miał świadomość, że niewiele brakowało. Runęła bowiem część fundamentu, na którym zbudował obraz swojego najlepszego przyjaciela.
– Co masz przez to na myśli?
– Dokładnie to, co powiedziałam.
– Nie, to nie możliwe.
Natasha przewróciła oczami i odeszła w stronę damskiej szatni.
– Chyba powinieneś pogadać ze Stevem – zasugerował Sam, zupełnie jakby uważał, że James na to nie wpadnie.
– Ciekawe kiedy, skoro cały czas chowa się gdzieś ze Starkiem – prychnął Barnes, na co Barton parsknął śmiechem, który nieporadnie próbował zamaskować kaszlem. – Chciałeś coś dodać?
– Nie, raczej nie – odparł Clint, ale James jakoś mu nie uwierzył. W jego spojrzeniu czaiło się coś złośliwego i przebiegłego, co kazało mu zakwalifikować Bartona do dupków, na których lepiej uważać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top