Rozdział niespodzianka: ARCHER POV
Z okazji długiego weekendu, chciałabym Wam wynagrodzić ostatnie nieregularne posty :) Prosiłam, abyście powiedzieli jakie rozdziały podobały wam się najbardziej. I oto są...tym razem, z punktu widzenia Archera.
ROZDZIAŁ 19
-Skąd masz mój numer?- zapytała oskarżycielskim tonem, zaraz po tym jak wszedłem do jej pokoju, z dwoma kubkami. Zorientowała się co niosę.
Uśmiechnąłem się, robiąc krok w przód. Następnie zamknąłem drzwi swoim ciałem.
-Nie wiedziałem, że to nie dozwolone, go posiadać- zaśmiałem się.
Podszedłem do jej łóżka, siadając na jego skraju. Reed, siedziała pod kołdrą a na jej głowie świecił biały opatrunek. Cholera. Co by się z nią stało, gdybym nie był w okolicy? Może dobrze się stało, że musiałem odebrać dla Diego tę przesyłkę. Gdyby nie to, raczej nie kręciłbym się w pobliżu fabryki. Mam masę innych spraw, które czekają aż się nimi zajmę. Ratowanie tej dziewczyny z opresji, mogłoby się do tego zaliczać.
-Nie przypominam sobie, żebym podawała ci swój numer- ton jej głosu świadczył, że jest lekko poddenerwowana.
Patrzyła na mnie, tymi swoimi ciemnymi oczami, lustrując każdy skrawek mojej twarzy. Wzruszyłem ramionami, żeby odciągnąć jej uwagę.
-Znalazłem w telefonie twojej matki.
Wzmianki o jej rodzicielce, działają zawsze tak samo. Włącza jej się wtedy jakiś instynkt opiekuńczy. Zupełnie, jakby zamieniły się rolami i to Reed była matką, a Jennifer córką. Nie rozumiem tej silnej więzi.
-Co!?- zbulwersowała się.- Grzebałeś w telefonie mojej mamy!?
Mówiłem. Zawsze tak samo.
Uśmiechnąłem się łobuzersko, wiedząc że to ją denerwuje. Wcisnąłem w jej dłoń kubek z kakao, a które wcześniej zdecydowanie miała ochotę.
-Daj spokój Reed- mruknąłem.- Robisz z tego wielki problem.
W rzeczywistości, zdobycie numeru jakiejkolwiek dziewczyny nie jest wcale trudne. Mógłbym przecież zadzwonić do Katty albo sprytnie wydobyć rząd cyferek od Matta. Są też inne sposoby.
-Jak się czujesz?- zmieniłem temat.
-W porządku- odpowiedziała tylko, przekładając kubek do drugiej ręki.
-Sprytnie to wszystko wymyśliłaś- zacząłem. Nie ukrywam. Nawet podziwiam ją, za takie zdolności naginania prawdy. Nie wygląda na taką.-Cała ta historyjka z grypą żołądkową, mdłościami, spadnięciem ze schodów- upiłem łyk swojego napoju.- Punkt dla ciebie DiLaurentis- przechyliłem naczynie w jej stronę, tak jakbyśmy mieli wznieść toast i stuknąć o siebie szkło.
-A ty co?- zirytowała się.- Podsłuchujesz mnie?
-Mam ciekawsze rzeczy do roboty, niż słuchanie odbywających się tutaj rozmów- przewróciłem oczami. Szczerze powiedziawszy, lubiłem czasem stać pod drzwiami i przysłuchiwać się jej paplaniny. Tak też było tym razem.-Mówiła o tym, do mojego ojca- skłamałem.
-Widziałeś się z nią?
-Gdybym się z nią widział, pewnie już byś jej nie zobaczyła- powiedziałem przez zaciśnięte zęby.
Ciągle tylko ta matka Reed, matka Reed i jeszcze raz Jennifer DiLaurentis. Spojrzałem na zszokowaną dziewczynę. Otworzyła lekko usta ze zdziwienia. Mógłbym ją szokować tylko po to, żeby obserwować jak jej wargi rozchylają się kusząco. Kurwa. Co ja wyprawiam?
-Nie rób tak- zaśmiałem się.- To kusi, nawet mnie.
Zmarszczyła brwi, bacznie mnie obserwując. Była cholernie piękna, intrygująca i bystra. Jest jednak dla mnie, czymś czego chociaż bardzo chcę, nie mogę mieć. Dla jej dobra. Mam wrażenie, że jednym spojrzeniem, potrafi odczytać mnie na wylot.
-Czego chcesz Hale?- warknęła zezłoszczona.- Budzisz mnie smsem, przychodzisz tutaj i nie dajesz spać, dajesz mi kakao, o którym gadałam ze swoją mamą parę godzin temu a na dodatek rzucasz pod jej adresem groźby, za które mógłbyś trafić za kratki.
-Nic, czego bym już wcześniej nie robił- wzruszyłem ramionami, przybierając obojętny wyraz twarzy.
-Co!?- przeraziła się.
Uwielbiam doprowadzać ją do szału, sprawiać że jej usta zdobi grymas, a czoło mimowolnie się marszczy. Uwielbiam, kiedy nie może wytrzymać, kiedy ma ochotę się na mnie rzucić i wydrapać mi oczy.
-Żartuję- powiedziałem z rozbawieniem.-Policja nie martwiłaby się takimi rzeczami- przybliżyłem się do niej, ponieważ chęć bycia bliżej przewyższyła zdrowy rozsądek.- Chciałem być miły. Dla ciebie.
Wybuchła niekontrolowanym śmiechem.
-Ty? Miły? Odkąd się pojawiłam, uprzykrzasz mi życie, obrażasz, straszysz, grozisz...
Popatrzyłem na nią spojrzeniem, które mówiło wszystko. Nie, żeby przeszkadzało mi to co mówi. Nich mówi co chce, ale to ja tu rządzę. Gramy według moich zasad.
-Nie wierzysz, że mam ludzkie odruchy?- zrobiłem zdziwioną minę, obserwując jak na jej twarzy maluje się rozbawienie- Kurwa, Reed..zabolało- teatralnym gestem chwyciłem się za serce, co spowodowało, że czarnowłosa roześmiała się.
Wreszcie, zdecydowała się wypić napój który jej dałem. Świetnie, bo już zacząłem myśleć, że nie wypije z obawy przed tym, ze coś jej tam dorzuciłem.
-Archer, nie rozumiem cię- powiedziała pomiędzy łykaniem kakao.- Raz jesteś spoko, a raz wydaje mi się, że pozabijasz wszystkich naokoło rozwalając przy tym budynki w promieniu piętnastu kilometrów.
Rozejrzałem się po jej pokoju. Kiedyś, był tutaj gabinet mojej mamy. Było tu dużo czerwieni i brązu, stara zielona lampa, masę książek, rysunków, papierów i cicho buczący czarny komputer. Teraz jest tu biało, z jednym z odcienie zielonego koloru. Na ścianach nie ma już jej zdjęć oraz wielkiego portretu pyzatego trzylatka. Dopiłem nieszczęsne kakao, odganiając te myśli.
-W takim razie słonko, nie widziałaś mnie jeszcze naprawdę wkurzonego- uśmiechnąłem się.
Kurwa. Czy ja powiedziałem do niej słonko?
-To chyba nie chcę widzieć- mruknęła.
-Nie daj mi ku temu powodów- powiedziałem, stawiając kubek na stoliczku nocnym. Obserwowała moje ruchy, co kurewsko mi się podobało.- Ani ty, ani twoja matka.
-A teraz- zacząłem.- Pora iść spać.
Podciągnąłem koc, wyżej by ją zakryć. Chciałem, żeby nie było jej zimno, żeby mogła spać spokojnie. Odebrałem z jej rąk pusty kubek, odkładając obok swojego.
-Teraz będziesz się zachowywał jak ojciec?- zapytała, patrząc w moje oczy.
Cholera. Patrzyła na mnie, oczami sarny, która jest w obliczu niebezpieczeństwa, ale nie wie czy ucieczka da jej wolność, czy może sprawi że umrze szybciej. Miała bystre spojrzenie a jej oddech, był dla mnie doskonale słyszalny. Znów rozchyliła usta, i to tam zatrzymałem swoje spojrzenie dłużej. Uśmiechnąłem się, ukazując uzębienie. Wpadł mi do głowy pomysł tak szalony i tak głupi, że powinienem wstać i wyjść stąd jak najszybciej.
-Po prostu śpij- poradziłem łagodnie.- To dobra rada- przysiadłem się jeszcze bliżej, praktycznie siadając na jej boku. Podniosła się, dzięki czemu prawie się ze mną zrównała. Byłem zbyt blisko niej, by teraz odejść.- Jak tam rana?- zapytałem.-Zmieniałaś opatrunek?
Przytaknęła.
Z chęcią skopałbym dupska tym, którzy mieli czelność położyć na niej łapy. Najchętniej, odnalazłbym ich i pokazał, gdzie ich miejsce. Hector, a raczej po prostu Diego, nie byłby zadowolony z tego ruchu. W końcu, jak mniemam każdy w tamtej części miasta w jakiś sposób jest naszym klientem. Czy tego chce, czy nie.
-Grzeczna dziewczynka- mruknąłem.- Śpij.
Wyłączyłem to cholerne światło, sprawiając że spowił nas mrok. Po chili usłyszałem, jak się zniża i układa głowę na poduszce.
Ja pierdole.
Moje myśli niebezpiecznie krążą wokół jednego. Dlaczego miałbym, nie wkurzyć jej kolejny raz? Wstałem, po czym obszedłem łóżko i bez większych ceregieli, położyłem się obok niej. Pisnęła przerażona.
-Co ty wyprawiasz!?- krzyknęła.- Zwariowałeś!? Idź stąd! Już!
Niedoczekanie twoje.
Przełożyłem rękę, przez jej drobne ciało, kompletnie nie przejmując się jej protestem. Zaśmiałem się, na jej próby uwolnienia się. Specjalnie, przybliżyłem się żeby móc wyszeptać jej coś do ucha.
-Po prostu to zrób Reed- mruknąłem. - Idź spać, zaśnij... zrób to. Nic ci nie zrobię, tak? Będę tylko obok. Zrób to, chociażby dlatego że uratowałem ci ten twój tyłeczek który..
-Przestań!- warknęła. Jak zawsze zresztą.- Jeszcze jedno słowo na temat mojej dupy, a przysięgam że obudzę cała okolicę swoimi krzykami.
Co jak co, ale dupę to ma seksowną. Sorry, jestem facetem i się z tym nie ukrywam.
-Więc pozwól mi tu spać- rzuciłem twardo, zapominając że moje usta są przy jej uchu.
Denerwowanie jej to jedno, ale zmęczenie to drugie. Dawno porządnie nie spałem, przez akcje i zlecenia jakie ostatnio przygotowywaliśmy z chłopakami. To moja jedna z niewielu nocy, kiedy mogę się wyspać i zamierzam to zrobić. Pytanie tylko jak zasnę, kiedy jej ciało wtulone jest w moje, kiedy jej słodki zapach drażni moje nozdrza, kiedy słyszę jak oddycha i kiedy wiem, że tutaj jest. Ze mną.
-Nie- odpowiedziała stanowczo.-Nie będziesz tu ze mną spał. Rozumiesz!?
Dziewczyna była już na skraju wytrzymałości i prawdopodobnie, zaraz na prawdę zacznie krzyczeć, a wtedy cały dom się tutaj zleci.
Koniec tego pierdolenia.Przycisnąłem ją mocniej, zdając sobie sprawę, że prawdopodobnie zadaję jej ból.
-No masz kurwa problem, bo ja się stąd nie ruszę- stwierdziłem władczym tonem.- A ty, tym bardziej.
Chuj mnie to obchodzi. Może sobie myśleć, że jednym tekstem mnie stąd wyrzuci. Ale tak się nie stanie. Musi widzieć, że to ja rządzę i to ja decyduję, kiedy kto wychodzi i wchodzi.
-Archer..to ..mnie..boli- wyspała.
Poluźniłem uścisk. Może trochę przesadziłem. Nie potrzeba wiele siły, żeby ją zatrzymać. Jest zbyt słaba i delikatna.
-Dobranoc- mruknęła cicho.
-Dobranoc- powtórzyłem za nią, z wyraźną ulgą w głosie.
Wdychałem jej zapach, zamykając oczy. Jej plecy idealnie pasowały do mojego torsu. Nawet z Kelsey, tak nie było. Ona zawsze się wierciła, zawsze coś ją uwierało, a jej ulubionym zajęciem było szturchnie mnie po żebrach. Najczęściej potłuczonych.
Reed leżała spokojnie, gdyby nie lekkie ruchy przy oddychaniu, mógłbym powiedzieć że nie rusza się wcale. Była jak kruche stworzenie, o które chce się dbać. Uspokoiłem się i po chwili przysnąłem.
W pewnym momencie, wybudziłem się pod wpływem jej gwałtownego ruchu.
-Nie dam rady zasnąć- szepnęła zirytowana.- Nie kiedy tu jesteś.
Wciąż panowała ciemność, więc musiało minąć jakieś pół godziny.
Zaśmiałem się. Była zabawna kiedy się złościła.
-To nie takie trudne, po prostu zamknij oczy i myśl o czymś przyjemnym- wyszeptałem z uśmiechem. Moja ręka wylądowała na jej plecach. Odruchowo przebiegłem dłonią w tamtym miejscu, masując je delikatnie.- Śpij- powiedziałem sennie, przyciskając usta do skóry pomiędzy jej idealnymi brwiami.
Jej mina musiała być w tej chwili genialna, a szok który jej zafundowałem pozostanie z nią na długo. W celu zwiększenia jej zdziwienia, przytrzymałem je dłużej.
Po chwili jednak już śpię. A to najlepsza noc, w moim życiu.
ROZDZIAŁ 24 (część I)
Budynki mijały z zawrotną prędkością. Siedziałem wbity w fotel, kierując swoim autem. Wewnętrznie mnie rozpierdalało. Jeśli ten kutas, zwany potocznie moim ojcem, jeszcze raz nazwie mnie "swoim synkiem", przysięgam że wyląduje na ostrym dyżurze. Facet, który odebrał życie mojej matce, który na łożu jej śmierci miał czelność ją zostawić, nie powinien żyć godnie. Teraz, odpierdala jakieś śluby i się cieszy. Jak może!? Wciąż nie wiem, dlaczego po prostu nie sprzedam mu kulki w łeb. Ahh tak. Diego. Więc może powinienem, sprawić aby cierpiał tak jak ona? Kuszące. Nawet bardzo. Gdzieś w środku mnie, siedziała cicha obietnica, złożona w dniu pogrzebu mamy. Zemszczę się. Na nim.
-Zwolnij!- krzyknęła dziewczyna na fotelu obok. Jej głos się załamał.
Spojrzałem na nią kątem oka. Trzymała deskę rozdzielczą, a jej twarz wyrażała przerażenie.
Wróciłem wzrokiem, do jezdni jadąc dalej. Złość dalej mnie roznosiła i musiałem ją jakoś wyładować. Naginałem większość praw drogowych, ale mało mnie to obchodziło. Policja w tym mieście, jest leniwa i nie ruszy dupska, żeby mnie ujarzmić. Zresztą.. na wzmiankę o mnie, wolą działa dużo wolniej, niż normalnie. Nie trzeba mi się narażać.
-Zwolnij!- ryknęła Reed.
W sumie ciekawie, że w tak małym ciałku kryje się tak mocny głos. Mimo to, jechałem dalej nie spuszczając z pedału z gazu. Z zaciętą miną, kierowałem się dobrze znaną mi trasą zaciskając dłonie na kierownicy.
-Archer do jasnej cholery, jeśli chcesz pozbawić mnie życia to sprzedaj mi kulkę w łeb, zrzuć mnie z mostu ale nie jedź tak szybko!
Coś w jej głosie, sprawiło, że zwolniłem. Może nie tak, jakby tego chciała. Na razie nie może liczyć na więcej, dopóki złe emocje krążą w moich żyłach, jak narkotyk. To zadziwiające, jak jedna osoba potrafi wpłynąć na nasze nerwy.
Kurwa. Jak ja mam dość tego faceta! Jest zdecydowanie najgorszym, najpodlejszym i najobrzydliwszym człowiekiem jakiego znam. Nawet Rick, jest lepszy. A Rick to kawał gówna.
Zerknąłem na jej przestraszoną twarz. Na jej policzku odznaczała się mokra ścieżka. Ja pierdole.
-Czemu-zacząłem.-Czemu uważasz, że chcę cię zabić?
-A nie jest tak?- warknęła poirytowana, oplatając się rękami. Obróciła twarz w stronę okna, więc ja również przestałem na nią patrzyć.
Od razu widać, że nie zna nawet połowy West Richmond Falls.
-Nie- mruknąłem obojętnie, z nutą rozdrażnienia.
Czułem, jak powoli spada ze mnie złość, ale do pełnego opanowania było jeszcze trochę. Nie pomagał fakt, że dziewczyna nie była zbyt rozmowna. Kurwa. Mogłaby zacząć się na mnie wydzierać, mogłaby krzyczeć i wyzywać mnie od najgorszych. Tylko niech nie siedzi tak cicho. Irytuje mnie to bardziej, niż jej ciekawość w niektórych momentach.
-Czemu siedzisz tak cicho?- zapytałem, nie spuszczając wzorku z jezdni.
-Nie mam ci nic do powiedzenia- odpowiedziała sucho. Jej ton głosu był oskarżycielski, ale lepsze to niż nic.- Poza tym, to ty mnie uprowadziłeś, więc czekam aż dowiem się po co.
-Uprowadziłem?- zdumiałem się.
Nie nazwałbym tego uprowadzeniem, ale niech myśli co chce. Czułem, że na mnie patrzy a jej spojrzenie, wcale nie jest pochlebne.
-O co ci chodzi Archer, co?- syknęła.- Dałeś mi jasno do zrozumienia, że się nie dogadamy, więc po co odstawiasz taką szopkę? Bo chyba mi nie wmówisz, że jedziemy na przeprosinową kolację w drogiej restauracji.
Dobra. Ostatnia akcja faktycznie kiepsko wyszła. Ale to nie moja wina, że trafiła na zły moment. Kolejny raz, Rick i jego ekipa utrudniła nam życie. Musimy jakoś ustawić ich w szeregu. Najlepiej boleśnie i brutalnie, ale Diego, ma inna wizję. Dla mnie, przemoc jest najprostszą drogą do tego, by pozbyć się tej bandy z naszego terenu. Czasem mam wrażenie, że mój przyjaciel jest za dobry, aby pracować w tym biznesie. Gdyby nie fakt, że jest najlepszy w tym co robi, pewnie zacząłbym tak uważać.
-Ja nie przepraszam- powiedziałem zgodnie z prawdą.- Nigdy.
-Cokolwiek- wywróciła oczami.
Nie lubię jak to robi, ale nie skomentowałem tego.
-O co ci chodzi, tak w ogóle?- spojrzałem na nią, kątem oka. Teraz jej nie rozumiałem. Kobiety.
-O co mi chodzi?- zdenerwowała się.- Pytasz, o co mi chodzi!?- zaśmiała się gorzko.- Nie lubisz mnie, wiem o tym. Spoko, nie musimy się lubić.-jej przemówienie, zaczynało dziwnie na mnie działać.- Dla twojego świętego spokoju, możemy się nawet nie mijać na korytarzu, tak? Ale parę dni temu znaleźliśmy nić porozumienia, więc myślałam, że tak już zostanie. Mogliśmy żyć ze sobą w zgodzie. Wczoraj widocznie stwierdziłeś, że jednak tak nie może być. Nie możesz być dla mnie miły, albo chociaż tolerancyjny, więc trzeba mnie upokorzyć. Wiesz jak ja się wtedy czułam!?- zmarszczyła brwi, milknąc.- Zresztą nie ważne...-mruknęła ciszej.
-Ważne- odpowiedziałem dobitnie. Znów zacząłem koncentrować się na jezdni.- Dokończ- powiedziałem, o wiele spokojniej niż wcześniej. Złość powoli opadła.
-Po co tu siedzę?- zapytała.
-Sprecyzuj swoje pytanie Reed- mrugnąłem do niej.
Moje myślenie, zaczęło odbiegać od Adama Hale a kierunkowało się na tym, aby ją wkurzyć. W sumie, już jest mocno zdenerwowana, ale na prawdę chcę zobaczyć jak wybucha.
-Moje pytanie brzmi, co tutaj robię- powiedziała wolno, tak jakbym chciała by dotarło to do każdej części mojego ciała.
-Siedzisz- wzruszyłem ramionami. Poprawiłem się na siedzeniu.
Po prostu czułem, jak jej irytacja rośnie.
-Pytanie tylko, po co tutaj siedzę. W twoim samochodzie, z tobą.
Przez ułamki sekund, patrzyliśmy w swoje oczy. Jak zwykle, jej spojrzenie zapierało dech w piersiach.
-Ponieważ- skręciłem w lewo, szukając jedną ręką paczki papierosów w kieszeni jeansów. - Cię tutaj przyprowadziłem.
Już wiem, że jej frustracja rośnie, wręcz rozsadzając samochód. Włożyłem fajkę do ust, podpalając zapalniczką. Nikotyna musi mnie uspokoić do końca, ponieważ gdzieś w głębi wciąż tlą się ogniki złości. Już po paru sekundach, poczułem jak ta..bądź co bądź trucizna, działa na mnie kojąco. Tylko Reed, wydawała się być średnio zadowolona z tego faktu. Uśmiechnąłem się zawadiacko, wiedząc że to ją wkurzy.
-Przeszkadza ci to?- zapytałem, zniżając głos do swojej sławnej chrypki. Nie wiem za bardzo, czemu tak działa na płeć damską, ale nie mam zamiaru się w to wgłębiać. Działa to działa.
-Nie- odpowiedziała.
Czyżby? Nie ze mną te numery.
-To świetnie- nachyliłem się w jej stronę, na tyle, na ile pozwoliły mi pasy i wypuściłem dym prosto na jej piękną twarz. Krzyknęła rozdrażniona, odpychając mnie od siebie zgrabnymi dłońmi.
Rozśmieszyło mnie to.
-Przestań mnie wkurzać!- syknęła niczym rozkapryszona dziewczynka, swoim zwyczajem wracając do podziwiania świata za szybą.
Słodka, mała, złośnica, dla której ja zaśmiałem się złośliwie.
-Ładnie się denerwujesz- stwierdziłem, zgodnie z prawdą uśmiechając się.
Nie odezwała się, pewnie nie chcąc dać mi tej satysfakcji. Ale ja i tak wiem, że praktycznie nie może już wytrzymać, a kolejne moje komentarze po prostu ją rozpierdolą. W sumie...całkiem kuszące. Dziewczyna zaczęła bawić się telefonem, sprawdzając coś dokładnie.
-Kat, pyta czy żyję- poinformowała mnie.- Pyta też, kiedy wrócę do domu.
Serio Reed? Serio?
W głębi ducha się zaśmiałem. Jeśli myśli, że dam się na to nabrać, to mocno się myli. Kolejny raz, przybierając pozę wyluzowanego i pewnego siebie, uśmiechnąłem się.
Zabawa dopiero się zaczyna, mała.
=====
W środku dnia, zabrano mi prąd na dłuższy czas :(
Kolejna cześć "niespodzianki" jutro. Wybaczcie, ale nie mogę dziś dokończyć. Poza tym i tak wyszło bardzo długie, więc macie co robić!
Mam nadzieję, ze niespodzianka mi się udała!
Zapraszam do komentowania, gwiazdkowania i wyrażania własnej opinii :D
Pozdrawiam ;*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top