XXIV
Odetchnąłem z ulgą gdy tylko zamknąłem za sobą drzwi od tego pomieszczenia. Mam nadzieję, że nie miał mi tego za złe, że tak od niego uciekłem, ale bałem się do czego mógłby się posunąć. Alfy to okropni napaleńcy, w dodatku ten gość wspominał coś o tym, że się już wcześniej spotkaliśmy. Ciekawe gdzie i kiedy? Może przy następnej okazji zapytam co wtedy miał na myśli?
Zwróciłem swoje kroki ku pomieszczeniu, które służyło mi za pokój. Chwyciłem za klamkę i całe szczęście drzwi nie były zamknięte. Wszedłem do środka, wszystko było tak jak zostawiłem to wczoraj zanim pojechaliśmy po tego napaleńca. Wszedłem głębiej do pomieszczenia i zauważyłem, że ktoś siedzi przy stoliku i grzebie coś w telefonie. Gdy tylko ta osoba mnie zauważyła, odwróciła się w moją stronę. Tak jak się tego spodziewałem, Matt we własnej osobie.
Uśmiechnąłem się do niego delikatnie. Chłopak odwzajemnił ten gest.
- Hej. – Przywitałem się z nim.
- Myślałem, że nie wyjdziesz z tamtego pokoju aż do jutra. – Zdziwiłem się na to co powiedział, ale on również wyglądał, jakbym go zaskoczył.
- Niby dlaczego miałbym tam tak długo siedzieć? Zwłaszcza z nim? – Zdenerwowałem się na to, bo po co siedzieć z tym gościem dłużej niż jest to konieczne. Jeszcze posunąłby się do czegoś czego ja osobiście bym nie chciał, a co jemu mogłoby się spodobać. Powinien zapamiętać, że jestem wiatropylny i koniec kropka. Nic nie zmieni mojego zdania.
- No jak to dlaczego? – Wstał i podszedł do mnie. Złapał mnie za ramiona i spojrzał w oczy. – Serio nic nie widzisz?
- Nie rozumiem o czym do mnie mówisz. – Spojrzałem na niego, zbity z tropu.
- Myślałem, że wierzysz w przeznaczone sobie osoby? – Zawsze chciałem spotkać taką osobę, która byłaby dla mnie stworzona. Tylko dla mnie. No może później dla naszych dzieci, ale to później, dużo później, jeśli ten ktoś by tego kiedyś chciał. Nawet moja omega cieszy się gdy tylko wspominam o dzieciach, zwłaszcza tych moich, które miałyby się pojawić. Wspominałem już, że szczerzę nienawidzę swojej omegi za takie myślenie? Nie? To właśnie to mówię.
- Niby tak, ale dlaczego tak nagle o to pytasz? – Czy on chce czegoś ode mnie?
- No jak to dlaczego, Maksiu? Przecież Travis mi ostatnio wszystko wytłumaczył. – Kiedy oni mieli okazje rozmawiać? A no tak zapomniałem, przecież mieli czas na lotnisku, to on go pierwszy znalazł. Tylko dlaczego rozmawiali o mnie?
- Nadal nic nie rozumiem. Co prawda ostatnio coś tam wspominał, że możemy być partnerami więzi, ale nie brałem go na poważnie. – Wzruszyłem ramionami. Kto bierze na poważnie słowa kogoś takiego. Ostatnio przekonałem się aby nie ufać alfom. Z mojego doświadczenia z nimi, wynika, że to albo napaleńcy, którzy chcą cię wykorzystać, albo idioci. Dlatego chyba zmienię myślenie o przeznaczonych sobie osobach i zacznę wierzyć w to, że muszę znaleźć sobie omegę. Tak to genialny pomysł, przynajmniej do niczego mnie nie zmusi.
- No wiesz co Maksiu. – Powiedział zrezygnowany. – Powinieneś z nim porozmawiać na spokojnie. Wyjaśni ci wszystko, odpowie na nurtujące cię pytania. – Co się z nim dzisiaj stało? Od kiedy on mówi coś co ma nawet sens? W dodatku mówi to tak spokojnie, jakby serio w to wierzył.
- Muszę się najpierw nad tym zastanowić. - Powiedziałem stanowczo.
- Tylko nie myśl za długo. - Upomniał mnie.
- Nie jestem tobą, nie mam problemów z myśleniem.
- Maksiu, nie musisz być tak brutalny. – Przeciągnął ostatnie słowo, mówiąc smutno i złapał się dramatycznie za miejsce gdzie ma serce. – Wiem, że nie jestem jakoś wybitnie inteligentny, ale jedno wiem na pewno. - Miał poważne spojrzenie wbite we mnie.
- No pochwal się tym ze mną, geniuszu. – Uśmiechnąłem się do niego.
- On.. – przerwał na chwilę, po czy dodał ciszej jakby do siebie. – Nie wierzę, że to mówię, on na pewno mnie za to zabije, ale on cię kocha. To była miłość od pierwszego wejrzenia, Maksiu. Musisz mi uwierzyć, ale on przez tą więź cierpiał przez wiele lat. - Spojrzał na mnie wzrokiem pełnym smutku.
- Matt, czy ty coś brałeś?
- Nie dlaczego pytasz? - Odpowiedział z głupim wyrazem twarzy, jakby nie wiedział o czym do niego mówię.
- Może dlatego, że gadasz jakbyś coś wziął i to coś mocnego.
- Oszalałeś, przecież to był tylko raz. Wtedy na tej imprezie chciałem tylko spróbować, a ty mi to ciągle wypominasz. Nie musisz wyciągać tego na światło dzienne. – Skrzyżował ręce na piersi. Chyba się obraził.
- No dobrze, dobrze już nie będę. – Uśmiechnąłem się do niego. – A teraz chodź, bo jestem głodny a nie wiem gdzie w tym domu jest kuchnia. – Pociągnąłem go za rękę w stronę drzwi, on jedynie się zaśmiał na to co zrobiłem. Doskonale wiem, że jedzeniem można go udobruchać. Zresztą jesteśmy najlepszymi kumplami i on doskonale wie, że muszę się z nim trochę podroczyć.
- Oj, Maksiu jak możesz nie wiedzieć gdzie jest najważniejsze pomieszczenie w każdym domu?
- No nie miałem okazji się rozejrzeć. - Zrobiłem smutną minę.
- Dobrze zaprowadzę cię. - Wyszczerzył się do mnie.
W dobrych humorach ruszyliśmy w poszukiwaniu kuchni.
--------
Jak myślicie o czym mówił Matt?
Co zrobi Maksiu z tymi informacjami?
Jak może zareagować na to wszystko Travis?
Chętnie poczytam wasze przemyślenia na ten temat. Do następnego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top