1.5 Dziwne losy Cooper Beeches
5. Nocny hałas
John rozchylił powieki, ze zdziwieniem zauważając, że za oknem panuje jeszcze mrok. Podniósł się na rękach, wyplątując tym samym z objęć Sherlocka, który mruknął przez sen coś, co bynajmniej nie brzmiało na angielski. Watson uśmiechnął się, słysząc to i delikatnie odgarnął loki z czoła kochanka i wstał z łóżka.
Drzwi do ich pokoju były uchylone, przypomniał sobie, że nie zamknął ich, gdy wieczorem wracał z łazienki. Już miał je zamknąć, kiedy usłyszał coś, co sprawiło, że zamarł w progu, nastawiając uszu. Jęk. Stłumiony przez odległość i mieszający się lekko z dźwiękami szalejącej na zewnątrz wichury, ale wystarczająco wyraźny, by John mógł być pewien, że nie jest to wynik anomalii pogodowych ani przesłyszenie.
To o tym musiała mówić Violet — pomyślał, opierając się o framugę. Chwilę później jęki ucichły, a tuż potem rozległy się kroki na korytarzu, które sprawiły, że lekarz cofnął się gwałtownie, zamykając najciszej jak tylko mógł drzwi. Już miał zamiar wrócić do łóżka z myślą, że opowie o tym rano Sherlockowi, gdy poczuł, że plecami a trafia na coś miękkiego.
— Co robisz? — usłyszał przy uchu cichy głos swojego partnera. Odwrócił się gwałtownie, przekonany, że serce zaraz wyskoczy mu z klatki piersiowej przez szaleńczy rytm z jakim biło. Nie był w stanie tego zrozumieć, w wojsku przeszedł tyle szkoleń, wojna naprawdę wyrobiła mu czujność, a mimo to nigdy nie był w stanie usłyszeć zbliżającego się do niego Sherlocka.
— Nie strasz mnie tak — odparł szeptem, spoglądając na Holmesa z lekką ulgą. — Chciałem zamknąć drzwi i coś usłyszałem — wyjaśnił. Detektyw zmarszczył brwi, wpatrując się w niego intensywnie, co Watson mógł wyczuć nawet w panującym w pokoju mroku.
— Jęki — stwierdził.
— Te, o których mówiła Violet — przytaknął doktor. — Mówiłem ci, że te ściany wcale nie są dźwiękoszczelne — dodał, kierując się z powrotem w stronę łóżka. Sherlock ruszył za nim, prychając cicho pod nosem.
— Oczywiście, że są — oznajmił z charakterystyczną dla niego nutką arogancji w głosie. — Już niczego nie słychać, jestem pewien, że to była tylko chwila, kiedy ktoś wchodził do pokoju, z którego dochodzą jęki. Przebijają się tylko przy otwartych drzwiach, więc ściany jak najbardziej są dźwiękoszczelne — powiedział. John westchnął i pokręcił głową, słysząc tę jak zwykle trafną dedukcję. Położył się z powrotem pod kołdrę, co tuż po nim zrobił Sherlock. Przez chwilę obaj wiercili się, szukając wygodnej pozycji (co nie było łatwe przy tak małej ilości miejsca). Gdy już ją znaleźli, a Watson przymknął powieki, ziewając, usłyszał jeszcze złośliwy głos kochanka: — Poza tym, jeśli te ściany zagłuszyły ciebie, jestem pewien, że mogłyby przetrwać wybuch bomby.
Za ten komentarz z hukiem wylądował na podłodze.
***
Kolejny raz John przebudził się, gdy Sherlock wychodził z łóżka, jednak było na tyle wcześnie, by po krótkim pocałunku, jaki Holmes złożył na jego czole i cichym "śpij, jeszcze wcześnie" znów zapadł w sen. Nawet nie spojrzał na zegar, jednak znając ilość godzin, jaką jego kochanek poświęcał na sen w czasie doby, mógł się domyślić, że faktycznie było wcześnie.
Kiedy opuścił pokój było już po siódmej, spodziewał się więc w kuchni zobaczyć Violet i faktycznie, zastał ją tam, ale nie samą.
— Ach, dzień dobry, John — powiedział Sherlock z uśmiechem wstając od stołu. Zanim Watson zdołał odpowiedzieć, został pociągnięty do holu, gdzie Holmes kontynuował nienaturalnie uprzejmym tonem: — Właśnie mówiłem pannie Hunter, że zjemy dzisiaj na mieście.
John zmarszczył brwi, przyglądając się kochankowi ze zdezorientowaniem.
— Wczoraj byli...
— Przygotowałam wam prowiant na drogę! — wtrąciła się natychmiast Violet, wychodząc na korytarz. Podała Sherlockowi torbę z jedzeniem, uśmiechając się uprzejmie. Uśmiech ten nie obejmował jednak oczu, które, jak zauważył John, pozostały czujne i skupione. — Stąd do centrum Hampshire jest dosyć daleko, to raczej wycieczka na cały dzień.
Jakieś pięć minut później Watson wylądował na siedzeniu pasażera, patrząc podejrzliwie na Sherlocka, który nucił wesoło (od kiedy niby on nuci i to jeszcze wesoło?) pod nosem.
— Hampshire? — zapytał w końcu, ściągając na siebie wzrok kochanka.
— Ładna okolica — odparł tamten z powagą wypisaną na twarzy. — Ponoć jest tam dużo wartych zwiedzenia miejsc — dodał. Może gdyby te słowa wypowiedział ktoś, kto nie nazywa się Sherlock Holmes, John uwierzyłby.
— Ty nie zwiedzasz — stwierdził krótko.
— Może mam zamiar zacząć? — zapytał detektyw i wzruszył niewinnie ramionami. — Jesteś zbyt podejrzliwy John, powinieneś mi bardziej ufać.
— Ufam ci — mruknął Watson. — Skoczyłem z tobą pod autobus, nie mógłbym ci nie ufać — przypomniał. Sherlock uśmiechnął się jedynie, nic już nie mówiąc. Jechali jeszcze przez dziesięć minut, aż Holmes niespodziewanie skręcił do lasu, utwierdzając kochanka w przekonaniu, że zdecydowanie powinien ograniczyć zaufanie do niego. — I już tego żałuję — powiedział, gdy brunet zatrzymał samochód, po czym odpiął pasy bezpieczeństwa, by wyjąć zza siedzenia dużą, czarną torbę. — Masz tam jakiś zestaw morderców-psychopatów i zamierzasz mnie zadźgać w tym lesie czy coś? — zapytał pół żartem, pół serio.
— Nie bądź śmieszny — prychnął Holmes i wyjął z torby nie nóż chirurgiczny, a najzwyklejszego w świecie laptopa. John westchnął teatralnie z udawaną ulgą. — Milion razy przecież ci mówiłem, że gdybym miał cię zabić już dawno bym cię otruł — dodał, a uśmiech z twarzy Watsona natychmiast zniknął.
— Nie mówiłeś. Jestem pewien, że bym zapamiętał.
— Co nie zmienia faktu, że to prawda. — Po tych słowach, Sherlock z miną pokerzysty skupił się na laptopie. Nie minęło kolejne dziesięć minut, a szeroki uśmiech powrócił na wargi detektywa, tym razem pełen satysfakcji i zadowolenia, co było jasnym sygnałem dla Johna, że cokolwiek jego przyjaciel chciał osiągnąć, właśnie mu się udało.
Nie będąc do końca pewnym, czy aby na pewno chce zobaczyć sukces Holmesa, Watson nachylił się, by zerknąć na ekran laptopa. W tym momencie pulpit całkowicie przesłaniało kilka ekranów, każdy udostępniający widok na jedno z pomieszczeń w posiadłości sir Rucastle'a.
— Powiedz, że nie zamontowałeś tam kamer — jęknął John, na co Sherlock skarcił go pełnym politowania spojrzeniem.
— Oczywiście, że nie zamontowałem — prychnął, po czym dodał ciszej: — To byłoby wybitnie głupie, biorąc pod uwagę fakt, że o wiele łatwiej jest włamać się do systemu tych, które już zostały zamontowane.
— Po co ci kamery? — spytał po chwili lekarz, postanawiając ominąć temat włamywania się do systemów ochrony ludzi. — Na chwilę obecną tam mieszkamy.
— I?
— I nie widzę sensu w śledzeniu domu przez kamery.
— Oczywiście, że widzisz — zaprzeczył Holmes, odrywając wzrok od ekranu laptopa i przenosząc go na twarz kochanka. — Z jakiegoś powodu nie możesz wysunąć wniosków, ale spróbuj — polecił i znów skupił się na komputerze. John przez moment przyglądał mu się z uniesionymi brwiami, po czym westchnął i zaczął:
— Em... mówiłeś, że nie zachowują się przy nas jak na co dzień... Chcesz, żeby myśleli, że ich nie widzimy, tak? Mają poczuć się swobodniej i zacząć te podejrzane rzeczy? — bardziej spytał niż stwierdził.
— Świetnie — pochwalił go Sherlock. — Pominąłeś najważniejsze, ale po części też dlatego. Pilnują nas. Równo o czternastej Rucastle wyjdzie z doradcą na spotkanie, które właśnie ma zamiar odwołać. Zaraz dowie się od Violet, że ma nas nie być cały dzień i nie zrobi tego. Syn Rucastle'a właśnie jedzie z panią Toller do muzeum, dość daleko wnioskując po bagażu, najpewniej nie będzie ich do jutra. Do wieczora w domu będzie tylko Violet, my go wtedy przeszukamy. Teraz mi nie przeszkadzaj, muszę przełączyć obraz z kamer, żeby do końca dnia pojawiały się tylko obrazy z Violet, muszę się skupić — oznajmił, po czym już całkowicie zaczął ignorować Johna.
Przez następne parę godzin, Holmes realizował swój plan, a Watson posłusznie nie odzywał się do niego ani słowem. Niebywale się nudził, to fakt, ale nie był Sherlockiem, żeby z tego powodu uprzykrzać życie wszystkim ludziom dookoła lub strzelać w co popadnie. Co jakiś czas zerkał na ekran laptopa kochanka, by zobaczyć, co aktualnie dzieje się w posiadłości. Tak jak mówił detektyw, syn Rucastle'a wraz z guwernantką opuścił dom jeszcze przed południem. Potem Violet, zgodnie z wcześniejszym poleceniem pracodawcy, usiadła na kanapie w salonie z książką Jane Austen w rękach. Po dwóch godzinach John, z czystego znudzenia, po prostu zasnął, z głową opartą na szybie.
Śnił mu się Moriarty. To musiał być wpływ skojarzeń, jakie u Watsona wywoływał sir Rucastle. Jakby sam fakt, że widział w śnie psychopatę, który na dwa lata odebrał mu najlepszego przyjaciela, nie wystarczał, znajdował się w Afganistanie. John klęczał w okopie, zaś Jim stał nad nim z pistoletem wycelowanym w jego twarz. Po jego skroni spływała stróżka krwi, a on sam wciąż powtarzał monotonnie jedno zdanie.
Boże, daj mi żyć. Boże, daj mi żyć.
Potem był głośny strzał i przeszywający ból w ramieniu.
Otworzył gwałtownie oczy, łapczywie wciągając powietrze do płuc. Od tak dawna nie miał koszmarów, że zdołał zapomnieć, jakie okropne i realistyczne mogły być.
— Wszystko w porządku? — usłyszał spokojny głos Sherlocka. Zamrugał gwałtownie i spojrzał na detektywa. Powoli zaczynał kontaktować ze światem zewnętrznym. Wciąż byli w samochodzie, jego bolały plecy, a na ramionach czuł przyjemne ciepło miękkiego materiału. Po chwili zauważył, że jest to nic innego niż płaszcz jego kochanka.
— Um, tak — skłamał. Holmes skinął jedynie głową powstrzymując się od komentarza. — Twój płaszcz — mruknął John, przecierając oczy dłonią.
— Drżałeś — odparł detektyw, wzruszając ramionami. — Uznałem, że ci zimno — dodał w ramach wyjaśnienia i tym razem to Watson był tym, który musiał powstrzymać się od złośliwej uwagi. Troskliwy Sherlock Holmes to jeden z najrzadziej spotykanych Sherlocków Holmesów.
Choć ostatnimi czasy John coraz częściej miał z nim do czynienia.
— Jak długo spałem? — zapytał, zmieniając temat na odrobinę wygodniejszy.
— Półtorej godziny — odparł brunet, po czym szybko zamknął laptopa, który wciąż znajdował się na jego kolanach i schował urządzenie do torby. — Wracamy — oznajmił z ledwo słyszalnym entuzjazmem w głosie. — Zagadka sama się w końcu nie rozwiąże.
I wrócili do posiadłości.
Zapowiadało się dość ciekawe popołudnie.
***
Krótko i mdło. Jakby to stwierdził nasz ukochany detektyw-konsultant: NUDA. Ale serio, kocham takiego niewinnego Johnlocka <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top