1.1 Dziwne losy Copper Beeches

1. List z Hampshire

Baker Street 221b bez pani Hudson było skazane na zgubę.

To jedyna w miarę rozsądna myśl, jaka przyszła Johnowi do głowy, gdy spoglądał na swoje mieszkanie, które — chociaż przeżyło już wiele — jeszcze nigdy nie znajdowało się w tak beznadziejnym stanie. Skierował zmęczone spojrzenie na kuchnie, gdzie na podłodze, w towarzystwie rozbitej na drobne kawałki porcelany, leżały niezdatne do użycia drzwiczki do jednej z szafek. Potem przeniósł wzrok na obalony i rozpruty fotel, na którego podniesienie Watson nie miał siły, a Sherlock najzwyczajniej w świecie ochoty. Następnie zmierzył spojrzeniem podłogę, próbując zignorować rozsypane na niej papiery, rozlane napoje, zwłoki zmutowanej świni i zniszczony zestaw do eksperymentów Sherlocka.

Zapach był wręcz paskudny, a sam widok tego wszystkiego przyprawiał Johna o zawrót głowy, jednak w tamtym momencie, gdy po szalonej, całonocnej i zawziętej walce ze świnią (która, chociaż nie wyglądała, była piekielnie dobrym przeciwnikiem) Watson był potwornie zmęczony i usilnie próbował zasnąć.

Jednakże Sherlock Holmes był znudzony dwa razy bardziej niż John zmęczony i tak samo zawzięty, żeby rozbudzić współlokatora i nakłonić go do zniwelowania otaczającego go nudy.

Siedzieli razem na fotelu, który zwykle detektyw-konsultant zajmował w pojedynkę, jednak po tym jak ten od Johna został użyty jako swojego rodzaju schron, jakim bronili się dwaj kochankowie przed atakiem rozwścieczonego zwierza, Watson został postawiony przed zdecydowanie niełatwym wyborem; iść do swojej bądź Sherlocka sypialni (obydwie były definitywnie zbyt daleko), położyć się na kanapie, która wcześniej posłużyła świni za toaletę lub zostać ze swoim detektywem na jego fotelu i znosić nieustające marudzenie, ale za to mieć luksus bycia gładzonym w wyjątkowo przyjemny sposób po karku i plecach.

Może wybór wcale nie był taki trudny.

— John — usłyszał po raz kolejny westchnienie Sherlocka, którego usta znajdowały się tuż przy uchu doktora — zdecydowanie potrzebujesz kawy — oznajmił Holmes znudzonym tonem, jakby lepiej od Watsona wiedział, czego ten akurat chce i potrzebuje. John przestał się z nim o to kłócić, gdy po każdej takiej dyskusji Sherlock udowadniał mu, że to jednak on ma rację.

Blondyn podniósł głowę i oparł podbródek o ramię detektywa.

— Rzuciłeś ekspresem w świniaka, pamiętasz? — mruknął słabym ze zmęczenia głosem i wskazał niedbale ręką na zniszczone doszczętnie urządzenie na podłodze.

— Jak zwykle wykazujesz się potworną ignorancją do spraw istotnych i wartych zapamiętania — zganił go człowiek, który nie wie, wokół czego kręci się Ziemia. — Otóż, mój drogi doktorze, zapisz sobie gdzieś w głowie, iż ten osobnik, który obecnie leży martwy w naszym salonie, nie był pierwszym lepszym świniakiem, a hybrydą genetyczną świni paskowanej oraz dzika libijskiego — pouczył go aroganckim tonem. John, słysząc ten wywód, nie zdołał stłumić parsknięcia śmiechem, co (sądząc po spojrzeniu, jakim został obdarzony) głęboko uraziło dumę bruneta.

—  A ta wiedza przyda mi się w jakich okolicznościach? — zapytał Watson, całą siłą woli, próbując zachować poważny wyraz twarzy, co musiało wyjść mu skrajnie źle, gdyż detektyw podniósł się z fotela tak gwałtownie, że Johnowi, mimo usilnych prób, nie udało się utrzymać na siedzeniu i z łoskotem spadł na ziemię.

Sherlock miał piekielne szczęście, że stosy jego papierów zamortyzowały upadek.

Zanim doktor miał okazję chociażby kopnąć go w tyłek za gwałtowne przerwanie tak przyjemnego odpoczynku, Holmes manewrował już między przewróconym fotelem, a zwłokami świni (tak długo jak Sherlock nie nauczy się nazw planet ich Układu Słonecznego, tak długo John nie miał zamiaru zapamiętywać nazw jakichś hybryd), by przejść do kuchni, gdzie postawił wodę na herbatę. Zbierając się z powrotem na fotel, Watson z satysfakcją uchwycił fakt, iż Sherlock wyjął z szafki dwa kubki, co oznaczało, że on również załapie się na ciepły napój. Z zadowoleniem przymknął oczy, korzystając z momentu, gdy miał cały fotel dla siebie. Niemal udało mu się przysnąć, gdy rozległ się dźwięk dzwonka, który gwałtownie przywrócił go na ziemię.

— Sherlock, idź otworzyć  — rzucił, przewracając się na bok, by móc zobaczyć, jak jego kochanek podchodzi do fotela i wciska mu w dłonie dwa ciepłe kubki.

— Robię herbatę, otwieram drzwi —prychnął Holmes z oburzeniem. — Za kogo ty mnie masz? Za panią Hudson? — zapytał, marszcząc czoło. John uśmiechnął się szeroko i rzucił brunetowi pełne politowania spojrzenie.

— No co ty? — odparł spokojnie. — Ona nie jest gospodynią — dodał, czym zasłużył sobie na kolejne, ostre spojrzenie. — No idź, może to klient — zachęcił Sherlocka. To poskutkowało, gdyż Holmes podszedł do schodów, jednak zamiast zejść na dół i otworzyć, krzyknął tylko "otwarte" wrócił do salonu. — Możliwe też, że to morderca albo złodziej — dopowiedział John. Tym razem  to detektyw był nadawcą wymownego spojrzenia.

— Dlaczego morderca albo złodziej miałby dzwonić, John? — spytał, po czym dodał złośliwie: — Masz tam jakiś mózg, spróbuj czasem go użyć.

Zanim blondyn zdołał odpowiedzieć do ich salonu weszła młoda kobieta, rozglądając się po pomieszczeniu z szokiem i niewielkim przerażeniem. Watson wcale się jej nie dziwił.

Jakiś miesiąc wcześniej, zanim jeszcze poznał Mary, John uznałby, że jest to kobieta bardzo atrakcyjna. Jednak teraz nie miało to dla niego żadnego znaczenia — kobieta jak każda inna. Miała blond włosy (farbowane, co udało mu się wywnioskować po niewielkich odrostach), które sięgały łopatek, opadając na nie falami i zgrabne, podkreślone przez zawiązany w pasie pasek od szarego płaszcza, ciało. Jej oczy skierowały się z rozbitego ekspresu do kawy na dwójkę mężczyzn. John, dziękując niebiosom za fakt, iż świńskie zwłoki leżały poza zasięgiem wzroku kobiety, wyprostował się w fotelu, a Sherlock przysiadł na jego podłokietniku.

— Panowie Sherlock Holmes i doktor Watson? — odezwała się lekko drżącym głosem kobieta.

— Owszem — odparł z uprzejmym uśmiechem John, wiedząc, że jego kochanek nie ma w zwyczaju odpowiadać na pytania, którym za odpowiedź mogłaby służyć własna dedukcja. — Pani to...

— Emily Worren — przedstawiła się. — Przyszłam w sprawie zaginięcia mojego męża.

— Nudy — skomentował natychmiast Sherlock za co oberwał łokciem Johna w żebra.

— Proszę siadać — zaproponował tamten, wskazując na krzesło przeznaczone dla klientów, które jako jedyne zostało postawione na swoje pierwotne miejsce po walce. Kobieta zajęła miejsce, a Watson rozpoczął serię pytań: — Kiedy widziała pani męża po raz ostatni?

— John, to strata czasu — wtrącił Sherlock kładąc dłoń na karku kochanka, czym przyprawił go o lekkie dreszcze.

Zdecydowanie nie powinien robić takich rzeczy przy ludziach.

— Nie bądź niemiły — zganił go Watson. Holmes jedynie prychnął i kciukiem zaczął drażnić poszczególne, wrażliwe miejsca na karku i plecach blondyna. Zignorowanie tego było jedną z najcięższych rzeczy jaką John musiał w życiu zrobić.

— To było wczoraj rano — odparła kobieta, zwracając ponownie uwagę na siebie. — Pokłóciliśmy się o...

— Jego zamiłowanie do alkoholu, które pani przypomina ojca alkoholika — wtrącił Sherlock tonem, który jasno oznaczał, że rozpoczyna popis swoich umiejętności, nie przerywając gładzenia karku Johna. — Stara się pani trzymać go, ojca, na dystans, co on próbuje rekompensować pani prezentami. Nie są one specjalnie kosztowne przez niezbyt sprzyjającą temu sytuację finansową pani rodziny. To również było powodem pani kłótni z mężem, obawiała się pani, że przepije wasz majątek, co wcale nie świadczy o planach na założenie rodziny, a jedynie o pani materializmie. Ale jeśli już tu pani jest, to mogę panią poinformować iż pani mąż znajduje się w tym barze — oznajmił z prędkością karabinu maszynowego detektyw, podnosząc z ziemi jedną kartkę wraz z długopisem, by szybko i niedbale zapisać adres, którego John jednak nie dojrzał, gdyż kartka natychmiast została przekazana w ręce oniemiałej kobiety. Zanim zdołał zapytać, skąd, u licha, Sherlock to wszystko wie, otrzymał odpowiedź: — Przez okno zobaczyłem, że przyjechała pani własnym autem, ale nie robi pani tego często, o czym świadczą między innymi buty nieodpowiednie do prowadzenia. Ma pani własny samochód, ale z niego nie korzysta przez osobistą urazę do ojca, od którego go pani dostała. Nie jest to model i kolor, który wybrałaby kobieta, o alkoholizmie pani ojca świadczą liczne rysy na lakierze i obtłuczony reflektor. Pani ojciec musiał wywołać wypadek jadąc pod wpływem alkoholu, przez co stracił prawo jazdy, a samochód oddał pani. Nie zapłacił jednak wcześniej za naprawę, czyli jest ubogi. Pani również tego nie zrobiła, co świadczy nie tylko o stanie majątkowym, ale również o niechęci do samochodu. Przyjechała pani rzadko używanym autem z powodu problemów ze złapaniem taksówki. Pada od trzech dni, a w taką pogodę taksówkarze unikają pięciu ulic, w pobliżu których nie ma rowów i kanałów. Dwie znajdują się z innej strony niż pani przyjechała, dotarcie tutaj z dwóch kolejnych zajęłoby pani przynajmniej dziewięćdziesiąt minut w tych warunkach i z pani doświadczeniem, a zgniecenia na pani płaszczu świadczą, że jechała pani nie dłużej niż godzinę. Pozostaje jedna, w pobliżu niej znajduje się tylko jeden bar, to tam, według moich przypuszczań znajduje się pani mąż — wyjaśnił zupełnie jakby recytował z pamięci. John spoglądał na niego z fascynacją i niedowierzaniem, dokładnie wsłuchując się w każde słowo bruneta. To wszystko było takie logiczne. Kobieta faktycznie miała wysokie aż za kolana kozaki z obcasem, koturnem, który, jak twierdziła Sarah, potwornie utrudniał jazdę, a zgniecenia na jej płaszczu były już niemal niewidoczne, więc faktycznie nie mogła jechać długo. Zanim zdołał wyrazić swój zachwyt na głos, Holmes podniósł się z podłokietnika i zdecydowanym ruchem podniósł kobietę na równe nogi i odprowadził do progu. — Dziękuję za szansę wprowadzenia mojego partnera w zachwyt nad moją dedukcją, mam nadzieję, że trafi pani do wyjścia — rzucił jeszcze, po czym zatrzasnął drzwi i wrócił do salonu.

W pierwszym odruchu John miał zamiar zganić go za określenie go słowem "partner", z czym, jak ustalili, nie mieli się afiszować. Jednak po tym trwającym już prawie miesiąc związku i kilkuletniej znajomości Watsonowi udało się zorientować, iż dla Sherlocka "nie afiszować się" oznacza tyle, co nieuprawianie seksu w miejscach, gdzie przebywa więcej niż trzy osoby. Mimo wszystko nie miał nawet ochoty na upomnienie detektywa.

— Jeszcze nigdy w życiu — zaczął ostrożnie, podnosząc się z fotela — nie miałem na ciebie takiej ochoty — oznajmił pewnym tonem. Holmes jedynie uśmiechnął się tym uśmiechem, który zarezerwowany był tylko dla Johna, tylko na takie sytuacje i po dwóch susach znajdował się już przed Watsonem, by nakryć jego usta swoimi w delikatnym pocałunku.

Ich chwila uniesienia nie trwała jednak długo. Gdy tylko John sięgnął do koszuli Sherlocka, by  ją rozpiąć, rozległ się kolejny dzwonek. Watson jęknął cicho i niechętnie oderwał się od ust bruneta, by pójść otworzyć. Holmes musiał mieć jednak inne plany, gdyż jedynie mocniej zacisnął palce na biodrach Watsona, nie pozwalając mu odejść zbyt daleko.

— Pani Hudson otworzy — wymruczał do ucha lekarza, przygryzając delikatnie jego płatek. John wciągnął ze świstem powietrze na tę pieszczotę, jednak nie pozwolił się porwać chwili.

— Wyjechała do siostry, pamiętasz? — sapnął, delikatnie odpychając od siebie Sherlocka, gdy znów usłyszeli dzwonek. Wyswobodził się z objęć detektywa i, ku niezadowoleniu ich obojga, skierował się na dół, by otworzyć. W duchu splunął sobie w brodę, gdy za drzwiami ujrzał listonosza, który oznajmił, że ma list, który przekazać ma do rąk własnych Sherlocka Holmesa bądź Johna Watsona. Doktor odeprał żółtą kopertę, podpisał pokwitowanie i, po pożegnaniu, ruszył z powrotem na górę, gdzie Holmes już zajmował swój fotel. — To tylko...

— Listonosz — wtrącił brunet. John, po przedstawieniu jakie Sherlock odstawił przed klientką, nawet nie pytał, skąd wie kto przyszedł bez chociażby zerknięcia na kopertę w ręce kochanka. Przysiadł zamiast tego na podłokietniku fotela, by pokazać detektywowi list. — List nadany z Hampshire, ale papier pachnie przyprawami charakterystycznymi dla krajów azjatyckich... Kuchnia, osoba, która go nada...

— Sherlock — przerwał tym razem Watson, zanim Holmes zdołał się rozkręcić. — Nie łatwiej po prostu go otworzyć? — zaproponował, unosząc brwi.

— Może i łatwiej, ale łatwe rzeczy mają wybitny talent do bycia nieprzeciętnie nudnymi — odparł natychmiast brunet. Doktor zignorował go i otworzył kopertę, by wyjąć z niej najprostszą w świcie kartkę (od której również biła charakterystyczna woń przypraw) zgiętą dokładnie w połowie. Rozłożył ją i zaczął czytać, udostępniając tekst również Sherlockowi.


Viotel Hunter Winchester 17.03.2014

Posiadłość Copper Becheer,
Winhester, Hampshire.


Dr. John Watson i Sherlock Holmes
Londyn, Baker Street 221b

Szanowni Panowie,

Zwracam się do Panów ze sprawą, która męczy mnie od dłuższego czasu. Słyszałam o Was wiele od mojej siostry, z którą regularnie koresponduję i sądzę, że mój przypadek zwróci Panów uwagę.

Niedawno rozpoczęłam nową pracę w posiadłości Copper Becheer u pana Jephro Rucastle jako kucharka. Z początku wszystko mi odpowiadało, praca jest dobrze płatna, a posiadłość i okolica piękna. Mój pracodawca z każdym dniem stawia mi jednak co raz to dziwniejsze wymagania. Już przed przyjęciem posady musiałam zrezygnować z wszystkich ciemnych ubrań na rzecz kolorowych, jasnych sukienek. Następnie pojawiła się nietypowa prośba, bym ścięła włosy do linii ramion. Potem polecono mi dwa razy dziennie siadać na kanapie, tyłem do okna i czytać książkę Charlotte Brontë "Dziwne losy Jane Eyre". Nie wiem sama, co mam o tym myśleć, wszystko w posiadłości wydaje mi się nagle dziwne. Często, chodząc po korytarzach, słyszę dziwne odgłosy, jakby krzyki i zawodzenie. Pani Toller, która jest guwernantką syna pana Rucastle'a, mówiła jednak, że to tylko wiatr lub marudzenie jej podopiecznego. W posiadłości trzymany jest też pies, którego bardzo rzadko ktokolwiek karmi, a on zdaje się nienawidzić wszystkich z naciskiem na właściciela. Zupełnie jakby trzymany był z obowiązku.

Zwracam się z tą sprawą do Panów, licząc, że będą Panowie mogli zaszczycić mnie swoją obecnością w posiadłości, gdzie mogą Panowie podać się za moją daleką rodzinę. W mojej umowie mam uwzględnione prawo do przyjmowania gości, więc nie sądzę, by to mógł być problem.

Z poważaniem,

Violet Hunter.

John skończył czytać i zerknął na Sherlocka, który z miną całkowitego skupienia analizował jeszcze każde słowo. Przez chwilę Watson przyglądał mu się zauroczony tym widokiem, jednak nie miał na to zbyt dużo czasu, gdyż Holmes również oderwał wzrok od listu i przeniósł wzrok na doktora.

— "Dziwne losy Jane eyre"?  — zapytał jedynie, co John skomentował lekkim uśmiechem. Niemal zapomniał, że znajomość literatury Sherlocka jest beznadziejna jeśli nie chodzi o książki naukowe bądź historię kryminału.

— Romans — odparł. — Harry dużo takich czytała. Dziwne losy Jane Eyre, Duma i uprzedzenie...

— A to co? Biografia Mycrofta? — zapytał tym razem wywołując u Johna głośny, całkowicie szczery śmiech.

— Jesteś niemożliwy — oznajmił, pochylając się i całując Holmesa w policzek. Ten natychmiast to wykorzystał, wpijając się w usta Watsona namiętnie. Zupełnie jakby się zsynchronizowali podnieśli się z fotela, kierując swoje kroki, nie przerywając pocałunku, w stronę sypialni Sherlocka.

— To co? — wymruczał Holmes w przerwie między pocałunkami. — Co powiesz na małe wakacje na wsi? — zaproponował. Zanim John zdołał odpowiedzieć, że marzy o tym, poczuł, jak Sherlock traci równowagę i ciągnie go razem ze sobą na podłogę.

Oczywiście, pochłonięci chwilą całkowicie zapomnieli o świńskich zwłokach pod ich stopami.

— Cholerny wieprz — zaklął Watson, staczając się z Sherlocka, który wysłał mu oburzone spojrzenie.

— Wyrażaj się, John — zbeształ go. — To hybryda genetyczna świni paskowanej i dzika libijskiego — przypomniał wyniośle.

Na chwilę zapadła cisza.

— No i moment znikł — stwierdził w końcu John, wstając z podłogi, czemu towarzyszyło głośne prychnięcie Sherlocka, który również się podniósł.

— Spokojnie, doktorze, odnajdziemy go — obiecał znów ciągnąc kochanka do swojej sypialni. — Jestem przekonany, że nie mógł uciec daleko — dodał i zatrzasnął za nimi drzwi.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top