Rozdział 1

Dzień w którym znów Cię widzę

Siedzę w klasie, w której panuje chaos.
Jest mi to na rękę. I tak udaję że mnie nie ma.
Słyszę plotki na temat chłopaków, dziewczyn, i która dziewczyna z którym chłopakiem się ekhem... No.... Gejowała.
Druga liceum, mamy dopiero siedemnaście i osiemnaście lat, a oni już to robią?
Naprawdę?
I tak wiem że te ich znajomości to tylko związki seksualne.
Nie rozumiem. Nie rozumiem.
I nie chcę zrozumieć.

Nasza klasa jest na pierwszym piętrze, na którym jest jeszcze kilka innych klas i laboratorium, i kilka pracowni.
Na parterze są najważniejsze miejsca w szkole. Jest tam stołówka, sklepik, pokój nauczycielski, pokój dyrektora, składzik sprzątaczki (mam na pieńku z Gandalfem i Strażnikiem Teksasu) i szatnia. Drugim budynkiem, zaraz obok szkoły, jest sala gimnastyczna, jest przez ulicę. Mamy tam kryty basen, siłownię, i jeszcze kilka rzeczy.
Byle żeby zaspokoić potrzeby sadystycznego w-fisty.

Moja klasa ma numer siedem. Jest zaraz przy schodach.
Ściany są pomalowane na słoneczny pomarańcz. Przez okna, które są dość duże, wpadają promienie słońca i rozświetlają całe pomieszczenie.
Rozstawienie ławek jest następujące - cztery rzędy, w każdym po pięć ławek.
Ja siedzę w czwartej ławce, pierwszym rzędzie od okna.
Za mną siedzi jakiś Ayato Ichinose, a przede mną jego siostra bliźniaczka, Misaki. Ale i tak wszyscy wołają na nią Misa-chan.
Reszty nie zapamiętałam.
Nie pamiętam imion ludzi z którymi nie rozmawiam.
Kojarzę twarze, nazwiska też, gdy trzeba to sobie przypomnę, ale to wszystko.
Wszyscy zwracają się do mnie tylko gdy jestem potrzebna.
Piękne mi licealne życie.
No ale cóż, nie jestem bohaterką mang shoujo gdzie byłabym najprawdopodobniej uznawana za "tą straszną".
Nie jestem popularna, jak te pięknookie panieneczki z anime.
Jestem sobą.
Jestem aspołcznym nolifem, który weekendy spędza przed komputerem, oglądając jakieś bezsensowne romanse i myślącym sobie wtedy "kiedyś i ja spotkam kogoś takiego".
Żart. Nie poszukuję chłopaka aż tak desperacko.
W większości anime i mang bohaterka spotyka swojego wybranka przypadkowo.
Najczęściej na niego wpada, przez przypadek on ją potrąca, jeżeli jest niskim książkoholikiem, on pomaga jej zdjąć książkę z półki.
Jest jeszcze wiele innych scenariuszy.
A teraz prawdopodobieństwo tego, że ja swojego tak spotkam jest znikome, ponieważ :
1. Nie jestem łamagą żeby runąć na glebę i stracić siekacze. Ja potrafię chodzić, nie to co te puste bohatereczki. Założę się że one tylko udają takie bezbronne. Pewnie gdy nikt nie patrzy nawalają tych swoich bishów.
2. Ja bym się nie zakochała w chłopaczku który nie potrafi iść i wyminąć dziewczyny. Co ja? Jakaś desperatka jestem?
3. Jestem dość wysoka. Mam 176 centymetrów wzrostu. A jeżeli nie będę mogła sięgnąć to pójdę po krzesło. Jestem bardzo oryginalna.
No to podsumowując - ja nie spotkam chłopaka i nie przeżyję miłości niczym żywcem wziętej z light novel.
Prędzej znajdę death note i wszystkich wybiję.

To by było dość fajne.

Spoglądam na klasę. Następnie na okno.

- HEJ! DZIEWCZYNY! IDZIE! - Krzyknęła jedna dziewczyna, która od początku przerwy stałą w drzwiach. Wiem już czego, albo "kogo" wypatrywała - YAMASAKI IDZIE! - Krzyczy dalej.

Wszystkie zbierają się do jednego stolika z najlepszym widokiem na korytarz.

Położyłam głowę na ławce i stukam palcami w ławkę.

Podnoszę się i wyjmuję bułkę z dżemem.

Wychodzę z klasy i z trudem otwieram opakowanie.

- ŁA! - Krzyczę. Jakiś chłopak uderza mnie w ramię z wielką siłą przez co wytrąca mi bułkę z rąk. - CO TY ROBISZ TROGLODYTO! - Wrzasnęłam za nim.

- SORRY! - Jedyne co udało mu się wymyślić. Naprawdę? Powiedział to biegnąc, mógłby przynajmniej podejść i przeprosić.

Obok mnie stoi inny chłopak i trzyma moją bułkę w ręce.

- Trzymaj - Burczy pod nosem.

- Em... Dziękuję - powiedziałam cicho i wzięłam bułkę.

- No nie... Murasaki gadała z Renem - usłyszałam. Zerkam na klasę i uśmiecham się pod nosem. - Nawet nie zwróciła na niego uwagi. No nie wierzę - dalej gadały i gadają jeszcze.

Zerkam na niego. Jest już daleko. Ma podkręcone końcówki włosów.

Odwraca się do mnie i uśmiecha lekko.

- Haru - Mówię sama do siebie. Biegnę za nim. To jest Haru. Nie ma tego samego wzrostu, nie ma tego samego głosu, ale to on.

Nie ma już tego uśmiechu, ale to on.

Nie wygląda już tak samo, ale to on.

Wybiegam za nim na dwór, ale już go przede mną nie ma.

Zniknął.

Uśmiecham się pod nosem.

DZIEWCZYNO! PRZESTAŃ W KAŻDYM DOSZUKIWAĆ SIĘ HARU!

Haru nie ma.

Haru wyjechał.

Wracam do klasy. Wchodzę po schodach na pierwsze piętro. Bułka zanika i już po niej.
Teraz spoczywa w pokoju na dnie mojego brzuszka.

Zjadłabym sobie dżemu...
Który smakowałby jak galaretka.....

AYAME! NIE MYŚL O ŻARCIU W TAKIEJ CHWILI!
Siadam w ławce i wyjmuję szkicownik.
Rysuję dwie postacie.
Dziewczyna krzyczy "Zraniłeś mnie Kou!" do chłopaka z nożem w dłoni. On na to tylko "Ale gdzie?"
Tak, mam zamiar robić mangę.
Chcę robić coś twórczego. Przy czym mogłabym się wyżyć.
Nie chcę się bawić w księgowość, jak większość pewnie skończy.
Chcę jakoś zasłynąć, wnieść do świata część siebie.
A nie tylko siedzieć za ladą i mówić "A może frytki do tego?".
Nie że mam coś do pracy McDonaldzie.......
Po prostu taka robota mnie nie jara.

- Uuu Murasaki - podeszła Zmora. - Nie masz przyjaciół, więc sobie ich rysujesz? - zapytała z uśmieszkiem.
A teraz Ayame wyskoczy ze swoją ciętą ripostą.
- Ja przynajmniej nie mam sześćdziesięciu dziewięciu przyjaciół - zerkam na nią - seksualnych, ma się rozumieć - uśmiechnęłam się promiennie.
Nie mam przyjaciół, fakt.
Ponieważ oni potrafią tylko ranić.
Ktoś mi podał jakąś karteczkę.
Rozglądam się po klasie.
Blondyn, Yamato Sasaki, patrzy na mnie. Usta układa w bezgłośne "Przeczytaj".
Rozwijam karteczkę.
"Nieźle jej powiedziałaś. Dziwka ma za swoje
Yamato"
Wzdycham czytając to.
Zgniatam karteczkę i wrzucam do kosza, nawet nie ruszając się z ławki.
- ej - wymknęło się Sasakiemu.
Uniosłam ręce w geście mówiącym "To nie ja".
Uśmiechnął się i wrócił do rozmowy z kolegami.
Nikt jak na razie nie wie o naszym "cichym sojuszu".
A zwięźle, to jest sojusz przeciwko:
Debilkom, dziwkom, mięśniakom, pustakom, lizusom.
Chociaż i tak rzadko gadamy. On ma kumpli, ja mam swoje książki.
I podwórko.
I dach na szkole.
I szkicownik.
I pamiętnik.
I kota...
Podsumowując : nie mam w swoim arsenale żadnej ludzkiej istoty.
Niektórym może to się wydać dziwne, okropne.
Smutne...
Ale prawda jest taka, że dobrze mi samej.
Nie lubię tłumów, hałasu, plotek.

To mnie irytuje.
Wkurzają mnie zepsuci ludzie.

Zadzwonił dzwonek.
Wszyscy w usiedli na miejsca, a do klasy teraz wkracza Pani Kishimoto z wianuszkiem lizusów dookoła, przy czym pozostawia za sobą nieprzyjemny zapach starych perfum.
Siadam prosto.
To oczywiste, znów mnie zapyta.
Znów coś będę musiała zrobić.
Prawdą jest to.....
Że w tej szkole, nikt jeszcze nie usłyszał mojego głosu
Gdy nie krzyczę,
Gdy nie jest przepełniony złośliwością....
Nikt jeszcze mnie nie poznał.

Nawet z Sasakim zgadaliśmy się na fejsie.
- Murasaki - jej głos jest przepełniony słodyczą. Aż się niedobrze robi - proszę, przeczytaj nam swoje opowiadanie z weekendu - rozkazała.
Opowiadanie zadane było w piątek. Mieliśmy po prostu coś napisać.
- Tak, proszę pani - powiedziałam beznamiętnym tone. Otwieram zeszyt - "Pięć centymetrów na sekundę. Z taką prędkością spadają płatki z kwiatu wiśni. Pięć centymetrów na sekundę. Niby niewiele, ale gdyby spadały wolniej, lub szybciej, nie wyglądałaby wtedy tak pięknie......." - nie mogę czytać dalej. Te słowa były wypowiedziane przez Haru.
- Jakiś problem? - Pyta psorka. Wyrobiłam w swoich pracach dla niej idealny styl.
Nienaganny.
Jestem prymuską klasy.
Na testach zazwyczaj mam 98%
Jestem wedle tego dziesiąta.
Jest kilka osób które mają lepsze wyniki, przez to siedzę w zwykłej klasie.
Nie w zaawansowanej.
A może, to przez matematykę?
Zawsze mam z niej okropne wyniki.
Zaledwie 63%
To mój życiowy rekord.
Nigdy nie miałam więcej punktów i procent, niż te sześćdziesiąt.
Reszta przedmiotów lepiej mi idzie.
To będzie 80% to 98.....
98 - moje przekleństwo.
Numer 10 - jeszcze większe przekleństwo.
W dzienniku mam numer 10
Urodziłam się 10 października.
Nie zdziwiłbym się gdyby to się stało o 10:10 i 10 sekund.

- Ponieważ - westchnęłam - to opowiadanie jest.... - zaciskam ręce w pięści - ta historia jest zbyt bolesna - mówię. - Przepraszam - siadam.
Po klasie rozchodzi się szmer.
Jest niemalże pewne że mnie obgadują.
"Ta historia jest zbyt bolesna "
Zbyt smutna
Żałosna
Zbyt moja.

Dziewczyna imieniem Harumi straciła brata w wypadku samochodowym. Poznaje wtedy też chłopaka imieniem Shin. On jej pomaga wyjść z depresji i dzięki niemu zaczyna rozumieć jedno
Że musi żyć.
Nie dla siebie
Ale dla brata, który wciąż ją obserwuje.

Kończy się tym, że i ona umiera.
Okazuje się że jest chora na raka płuc, nagle trafia do szpitala. A jedyne co mówi na koniec to "Shin, bardzo Cię Lubię"
Tak z grubsza.

I jak? Przebiłam Greya?
Niestety, dzisiejsza młodzież myśli tylko o jednym - seks, seks, seks

Mieszkam w domu z czterema chłopakami, jedyne o czym gadają to :
a) co na obiad/śniadanie/kolację

b) kiedy obiad/śniadanie/kolację

c) seks

Chociaż jeden z moich braci jest jeszcze zbyt młody na takie rozmowy. Ma zaledwie dziesięć lat.

- Dobrze - Powiedziała psorka. Patrzy na mnie, jak na jakąś głupią. Co ja jestem? Małpa w cyrku? Mam robić sztuczki kiedy jej się zachce? Naprawdę, nie mam zamiaru grać pod jej dyktando - Takatsuki, proszę - Wskazała głową na Zmorę.

Kawai blondyneczka wstaje z zeszytem i mówi tym sowim nosowym głosikiem "Dawno, dawno temu....."

Naprawdę, tym początkiem upokarza całą literaturę.

Po tej katordze. psorka daje nam wolną rękę.
Zbliża się koniec semestru i nawet nie chce jej się wymyślać tematu do nauczania nas.

- Dzisiejszy temat do opowiadania to - Wszyscy, poza mną, wstrzymują oddech, Słyszę przelatującą muchę.
Coś uderzyło mnie w głowę. Unoszę wzrok. Misaki wskazuje palcem na swojego brata.

- HAHA! Mam cię! - Trumfalny okrzyk Panicza Ichinose rozległ się po klasie.

- Ale o co ci chodzi... - burknęłam.

- Miałaś... pszczołę na głowie - wyjaśnił. Pokazał mi podręcznik z rozgniecioną pszczołą - Nie chciałem żeby coś się stało - Mruknął. Odłożył książkę. - Obrzydliwe... resztki pszczoły masz we włosach - mruknął.

- Na przerwie się tym zajmę - odpowiedziałam.

- Pozwolicie Pani Profesor dokończyć lekcję? - tym swoim tonem odezwała się Zmora. Zerkam na nią obojętnym spojrzeniem.

- Jasne. - Wzruszam ramionami.

- Dzisiejszym tematem jest.... Shoujo i Shounen - Ogłosiła - Dziewczyny piszą historię o młodej panience, a chłopcy o młodym chłopaku. Jakieś pytania? - Wszyscy milczą.

- Przepraszam - Odzywam się - A na ile, mniej więcej, to ma mieć stron? - mój jedyny problem z pisaniem : ja nie potrafię pisać krótko. Zazwyczaj muszę znać ograniczenie, że na przykład..... mam zapełnić dziesięć stron. Wtedy postaram się ukrócić to, co chcę napisać.

- Bez ograniczeń - Uśmiecha się tak jakoś podle.

ALE JAK TO BEZ OGRANICZEŃ? MNIE TRZEBA OGRANICZAĆ, INACZEJ SIĘ ROZPISZĘ TAK ŻE BĘDZIE POTRZEBNY NOWY ZESZYT!'

Wzdycham i biorę długopis w dłoń.

Shoujo, tak?

Jestem dziewczyną, więc to nie powinien być problem.

Ale ja nie potrafię myśleć jak dziewczyna...

Cholera!

- Ugh - Warknęłam. Uderzyłam głową w ławkę.

Cholera

Cholera

Cholera!

Z każdym następnym pomyślanym słowem "cholera" przychodzi kolejne uderzenie w ławkę.

- Murasaki-kun... - Misaki patrzy na mnie tymi sowimi niewinnymi, niebieskimi oczami - Coś nie tak? - Zapytała.

- Nie mam pojęcia... co napisać... - Jęczę.

Na jej twarzy pojawia się uśmiech.

- Może opisz coś, co się wydarzyło kiedyś. Skoro nie potrafisz myśleć jak dziewczyna, myśl po swojemu. W końcu też jesteś jedną z nas - Jej uśmiech stał się prawdziwy, szczery - Dobrze? - Odwróciła się znów w stronę swojej ławki.

Rozumiem... A więc jest naturalnie słodka.

Podpieram brodę na pięści, a druga ręka sama pisze.

- Koniec! - Zawołała psorka.

Patrzę na swoje wypociny.

Nawet nie rozumiem, co napisałam.

Jestem Mei.

Chodzę do pierwszej liceum. Przez całe swoje życie, miałam tylko jednego przyjaciela, a był nim chłopak, Aido Yoshida.
Był niski, blady, cichy i miał ciepły głos. Zupełnie jak dziewczyna.
Był inny od reszty chłopaków.
Nienawidzę chłopców.
Byliśmy blisko, póki nie nadszedł czas pierwszej gimnazjum.

- Heeej! Yoshida! - Zawołali go wtedy - Idziesz z nami na lody? My stawiamy - Zapewnili.
- Sorry chłopaki, ale nie mogę.... - Wiem że on to zrobił dla mnie.
Że dla mnie zrezygnował z kolegów.
- Aido... Możesz iść... - Powiedziałam.
- Słyszałeś Yoshida! Żonka ci pozwoliła! - Ich żarty mnie zawsze irytowały, ale nic więcej. Wtedy..... było mi smutno - To chodź już! - Popędzili. Pomachałam mu na pożegnanie, Z uśmiechem.
Kiedy byłam pewna że już są daleko... Łzy zaczęły płynąć.
"Nie Mei, nie możesz teraz płakać " mówiłam w duchu.

Wtedy.... Zaczęliśmy się oddalać.
Nie wiem czemu.
Przynajmniej miałam więcej czasu na ćwiczenie rysunku.
- Eeeeej! - zawołał mnie któryś chłopak kiedy wracałam do domu - potrzebujemy jeszcze jednego gracza. Przyłączysz się? - mówili.
Spojrzałam w stronę chłopaków. Wśród nich był Aido.
- Mi to wszystko jedno..... - powiedziałam.
Zaczęliśmy grać w piłkę nożną.
Piłka leciała w moim kierunku.
- uważaj! - krzyknął ktoś za mną. Pchnął mnie na bok.
Upadłam na kolana. Uniosłam głowę. Aido stał z piłką pod pachą - wszystko dobrze? - podał mi dłoń - To dziewczyna! Moglibyście kopać słabiej. - zawołał i wykopał piłkę daleko - jesteś pewna że chcesz grać? - zapytał.
- Tak.... - powiedziałam cicho.
- będę cię osłaniał, w razie czego - dodał.
I to była prawda. Osłaniał mnie.
Połączyła nas jedna, głupia gra...
Nie wierzę że napisałam taki shit.
- Murasaki-kun! - Misaki odwróciła się do mnie - pokaż co napisałaś - siłą wyrywa mi zeszyt.
- nieee - wydaję z siebie ciche jęknięcie, gdy otwiera zeszyt na stron gdzie jest wypracowanie.
- Słodkie.... - stwierdza - ale zakończenie smutne. Nie mogą w końcu się umówić? Byłoby weselej - Nie wszystko w życiu jest wesołe.
W moim życiu NIC nie jest wesołe.
- niestety, to niemożliwe - westchnęłam.
I dopiero ogarnęłam że gadam w tym burdelu z człowiekiem.....
Dziwne.
- Murasaki-kun! Chodź ze mną i Ayato na przerwie! - uśmiecha się.
- Po co?
- Chcę pogadać - wzruszyła ramionami. Spogląda na mnie. Cholera....
- n-nie mogę - wyjąkałam - pewnie przewodniczący będzie kazał mi coś zrobić. Hahaha - nie mam zbyt rozwiniętej umiejętności do wykręcania się z takich sytuacji..... A z tym śmiechem to przesadziłam. Był zbyt sztuczny.
Choleraaaa
Cholera
Cholera
Cholera!
- A no racja - westchnęła - robisz mu za woła roboczego - pokręciła z niedowierzaniem głową - Dobra! Następnym razem - Oczy jej błyszczą. Uśmiecha się do mnie promiennie.
- Tak - odpowiadam z uśmiechem - następnym - dzwoni dzwonek. - Nara - wstaję i wychodzę z klasy.
- Murasaki - Przewodniczący podchodzi do mnie - mogłabyś pójść za mnie do pokoju i wziąć nasze zeszyty od historii.... Ja mam zebranie koła - wyjaśnia. Ten to ma talent do zmyślania.
Głęboki wdech.
- jasne - mówię - idź. - macham na niego ręką. Chociaż mam robotę, to czuję się lepiej.
Nie okłamałam Misaki.
Schodzę po schodach, na parter.
Staję przed pokojem nauczycielskie.
Wchodzę bez pokoju.
-Em.... Dzień dobry - mówię w progu.
Pokój nauczycielski ma zielone ściany i jedno, duże okno. Podłoga jest drewniana i pokryta na środku turkusowym dywanem w biały wzór. Przy ścianach są półki, a na środku jest kilkanaście stolików załączonych w jedno, na których są różnorodne ciasta, ciasteczka i papiery.
Dużo papierów. W pokoju jest nauczyciel historii, Hanabusa.
- O! Murasaki! - historyk woła na mój widok - Potrzebujesz czegoś? - pyta.
- Em.... Przewodniczący poprosił mnie o zeszyty - wyjaśniając robię dziwny gest rękoma.
- A! Tak! - zawołał - poczekaj chwilę - uśmiechnął się szerzej. Podchodzi do stołu z zeszytami i bierze jeden stosik. Wraca do mnie i podaje mi go - Proszę - mówi gdy chwytam za zeszyty - A to - bierze ciastko z talerza - za fatygę - wpycha mi wypiek do buzi - szerokiej drogi - otwiera drzwi i wychodzi pozostawiając mnie samą.
-ej - wołam z ciastkiem buzi. Otwieram łokciem drzwi. W kogoś uderzają.
- ałaaa - zerkam na moją ofiarę. Chłopak, mniej więcej w moim wieku. Chyba ma około 179 centymetrów wzrostu. Jego włosy są czarne, przypomina Komoriego. - dziewczyno. Chciałaś te drzwi wyłamać? - rozciera czoło.
- Bardzo - burknęłam. Odwracam się w stronę klasy i odchodzę.
Nie muszę dłużej z nim rozmawiać.
Nie chcę zawierać przyjaźni.
- Ej - zawołał - to musi być ciężkie - powiedział
- Wcale - mówię pod nosem.
- daj. Pomogę Ci - powiedział. Wiem że rok to z łaski.
- nie trze... - nie zdołałam dokończyć. Bierze znacznie większą część zeszytów.
- Gdzie? - pyta.
- Do siódemki - odpowiadam.
Idziemy w milczeniu.
Ta cisza robi się dość niezręczna.
- Która klasa jesteś? - przerywa ją.
Przejął inicjatywę tej konwersacji.
- druga - jak najkrócej. Najprościej.
- O! Jak mój brat! - podnosi głos, pełen ekscytacji. - Może go znasz? Yamasaki - mówi - Ha.... - przerywa - Ren Yamasaki - szybko się poprawia.
- em... Nie - odpowiadam bez zastanowienia - Ale coś słyszałam - dodaję obojętnie.
Wchodzimy po schodach w milczeniu.
- Siódemka, tak? - na to pytanie skinam głową.
Stajemy przed klasą.
Podaje mi zeszyty i otwiera drzwi klasy.
- jakby co, nie wahaj się prosić mnie o pomoc. Ikkyo Komori, Klasa trzecia numer dwa - woła i zbiega po schodach.
Odkładam zeszyty na biurko nauczyciela po czym siadam w swojej ławce.
Zamykam oczy.
Zawsze kiedy je zamykam, wracam do tych czasów.
Znów widzę Haru.
Czuję jego ciepło.
Czuję jego zapach.
Kładę głowę na ławce i ukrywam twarz w ramionach.
Łzy sprawiają że rękaw marynarki mam coraz bardziej mokry.
Nie wiem czemu płaczę.
Wycieram łzy rękawem i wyjmuję książki na następną lekcję.
-Murasaki jest jakaś dziwna - słyszę. - Jakaś zbyt porządna. Nie pozwala sobie zaszaleć - dodają.
Po prostu uważam że nie potrzebuję szaleństwa.
- do tego zawsze siedzi sama..... - nie potrzebuję towarzystwa.
- ale zachowuje się jak chłopak - to prawda.
- Jestem pewna, że gdyby była bardziej kobieca chłopcy by za nią szaleli - ledwo powstrzymuję śmiech.
Naprawdę, nie wiem kiedy ostatnio słyszałam taki suchar.
- Ale to ni przejdzie... Nigdy nie pozbędzie się "tego" w swojej osobowości - znów jestem bliska śmiechu.
- No jasne, to tylko takie spostrzeżenie - sztuczny śmiech.
Sztuczny śmiech występuje u tego gatunku dość często.
Plastikus Maximis to gatunek powstały na skutek działalności pewnego sługi zła imieniem Justin Bieber.
Ich środowisko naturalne to siedlisko nieczystości zwane również Szkolną toaletą.
W skład ich uzbrojenia wchodzi :
Pył wróżki - Nałożony odpowiednio nie tylko pomaga zdobyć idealnego samca, ale i umożliwia przemianę w wampira (fanki Zmierzchu zrozumieją)
Jucha trolla - ten oto magiczny wytwór pozwala samicy oznaczać swojego samca. Jednak nie zabrania innej wojowniczce również oznaczyć tego samego samca.
Wywar ze śmierdzistopy - ten oto płyn znajduje się w małej buteleczce. Umożliwia oznaczanie przez samicę swojego terytorium.
Obuwie respektu - każdy osobnik, z tego jakże zacnego gatunku, charakteryzuje się obuwiem respektu. Im wyższa jego ranga, tym więcej respektu wykazują inne osobniki.
Detektor epickości - ten niezwykły artefakt umożliwia innym samicom rozróżnić rangę osobnika. Odpowiednio założony umożliwiają stanie się noszącego niewidzialną.

Plastikus maximus staje się coraz bardziej popularnym gatunkiem. Coraz więcej niewinnych ofiar mózgozjebowych pieśni które hipnotyzują młode osobniki zostają w końcu wcielone do armii.
Wyznacznikiem szacunku jest ranga mająca przez samca. Osobniki niemające swojego samca są ustawione na ostatnie miejsce w rankingu. Jednakże, jeżeli nagle znajdzie się kandydat z wysoką rangą startujący do niskorangowej samicy, ta może gwałtownie awansować w stadzie.

Tak, nudzę się.
Kiedy się nudzę - wymyślam nowe gatunki.
Nowe nazwy dla tych gatunków.

- Rozumiem desperację Misaki, ale żeby zadawać się z kimś takim? - Misaki? Czemu MIsaki miałaby być zdesperowana.

Wstaję i wychodzę na dwór, za szkołę.

To znaczy - zamierzam.

Ale, o zgrozo, zostaję zatrzymana przez mojego ukochanego przewodniczącego klasy która jest tak fajna że z wielkim żalem ją opuszczam.

Nie, to nie jest sarkazm.
Naprawdę.

- Murasakiiiiii! - Woła tym swoim milutkim głosem i przyjaznym uśmiechem. Aż nie mam ochoty się zatrzymywać. - Dziewczyno, wszędzie za tobą ganiam. Miałaś zanieść zeszyty, masz czas do następnej przerwy...

- Już to zrobiłam, Einsteinie - Burknęłam.

- Naprawdę? - na to słowa kiwam głową - Kurde, szubka jesteś - Mówi z udawanym podziwem - Posłuchaj, musisz powiesić ogłoszenie. Dzisiaj wracamy wcześniej do domu, bo trzecioklasiści mają próbę do jakiegoś przedstawienia, czy coś, i nie chcą żebyśmy im przeszkadzali. Mogłabyś... - Podtyka mi pod nos kartkę i szpilki.

- To tylko powieszenie jednej kartki na czterech szpilkach, nawet tego nie potrafisz? - pytam poirytowana jego beznadziejnością. Biorę kartki i szpilki. Podchodzę do tablicy i wieszam ogłoszenie na środku.

Chyba już wiem czemu przewodniczący mnie poprosił.

On ma z

chyba... metr sześćdziesiąt.

W porównaniu do mnie jest krasnoludkiem i nie sięga do tablicy.

Uśmiecham się sama do siebie widząc ulgę na jego twarzy.

- Wiesz... nie jesteś taką złą osobą, jak było w informacjach - podchodzi ktoś do mnie od tyłu.
Odwracam się.

Byłam pewna że to dziewczyna.
- O... Ayato.. Trudno rozpoznać twój głos, kiedy mówisz spokojnie - Mówię z uśmiechem.

- Nie udawaj takiej milutkiej - burknął - Dlaczego nie chciałaś iść z nami?

- Mówiłam już. Byłam zajęta...

- Mogłaś nas znaleźć - Warknął - A teraz mów. Moja siostra nie wierzy w zło ludzi. Ale ja nie jestem taki naiwny i uroczy jak ona - Wpatruje się we mnie.
Jest taki uroczo niziutki.
U dziewczyn jest to normalne, że jest między nami różnica dziesięciu centymetrów, albo i więcej lub mniej.
Ale żeby między mną a facetem?

- Nie lubię ludzi - odpowiadam szybko - Potrafią tylko ranić. Nie ufam nikomu. - Wzruszając ramionami idę do biblioteki.
Czuję że jestem jakaś obłąkana.
Ludzie chcą ze mną gadać, ale ja nie chcę gadać z nimi....
Staję przed drzwiami Świątyni.

JASNA CHOLERA!

Że Hirata wzięła sobie w tym tygodniu urlop.

Zawsze dostawałam od niej świetne książki....

Była jak światełko w tunelu...

W tym okropnym, satanistycznym miejscu.

Dobra.... Nie satanistycznym...

Mamy dobrego katechetę.
Rzuca w nas nożyczkami na lekcji....
Szczuje kanapką...
Nazywa mnie dzieckiem szatana (Zasłużenie, nagle na religii puściłam "Enamel")

Wracam do tablicy.

Nikogo już tam nie ma.
Sprawdzam z której lekcji jesteśmy zwolnieni.
- Nie mamy historii.. - mówię sama do siebie.
Historia jest moim ulubionym przedmiotem.
Pewnie dlatego, bo psorek potrafi nauczyć.
Chociaż większość lekcji rzuca w nas papierowymi kulkami z napisem "NIE SPAĆ! ZWIEDZAĆ! ZAPIERDALAĆ!"
Tak, naprawdę świetny nauczyciel.

- Nie wierzę - Wzdycha ktoś za mną.
- REN! NIE MAMY W-FU! - krzyczy ktoś.
Obiecuję, jeżeli jeszcze raz ktoś wrzaśnie to wybiję tej osobie zęby.
- Zauważyłem Laito... - Burczy.
Zerkam na chłopaka.
- Haru... - mówię cicho po czym kręcę głową.
Nie, to nie może być Haru.
Gdyby nim był, to by mnie zaczepił.
Poza tym, nie przypomina już ani trochę Haru.
Haru był mniej więcej mojego wzrostu.
Miał ciepły głos.
Nie był jakimś twardzielem o głowę wyższym ode mnie.

Zerkam na niego.

- Co? - pyta unosząc brew.

- N-Nic! - Unoszę ręce w akcie bezradności.

Czyli że mogę już iść do domu.
Dzięki wam trzecioroczniaki!
Biegnę na górę po torbę.

Mogę sobie spokojnie porysować!

Zbiegam po schodach.

- Gdzie Odludek się tak śpieszy? - Słyszę na korytarzu.

- Ale przyznam, jest naprawdę ładna - mówi jakiś chłopak.
W panice wyjmuję bułkę.

- Ładna może jest ale.... - Zrywam z bułki folię i jem.Jem. Obrzydliwie jem. - No właśnie, widzisz.

- Masz rację, to nie przejdzie - Odpowiada.
Wyjmuję komórkę i wkładam słuchawki do uszy.
Włączam 96neko "Bye, bye, Sayonara" i biegnę do domu.

Mijam podwórko szkolne.
Chcę jak najszybciej wrócić do domu.
Muszę się uczyć.

Żart.
Ja nie muszę się uczyć bo....
Po prostu, wystarczy że będę uważała na lekcji i będą dobre czwóry.
Jak chcę mieć szóstki to wystarczy że przeczytam temat z dwa razy i z głowy.
Logika.

jestem przed boiskiem.
Tamtym boiskiem.

- Wróciłam! - Wołam w drzwiach.

- O! Ayame! Potrzebuję pomocy.... - Woła Shuzo.
Shuzo jest moim starszym, dwudziestopięcioletnim, bratem.
Ma blond włosy, po ojcu, i piwne oczy, również po ojcu.
Jest dość wysoki, ma metr dziewięćdziesiąt.
Jest silny i dobrze zbudowany, chociaż nie przypakowany.
- Co Shuzo? - Pytam wchodząc do kuchni.

Odkładam torbę na bok.

-Najpierw się przebierz. - Rozkazał - nie mam zamiaru wydawać hajs na kolejny mundurek, jak ten poplamisz i się nie odpierze - Leń.

- Tak, kapitanie! - Salutuję mu i idę do pokoju.

Mój pokój jest na piętrze. Drewnianą podłogę pokrywają dwa, małe dywaniki w kolorze miętowego i błękitnego. Pod oknem jest moje łóżko, na którym jest mój kochany pluszak w kształcie misia.

Nazywa się Teddy, i jest wielki. Ma z metr wysokości i ze sto pięćdziesiąt centymetrów szerokości. Jest bardzo puchaty. W łapkach, przed sobą, trzyma serce z napisem "Anata wa watashi no yuujinda" (od autorki: tł.jap "Jesteś moim kumplem")
Ale wróćmy do opisu pokoju.
Na ścianach, w kolorze jasnego turkusu, wisi okrągły zegar i kilka zdjęć z dzieciństwa.
Na szafce z białego drewna (w której trzymam skarpetki i bieliznę) jest moje ulubione zdjęcie.
Zrobiliśmy je na urodzinach Haru, oboje byliśmy ubrudzeni tortem.
Obok jest szafa z tego samego materiału co szafka.
Przy ścianie naprzeciwko jest moje biurko, a na nim jeszcze mój komputer.
Na wygaszaczu jest obrazek z napisem " Są ta­cy, którzy uciekają od cier­pienia miłości. Kocha­li, za­wied­li się i nie chcą już ni­kogo kochać, ni­komu służyć, ni­komu po­magać. Ta­ka sa­mot­ność jest straszna, bo człowiek uciekając od miłości, ucieka od sa­mego życia. Za­myka się w sobie."
Podbiegam do szafy i chwytam za pierwsze lepsze ciuchy.

Przebieram się w dżinsy i koszulkę z bałwankiem.
Podchodzę do szafki, ze zdjęciem Haru i moim, po czym zbiegam po schodach.

- Dziewczyno.. wiesz że jeszcze nie ma zimy? - unosi brew w zaskoczeniu.

- Wiem. Ale nie chciało mi się wybierać ciuchów. W końcu i tak tylko chodzę w tym po domu - mówię przy czym biorę gryz jabłka - Dobre jabłko. - Dodaję.

- Jabłko jak jabłko. Przestań się obżerać i mi pomóż - burczy pod nosem.

- Co mam zrobić? - Pytam.

- Posprzątać łazienkę, wynieść śmieci, odkurzyć w salonie... - wymienia.

Mój dom składa się z trzech pięter, wliczając parter i piwnicę.

Na parterze mamy kuchnię, salon, łazienkę.
Kuchnia jest dość duża, służy nam też za jadalnię. Na podłodze są drewniane panele, a ściany są pomalowane na pomarańczowo.
Pod jedną ze ścian stoją lodówka, zmywarka, szafka, piekarnik, panel.
Naprzeciwko niej jest kilka metrów dalej stół kuchenny. Są na nim wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy.
Stojak na noże, ekspres do kawy, czajnik. Stojak na warzywa.

W części w której jemy jest zwyczajny stół z siedmiorgiem krzeseł.
Wystrój taki sam jak w części kuchennej, tylko że pod stołem jest futrzasty dywan.

Nasza łazienka jest cała w kafelkach. Przy ścianie naprzeciw drzwi mamy prysznic, a niedaleko jest nasz tron (naprawdę, czuję się w tym miejscu jak królowa). Kafelki wszędzie są takie same, w kolorze niebiańskiego błękitu.

Biorę mopa i środki czystości.
Szybko ogarniam całą łazienkę.
Wybiegam spocona. Mam bluzkę prześmierdniętą pynem do mycia podłóg.
Egh....
Biorę śmieci i wrzucam je do kosza.
Zanim się obejrzałam było po osiemnastej, a ja jestem taka zmęczona że nawet nie mogę nic zjeść.

Idę do pokoju i wyjmuję książki.
Zadanie z matmy...

UGH!

Nienawidzę matmy.
To koszmar.

Chcesz zrobić komuś nazłość?

Powiedz że macie cały dzień matematyki.
Albo się wkurzy, albo rozpłacze.
Na pewno któraś z opcji.

Pierwiastek z czterdziestu dwóch...
A PO CHOLERĘ MI ZNAĆ JAKIEŚ PIERWIASTKI!

- Znówu maltretujesz matematykę? - Ichiro staje w drzwiach mojego pokoju. - Masz zeszyt z japońca, ty mi napiszesz na odwal wypracowanie, żeby była piątka, a ja ci ładnie wykaligrafuję matematykę - zabiera mi zeszyt i podaje czarny długopis.
On pisze tylko czarnym. A ja tylko niebieskim.

I wiem - mamy nieczyste układy.
Ale to mój bliźniak....
W podstawówce byliśmy tacy sami zmienialiśmy się mundurkami kiedy któreś z nas miało sprawdzian z przedmiotu z którego drugie było lepsze.
Teraz trochę wyprzystojniał i zmężniał

(I zmalał, ekhem)

Siada na łóżku i kładzie sobie zeszyt na kolana.

- A! i żeby wypracowanie było na pięć stron. Psorka wie że nie lubię się przemęczać - Wzrusza ramionami.

Szybko bazgram w jego charakterze pisma te pięć stron i oddaję mu zeszyt.

- Masz - mówię.

- Ja też skończyłem - Ziewa i kładzie mój zeszyt na biurku - Oby trzy było.- Dodaje wychodząc z pokoju.

Nie będzie trzy, będzie pięć! - mam ochotę mu powiedzieć.

Ale powstrzymam się.

Nie będę wredna....
To znaczy.... narcystyczna.

Tematyka to była Gra survivalowa.

Go Japońskiego uczy mój nauczyciel historii.

Zazdroszczę mu.

Patrzę na zegarek.
Po dwudziestej trzydzieści.

Dlatego jestem śpiąca.
Przebieram się w piżamę i kładę się do łóżka.
Zasypiam

*
*
*
*
*
*
*
*
*
*
*
*
*
*
*
*
*
* Rano

BOŻE!

BOŻE!
BOŻE!
BOŻE!

Spóźnię się!

Zaspałaaaaam!

Nie!

Pociąg mi ucieknie....

- Shuzo! Czemu mnie nie obudziłeś, ty popierdoleńcu zasrany! - krzyczę.

Wbiegam do łazienki i szybko się ogarniam.

Wracam do pokoju. Zakładam mundurek.

Szybko narzucam na siebie czarny szalik.

Chowam szczotkę do torby i zarzucam ją na ramię.
Wciskam na rękę bransoletkę z niebiesko-fioletowych kryształków wiązanych na wstążce.
Dostałam ją od mamy, na czternaste urodziny...
- O! Ayame! Nie jesz śniadania? - Pyta Shuzo, tak perfidnym tonem że mam ochotę go skopać.

Skaczę przez chwilę w miejscu.

Siadam szybko, piję łyk kakao i chowam dwa tysiące trzysta pięćdziesiąt dziewięć jenów do torby (od autorki: 31,45 jenów w Japonii to u nas mniej więcej złotówka, dla niewtajemniczonych) wstaję.

- To takie pyyyyyszneeee - Mówi jedząc kanapkę. Skaczę z miejsca na miejsce, jak jakaś głupia.
Zdenerwowana wybiegam z kuchni.

Wracam na chwilę.

- To nie fair - rzucam tylko i wybiegam z domu. - Spóźnię się! Spóźnię się! Spóźnię! - Mówię sama do siebie biegnąc na peron. Zawiał mocniej wiatr i zerwał z mojej szyi szalik.

Wzdycham cicho.

Podchodzę szybko i zabieram go z chodnika.

Otrzepuję go z kurzu.

Zerkam na budynek niedaleko.
To ta świątynia w której się schowaliśmy z Haru przed deszczem.

Stoję tak chwilę.
Wracają wspomnienia...
Uśmiecham się sama do siebie.
Po czym znów wracam do rzeczywistości.

- SPÓŹNIĘ SIĘ! - krzyczę na siebie.

Biegnę sprintem na peron.
Rozglądam się. Mój pociąg jeszcze stoi.
Oddycham z ulgą.
Przechodzę szybko identyfikując bilet.
Biegnę truchtem do pociągu i wsiadam.

Trzymam się mocno tej takiej rury bezpieczeństwa...
Nie wiem jak to się nazywa, nikt nigdy nie używał na to jakiejś specjalnej nazwy w mojej obecności.

Zerkam na ludzi w pociągu.
Na jednym z siedzeń rozłożony siedzi chłopak.

Mniej więcej w moim wieku.
Z czarną grzywką.
Przyglądam się bardziej.

Ren.
Panicz popularny... jedzie tym samym kursem co ja?
I że ja go jeszcze nie zauważyłam?
Naprawdę jestem taka ślepa??????
- Niedługo przystanek. Proszę się przygotować do wyjścia - brzmi w głośnikach.

Chłopie, chyba wiem gdzie jest mój przystanek.

Pociąg się zatrzymuje i większość się udaje do wyjścia.
Trzymam się mocniej drążka.
Dzicz, nie ludzie, dzicz!
Wszyscy wypchali mnie z mojego miejsca.
Potykam się.
Żegnajcie siekacze, było mi z wami dobrze.

Czuję że ktoś mnie łapie za ramię i uchronił od utraty ukochanych ząbków.

Stawia mnie na ziemię.
Zerkam na mojego pseudo-wybawcę.
Ciemnowłosy, i oczywiście nieziemsko przystojny, Ren Yamasaki ochronił moje zęby od pozostania w obiciu pociągu

Na zawsze.
Może nie jest taki zły.....

- Łamaga - mówi tylko i wysiada z autobusu.

Wmurowało mnie.
WIEDZIAŁAM!

Złośliwy paniczyk jest dupkiem, chamem i co najgorsze - ma ładniejsze nogi ode mnie!

Wyskakuję z pociągu i biegnę do szkoły.
Nawet nie zdołałam mu podziękować, taki z niego bohater.

Ninja.
Zniknął bez śladu.
Westchnęłam.
Biegnę do szkoły.
Mam dwadzieścia minut do dzwonka.

Po drodze mijam mnóstwo spożywczaków, które kuszą mnie jedzonkiem o niesamowitym smaku i bosko niskich cenach.

Nieeeeeeee

Ayame, nie możesz teraz myśleć o żarciu.

Za kilka minut dzwonek.

Musisz się sprężyć.

Musisz szybko być w klasie!

Wbiegam po schodach.

Jestem prawie na miejscu..

Otwieram drzwi...

Dzwoni dzwonek

UDAŁO SIĘ!
Level Completed

Siedzę na swoim miejscu, rozwalam kopyta i czekam aż ta łajza, nauczyciel, wlezie do klasy.
Wyjmuję szczotkę i szybko i byle jak rozczesuję włosy.

Grzywka opada mi na prawe oko.

- Co jest Murasaki? Bezdomni pod mostem cię nie obudzili? - Zmora oczywiście nie daje sobie wolnego.
Przepraszam.

To MI nie daje wolnego.
Jak ja chciałabym mieć przynajmniej jeden dzień urlopu od niej....

W końcu jej braciszek to przewodniczący.
Jestem jego robotnicą.
Niczym pszczółka.
Bzykam sobie po kątach....

JASNA CHOLERA!
JAK TO BRZMI!
"Bzykam sobie po kątach"

zabrzmiało jakbym była tanią panienką do towarzystwa.
Brawo Ayame!

Kręcę głową, powstrzymując śmiech.

- Z czego się chichrasz? - warknęła.

- Z niczego... przypomniało mi się coś - odpowiadam.
Zmora odeszła do swojej ławki.
Rozkładam książki na ławce.

Wchodzi Profesor Tsubasa, roześmiany jak zwykle.
Trzydziestoparoletni nauczyciel literatury klasycznej.

- DOBRZE! Klasa! Otwieramy książki na stronie sto dziesiątej! Szybko, szybko! - Popędza.

Na stronie 110 jest o Szekspirze.
Naprawdę, psorku? Nie mogłeś wymyślić bardziej oryginalnego tematu.

- DZIEŃ DOBRY! - wbiega ktoś do klasy.
- Rem! - Krzyczy Takatsuki.
Boże... czego on tu chce...
- Jedna uczennica... - dyszy. - Boże! strasznie dużo tych schodów... - Oddycha głęboko. Jego klatka piersiowa unosi się i opada - W pociągu.. jedna dziewczyna... zgubiła taką bransoletkę - Wyjmuje moją bransoletkę.
Moją pamiątkę.
Nie wierzę!

Zerkam na rękę.
Nie ma jej.
Do oczu napływają łzy.
- Biegam od klasy do klasy i pytam do kogo należy... - Przeczesuje przeczesuje czarne włosy palcami.

- Jejkuuuuu - piszczy Misaki przede mną - Jaka śliczna bransoletka. Bardzo dziewczęca Czyja! Czyja! - Mówi i rozgląda się po klasie.

Niedbale unoszę rękę.
- To.... - Zaczynam cicho - To... moje... - Nawet na niego nie patrzę.
Wpatruję się w moją lewą rękę która jest zaciśnięta w pięść na ławce.
Wstaję. Idę do Rena i wyciągam rękę

- Możesz oddać mi moją własność? - Pytam poirytowana.

- Jak ona może tak mówić do Rena... - słyszę.

- Niewdzięczna, a on mógł to po prostu olać - mówią.
Kręcę z niedowierzaniem głową.
Zlewam ich.
- Proszę - Ren kładzie na mojej dłoni bransoletkę.
Nawet nie patrzę na jego twarz. Właśnie go nie chcę widzieć w tej chwili.
- dziękuję - Kłaniam się nisko po czym wracam do ławki.
- Tylko proszę, nie zgub tego. Bo następnym razem opchnę to na lombardzie - mówi na pożegnanie cicho - Przepraszam za kłopot! - I wychodzi.

- Murasaki-kun - mówi Misaki - Nie wiedziałam że lubisz takie dodatki - Uśmiecha się radośnie.

- Bo nie lubię - wzruszam ramionami - Ale do tej bransoletki mam sentyment - Wpatruję się w dodatek na mojej dłoni. Jest z jasnoniebieskich koralików na przemian z koralikami w kolorze liliowego fioletu. Wiązany był na śliczną tasiemkę, również w liliowym kolorze.

Nie lubię takich dodatków.
Już nie.
Lubiłam je, ale teraz kojarzą mi się z przeszłością.
Ale teraz są... tylko pamiątką.

- Dobrze, wracamy do lekcji! - woła psorek. - Murasaki, poproszę cytat ze strony sto dziesiątej - Mówi rzeczowym tonem.

Wstaję i unoszę książkę do oczu.

- "Nie poddawaj się roz­paczy. Życie nie jest lep­sze ani gor­sze od naszych marzeń, jest tyl­ko zu­pełnie inne." - czytam.

- Dobrze. Ichinose, następny - Jego głos dalej jest rzeczowy. Jakby gadał z nami służbowo.

Przecież on gada z nami służbowo....
Jest psorkiem, my uczniami.
- Który Ichinose. Ja czy ona? - Pyta Ayato, lekko poddenerwowany.

Jego głos łatwiej rozpoznać gdy jest specjalnie zniżany, żeby brzmiał bardziej męsko.
Wtedy podszedł do mnie i przemówił swoim normalnym głosem.
Ciekawie brzmiał.
Miał ciepły głos. Jak dziewczyna.
Prawie jak Haru.
- Proszęęęę paanaaaa! Murasaki znowu uśmiecha się do siebie! - woła Yamato.

- Ty zdradziecki bękarcie - burczę posyłając mu nienawistne spojrzenie.
Uśmiecha się tępo.
Gdybym była pokemonem i sowim własnym trenerem, powiedziałabym coś takiego "Ayame stosuje :Rzut kamieniem"
Ale że nie jestem pokemonem, nie mogę tego zrobić.

Żal.

- Sasaki, debilu. Przestań skarżyć. - mówi psorek. Teraz patrzy na mnie - Murasaki, nie uśmiechaj się do siebie, bo ci się porobią zmarszczki - Profesor Tsubasa, mistrz upokarzania uczniów. - Dobrze, dokończcie czytać ten dział w domu. Będę was odpytywał. - Mówi. Po chwili następuje dzwonek.

Wszyscy wybiegają z klasy, a ja zajmuję się tablicą.
- Murasaki... To chyba nie twoja kolej dyżuru - Mówi psorek.

- Wiem - Odpowiadam - Ale wszyscy się śpieszą do sklepiku. A ja nie jestem głodna - Kłamstwo.
Tak łatwo przychodzi mi kłamanie.

Po prostu wystarczy mnie poprosić, a ja już idę do roboty.
Udaję twardą, ale tak naprawdę jedyne co mam twarde, to serce.
Moje serce jest niczym lód.

Ogarnęłam klasę i wyjmuję pieniądze.

Schodzę do sklepiku.

- Jezu.... Ale dzisiaj tłumy... - jęczę.

- Mniejsze niż pięć minut temu - burczy ktoś za mną.

- Ła! - mój głos jest niesamowicie wysoki.
Odskakuję .
Odwracam się.
- To znowu ty! - wskazuję na niego palcem.
- Ciebie też miło widzieć. - pije zieloną herbatę.
Dlatego jest taki przymulony, jak ja gdy mam okres.
- Czekasz na kogoś? - pytam.
Patrzę na niego, a moje serce jakoś dziwnie przyśpieszyło.
Pewnie mam arytmię serca.
Bo ten Złośliwy Paniczyk na pewno tak go nie pobudza.
Na 100% to nie przez niego.

- Nie.. a z resztą - dopija herbatę - ty i tak nie zrozumiesz - burczy i wyrzuca puszkę do kosza, po czym znika w tłumie.

- O co mu chodziło, do jasnej cholery? - pytam się powietrza.
STACHU! Jak ja cię dawno nie widziałam - czuję się jakbym tak robiła.
Podobno gadanie do siebie jest początkiem bardzo poważnej choroby...

- Co podać? - pyta mnie sprzedawczyni.

- Poproszę... pięć pączków, dwa krokiety i bułkę z dżemem - mówię od razu.

- To będzie..... - wciska jakieś guziki na kasie - tysiąc dwieście jenów... - Daję jej od razu w pełnym nominale - Nie masz drobnych? - pyta. Kręcę przecząco głową - nie będę mogła ci wydać... - Tłumaczy.

- Masz - obok mnie pojawia się kto? Oczywiście Ren. Czuję się jakbym miała prywatnego prześladowcę.Uczepił się mnie, czy jak? - Po prostu oddasz mi później - burknął.
- Dobrze... zgadza się - mówi sprzedawczyni i daje mi reklamówkę z zakupami - a Ty, chciałbyś coś? - pyta.

- Nie, dziękuję - odpowiada szybko.

- Yamasaki - zatrzymuję go. Jest między nami około dziesięć, albo i piętnaście centymetrów różnicy. W wysokości, oczywiście. Powiadomię was : nie fajnie jest patrzeć na kogoś z dołu. - Masz - daję mu jednego pączka - w podzięce - nawet nie czekam na odpowiedź.
Odchodzę.
Tylko dlaczego, gdy przy nim byłam, moje serce biło tak szybko??
Jasna cholera, pewnie z nerwów.
Sam jego widok psuje mi krew, i to od samego rana.

Co mam następne? Chyba w-f.
Jezuuu....
Może przynajmniej się odstresuję, jak będziemy mogły pograć w nogę.

Wchodzę do szatni i szybko zamieniam te szmaty, zwane moim mundurkiem, na inne szmaty, zwane strojem na w-f, i wychodzę na boisko.

- Murasaki! - woła dziewczyna z mojej klasy. Ma czarne włosy i około metr siedemdziesiąt w kapeluszu. Chyba jej nazwisko brzmi... Okita - Nauczyciel cię woła - krzyczy - Wszyscy czekają - czekają aż skopię im dupy? Ciekawe....
W teamie dziewczyn jestem jedną z tych sadystycznych.
Lubię grać, a one się praktycznie nie starają.
Lubię grać, ale nienawidzę przegrywać.
Przegrana, to dla mnie porażka.

- Murasaki-kun! - woła na mój widok Misaki - Chodź! Będziesz z nami w drużynie! - nawet nie weszłam na boisko, a ona podbiega do mnie i pcha mnie w grupę dziewczyn o których nic praktycznie nie wiem.
Uciążliwe.

- Dobrze.. to Murasaki-kun jest w drużynie A.... - W-fista wskazuje na lewą połowę boiska, całe szczęście że nie pod słońce.
Stoję na mojej pozycji.
Ręce mam w kieszeni.

- Dlaczego ona zachowuje się w stosunku do gry z taką ignorancją? - słyszę.
"Ponieważ mogę" ciśnie mi się na usta, ale z siłą się powstrzymuję.

Dziewczyny rzucają się na piłkę, niczym na męski narząd.
Przynajmniej tak jest w książkach które czyta Ichiro....
Jakieś książki o wampirzym lordzie, rycerzyku, księżniczce......
Ostatnio jeszcze w jego pokoju znalazłam mangę shoujo, chyba Wilczą Panienkę i Mrocznego księcia...
To chłopacy lubią takie rzeczy?
To normalne?
Bo jeżeli nie, to będę musiała z biedaczkiem pójść do psychologa, chcę Normalnego brata.
Żart.

Już od dawna wiem że nie jest normalny.
Ale jest w nim jeden plus
Jest tylko, i wyłącznie, moim braciszkiem.
Rudym, niczym Ron Weasley, i narcystycznym, niczym Draco Malfoy, braciszkiem.
Gdyby jeszcze miał bliznę na czole Potterhead by się za nim oglądały.

Piłka toczy się prostu pod moje nogi. Zatrzymuję ją.
Rozglądam się.
Kopię ją i idę.
Powoli.
Przyśpieszam do truchtu.
Teraz pędzę jak lokomotywa.

Ciuh ciuh motherfuckier!
A tak serio, to biegnę.
Z dwie dziewczyny z wrogiej drużyny już wykiwałam.
Inne podbiegają do mnie ale, dziękuję bogu za mą zwinność, udaje mi się im uciec.
Większość nawet nie zauważyła że obok nich biegnę (Mimo że jestem jedną z wyższych dziewczyn, jestem też trudna do zauważenia.. No dobra! Mam normalny wzrost, moje wymarzone 176 cm, ale większość dziewczyn ma 170 cm albo mniej, raz na jakiś czas trafi się z moim wzrostem!!)
Stoję przed bramką i kopię piłkę z całej siły.
dziewczyna nawet się nie starała obronić.
Tylko udała że wyciąga ręce żeby złapać piłkę.

- Murasaki-kun! - Zawołała Misaki i przybiegła mnie uściskać - Gdzie się ego nauczyłaś?
- Grałam w Fifę - Odpowiadam.
Tak naprawdę to, kiedy byłam mała, z Shuzo byliśmy blisko.
Wszystko robiliśmy razem.
Chodziliśmy razem na basen, razem graliśmy w piłkę (stąd te skillsy)
Zawsze był pierwszą osobą której o wszystkim mówiłam.
Był niczym guru.
Ale to było kiedyś.

Teraz to traktuje mnie jak dzieciaka.
Nie widzi, że już nie ma tej małej Ayame-chan co kiedyś?
Wracamy z Misaki na swoje pozycje.
- DOBRZE! Liczę na kolejnego gola! - woła jedna Kapitanka drużyny. - Cieszę się że z nami jesteś - uśmiecha się.
Że what? O.o

Mówi tak pewnie tylko dlatego, bo jako jedyna jako tako gram.
Piłka znów do mnie dolatuje.
Łapię ją na klatę i biegnę do bramki, po kolejny punkt.
I wtedy, ja taka łamaga, potykam się.

Czułam jak ktoś mnie pchnął.
Zerkam na ludzi dookoła.
Wszyscy spanikowani.
Patrzę na swoje ręce i kolana.
Lewe kolano lekko rozcięte, a ręce troszkę obtarte.

- Murasaki-kun! Idź do pielęgniarki.. zaprowadzę cię... - Wstaję i otrzepuję się z piasku.

- Nie trzeba - Odpowiadam - Niepotrzebnie panikujecie. Nie jestem ze szkła - Burczę. - Pójdę sama - Schodzę z boiska i idę w stronę szkoły.
Przy ławkach stoi jakaś postać.

- Murasakk-kun - mówi. - Wszystko okey?
- tak Ichinose, jest dobrze - Ayato na te słowa unosi brew - Naprawdę, tylko pójdę po plastry i.... - staram się go wyminąć. Łapie mnie za nadgarstek - Ichinose?!- podnoszę głos.
- przestań udawać twardzielkę! Chodź do pielęgniarki! Musisz to sobie odkazić! - jest okropnie głośny. Widocznie słyszalne jest zdenerwowanie. - Idziesz ze mną. - burknął i pociągnął mnie za sobą. - powinnaś skopać za to Zmorę - dodał gdy byliśmy już dość daleko.
Wchodzimy po schodach do pokoju pielęgniarki.
Ayato otwiera drzwi.
-Dzień dobry! - zawołał w wejściu.
-Sprzątaczki nie ma - usłyszałam czyjś spokojny, opanowany głos.
-O! Yamasaki-kun! - wzdrygam się na sam dźwięk tego nazwiska - weź się nią zajmij. Ja mam w-f....
- A ja powinienem mieć japoński - odpowiada. - dobra - i Ayato wpycha mnie do pokoju.
-Dzięki Yamasaki-kun! - zawołał i zbiegł po schodach.
- Znowu masz kłopoty? - uniósł brew widząc mnie.
Moje serce ze zdenerwowania znów szybciej bije.
Ten facet planuje jeszcze długo mnie wkurzać?
- nie. Po prostu się potknęłam - burknęłam.
- Łamaga - westchnął. - siadaj - wskazał głową na łóżko - przemyję ci ranę - wziął paczkę wacików i wodę utlenioną.
Siadam na łóżku, a kuca przede mną.
Leje na wacik trochę wody utlenionej.
Zamierza już dotknąć nim mojego kolana.
- nie - szybko m przerywam - dam sobie radę, sama - biorę wodę utlenioną i nalewam na rękę po czym od razu dotykam kolana.
Przeszywa mnie niewyobrażalne cierpienie.
Fala ognia przebiega całe moje ciało.
Tłumię w sobie krzyk.
- dziwaczka - uśmiecha się lekko.
Dziwne.
Ren Yamasaki właśnie się uśmiechnął
Do mnie.
Nie rozumiem czemu moje serce nagle stanęło.
Czyżby to były efekty dojrzewania?
Co prawda, już dawno przestałam dojrzewać, a może jednak...
- Murasaki-kun nie rób takiej miny. - uderzył mnie w czoło - wyglądasz jakbyś miała umrzeć - bo przez ciebie zginę, debilu. - masz - dał mi zestaw plastrów - zajmij się sobą - rzuca i wychodzi.
- ee to.. - nie mogę nawet wykrztusić słowa.
Naklejam plastry na kolano i wstaję.
Ten uśmiech...

To jest jak rozdrapywanie starych ran.
Tylko czemu?

Wstaję i wychodzę.
Zbliża się koniec w-fu.
- Murasaki-kun! - woła Misaki - wszystko dobrze? - przytula mnie. Stoję nieruchomo. Oczy mam szeroko otwarte.
- Zostaw mnie - mówię cicho.
-a! Przepraszam. Pewnie Cię boli - mówi i odsuwa się. Dziwi mnie jej troska.
-Nie przejmuj się - mówię z uśmiechem - ja... Idę do biblioteki - wskasuję na drzwi mojego ulubionego miejsca w szkole.
Ale tak naprawdę nie chcę tam iść.
I nie mogę.
Ponieważ bibliotekarka jest na urlopie.
Idę schodami na dach.
Miejsce gdzie mogę w spokoju zjeść śniadanie.
Siadam pod betonowym klocem który ma nas uchronić od stracenia życia.
Wyjmuję bułki i jem.
Ren Yamasaki.
Zamykam oczy próbując sobie przypomnieć z kim mi się kojarzy.
Haru....
Może to on?
Albo jakiś jego krewny.
Ma inny wzrost, i głos inny.
Ale... Tylko kiedy byłam z Haru moje serce biło.
Ale nie rozumiem czemu.
"kiedy kogoś kochasz, chcesz szczęścia tej osoby" tłumaczenia braciszka naprawdę są godne podziwu.
Naprawdę.
Kładę się i patrzę na niebo.
Widzę królika.
Za pięć minut zrobi się samochodzik.
A za dziesięć pewnie piesek.
Prycham.
Wstaję i schodzę na dół.
- Murasaki-kun! - woła mnie przewodniczący - proszę Cię, bardzo Cię proszę! - widać że jest przybity - uzupełnij za mnie dokumenty...
- dlaczego? - pytam.
- Moja młodsza siostra, Sora, jest chora. Muszę się nią zająć - jęczy.
- Idź - odpowiadam.
Chociaż może po prostu mnie wrabiać.
- Po szóstej lekcji - tłumaczy - w dwunastce- wyjaśnia.
- dobra - ostatnio mamy mało lekcji. To przez kończący się materiał na ten semestr. Nie mamy już co robić.
Dzwonek.
Wchodzę do klasy.
Gdy zajmuję miejsce profesor Hanabusa wchodzi do klasy.
- Jak wiecie, zbliżają się egzaminy - obwieścił - z tego powodu muszę wam powiedzieć że najbliższe lekcje to tylko zajęcia powtórkowe - tłumaczy. - Ale, znając was, i tak się nie będziecie uczyć. Więc chyba będziemy sobie chodzili na dwór. Może kupie wam lody..
- A pan nam nie zrobi? - krzyczy któryś z chłopaków.
- Jak dasz mi maszynę do lodów, to zrobię - odpowiada Hanabusa i unosi brew w geście "co teraz zrobisz?"
Cała klasa wybucha śmiechem. Uśmiecham się lekko.
- Murasaki! Uśmiechasz się jak zakochana małolata! Powiedz, który z tych dżentelmenów podbił twoje serce? - mówi, zdecydowanie, zbyt głośno.
- żaden - mruczę pod nosem.
- nie nabierzesz mnie owieczko - anarchiczny ton psorka jest donośny - Kiedy dziewczyna tak się uśmiecha, to jest zakochana - naprawdę, jeżeli się nie ściszy go osobiście pozbawię go języka.
- Ja nie. Ja zawsze się tak uśmiecham - nie rozumiem co miał na myśli.
Może to że się prawie nie uśmiecham, chyba że złośliwie... Złośliwy uśmiech może się liczyć do uśmieszków?
Chyba tak...

W każdym razie nie ważne.
Godzina się skończyła.
Następna jest matma.
Po matmie, japoński.
Po japońskim historia.
Po historii chemia.

No więc... No wiem czy ktokolwiek chce wiedzieć jak przebiegają moje lekcje, bo to cholernie nudne, ale powiem tak - nie rozumiałam nic z tego co powiedziała matematyczka (mówimy na nią Malfoy, bo ma charakterek Lucjusza Malfoya i ma tak jasne blond włoski jak sam Lucjusz)
Kończą mi się lekcje, idę do dwunastki żeby zrobić to o co prosił przewodniczący.
- to jest dwunastka.... - mówię i naciskam na klamkę - Dzień dobry! Jest tu ktoś? - wchodzę do środka i rozglądam się.
W trzeciej ławce, pierwszym rzędzie od okna siedzi ciemnowłosy chłopak. Wypełnia papiery.
- Yamasaki-kun? - mówię, a on unosi głowie odgarniając grzywkę na bok - Co tutaj robisz? - pytam.
- jestem przewodniczącym swojej klasy - wydukał tylko - chociaż sam nie chciałem, kolega mnie zgłosił - dodał. - A ty? Co tu robisz? Ciebie też zmusili do tego jakże zacnego stanowiska? - pyta sarkazmem.
- Nie! To nie tak! - robię chaotyczny gest dłońmi i zaczynam machać rękami na wszystkie strony - tylko.... - unoszę palec wskazujący ku górze w geście "czekaj, zaraz ci to ładnie wyjaśnię".
- Yokimura Cię wrobił - tłumaczy sobie sam. Jak ładnie.
- Tak - spuszczam wzrok na ławkę. - powiedział że ma chorą siostrę.... - dodaję.
- Naprawdę? - prycha. - nie wierzę że jesteś aż tak naiwna - śmieje się.
- Okey... - biorę część papierów - mam tylko odciskać pieczątkę, tak? - odciskam pieczątkę naszej szkoły na dokumencie.
- em... Murasaki... - wskazuje na pieczątkę - to jest lista obiadów - zerkam na nagłówek.
"obiady na ten miesiąc"...
ŻE CO?!?!
- Że co? - piszczę, a moje oczy robią się większe i przesiąknięte wściekłością.
Ren się śmieje. Głośno, serdecznie.
Przypomina mi kogoś.
- Haru - mówię. Nagle nastaje cisza.
- Nie Haru - jego twarz jest poważna - Ren. Ren Yamasaki - poprawia mnie.
- Przepraszam! Pomyliłam się! - moja twarz robi się czerwona. Czuję jak mnie pali.
- Już nie Haru - odpowiada. - Haruki Komoriego już nie ma - na jego twarzy pojawia się delikatny, chłodny uśmieszek - zapomnij o nim - radzi.- wiedziałem że trochę ci zajmie skojarzenie mnie, ale żeby aż tyle? Wróciłem do szkoły w trzeciej gimnazjum - Odkłada ostatni papier na stosik - to był ostatni. - bierze torbę i wstaje.
Nawet się nie żegna.
-Dupek - mówię cicho.
Biorę papiery i niosę je do pokoju nauczycielskiego.
Cudem otwieram drzwi i kładę je na stole.
Wychodzę i zamykam drzwi.
Idę do szatni.
- co tu robisz? - pytam Yamasakiego.
- czekam na ciebie, jedziemy jednym pociągiem , mamy czterdzieści minut - burczy.
Zmieniam szybko buty.
Ren wychodzi, a ja idę zaraz za nim.
Patrzę na jego plecy.
To nimi zawsze mnie osłaniał.
- A więc Ren, tak? Mogę tak do ciebie mówić? - milczy.

Ale nie zabronił mi tego robić, więc jest dobrze.
Może ten rok nie będzie tak tragiczny...


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top