2
Tony od dawna brał pod uwagę, że prędzej czy później będzie musiał przynieść Coulsonowi coś, co go usatysfakcjonuje. Kilka takich gadżetów od dłuższego czasu miał przygotowane w swojej pracowni, wystarczyło więc zgarnąć te lepsze (oczywiście razem z instrukcją obsługi) i zanieść drogiemu dyrektorowi do gabinetu.
Gabinetu, który zawsze go przytłaczał, bo tak bardzo przypominał gabinet jego ojca. Do bólu klasyczny, staroświecki, ciemny, pełen drewnianych ozdobnych mebli, królewskiej czerwieni i złota wszelkiego rodzaju odznaczeń i nagród.
Poprawił torbę przewieszoną przez ramię, czerpiąc pociechę z samego ciężaru dowodów swojego geniuszu, po czym zapukał do drzwi.
- Wejdź, Anthony – zawołał Coulson. Znając jego obsesję na punkcie bezpieczeństwa, śledził drogę Tony'ego do jego gabinetu na wszystkich możliwych kamerach rozmieszczonych w całej szkole.
Nie ma to jak profesjonalna troska o bezpieczeństwo uczniów.
Stark wszedł do gabinetu i z uśmiechem małego chłopca na twarzy zawołał:
- Cześć, Phil! Co słychać?
Ach, to zniesmaczenie na jego ponurej twarzy! Coś cudownego! Tony wprost uwielbiał zwracać się po imieniu do wszystkich dorosłych, którzy przez wzgląd na jego ojca nie mieli odwagi mu tego zabronić. Zwłaszcza tych, którzy tego nie znosili. A szczególnie Coulsona.
Dyrektor przełknął urażoną dumę i uśmiechnął się do niego anemicznie.
- Myślę, że całkiem dobrze, bo wnioskując po twojej torbie, przyniosłeś mi prezent.
- Nawet kilka! – oznajmił rzucając torbę niedbale (acz ostrożnie) na mahoniowe biurko i od razu ruszył do wyjścia. - Mam nadzieję, że się spodobają pana przełożonym. Proszę pozdrowić Nicka! – krzyknął przez ramię i wyskoczył z gabinetu. Zignorował wołanie Coulsona. Wiedział, że go wkurzy; w końcu nie powinien mieć zielonego pojęcia o istnieniu kogoś takiego jak Nicolas Fury.
Można powiedzieć, że udało mu się upiec dwie pieczenie na jednym ogniu.
Zerknął na zegarek; była dopiero czwarta. Może uda mu się jeszcze zastać Bruce'a w laboratorium. Wtedy – wliczając w to pojawienie się jego nowego obiektu westchnień – mógłby zaliczyć ten dzień do udanych.
...
To, że Bruce Banner będzie spędzał swoje wolne popołudnie w laboratorium, było pewne, podobnie jak to, że Tony zostanie z nim aż do „O-matko-naprawdę-już-tak-późno?!". Było więc już zupełnie ciemno, gdy Happy odwiózł młodego geniusza pod rodzinną posiadłość.
Dlatego właśnie pierwszym, co rzuciło się chłopcu w oczy, były zapalone światła w gabinecie jego ojca. Howard Stark był w domu. Albo raczej: w tym „hotelu", w którym on sam bywał najrzadziej, a jego syn mieszkał na stałe.
- Pan Howard prosił żeby panicz do niego zajrzał – oznajmił radośnie Happy, otwierając przed Tonym drzwi, najpierw od samochodu, potem od domu.
Wtedy właśnie Tony zobaczył drugą rzecz. Albo raczej rzeczy. Na wieszaku wisiała kurtka, która z pewnością nie należała do jego ojca. Co ciekawsze – nie była to również damska kurtka. Ciemnobrązowa skóra, lekko wytarta, krój raczej niezobowiązujący i swobodny niż elegancki. A do tego buty w podobnym stylu. To mogło oznaczać tylko wojskową nieoficjalną delegację. Cudownie. Czyżby Coulson już zdążył donieść jego ojcu, że Tony wie o istnieniu Fury'ego?
Chłopiec westchnął, zostawił swoją kurtkę i buty jak najdalej od rzeczy ich „gościa" i ruszył w kierunku gabinetu ojca. Gdy został mu do pokonania ostatni korytarz, usłyszał coś, od czego ciarki przeszły mu po plecach.
- Howard, proszę, przestań! To łaskocze!
No pięknie. A zatem fakt, że kurtka była męska wcale nie oznaczał, że nie należała do nowej zabawki jego ojca. W sumie nie powinien być tym zaskoczony. Nie pierwszy raz jego ojciec zmieniał orientację.
Drzwi od gabinetu były uchylone, przez co smuga niepokojąco jasnego światła uciekała na korytarz. Może nie powinien im teraz przeszkadzać? Ich przyciszone roześmiane głosy były tak jednoznaczne... Z drugiej strony powinni byli zamknąć drzwi, a poza tym, ojciec sam chciał żeby do niego przyszedł.
Ostrożnie zapukał we framugę i wszedł do środka.
Zrobiło mu się słabo.
- O, Tony! Wreszcie jesteś! Poznałeś już Steve'a? Od dzisiaj będzie chodził do TARCZY...
Jeśli jego ojciec powiedział coś jeszcze, Tony tego nie usłyszał. „Przynajmniej nie nazywa się Clint" huczało mu w głowie, zupełnie jakby to było jakiekolwiek pocieszenie.
To był jego młody bóg, jego chodząca doskonałość, jego rycerz w lśniącej zbroi. Od pasa w górę zupełnie nagi, bez skarpet, zupełnie jakby dopiero co wciągnął spodnie, cały mokry i lepki od czegoś lśniącego z sinymi plamkami biegnącymi wzdłuż żeber.
Dlaczego? Czym sobie na to zasłużył? Przecież dzisiaj był nawet grzeczny...
Uciekł wzrokiem od tego okropnego widoku i powoli zaczął się wycofywać.
- Nie zostaniesz? – zdziwił się jego ojciec, zupełnie jakby nie miał pojęcia, że właśnie zniszczył życie swojemu synowi. Nie, wróć, on naprawdę nie miał pojęcia, że to zrobił. – Myślałem, że powinniście się lepiej poznać. No wiesz, Steve będzie nas teraz dość często odwiedzał...
- Mam jeszcze coś do zrobienia w pracowni – bąknął Tony i zebrał wszystkie siły, jakie mu zostały, by posłać im przepraszający uśmiech i uciec.
Zdołał jeszcze usłyszeć jak jego ojciec mówi do Steve'a:
- Przepraszam za niego. Jest strasznie zamknięty w sobie i nie radzi sobie z nowymi ludźmi.
A więc to z nim było coś nie tak? Czyli wdawanie się w romans z kimś, dla kogo równie dobrze mogłoby się być ojcem jest zupełnie normalne? Cholera!
Jakby tego było mało Steve z bliska (i w połowie nago) był jeszcze wspanialszy. Zupełnie jakby został stworzony do tego, by go czcić i podziwiać. I właściwie tyle by Tony'emu wystarczyło. Absolutnie czysta platoniczna miłość, nic więcej. Teraz nie było na to szans. Jak mógł przyglądać się z boku jego szczęściu, wiedząc, że to jego własny ojciec jest tym, który go uszczęśliwia?
Dobiegł do pracowni i zatrzasnął się w środku.
Światło zapaliło się automatycznie, raniąc jego oczy i wyciskając z nich kilka łez.
- Jarvis, zgaś to cholerne światło! – krzyknął, wyżywając się na sztucznej inteligencji.
- Tak, paniczu Stark.
Przez kilka boleśnie długich godzin próbował zabrać się do pracy, a potem już tylko zasnąć. Nie był jednak w stanie zrobić ani jednego ani drugiego. Myślał tylko o tym, co zobaczył w gabinecie swojego ojca, o tym co musiało dziać się zanim przyszedł, oraz o tym, do czego mogło dojść, po tym jak uciekł. Świadomość, jak niestały w związkach jest jego ojciec, wcale mu nie pomagała. Nie mógł cieszyć się z tego, że Steve kiedyś mu się znudzi, bo to by oznaczało, że te doskonałe, błękitne oczy na widok Tony'ego będą wypełniać się smutkiem, zupełnie jakby to on był temu wszystkiemu winny.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top