Rozdział 6

Nie powiem, że Cię Kocham
(być może podzielę to na 2 części, ale nwm xD)

Ostatnie dwa dni do końca wycieczki.
Jakby to ująć..
Żadnych postępów odnośnie moich kontaktów z Renem.
W dupie z tym.
Może po prostu hormony mi szaleją.

Trzeba się czymś zająć.
Tak, zajęcie się czymś byłoby dobrą decyzją.
- Ayameecchi! - krzyczy jakiś niebieski facet z końca jeziora.
Nie wierzę.
Nie!
Nie nie nie!
- Ayamecchi! Skarbie! Słoneczko! - woła i biegnie mnie uściskać.
Jeżeli ktoś się nie połapał, kim jest niebieskowłosy krzykacz - to Routa.
Ten dziwak co gada po rosyjsku.
- Routa... Hej... - mówię, kiedy on się na mnie rzuca i tuli.
Boże, naprawdę nie mam ochoty teraz okazywać czułości.
Do tego ta kostka boli, co mi dupę wykręca.
UGH!
To boli....
- Ayame - ktoś łapie mnie za rękę. - Chodź tu - ciągnie w swoją stronę.
Patrzę na swojego wydawcę, który ochronił mnie przed miłością od strony Routy.
Ren.
Mogłam się domyślić.
- Jesteś Routa, tak? - pyta, na co chłopak skina głową - Nie atakuj Ayame. Jest pod moją ochroną. - burczy - A teraz idzie ze mną na spotkanie z opiekunem - wzdycha. - I ma skróconą kostkę, więc radzę Ci nie robić dla niej dodatkowego ciężaru - Routa gapi się tępo.
Naprawdę.
Istnie tępe spojrzenie.
- Co? - bąka, jak debil.
To takie w jego stylu.
- Po prostu się już tak na nią nie rzucaj i się na niej nie wieszaj. Bo wtedy ma ból dupy - burczy. - chodź. Mamy za pięć minut busa na miasto. - Dodaje i podgarnia mnie ramieniem.
Robię się czerwona, a on tylko patrzy na mnie z tym pokerfacem.
- Gdzie chcesz iść? - pyta.
- Nie wiem - Wzruszam ramionami, a on sprzedaje mi pstryczka w czoło.
- Ja chcę wiedzieć - Mamrocze - Twoja kostka to tak jakby moja wina. Więc w pewnym sensie chcę odkupić winy i... - zakrywa twarz dłonią - Martwię się.. - szepcze.
Wait, what?!
On się o mnie martwi?!
Moje wielkie paczadła wgapiają się w niego.
- Co kurwa? - pytam, a on ciągnie mnie za policzki.
Tak, znowu.
Jest jak stara ciotka z Okinawy na Święta.
"Ojejku! Ayame! Jak ty się zmieniłaś! Twoja twarzyczka jest taka drobniutka, ptaszyno! Musisz więcej jeść!"
Kutwa, przecież ja żrę cholernie dużo!
Jak ja mam jeść jeszcze więcej?!
To przez ten mój metabolizm.
Heh....
Widać że jestem jakaś niedojebana mózgowo.
A poza tym - Bieganie na konwenty, mimo astmy, ma efekty.
Weźmiesz se dwie lub trzy tabletki i możesz biec!
THUG LIFE!
- Nie bluzgaj w moim towarzystwie - mówi - Bo takiej laski żaden nie zechce - Pokazuje mi język.
Żaden?
Naprawdę?
Spoko.
Mi pasuje.
- Będę wysławiać się, jak mi się podoba - burczę - Facet powinien mnie polubić za to jaka jestem, a nie za to jakich słów używam, czy jak często klnę - wzruszam ramionami, a on się we mnie wpatruje z uśmiechem.
- Jasne, jasne - czochra moją grzywkę - Ale na serio, co chcesz dzisiaj robić? - pyta.
Hm...
A więc...
Rzeczy które lubię robić w dni wolne.
Czytać mangi (odpada) rysować (odpada) grać w ASG (nie ma tu pola, więc też odpada) słuchać moich mózgotrzepnych songów (odpada, bo jeszcze Renifer nam tutaj zmądrzeje).
A więc.... Została jedna opcja.
- Ciasto - rzucam, a on unosi brew z rozbawieniem.
- Co? - prycha.
Naprawdę, nie rozumiem dlaczego się chichra.
- Chcę zrobić ciasto - Burczę - Wygrało drogą eliminacji - Dodaję.
Zakrywa usta ręką żeby jakoś powstrzymać śmiech.
Na próżno.
Śmieje się głośno, serdecznie.
On się tak śmieje tylko do mnie.
Do nikogo innego.
Dziewczyny, a więc tak wygląda śmiech Rena.
Uroczy...
CHOLERA! CO?
Przecież to zjeb.
No ale przecież niedawno zdałam sobie sprawę że go kocham....
Pfu!
To tylko hormony buzujące podczas okresu!
Nic więcej!
- Co? - pyta znowu, nadal się śmiejąc.
- nie rżyj - burczę. - Nie idę do miasta, bo chcę się nażreć ciasta - I moją koślawą, niesprawną nogą robię krok do przodu i staję twardo na ziemi.
Zaciskam zęby żeby nie wrzasnąć.
- Głupia - uśmiecha się perfidnie. Podaje mi rękę - Chodź - To brzmi raczej jak rozkaz niż propozycja.
- Nie, dzięki! Sama pójdę i sama zrobię ciasto, żeby sama je później wszamać! - Warczę i przyspieszam.
Noga mnie strasznie napieprza.
Kutwa!
To cholernie boli!
- chodź - przerzuca mnie przez ramię, jak worek ziemniaków.
Wbija się do jakiegoś budynku i sadza mnie na jakimś stole, biurku....
A..
Jesteśmy w kuchni.
Podpiera się rękami obok moich ud i oddycha głęboko.
- Składniki - Mówi po chwili.
Patrzy mi w oczy.
Jest niebezpiecznie blisko.
Niebezpiecznie jak....
JAK WĘŻE RZECZNE!
Fonsze rzeczne
Tudududu
Są niebezpieczne.
- Em... - Wyciągam telefon i notatki.
Brownie.
Pokazuję mu podpunkt "Składniki"
- O kuźwa. Dużo tego - Wzdycha - Dobra. Jakoś sobie poradzimy - wzrusza ramionami i pomaga mi zejść.
Co mu się zachciało w troskliwego misia bawić?
Teletubisia?
Trinky Winky kurfa!
Idziemy do busa.
Oboje siadamy w tym samym.
To ostatni. Wszyscy już pojechali....
Ren mówi coś, samochód rusza, a mnie zaczyna atakować choroba lokomocyjna.
Opieram głowę o szybę i zamykam mimowolnie oczy. Głowa mnie napieprza jak na ostrym kacu.
Huh...
Zasypiam.
I jakimś dziwnym trafem budzę się na ramieniu Rena, z jego głową opartą o moją, kiedy on sobie ładnie i słowo śpi.
Brawo Ayameś!
Widzisz teraz śpiącego Rena!
Zdjęcie zrób i na insta!
Kuźwa.
Wygląda słodko.
Podnoszę delikatnie głowę i spuszczam jego łeb na swoje ramię.
Wzdycham.
- Panie kierowco, daleko jeszcze? - pytam znudzona.
Zaczyna padać.
Jak fajnie!
Po prostu zajedwabiście!
Pada, jestem sama w samochodzie z dwoma osobnikami płci brzydkiej i co?
Mam czekać aż któryś mnie zgwałci?
Zerkam na Rena.
Wtula się we mnie jeszcze bardziej.
Kładę mu rękę na włosach.
Są takie mięciutkie....
Uśmiecham się do siebie.
Opieram brodę na jego głowie.
Pachnie szamponem z Biedronki.
Nostalgiczne.
Uśmiecham się pod nosem.
Kiedy to byliśmy tak blisko?
Pod świadomie całuję go w czubek głowy.
Mamrocze coś pod nosem i się kręci.
Robi dziwne miny...
To takie....
Dziwne.
Wygina się jakby tańczył na rurze.
Wginam śmiało ciało, co?
Prycham.
On jest okropny
Nienawidzę go.
Ale dlaczego nie potrafię przestać się ramienić, lub trzymać się od niego z daleka?
Wzdycham.
Bus się zatrzymuje.
Kujam go palcem w jego krzywy ryj.
- Ren, cioto, wstawaj - burczę - Jesteśmy na miejscu - dodaję.
Oczy ma nadal zamknięte.
Wspina się do mojej twarzy i sprzedaje mi krótki pocałunek w policzek.
Strzelam buraka.
Co?
CO?
- Ren? - szturcham go znowu. - Cholera! Ren, wstawaj! - rzucam nim niczym książkami w torbie w poszukiwaniu długopisu.
Kuźwa.
Ten koleś jest straszny!
- REN! DUPKU! - Krzyczę mu prosto do ucha.
O. Widzę okno.
Taka pustka w jego łbie?
Naprawdę?
Huh...
Może jednak...
- Chuj ci w ucho - mówię.
A co? W dupę może lubi.
Wysiadam, a on mnie łapie za nadgarstek.
Kuźwa.
Na hasło "chuj" się obudził.
- Nie bluzgaj. Ile razy mam ci to powtarzać? - burczy i wychodzi za mną. - Co pierwsze? - W ogóle, to po co mnie tu ciągnie?
Widział przepis, spis składników, powinien umieć znaleźć wszystko sam....
- Najpierw czekolada mleczna. Znajdziemy ją w każdej cukierni, więc możemy pójść po nią na końcu... - wymieniam.
Zerkam na niego.
Kuźwa!
Przestań grać w OSU frajerze!
- słuchaj jak mówię - wzdycham.
- Słucham przecież - wyłącza komórkę i wciska do kieszeni czerwonej bluzy - Powiedziałaś że po czekoladę idziemy na końcu. Ja proponuję pójść do jakiegoś marketu, tam jest wszystko - wzrusza ramionami.
Cholerka!
Ma rację.
Dlaczego ten wszarz ma rację?!
***
- Dobra.. Ichiba Market - stwierdzam wchodząc do sklepu.
Patrzę co i jak.
Czekolada - jest.
Mąka - jest.
Mleko - jest.
Jajka - są.
Prawie koniec listy zakupów.
No i niedługo uwolnię się od Rena.
Chyba że będzie chciał robić ciasto.
Wtedy to mu dam jedynie do zrobienia krem.
A krem będzie z torebki.
Więc tylko wspie zawartość torebki.
Proste? Proste.
Patrzę na półkę.
Kuźwa.
Wiórki czekoladowe.
Są na samej górze około 2 metrowej półki.
Cholera.
I to właśnie ten moment w którym przydałby się mężczyzna.
Najlepiej wyższy ode mnie.
Wspinam się na palce.
Fuck.
Nijak się nie da sięgnąć po to gówno.
Ktoś łapie mnie w pasie i podnosi.
Zerkam na ten podciągacz.
Jakiś stary dziad w mocherowym berecie.
CHOLERA! PEDOFILIA W BIAŁY DZIEŃ!
GWAŁTY W ŚRODKU SKLEPU!
KUŹWA! (od autorki - wyłącz ten Caps lock bo mi sąsiadów obudzisz xD)
Wierzgam i kopię swego oprawcę.
MOJE DZIEWICTWO JEST JUŻ ZAREZERWOWANE DLA KOGOŚ INNEGO!
- ZBOCZENIEC! ZBOCZENIEC! GWAŁCĄ MNIE! GWAŁCĄ! Pomocy! Policja! - drę się.
Wierzgam.
Przewalamy się.
- Kuźwa! Ayame! Co ty odpieprzasz?! - krzyczy.
Wyrywam się z uścisku.
Patrzę na swojego gwałciciela.
- Ren - stwierdzam. - Czemu mnie gwałciłeś? - unoszę brew.
- Takiej to bym nawet palcem nie tkną - burczy i wstaje.
Zerkam na niego.
Prycham.
Boże...
Wygląda jak jakiś niedojebany mózgowo zboczeniec.
- Ten berecik to... - mówię, na co on przewraca z ignorancją oczami.
Wskazuje głową na jakieś półki niedaleko.
- Zniżka jest. Chciałem poprzymierzać dla beki - wzdycha.
Kto ty? Baba jesteś?
No co?
W bajkach Disneya często jest taka scena - Dziewczyny biegają po sklepach i się ciągle przebierają. Koniec końców nic nie kupują i lezą dalej w tych samych szmatach, w których przylazły na początku.
- Wyglądasz jak pedofil - burczę - zdejmij ten pieprzony berecik. - dodaję - Francuzeczko - prycham.
Wyobraźnia pracuje.
Ren w francuskim filmie.
Gra baletnicę.
Z różowym rondem.
Nie wierzę.....
Mam jakiś zjebany mózg.
Moja wyobraźnia jest jakoś cholernie niereformowalna.
Kuźwa.
Chyba to narysuję.
I... Teraz to ciągle mam przed oczami.
Boże...
Zaczynam się śmiać, a on gapi się na mnie jak na debilkę.
- Śmiejesz się jak umysłowo chora - stwierdza z pokerfacem i zabiera mi koszyk z zakupami.
Zdejmuje wiórki z półki i zerka na mnie pytająco.
- To wszystko - oświadczam, na co on tylko się uśmiecha.
Idziemy do kasy, gdzie mam ochotę zaśpiewać Psalm stojących w kolejce.
Raczej no... Wyjęczeć.
Mój śpiew jest równy wyciu najedzonego morsa.
- wiecie... Wiem że ciąża to zachcianki i takie rzeczy, al tyle czekolady to źle. Niedobrze wpłynie na maluszka - stwierdza ekspedientka, na co ją strzelam facepalma.
- Psze Pani, ona nie jest w ciąży - wzdycha Panicz - Widzi pani gdzieś tutaj brzuszek? - jest cały czerwony.
Prycham.
- Ah tak... - ta laska jest zszokowana - 1550 jenów - mówi kasjerka.
Wykładam rękę do jednej kieszeni.
Nie ma.
Do innej kieszeni.
Nie ma.
Obmacuję spodnie.
Jakiś papierek.
Wygrzebuję go.
Kuźwa! Rachunek z Biedry.
- co jest? - wzdycha Panicz.
Nie wzdychaj mi tu, bo muchy zdechną.
Od tej wspaniałej woni twoich trujących wyziewów.
- Em... No... Em... - kręcę palcem wskazującym wokół drugiego palca wskazującego i wpatruję się w to, jakże wspaniałe, zjawisko. - hajsu mi się zapomniało... - mówię cicho.
- Nie pierdziel - przeczesuje włosy palcami - Jesteś naprawdę taka głupia? - prycha.
No co? Zostawiłam hajsy w innych spodniach!
Tak właśnie powinnam mu powiedzieć.
Więc czemu do cholery jasnej się nie odzywam?!
- Dobra. - wyciąga portfel i podaje ekspedientce pieniądze - Powinno być równo - rzuca i bierze torbę z zakupami. - Chodź głupia - rozkazuje i pcha mnie lekko swoją, flakowatą jak meduza, klatą.
- Okey to teraz.... Do domu! - stwierdzam - raczej do obozu. Ale że aktualnie mieszkamy w nim przez ostatnie kilka dni można to nazwać domem. Nie że mi się podoba... Chociaż źle też nie jest! Jest bardzo fajnie! No ale osobiście wolę siedzieć w domu w dresie i fapać do Haru z Free... Kuźwa! Co ja pierniczę?! - pięknie.
Gadam głupoty.
Fuck fuck fuck fuck fuck
Fuckfuckfuckfuckfuckfuckfuck
FUCK!
- Jesteś naprawdę dziwna - prycha.
Powstrzymuje śmiech.
Wygląda nawet słodko.
Trochę jak em...
IB! Chociaż bliżej mu do Mary, bo ka tak parszywy charakter, ale csiiiiii!
- dobra, chodź - popędza.
Wychodzimy ze sklepu, a on targa całe nasze dzisiejsze skarby.
Odnośnie czekolady jestem jak Gollum.
Mój sssskarb.
Gdzie jest mój sssskarb?
W dupie kuźwa!
Jak nie miał nic w tej cholernej kieszeni, znaczy że musiał coś mieć. A skoro ty nie miałeś tego cholerstwa w łapach, to mogłeś się domyślić że ma je w tej kieszeni!
Proste? Proste!
Więc czemu nikt nie ogarnia?
Zerkam na Rena który, nawet teraz, ignoruje telefony jakiejś laski.
Kuźwa, skoro nie chce z żadną gadać to niech wyłączy ten pierdzielnik, bo ta muzyczka z Nyan cata mnie wnerwia!
- Jesteś straszny - prycham. - Posejdonie, Królu spłuczki toaletowej - śmieję się, a on kładzie mi rękę na głowę i przyciska do parteru.
Dlaczego Posejdon?
Em... Fajna, krótka historyjka.
*Special (znowu xD) *
Początek szóstej klasy podstawówki.
Akurat miałam jeden z tych dni kiedy napieprzał mnie baniaczek i siedziałam cały dzień w bibliotece, odsypiając nocki zerwane przez Wiedźmina.
- Ayame! Ayame! AAAyaaaameee! - darł się i szturchał mnie w ramię.
Natychmiast się podniosłam z krzykiem "CO DO CHOLE--" nie dokończyłam, bo spojrzał wtedy na mnie tym wzrokiem zbitego psiunka.
Widząc to mocno go przytuliłam.
Kuźwa. Jaka ja byłam wtedy naiwna.
- Co jest Haru? - zapytałam, na co on spojrzał skrępowany.
Huhu. Że teraz nie jest tak że do wszystkiego leci do mnie. Beka by była.
- Muszę do łazienki, ale nie wiem której - powiedział.
ŻE CO? - przeszło mi przez myśl.
- NIE MOGŁEŚ WYBRAĆ PIERWSZEJ Z BRZEGU?! - krzyknęłam, na co on odpowiedział zdziwionym spojrzeniem, czym chciał pokazać jak bardzo irracjonalne było to co powiedziałam.
- Em... Nie - rzucił tylko i wziął mnie za rękę - idziesz ze mną, i koniec - stwierdził i pociągnął mnie za sobą. - Ale po co? To męska toaleta? - piszczałam.
Uśmiechnął się szatańczo.
- Będziesz pilnować mi drzwi, żeby nikt nie wszedł - odpowiedział, na co ją tylko przekręciłam z ignorancją oczami.
Dziwak.
Kuźwa, ale to był mój dziwak!
A teraz co? Ekspedientki myślą że mam z nim bachora!
Że zaszłam z nim w ciążę.
W każdym razie, do tematu.
Zaciągnął mnie do łazienki na piętrze, i wbił się do pierwszej kabiny.
Czułam się nieswojo (bo, kuźwa! Dziewczyna w kiblu dla facetów! I to nie pierwszy raz było! Fetysz taki?)
Przybyło wtedy do tego siedliska zła kilku chłopaków i gapili się na mnie.
Natychmiast zrobiłam się czerwona i skupiłam wzrok na butsach.
- Aaayaaameee! - darł się.
- Tak? - zapytałam cieniutkim głosikiem.
- Papier rzucisz? - zapytał, i stanął na desce od kibla.
Wzięłam rolkę papieru, a że jakimś Jordanen nie byłam, nie trafiłam w niego, a on się wyjebał.
Usłyszałam głośny plusk.
Otworzyłam kabinę.
Siedział tam, z tyłkiem w kiblu i, całe szczęście dla mych pięknych oczu, spodniami założonymi na dupę. Sisi robił, czy jak to szło.
- KUŹWA! HARU! - zawołał któryś chłopak - Jesteś Królem Wód słonych! - wykrzyknął.
- Posejdon! - dodał inny.
- Posejdon, Król spłuczki toaletowej! - zawtórował inny.
Kuźwa, ile ich tam było?
I w ten oto sposób powstał Posejdon, Pan i Władca spłuczki toaletowej i okolicznych miejsc użyteczności publicznej w celach wypróżnienia się.
Trzeba skrócić tą nazwę.
*Koniec specjala* (od autorki - możemy to zaliczyć do wspomnień Arisacchi :3)
Zaczynam się psychopatycznie śmiać, co on odbiera za atak kaszlu i uderza mnie w plecy.
- Ała... Za co to? - burczę.
- Za twoją głupotę, i - uśmiecha się parszywie - myślałem że zbiera ci się na kłaczek - dodaje.
Kopię go w kostkę, a on się tylko śmieje.
- EJ! TO NIE JEST ZABAWNE! - Powtarzam czynność, ale trafiam w jego kolano, a on z bólu zwija się lekko przez co jego oczy znajdują się na poziomie moich.
Oboje stajemy się czerwoni.
Przybliża swoje usta do moich i łapie mnie za dłoń.
Odsuwa się szybko i zakrywa swój krzywy ryj ręką.
- Co.. Co to miało być? - pyta raczej siebie niż mnie. Ale w dupie z tym.
- Nie mam pojęcia - wzdycham i staram się ukryć buraka na mordzie.
Zabieram mu siatkę z zakupami i idę szybko.
Kuźwa, z tego wszystkiego zapomniałam nawet że mnie noga boli.
I po co o tym wspominałam....
Hehe... He....
Noga znowu mnie napieprza, a mi tylko dupę z bólu wykręca.
Siadam na ławce i patrzę jak mi pulsuje kopyta.
Em...
Usztywniacz mi zjechał.
- Ayame... - kuca naprzeciw mnie - nie bierz tego do siebie, to był zwykły impuls - rzuca i zerka na moją kostkę - hehe... - sztuczny śmieszek - Poradzimy sobie jakoś - stwierdza i zaczyna bawić się usztywniaczem.
Patrzę się na Rena poprawiającego mi bandaż.
Przychylam głowę.
Włosy opadają mu na twarz, na co on osobiście nie zwraca uwagi.
Wyciągam rękę i zgarniam jego grzywkę w lewo.
- Co ty robisz? - pyta, na co ja wzruszam ramionami.
- wyglądało jakby Ci przeszkadzały - mówię, a na jego twarz przybywa uśmiech.
- Jesteś słodka - prycha.
Nauka na przyszłość - nigdy nie nazywajcie mnie Słodką!!
- Co Kurwa? - unoszę brew, a on sprzedaje mi pstryczka w czoło.
- Słodkie dziewczyny nie używają wulgaryzmów - mówi stanowczo - A jesteś słodka. - dodaje ciszej - I śliczna. Pasujesz do ludzi - jeszcze bardziej scisza swój głos. - tylko że nie chcesz w to uwierzyć - kładzie mi rękę na głowie i czochra włosy - dobra, chodź - pomaga mi wstać.
Matkujący Ren jest....
Jest uroczy.
Zachowuje się tak jakby interesowało go moje zdrowie i samopoczucie.
Strzelam buraka kiedy splata nasze palce.
To jest takie...
Hrhejejrh.
Tak.
Tak właśnie myślę.
To jest dziwne! Tego w słowa ubrać nie potrafię!
Kuźwa! Co się ze mną dzieje!
Mózg mi prostują!
Nieeeeeeeeee!
- dobra. Bus jest - Stwierdza kiedy wchodzimy na parking przy sklepie monopolowym "Inne piwa".
Jakiś menel siedzi na ławeczce i popija Kasztelana.
Nie, czekajcie...
To nasz kierowca (od autorki - i tutaj taki face palm xD)
Żeby komuś kto pije dać robotę kierowcy....
Taka osoba nie powinna pić.
Tylko na ważne okazjs, typu ślub kuzyna.
- o cholipka - mówię - masz prawo jazdy? - pytam, na co on odpowiada szybkim, krótkim "Nie".
Nie ma to jak znajomy z rozwiniętą elokwencją.
- i co misie? - zapytam się tylko tyle, SKĄD ROUTA WYSKAKUJE?!
Ten chłopak pojawia się dosłownie znikąd.
- Hm... Ta bluźniercza pijaczyna jest waszym kierowcą? - na to skinam głową - jiog, geuwaneun amudedo gal su eobs-eo - burczy pod nosem w jakimś cholernie dziwnym języku (od autorki - Dla jasności, to był koreański. "Cholera, z takim to nigdzie pojechać nie można") i idzie w stronę pijaka.
Coś gadają, on daje coś Roucie i Idiouta wraca do nas z uśmiechem.
- Lecim na Szczecin - rzuca i otwiera drzwi busa.
Wsiadam, a on stara się jakoś wsadzić kluczyki do stacyjki.
- Routa... - on odpowiada tylko krótkim "Hm?". Elokwencja so much - Czy ty już kiedyś jeździłeś samochodem? - pytam.
W lusterku widzę jego przerażoną jadaczkę.
W co ja się wkopałam, się pytam.
- em.... W GTA się liczy? - w jego głosie słyszę szczyptę drwiny, żartu i... Strachu.
Albo podniecenia.
Jeżeli jego głos robi się piszący kiedy jest podniecony, to równie dobrze mogło być tak.
- DEBIL! GŁUPEK! - krzyczę.
Ren obejmuje mnie ramieniem i przyciąga do siebie.
- Jedź - rozkazuje, a niebieskowłosy craz'ol naciska pedał gazu z uśmiechem szatana.
Panicz sprawdza czy jestem dokładnie zapięta i trzyma mnie przy sobie, jakbym była z jakiegoś delikatnego materiału.
Nie jestem ze szkła. Niech przestanie mnie tak kisić przy sobie.
Czuję się jak jakiś ogórek.
Fu

Ogórki kiszone.
Ble. Fuj. Fuj.
Pfu!
Korniszony lepsze (od autorki - jedna z nielicznych spraw w których się z Ayameś zgadzamy xD)

Jedziemy w całkowitej ciszy, nie licząc oczywiście okrzyków Routy typu "Jak jeździsz frajerze?!", "Uczyła jeździć Cię kobieta?!", "Ale ze mnie kozak, przyspieszyłem na liczniku", i jeszcze wiele wiele innych
Koniec końców tylko około pięciu razy bałam się iż skończę w grobowcu.
Kuźwa.
Aż mi się przypomniało koreańskie Playful Kiss.
"czy Chcesz umówić się ze mną, czy ze mną być. Czy pocałować mnie, czy mnie objąć. Czy wolisz być ze mną do końca, czy umrzeć?"
Czy jak to szło.
W każdym razie ten chłopaczek był dupkiem i debilem.
I zawsze taki ulizany, bleh!
Yuki Furakawa lepszy!
Idealnie zagrał Irie-kuna!
I jak się trochę uśmiechał byk taki słooooodki!
Kuźwa. Znowu mi się fangirl włączył.
Fuck.
- Ayame, co ty się tak tulisz? - prycha Ren.
Otwieram do tej pory kurczowo zamknięte oczy.
Trzymam jego rękę w objęciach, jakbym chciała go uchronić przed wypadnięciem przez okno.
Chociaż chętnie sama bym go przez to okno wyjebała.
- Dobrze, Ayamecchi! - bus staje, a Idiouta się odwraca do nas - Już jesteśmy! - unosi pięść w triumfalnym geście.
Wysiadamy i zerkamy na karoserię.
Chłopie, ty to zniszczyłeś!
- em... Ten bus...... Wygląda jakbyś gwałcił nim drzewo - stwierdza Paniczyk.
- Coooo? No jest mała ryska... Ale nie widać... - Routa robi minę zbitego szczeniaczka.
- Poczekaj. Naprawię to - rzuca Zjebek i idzie po coś do domku.
Wraca po pięciu minutach z wielką torbą na ramieniu.
Wyjmuje z niego puszkę sprayu i podchodzi do naszej Formuły 1.
- Hahahahahaha! - śmieje się szatańczo i macha puszką na wszystkie strony.
Po chwili odchodzi.
- 35?- unoszę brew. - czy może to - wskazuję na pseudo trójkę - to to może cycki? - pytam, a Routa prycha.
- To trzy, ale skoro tak bardzo tego chcesz to... - potrząsa sprayem i robi dwie kropki w miejscu cyckowych sutków - to masz. - podrzuca metalowe cholerstwo i łapie - chociaż twoje własne od tego nie urosną - uśmiecha się szatańczo.
Zajebię go.
Jak kocham Boga, zajebię go.
- dobra, chodź - popędza i idzie do kuchni - do mnie moja desko! - woła.
Naprawdę go zajebię.
***
Wchodzimy do kuchni i rzucamy nasze ssskarby na blat.
Ładnie wszystko wyjmuję i ustawiam.
Dobra.
Najpierw ciasto.
Wrzucam składniki i miksuję aż zrobi się jednolita masa.
Kuźwa, wygląda jak gówno.
A ja to gówno będę jeść.
Em... To się wytnie. (od autorki - a wcale że nie xd)
Wyjmuję blaszkę i wlewam całą zawartość miski (a może lepiej "nocniczka"?)
Wstawiam do piekarnika i ustawiam 150 minut.
Zaraz.... A może to było piętnaście?
E tam.
Co się stanie? Co najwyżej będzie węgiel.
Będzie czym w piecu palić.
Siadam przy stoliku naprzeciw Rena jedzącego resztki wiórków czekoladowych, jak chipsy.
- Wiesz co? - zerknął na mnie - Przepraszam - na te słowa uniosłam brew.
- Z-za co? - zaczynam się jąkać.
Pięknie.
Denerwuję się i się jąkam.
Znowu.
- A co? Zawsze lepiej przeprosić na zapas - prycha, na co ja walę minę WTF - już nic. Skoro ci to nie robiło problemu to spoko - czochra mi włosy.
Przez niego grzywka przestaje mi zjeżdżać na lewe oko.
Ugh!
Robię się czerwona.
- Nie bądź baba. Nie strzelaj mi tu teraz buraka - burczy i poprawia mi grzywkę tak, że zjeżdża mi na pół twarzy.
Już tak lepiej.
Nie chcę żeby widział jak spalam buraka.
Bo będzie mógł mnie wyśmiać.
Patrzy mi w oczy.
- Ayame Murasaki, muszę Cię o coś zapytać - jego ton jest strasznie poważny - Ayame, czy wiesz że...
- chwila, czy to pytanie ma trzy słowa? - przerywam mu.
Czyli że to on chce zrobić ten pierwszy krok?!
Dobra.
Niech mu będzie.

Wgapiam się w niego uważniej.
- TAK! Skąd widziałaś? - jest taki uśmiechnięty, jak małe dziecko. Co źle wróży w jego wykonaniu - Ayame Murasaki czy wiesz że coś się przypala? - wskazuje głową na piekarnik.
- Kuźwa! Moje brownie! - krzyczę.
Idzie za mną do kuchni i opiera się o blat.
- Cholera, choler, cholera! - mówię i szybko wyjmuję węgiel z tego cholernego piekarnika.
Rzucam na stolik niedaleko.
Wypuszczam powietrze z ulgą i obserwuję dymiący zakalec.
Ren wgapia się we mnie ze śmiechem.
- No co? - pytam.
- Nic - wzrusza ramionami - tylko nie wiem jaki facet Cię zechce, skoro nie potrafisz nawet zrobić zwykłego ciasta - znowu się rży jak koń.
Eryk! Koń kuleje! Koń kuleje!
Stare, dobre polskie kino.
Pfff.
Co ja gadam?
Polskie filmy są do dupy.
No ale Karino był nawet znośny.
Historia niby poruszająca za serduszko, a ja się skupiłam tylko na Eryku i tym faceciku od niego.
Najlepsze postacie.
- ty.... Czy ty słyszysz spalanie? - wracamy spojrzeniem na niedoszłe brownie.
Płonie.
TO SIĘ PALI!
OGIEŃ ZŁY!
- To gówno Płonie! - krzyczy - wielki smród będzie! - dodaje.
- Czekaj! Mam pomysł! - stwierdzam.
Idę szybko po gaśnicę i strzelam z tego cholerstwa.
Ciśnienie zbyt mocne i ten wylot lata w każdą stronę, ale nie trafia w to cholerne brownie!
Za to trafiłam w Rena.
Jakimś cudem udaje mi się tego gówniaka wyłączyć i rzucam to coś w kąt.
Zerkam na Rena.
No cóż... W końcu wygląda jak mężczyzna.
Ma brudkę z tej piany.
- Kurrrrrrrrrrfaaaa - głos mu drży - Ziiizizizizimnnnoooo - dodaje.
Zdjemuję dresową bluzę i jako tako owijam go nią.
Trzęsie się.
- Idź na dwór. Jest chyba z plus dwadzieścia. Jak się położysz na słońcu będziesz w raz dwa gorący jak Bishe z haremówek - rzucam.
Wypycham go za drzwi i biorę się do roboty.
Trzeba to ogarnąć zanim Hanabusa tu przybędzie....
Cholerka....
Słyszę ślizg.
Zamykam oczy i zaciskam zęby w modlitwie głoszącej tylko jedną formułkę, a mianowicie "Oby nie Hanabusa Oby nie Hanabusa." i tak w kółko.
Takie "Oby nie Hanabusa" w okresie.
Otwieram oczy i zerkam na ofiarę.
Kuźwa, trzeba było się modlić do Yato.
- Cholera. Co tu się do dupy Maryni stało?! - krzyczy wstając.
- Em... Słodka demolka? - uśmiecham się najsłodziej ja tylko potrafię - Małe bum bum? - niestety, nadal nęka mnie tym swoim słynnym morderczym spojrzeniem.
- Widzimy się Jutro - burczy i wychodzi z kuchni, ledwo łapiąc równowagę.
No pięknie, spadł na mnie gniew Hanabusy.

****
- No i tak wygląda wasz dzisiejszy dzień - mówi podsumowując cały rozkład dnia który sporządził dla naszej grupy - hop siup. Do roboty - popędza.
Wszyscy, poza Renem - on jest Thug life - salutujemy i rzucamy się do roboty.
- Dobra, to wy się bawcie w robotników, ja idę nad jezioro - odchodzi - a! Ayame! - woła i zerka na mnie przez ramię - uważaj na siebie. Znając ciebie znowu gdzieś wpadniesz - dodaje i wkłada ręce do kieszeni swoich luźnych spodni.
Denerwuje mnie jego charakterek.
Taka burżuazja.
Chujcyn.
Jak wygląda nasz dzisiejszy plan dnia?
Po prostu mamy posprzątać większość terenu obozu.
Te wszystkie papierki i takie inne gówna.
Jeżeli szybko skończymy reszta dnia będzie dla nas.

Zbieram każdy papierek jaki zobaczą moje piękne oczy i wpycham go do torby.
Hiro został zmuszony przez Hanabusę pomóc w myciu okien.
Więc nie będę miała wielkiej pomocy z jego strony.
- NIE! NIE WAŻ SIĘ TEGO NIKOMU MÓWIĆ! - Słyszę krzyk Hiro i wyglądam zza krzaków.
Obserwuję go i psorka.
Hiro jest wściekły, a Hanabuś tylko się cieszy.
- Ale czemu nie? W końcu każdy by chciał żeby wszyscy wiedzieli o tym jaka to jego rodzina jest niesamowita - prycha psorek.
- Nie szantażuj mnie. Zachowujesz się jak jakiś pierdzielony gówniarz - warczy Hiro.
Zaraz, Hiro używa ostrego słownictwa?
To do niego nie podobne.
No i ten no...
To do niego nie podobne.
- Bo niby ty to jesteś dojrzały - prycha Hanuś.
Taki ton do niego też nie pasuje.
- Ja w przeciwieństwie do ciebie staram się tak zachowywać. - Hiro, nie warcz tak.
Bo się przestraszę.
- to Twoje dojrzałe podejście? Udawanie uśmieszku i skupienie całej swojej uwagi na Ayame? - wyjmuje coś z kieszeni. Chyba jakieś cukierki, lub coś takiego. W każdym razie jakieś słodycze - To jest dojrzałe podejście, dwa papierosy to trzy lizaki - stwierdza. - rusz się z tym myciem okien, bo tylko ty tutaj nie ruszyłeś dupy - burczy - Ayame już skończyła, widziałem jak zbiera wszystkie papierki po lizakach które porozrzucałem - robi minę myśliciela - ciekawe czy wie że to moja wina.... - teraz już wiem.
- Po prostu nic nie mów, nie chcę żeby dowiedziała się o tym że jesteśmy-- - i ktoś zakrywa mi uszy.
Po chwili to samo robi z oczami.
Odkrywa jedno ucho.
- Ayame, nie nauczyli Cię że nie ładnie podsłuchiwać?- pyta.
- Ren. Opanuj emocje - warczę. - puść mnie - rozkazuję.
- Poczekaj jeszcze.... - szepcze - dobra. Już - rzuca.
Kiedy znów mogę patrzeć Hanabusy już nie ma.
Za to Hiro wrócił do mycia okien.
Odwracam łeb.
Ren przeskakuje przez krzaki, niczym gazela.
Kurde. Ten to ma zgrabne nogi.
Idę do Hiro.
- Cześć - uśmiecham się - sorry za to że musisz robić - wzdycham - tak to jest j beztalencie zabiera się za robienie ciesta - prycham.
- Nie martw się miśka! - podgarnia mnie ramieniem - dla ciebie zniosę ten cholerny chemiczny płyn o słabej jakości który jest wyprodukowany w Polsce! - mówi anarchicznym tonem.
Ahaa....
Fajnie....

Zerkam w stronę lasu.
Ren opiera się o drzewo i uśmiecha w moją stronę.
Układam usta w bezgłośne "nienawidzę Cię", na co on odpowiada cichym "Ja ciebie bardziej" i odchodzi.
Hiro opowiada mi o jakimś zapierającym dech w piersi wydarzeniu, które mnie gówno obchodzi.
Patrzy mi w oczy.
- Cieszę się że tu jestem. I że wtedy przy moim stole jadłaś to tiramisu - uśmiecha się promiennie i kładzie mi ręce na ramionach.
- Ayamecchi! Zbiorę za ciebie resztę papierków! Nie możesz tak męczyć swojej kostki! - zza krzaków wyskakuje Routa.
Zabiera mi worek i ten dziwny kijek... Nazywał się chyba "chwytak do śmieci".
No i popierdala przez las z krzykiem.
Kuźwa, ten to jest jakiś psychiczny.
- dobra to ja idę... Pa - macham mu na pożegnanie.
Pięknie.
I teraz muszę popierdzielać za Ciautą niczym Dumbledore!
Kłócimy się o zbierak. Co do czego wygrałam.
No i idziemy od śmiecia do śmiecia, przekrzykując siebie nawzajem.

***
- Widziałam że Cię tu znajdę! - wołam.
Jestem około dwanaście metrów za Renem.
Stoi przy płocie i wgapia się w dal.
- Jak Twoja kostka? - pyta.
Zerkam na zabandażowaną nogę.
- Spoko. Dzięki za wczoraj - wzruszam ramionami i wciskam ręce do kieszeni czarnych dżinsów.
- Ja ci nie będę za TO dziękował - mówi.
Od razu w głowie mam ten widok.
- Przepraszam! To moja winaa - jęczę.
- Twoją winą były też nasze dzisiejsze prace - mamrocze.
- ty i tak nic nie robiłeś - stwierdzam, na co on wybucha śmiechem.
- Racja - rzuca.
Podchodzę do niego.
- A więc... Co tu robisz? - pytam, na co on na mnie zerka.
- Zimno ci nie jest? - burczy.
Pięknie, zauważył moje sine łapki.
- Nie! Nie martw się - zaprzeczam, na co on reaguje morderczym spojrzeniem - no, może trochę - ulegam, a on się tylko uśmiecha.
Zdejmuje bluzę i zarzuca mi ją na ramiona.
Zaciąga mi kaptur na głowę i prycha.
- A teraz patrz - rzuca i wskazuje głową na słońce.
Ma śliczny czerwony kolor i chowa się za górami.
Jego promienie rozstrzeliwuje się na wszystkie strony.
- jej! Wygląda całkiem jak apokalipsa! - wołam z uśmiechem, na co on reaguje głośnym parsknięciem.
- jesteś niesamowita. Takie coś jak apokalipsa Cię zachwyca. To jest nienormalne - uderza face palma.
- Ren, mam propozycję - rzucam - zagramy w wojnę kciuków, jeżeli wygram zrobisz to co ci każę! - stwierdzam.
- A jak ja wygram to nigdy już się nie zbliżysz do piekarnika, dobrze? - posyła mi szatański uśmiech.
Przystajemy na swoje propozycje.
- jedna runda. - mówię.
Układamy nasze dłonie w pozycji bojowej.
- Trzy, dwa, raz. Wojnę kciuków zacząć czas! - wołamy jednocześnie.
Bokiem łapię jego kciuka i nokautuję.
- Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, Osiem, dziewięć, dziesięć! - liczę szybko. - jeej! Wygrałam! - i odtańcuję swój taniec zwycięstwa.
- ty chcesz wytrzepać mrówki z gaci, masz atak padaczki czy próbujesz przywoływać deszcz? - pyta unosząc brew.
Natychmiast zamieram i wracam do ładu.
- Dobra. A więc układ - wzdycham. Podchodzę do niego.
Jego mina mówi że przygotował się już na najgorsze.
- powiedz ósme zdanie wypowiedziane przez ciebie kiedy po raz pierwszy się spotkaliśmy - rzucam.
Na chwilę zamiera.
- czy... Czy chciałabyś być moją przyjaciółką? - duka i wyciąga swoją dłoń ku mnie.
Z uśmiechem chwytam ją.
- Tak. Bardzo chętnie - mówię.
On spala buraka i odwraca wzrok.
- Takie mi dałaś zadanie. Nie prosiłem Cię o to naprawdę - mamrocze i puszcza moją rękę.
Wraca do obserwowania zachodu.

Ren...
Chcę powiedzieć ci tylko tyle, że nieważne którą drogę odbierzesz, ja będę za Tobą. A kiedy w końcu zdecydujesz się odwrócić to zostaniesz tam taką głupią, upierdliwą mnie.
Taką która od razu ci pojedzie i zaniży twoją samoocenę.
Czekam na ciebie, jestem zaraz za twoimi gabarytami.

KĄCIK AUTORKI!
Rozdział który miał być za tydzień jest dzisiaj.
I jest króciutki, za co przepraszam ;-;
W ogóle to dzisiaj przedstawiam wam uroczą stronę Rena.
I ciekawi mnie co myślicie o tym sekrecie Hanusia i Hirosia *-*
Dobra, to tyle. Bai bai! Oyasumi! Sayonara! Itd. Itp.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top