XXVIII
Nie wiem dlaczego, ale miałem wrażenie, że muszę iść w kierunku tego światła. Ciągnąłem do niego niczym ćma. Starałem się zachowywać jak najciszej, bo nie wiedziałem czy to nie jakaś zasadzka. Może ktoś robił to specjalnie, aby zrobić mi jakąś krzywdę albo porwać, wykorzystać i wyrzucić niczym jak jakiegoś śmiecia. Na samą myśl, że ktoś mógłby być tak okrutny, wzdrygnąłem się.
Stawiałem ostrożnie każdy krok, ale miałem wrażenie, że zamiast się zbliżać, to z każdym następnym krokiem oddalam się. Co się dzieje? Światło oddalało się coraz szybciej, dlatego sam przyśpieszyłem kroku. Po chwili musiałem już biec żeby nadążyć. Przebierałem swoimi małymi nóżkami tyle ile miałem w nich sił aby tylko dogonić to co tak uporczywie goniłem. Skupiłem się na strużce światła, ale kątem oka dostrzegłem, że wszystko dookoła zmieniło się w nieprzeniknioną ciemność. Uniosłem brew niezrozumiale na zaistniałą sytuacje, ale nie zaprzestałem pościgu.
Nagle światło zupełnie zniknęło. Stanąłem jak wryty. Przez chwilę wpatrywałem się w tą pustkę gdzie jeszcze przed chwilą było światło. Rozejrzałem się niepewnie dookoła, ale tam nic nie było. Przeraziłem się i zacząłem biec przed siebie. Może jak dalej będę biec to się pokaże? Uświadomiłem sobie, że to nic nie da, dalej byłem w tym samym miejscu. Upadłem na kolana. Z tej całej bezradności chciałem wyć, ale zamiast tego rozpłakałem się. Gdy poczułem pierwsze ciepłe krople na policzkach, chciałem się uspokoić. Miałem być silny, silny a nie zachowywać się jak baba. Zamiast tego moim ciałem wstrząsnął jeszcze większy szloch. Teraz już roniłem wodospad łez. Nie wiem ile tak siedziałem i płakałem. Kompletnie straciłem poczucie czasu zatracając się w wylewaniu z siebie kolejnych pokładów słonych kropli.
- Kochanieńki nie płacz. – Odezwał się znajomy, skądś kobiecy głos. Spojrzałem przez palce przed siebie, ale tam nic nie było, tylko ta złowroga ciemność, która mnie przerażała.
- Spokojnie ON pomoże ci wszystko zrozumieć, musisz mu tylko zaufać. – Otarłem dłońmi mokre policzki. Rozejrzałem się niepewnie dookoła mrużąc przy tym oczy. W oddali za mną stała kobieta. Nie widziałem dokładnie, ale chyba ją już gdzieś widziałem. Wydawała się znajoma, ale jakby obca?
- Kim jesteś? – Szepnąłem niepewnie w jej kierunku. Pomimo dzielącej nas odległości widziałem jak się do mnie uśmiecha.
- Teraz to nie jest ważne, kochanie. Pamiętaj nie ufaj JEJ. – Spojrzała na mnie poważnie podchodząc trochę bliżej. Teraz mogłem podziwiać jej piękną twarz. Długie białe włosy i urzekający uśmiech.
- Komu nie mam ufać? – Zmarszczyłem brwi, bo szczerze nie miałem pojęcia o co może kobiecie chodzić.
- Spokojnie. ON zna odpowiedź. - Oznajmiła spokojnie.
- Maksiu, Maksiu otwórz oczka. – Usłyszałem z oddali.
- Kim jest ON? – Cały czas byłem zmieszany.
- Kochanie, twoje serce ci podpowie. – Uśmiechnęła się do mnie a jej oczy zabłyszczały. - Musisz się nim kierować, ono zna odpowiednią drogę. - Wskazała dłonią na moją pierś, tam gdzie powinno być moje serce.
- Maksiu, słoneczko obudź się. – Znowu ten głos, taki troskliwy, ale jakby za szybą. Skąd mógł dochodzić?
- Nie mam już czasu, kochanie. Może będzie jeszcze okazja się spotkać. – Zaczęła iść w moim kierunku uśmiechnięta z ramionami szeroko otwartymi. Wyciągnąłem w jej stronę rękę, chciałem jej dotknąć, przytulić. Gdy już miałem to zrobić, coś mną potrząsnęło a kobieta jakby się rozpłynęła.
- Co jest? – Szepnąłem. Otworzyłem oczy, ale zaraz tego pożałowałem gdy uderzyło we mnie oślepiające światło. Zamknąłem oczy krzywiąc się na to doznanie. Złapałem się za głowę, która nieprzyjemnie pulsowała.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top