2. Dajmy sobie szansę
Rogers nie był w stanie wyjaśnić, dlaczego ten wywiad aż tak na niego zadziałał. Albo raczej: doskonale wiedział, o co chodzi, ale akceptacja takiego wyjaśnienia sprawiała mu spore kłopoty. Poza tym, jego akceptacja czy też jej brak i tak nie były w stanie zmienić tego, że od kilku dni jego myśli uparcie krążyły wokół Tony'ego Starka, zupełnie jakby...
Fakt, chłopak był naprawdę inteligentny, błyskotliwy i na swój sposób czarujący. Łączył wszystkie najlepsze cechy swojego ojca, a jednocześnie zostało w nim jeszcze tyle dziecięcej naiwności, aby uparcie wierzyć, że może w pojedynkę zmienić świat.
A może mógł?
Steve mimowolnie zaczął wychwytywać z telewizji, radia i gazet wszystko, co w jakikolwiek sposób wiązało się z młodym Starkiem. Okazało się, że reaktor nie był jego pierwszym osiągnięciem. Miał już na swoim koncie cuda takie jak sztuczna inteligencja obsadzona w roli autopilota samolotu czy podłączona do układu nerwowego proteza kończyny.
Tak, okazało się, że jedną z takich protez miał Bucky. Do tej pory Steve jakoś niespecjalnie się zastanawiał nad tym stalowym cudem protetyki, ale teraz docierało do niego, że doprawdy było to dzieło sztuki. Co więcej - Tony stworzył je dla kogoś, nad kim ciążyły bardzo poważne oskarżenia ze strony TARCZY. Pomagając Bucky'emu nie tylko umożliwił mu próbę oczyszczenia się z zarzutów, ale również przeciwstawił się jednej z najbardziej wpływowych organizacji na świecie.
To wszystko czyniło z Anthony'ego Starka jednego z najbardziej niesamowitych ludzi, o jakich Rogers kiedykolwiek słyszał.
- No, no, no, mon ami! Nie wiedziałem, że to aż tak zaawansowane zauroczenie.
Steve aż podskoczył, słysząc nad swoim uchem głos Remy'ego. Dopiero teraz uświadomił sobie, że od dłuższego czasu rysował w swoim dzienniku portret Tony'ego. Bezczelny uśmiech LeBeau i jego niepokojąco pozbawione białek czerwone oczy, bynajmniej nie wpłynęły korzystnie na jego reakcję. Gwałtownie zatrzasnął dziennik i zerwał się na nogi, mając nadzieję, że uda mu się uciec i uniknąć rozmowy na ten krępujący temat.
Ale kim byłby słynny Gambit gdyby tak po prostu pozwolił mu uciec?
Wystarczyło, że musnął palcem jego dziennik, a rozjarzył się on różowym blaskiem i ze świstem trzepoczących stronic wzbił się w powietrze tylko po to, aby po chwili wylądować prosto na jego otwartej dłoni.
- Słuchaj, Remy - zaczął niepewnie Steve. - To nie do końca tak, jak ci się wydaje...
- Ależ skąd, mon ami! Wszystko doskonale rozumiem - roześmiał się mutant, wertując kolejne strony dziennika w poszukiwaniu innych „dowodów zbrodni". - Nie dało się nie zauważyć, jak na każdej stacji benzynowej szukałeś gazet z artykułami o synu Howarda.
- Po prostu uważam, że jest niesamowity. Czy coś w tym złego?
- A czy ja cię krytykuję, mon ami? - zapytał Remy z zaskakująco poważnym wyrazem twarzy. Wszystko wskazywało na to, że chciał mu się z czegoś zwierzyć, ale nie bardzo wiedział od czego powinien zacząć. Po chwili namysłu oddał Rogersowi dziennik i spytał niepewnie: - Myślisz, że byłbym dobrym nauczycielem?
Steve najpierw chciał się roześmiać, ale na szczęście szybko dotarło do niego, że to nie był żart. LeBeau był zupełnie poważny.
Mimo najszczerszych chęci, nie wiedział, co odpowiedzieć. Brutalnie szczera cisza zalegała między nimi, nawet szum liści otaczających drzew i głośne pokrzykiwania leśnych ptaków zdawały się do nich nie docierać.
Gambit wzruszył ramionami i usiadł na ziemi, dając jednocześnie znać Rogersowi, aby zrobił to samo. No cóż, czekała ich chyba dłuższa rozmowa.
- Jakiś czas temu dostałem propozycję - zaczął powoli Remy. Z kieszeni płaszcza wyciągnął talię i zaczął ją tasować. Gra w karty bardzo go odprężała, dlatego Steve postanowił, że nie będzie zwracał na to uwagi. - Pewnie mi nie uwierzysz, ale złożył ją głos w mojej głowie. Przedstawił się jako Charles Xavier i zaproponował żebym został jednym z nauczycieli w jego szkole dla... takich jak ja. Dla mutantów.
- Nie wiedziałem, że istnieje taka szkoła.
- Ja też nie - Gambit zaśmiał się nerwowo. - Musiała powstać całkiem niedawno. Ten cały Xavier twierdził, że to ma dać szansę młodym mutantom nauczyć się panować nad mocami i pozwolić im w przyszłości normalnie funkcjonować w społeczeństwie. Wiesz, żeby nie musieli wychowywać się na ulicy albo w jakichś innych, równie patologicznych warunkach.
- Dlaczego się nie zgodziłeś?
Gambit uśmiechnął się krzywo. Karty, spowite różową aurą mocy, wirowały wokół jego głowy.
- Wydawało mi się, że to niemożliwe. Że ludzie zawsze będą się obawiać tego co inne i obce, bez względu na to, jak będziemy się starać, aby to zmienić. A potem poznałem ciebie.
- Mnie? - Steve aż podskoczył ze zdziwienia. - A co to ma do rzeczy?
- Po prostu jesteś dobrym człowiekiem, mon ami - roześmiał się Remy. - Dzięki tobie zrozumiałem, że tak naprawdę nie jest ważne, czy świat zaakceptuje te dzieciaki czy nie. Chodzi o to, żeby dać im szansę na poznanie ludzi takich jak ty. Ludzi, którzy będą je oceniać za to, co robią, a nie za to, kim są.
- Ty też jesteś dobrym człowiekiem - odparł Rogers, mimowolnie uśmiechając się do towarzysza. - Ale nauczycielem byłbyś beznadziejnym.
- Tego się właśnie obawiałem - przyznał Gambit. - Ale chyba nic nie stoi na przeszkodzie, żebym chociaż spróbował. Tak samo jak nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś chociaż spróbował się spotkać z Tonym Starkiem, prawda, mon ami?
- Czy ta rozmowa miała na celu jedynie...
- ... wymuszenie na tobie tej obietnicy? - Remy dokończył za niego, a na jego twarz powrócił bezczelny uśmiech dokładnie w tym samym momencie, w którym wszystkie karty powróciły do jego dłoni. - Poniekąd.
Jego pełna samozadowolenia mina nie pozwoliła Steve'owi się na niego długo gniewać. Tym bardziej, że LeBeau miał rację. Nic nie stało na przeszkodzie aby przynajmniej spróbował się z nim spotkać. Był w końcu przyjacielem Howarda, dzięki czemu Tony przestawał być tak bardzo poza jego zasięgiem. Tak, zdecydowanie musiał spróbować.
- Niech będzie - zgodził się, wyciągając do niego rękę, aby przypieczętować tę obietnicę uściśnięciem dłoni. - Jak tylko skończymy tę misję, spróbuję się z nim spotkać.
- A ja spróbuję swoich sił jako nauczyciel - odparł Remy, również podając mu dłoń.
Dopiero później do Rogersa dotarło, że ta rozmowa miała jeszcze jeden cel. To co najważniejsze zostało ukryte między wierszami - miał mu obiecać, że skończą tą misję żywi.
Czego tak bardzo się bał? W końcu to właśnie on pomógł uciec Buckowi i Loganowi z siedziby Hydry. Co takiego zobaczył, że wzbudzało to w nim takie przerażenie? W swoich zeznaniach wspominał o eksperymentach genetycznych i żołnierzach obdarzonych mocami mutantów. Prawdopodobnie teraz posiadali też moce Logana.
No cóż, to rzeczywiście czyniło ich sytuację mało ciekawą, ale Steve nie zgodziłby się na realizację tego planu, gdyby nie widział realnych szans na powodzenie. Musiało być zatem coś jeszcze, o czym LeBeau im nie powiedział.
Właśnie ten fakt sprawił, że Rogers zaczął wątpić w słuszność wszystkich decyzji, które do tej pory podjął. Czyżby w rzeczywistości prowadził ich na pewną śmierć?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top