XXXVI
Poszliśmy do zupełnie innej części rezydencji.
- Gdzie mnie prowadzisz? – Zaniepokoiłem się.
- No jak to dokąd? - Zatrzymał się odwracając w moją stronę. – Do naszej sypialni. – Uśmiechnął się.
- Ale dlaczego tutaj? – Wskazałem dłonią dookoła.
- Tutaj ma wstęp tylko najbliższa rodzina alfy. – Wytłumaczył. – Od teraz ty też będziesz mógł tutaj przebywać. – Powiedział jakby to było coś naturalnego.
Chwilę mu się przyglądałem. Nie mogę wciąż się stawiać. Podszedłem do niego i sam złapałem za jego dłoń. Zdziwił się. Chwile przyglądał się naszym splecionym razem palcom, ale w końcu zacisnął swoją dłoń na tej mojej i z szerokim uśmiechem na mnie spojrzał.
- Za co sobie na to zasłużyłem? – Głupio się wyszczerzył na co sam uniosłem kącik ust do góry.
Prychnąłem zażenowany. – Jak ci się nie podoba to mogę zabrać rękę. – Uniosłem brew.
- Nie! – Krzyknął i przyciągnął mnie bliżej siebie. – Bardzo mi się to podoba. – Zarumieniłem się. Położył swoją dłoń na moim policzku i kciukiem pocierał moją skórę. Patrzyliśmy sobie w oczy nie mogąc oderwać od siebie wzroku. Drugą położył na dolnym odcinku moich pleców, przyciągając mnie jeszcze bliżej.
- Miałeś mnie zaprowadzić do pokoju. – Przerwałem nasz kontakt wzrokowy a dłonie położyłem na jego piersi próbując się odepchnąć.
- A czy będę coś z tego miał? – Na jego twarzy pokazał się chytry uśmieszek.
- Nie licz na nic więcej niż moją wdzięczność. – Przewróciłem oczami.
- Myślisz, że to mi wystarczy? – Uniósł wysoko brwi.
- Musi. – Oznajmiam i wyrywam się z jego objęć. – Travis zaprowadź mnie, bo jestem zmęczony. – Stałem oczekując, że coś zrobi.
- Jakiś ty niecierpliwy, słoneczko. – Złapał mnie za rękę puszczając mi oczko.
Ponownie zrobiłem się nieco bardziej różowy na policzkach. – Miałeś mnie tak nie nazywać. – Burknąłem i uderzyłem go w ramię.
- Ej. – Złapał się za nie jakbym naprawdę coś mu zrobił. – Za co tym razem? – Oburzył się.
- Za nazywanie mnie słoneczkiem. – Oznajmiłem. – Nazywasz mnie jak ten koleś co wysyłał mi te dziwne wiadomości.
- Czy ja wiem czy on był taki dziwny? – Próbował go jakoś bronić.
Zmarszczyłem brwi. – Skąd możesz to wiedzieć? Chyba, że go znasz. – Spojrzałem na niego podejrzliwie.
- No wiesz. – Podrapał się niezręcznie po karku. – Tak jakby masz racje?
- Co masz przez to na myśli? – Zmarszczyłem brwi.
- Widzisz. – Zapadłą krótka chwila ciszy, jakby zastanawiał się czy mi o tym powiedzieć. - To tak jakby byłem ja? – Unikał mojego wzroku.
- A powiedz mi skąd miałeś mój numer i dlaczego właściwie to robiłeś? – Odsunąłem się od niego a dłonie ułożyłem na biodrach, obserwowałem go unosząc głowę wyżej żeby pokazać mu, że jestem ponad to.
Westchnął. – Numer miałem od moich ludzi, którzy cię odnaleźli, a co do pisania to chciałem mieć z tobą jakiś kontakt. – Tłumaczy się niezgrabnie. – Nie mogłem się powstrzymać. – Spuścił głowę skruszony. – Musisz mnie zrozumieć. Zwyczajnie za tobą tęskniłem.
Spojrzałem na niego kręcąc głową na jego szczeniackie zachowanie.
- Zaprowadź mnie do tego pokoju to był męczący dzień. – Mówię i idę dalej nie wiedząc właściwie dokąd mam iść.
- Już. – Podchodzi do mnie, ale nie wykonuje żadnego ruchu w moim kierunku. – Mamy wspólny pokój i jedno duże łóżko. – Wyprzedza mnie aby otworzyć mi drzwi.
- Jak to jedno łóżko? – Zatrzymałem się przed drzwiami zerkając na niego. – Na nic takiego się nie zgadzałem.
- Wiem, ale z racji tego, że jesteśmy bratnimi duszami dzielimy jedno łóżko. – Tłumaczy otwierając przede mną drzwi. – Taka już tradycja. Nie zmienisz tego. – Dodaje.
Wchodzę do środka jako pierwszy a moim oczom ukazuje się królewskich rozmiarów łóżko.
- Ładnie tutaj. – Oznajmiam rozglądając się po pomieszczeniu. – Całkiem przytulnie.
- Tak, widok jest piękny. – Powiedział patrząc się na mnie.
Zmrużyłem oczy. – Obaj mówimy o pokoju? – Dopytuje.
- Oczywiście, że tak. – Unosi kącik ust.
- To dobrze. – Uśmiecham się podchodząc do komody po lewej stronie od łóżka. Zaglądam do szuflady. – Skąd tutaj moje ubrania? – Pytam zdziwiony. Nie przypominam sobie abym coś takiego robił.
- Zawsze zadajesz takie głupie pytania? – Marszczy brwi, ale dalej tłumaczy. – Zdążyli je tutaj przenieść gdy byłeś w szpitalu.
- To dobrze przynajmniej mamy mniej roboty. – Posyłam w jego stronę delikatny uśmiech i wyciągam świeże ubrania aby móc się w nie przebrać po tym jak się odświeżę.
- Gdzie tutaj jest łazienka? – Pytam widząc dwie pary drzwi.
- Te po prawej są do łazienki. – Wskazuje na drewno. – A te po lewej to mój gabinet. – Oznajmia widząc mój wzrok.
- Pracujesz chociaż masz wolne? – Marszczę brwi stając w drzwiach od łazienki. – Myślałem, że masz urlop albo coś takiego.
- Niby mam wolne, ale gabinet jest tutaj tak na wszelki wypadek. A jeśli ktoś będzie potrzebować natychmiastowej pomocy? – Tłumaczy szukając czegoś w szufladzie.
- Nie znam się na tym. – Posłałem mu smutny uśmiech. – A teraz idę się umyć i spać. – Odwracam się do niego plecami i wchodzę do środka. Odkładam wszystko na szafkę po czym idę zamknąć drzwi. Wychylam przez nie głowę. – Tylko mi... – Zderzam się z czymś twardym i łapie się za nos.
- Idę z tobą. – Oznajmia.
- O nie. – Zaprzeczam patrząc na niego gniewnie. – Ostatnio mi się do łazienki wpakowałeś. – Staje wyprostowany. – Teraz nie będzie tak łatwo. – Oznajmiam kładąc dłonie na biodra.
- No weź, słoneczko. – Zaczyna. – Przecież ostatnio nie było tak źle. – Patrzy na mnie maślanym wzrokiem.
- Powiedziałem nie i koniec kropka. – Mówię twardo, nie mogę dać sobie wejść na głowę.
- Nie zrobisz dla mnie wyjątku? – Próbuje dalej coś ugrać.
-Maksiu nie możemy być tak niegrzeczni, powinniśmy mu pozwolić, w końcu to nasza alfa. – Jeszcze jej tu było trzeba do szczęścia.
- Wiem, że to nasza alfa, ale nie wszystko na raz. – Wzdycham zrezygnowany.
- No ale, dlaczego? Przecież nic takiego się nie stanie a nasza alfa będzie szczęśliwa. Nie możemy pozwolić aby był smutny. - Jęczy zawiedziona.
- Ale ja potrzebuję chwili samotności. – Może uda mi się ją jakoś przekonać aby trochę przystopowała.
- Ale możemy spróbować, powiemy naszej alfie żeby był cicho i nam nie przeszkadzał. – Mówi podekscytowana. – To świetny plan. – Dodaje uradowana.
- Nie to jest okropny plan. – Karcę ją. – Travis musi zrozumieć, że czasem potrzebuje trochę od niego odpocząć, zresztą jutro będzie ciężki dzień i muszę wypocząć. – Mówię pewny siebie.
- Maksiu? – Alfa próbuje zwrócić na siebie moją uwagę. – Znowu twój wewnętrzy wilk?
- Tak, ostatnio jest niemożliwa. – Kręcę głową.
- Tak będzie dopóki cię nie oznaczę. – Mówi jakby to było coś oczywistego dla każdego.
- Na to jeszcze sobie poczekasz a ja do tego czasu jakoś sobie z nią poradzę.
- Skoro tak twierdzisz. – Podchodzi do mnie bliżej. – To co wspólna kąpiel w wannie. – Uśmiecha się gdy to wypowiada.
- Oczywiście, Travis – Mówię. – Możesz mi ją przygotować. – Odwzajemniam jego uśmiech.
- Dlaczego chcesz iść sam? – Marszy brwi. – Weźmiemy ją razem. – Wskazuje palcem na siebie a później na mnie.
- Nie, Travis. – Dźgam go palcem w klatkę piersiową – Ty. – Wskazuje na niego palcem. - Będziesz grzecznie siedzieć w pokoju a ja. – Teraz pokazuje na siebie. - Sam pójdę się odświeżyć. – Oznajmiam.
Wzdycha ciężko. – Ale wiesz że nie zostawię tego tak? – Patrzy na mnie jakby już miał plan wymyślony na poczekaniu.
Mrużę oczy. – Tylko nic nie kombinuj. – Mówię aby po chwili odwrócić się do niego plecami i zamknąć mu drzwi przed nosem.
- Pamiętaj masz być grzeczny! – Krzyczę jeszcze przez zamknięte drzwi.
Odświeżyłem się szybko. Wychodzę wycierając jeszcze włosy ręcznikiem.
- Możesz już iść, łazienka wolna. – Oznajmiam podnosząc na niego wzrok.
Travis leży w samych bokserkach na łóżku trzymając w dłoni swój telefon, na którym coś pisze.
- Travis. – Podchodzę do niego bliżej, bo nie reaguje na wołanie. – Możesz już iść. – Staje przy jego części łóżka, krzyżując dłonie na klatce piersiowej.
- Już? – Zmarszczył czoło. – Tak szybko? – Patrzy nam nie zdziwiony.
- A myślałeś, że ile mi to zajmie? – Unoszę brew do góry. – Jak nikt nie wbija mi do łazienki to nie potrzebuje dużo czasu. – Prycham.
- Spokojnie nawet jakbym ci trochę poprzeszkadzał to poszło by to sprawnie. – Uśmiecha się do mnie unosząc znacząco brwi.
- Dobra idź już może lepiej się umyć. – Poganiam go, bo sam chce się już położyć.
Travis podnosi się ze swojego miejsca i specjalnie szturcha mnie ramieniem. Nie zwracam na niego uwagi tylko kręcę głową. Kładę się na swojej części łóżka. Przykrywam się kołdrą i szybko zasypiam.
------------
Rozdział nie był sprawdzany.
Nadal żyje jakby ktoś się pytał.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top