EPILOG
Rok później
Poprawiłam się na kanapie, jedną ręką przełączając kanały w telewizji a drugą, mocniej docisnęłam telefon do ucha. Koc zsunął się z moich nóg i pomimo, że było ciepło a ja miałam długie legginsy, poczułam narastający chłód.
-Mamo, obiecuję że zjem kolację- westchnęłam.- To, że wczoraj zapomniałam, nie znaczy że dziś też zapomnę.
Oczyma wyobraźni widziałam, jak w zdenerwowaniu stuka palcami o blat.
-Skarbie, pozwoliłam ci wyjechać na studia do Nowego Yorku, dlatego że ci zaufałam- powiedziała poważnie.- Śmierć Katty, mocno na ciebie wpłynęła i myślałam, że wyjazd ci pomoże. Niezdrowo schudłaś, przestałaś normalnie jeść, zaczęłaś pić a gdyby nie pomoc przyjaciół, nawet nie mogłabyś marzyć o tym, gdzie teraz jesteś. Wybacz mi Reed, ale jeśli zacznę mieć podejrzenia, że którakolwiek z tych rzeczy się powtarza to wrócisz tutaj.
-Mamo- jęknęłam znowu.- Moja waga, wraca do normy. Na prawdę nie masz się o co martwić.
-Zadzwonię potem do twojego lekarza- zawyrokowała.- A poza tym? Jak na uczelni?
Dobra, może moje postępy względem powrotu do normalnej wagi są bardzo słabe, ale jakieś są. To znaczy, doktor Petterson powiedział, że w tak długim okresie powinny być znacznie lepsze, ale ja w to nie wierzyłam. Uważałam, że moje ciało samo wie lepiej, kiedy powinno przytyć.
-Dobrze- uśmiechnęłam się słabo.- Wszyscy są mili...
-Już od roku to powtarzasz-zaśmiała się.- Może powiedziałabyś coś więcej? Jakieś szczegóły? Zwłaszcza o tym miłym chłopaku, który zaprosił cię do kina?
Pokręciłam głową, chociaż tego nie widziała.
-Byliśmy całą paczką- powiedziałam.- To nie była randka.
-Ale mówiłaś, że chciał- dodała.
Otarłam łzę z policzka. Nie potrafiłam zdobyć się na żaden krok, który pozwoliłby komuś się do mnie zbliżyć. Obserwowałam już tyle razy zawiedzione spojrzenia, że po jakimś czasie przestałam trzymać się nawet z nowo poznaniami osobami. Wiedziałam, jak smakuje odrzucenie i postanowiłam, że nigdy nie odrzucę żadnego faceta, jednocześnie z żadnym nie będąc.
Odrzuciłam prawie wszystkie znajomości, jakie miałam w tym miejscu. Ale mama liczyła na moją zmianę. Czasem musiałam skłamać, żeby się nie martwiła. Nie lubiłam tego, ale już się nauczyłam.
Usłyszałam dzwonek do drzwi, co wywołało u mnie lekkie zdziwienie. Z reguły nie miałam gości.
-Nie ma o czym rozmawiać- powiedziałam.
Wyłączyłam telewizor, odruchowo sięgając do pierścionka, zawieszonego na łańcuszku. Lekarka powiedziała, że powinnam wyrzucić wszystkie rzeczy, które zbyt mocno kojarzą mi się z tym, co straciłam. Stwierdziła, że tylko tak ruszę do przodu. Miało to pomóc zapomnieć. Wiem, że myślała o śmierci Katty, bo nigdy nie zwierzyłam się z tym, co miało związek z Archerem. Obiecałam mu, że nigdy nie powiem prawdy o nim, a to wszystko zmusiło by mnie, żebym o ty powiedziała. Czasem mnie kusiło. Głośno wykrzyczeć to, kim był i co robił. Tylko dlatego, że musiałby mnie za to zabić. A to znaczyłoby tyle, że znów bym go zobaczyła. A tego chciałam najbardziej na świecie. Znów go zobaczyć. Nie przyjechał do West Richmond Falls, kiedy miał okazję. Nie chciał. Nie chciał mnie zobaczyć, a to pewnie znaczyło, że znalazł sobie jakąś piękną Francuzkę.
Zostawiłam Matta, Willa, Mike'a i Aarona daleko za sobą. Wiedzieli gdzie jestem, wiec jeśli On wrócił, mógł w każdym momencie tutaj przyjechać. William czasem pisał, czy wszystko u mnie dobrze, ale rozumiał, że nie powinien robić tego zbyt często. Sam stwierdził, że przyczynił się do tego, że upadłam. Zawsze, gdy w końcu pytałam o zielonookiego, nie otrzymywałam odpowiedzi. Tak było lepiej, gdy nie znałam prawdy.
-Mamo, muszę kończyć- powiadomiłam, do końca wyplątując się spod koca.- Ktoś puka, muszę otworzyć.
-To pewnie ten chłopak- ucieszyła się.- Mogłaś powiedzieć, że jesteś umówiona!
-No bo nie jestem..-burknęłam, przechodząc przez jasny korytarz, małego mieszkania.
Mama wraz z Adamem, postanowili mi coś wynająć, żebym nie musiała gnieździć się z kimś w akademickim pokoju. Musiałam się uczyć, a to wymagało w moim przypadku ciszy i spokoju.- Idę. Oddzwonię później.
Rozłączyłam się i odłożyłam telefon na komodę.
-Już idę!- krzyknęłam, poprawiając lekko rozczochrane włosy.
Osoba stająca za drzwiami, ponownie przycisnęła dzwonek, który rozległ się w całym mieszkaniu. Ktoś musi być cholernie zdesperowany. Otworzyłam zamek, nawet nie kłopocząc się patrzeniem, kto się dobija. Może to jedna z dziewczyn z roku, która chce pożyczyć notatki? Otworzyłam je z rozmachem i zamarłam. Moje serce przestało bić na parę sekund, by potem ruszyć w szaleńczym tempie. Wszystko wokół zamarło, gdy obserwowałam posturę, głęboko oddychającego mężczyzny.
-Archer?- wyszeptałam łamiącym się głosem.
Bez ostrzeżenia, wkroczył do środka zamykając za sobą drzwi. Przycisnął mnie do siebie gwałtownie, obejmując mnie.
Wyglądał jak on. Pachniał jak on. To był on. Archer Hale.
ARCHER POV
Wtuliła się we mnie ufnie, ale była inna. Miała dużo krótsze włosy, niż ostatnim razem. Cholera, to było prawie dwa lata temu. Teraz jej kosmyki sięgały ledwie ramion. Jej dawna opalenizna, gdzieś zniknęła. Wiem, że nie była nigdy zwolenniczką leżenia plackiem na słońcu, ale teraz była po prostu blada. No i szczuplejsza. Dużo szczuplejsza. Kiedy stała w obcisłych legginsach i dopasowanym podkoszulku, wyglądała trochę jak szkielet, obleczony ubraniami. Jej kości policzkowe, odznaczały się lekko. Nie miała już tak okrągłej twarzy. Ja pierdole, ubyło jej prawie o połowę! Kiedy ją przytulałem, wdychając jej zapach chciałem przyciągnąć ją jeszcze bliżej, ale bałem się że ją połamię. Jeden gwałtowniejszy ruch i ta drobna dziewczyna stanie się tylko marzeniem. Oparłem czoło, o jej drżące ramię. Miała chłodne ciało, chociaż wiosna, przyniosła ze sobą upały.
-Wróciłeś- załkała cicho.
Boże. Nie.
Chciałem, żeby mnie odepchnęła. Chciałem, żeby mnie uderzyła i wyrzuciła. Chciałem, żeby z pokoju wyszedł jakiś facet, który uderzyłby mnie za dotykanie jego dziewczyny. Ale nic takiego się nie wydarzyło.
-Zawsze...zawsze wracam- powiedziałem cicho.
Trwaliśmy tak w milczeniu parę minut. Trzymałem ją przy sobie i tak bardzo, jak kiedyś zarzekałem się, że tego więcej nie zrobię, tak wiedziałem że tego potrzebowałem. Potrzebowałem jej.
Kiedy miałem okazję, twardo zarzekłem się że nie pojadę, chociaż Diego próbował mnie do tego przekonać. Unikałem też rozmowy z chłopakami, bo wiedziałem, że prędzej czy później zapytam ich o Reed a oni jej to przekażą. Wolałem, żeby uznała mnie za dupka i znienawidziła, chociaż myśl o tym była nieznośna. Wróciłem do West Richmond Falls, ponieważ we Francji załatwiliśmy już wszystko co trzeba. Raz na zawsze skończyliśmy z Jinetes. Podczas naszej nieobecności, zdążyła stworzyć się inna grupa, ale na razie dopiero raczkowali. Mike doskonale się tym zajął i nie spuszczał ich z oka, pomimo tego że wyglądali na niegroźnych. Ale wróciłem też dlatego, że ona wyjechała. Co prawda domyślałem się, że zamierzała wrócić na wakacje czy jakieś święta, ale jakoś bym jej unikał. Problem w tym, że jakiś pieprzony instynkt wszedł w Willa i Matta, kiedy mnie zobaczyli.
-Co do kurwy nędzy!?- warknąłem, kiedy Cross i DeVitto ruszyli na mnie z twarzami przepełnionymi chęcią mordu. Nie na takie powitanie liczyłem.
Trochę się zmienili, zresztą jak każdy. Mi również przybyło blizn, moje włosy ściemniały a rysy się wyostrzyły.
-Co jest!?- prychnął William.-Ty pytasz nas, co jest!?
Diego spojrzał na nas i myślałem, że jakoś zareaguje. Zawsze reagował, kiedy miały miejsca takie sytuacje. Tym razem patrzył na to cierpliwie a u jego boku pojawił się Mike i Aaron.
-No tak kurwa, bo nie mam żadnego pojęcia, co robicie- popukałem się w czoło, dla lepszego efektu.
-Co odpierdalałeś przez te dwa pieprzone lata, Hale- krzyknął Matthew.- Przypomnij sobie!
Cholera, dawno nie widziałem, żeby byli tak wściekli. Nie, oni byli wkurwieni.
-O.Co.Wam.Do.Chuja.Pana.Chodzi- wykrzyczałem te słowa z takim jadem, jakby na prawdę byli moimi wrogami.
-O Reed- powiedzieli jednocześnie.
To nie była ich sprawa i zdecydowanie nie powinni się wtrącać. Zacisnąłem pięści, czując jak mój gniew narasta. Uratowałem ją przed sobą. To było dla niej lepsze, niż wyrzekanie się bezpieczeństwa, zasad i normalnego życia.
-Człowieku, ty w ogóle wiesz co jej zrobiłeś!?- wysyczał DeVitto, łapiąc mnie za koszulkę.
Strąciłem jego rękę, wykorzystując przy tym resztki samokontroli.
-Nie powinno cię to interesować, Will- mruknąłem przez zaciśnięte zęby.
-Nie powinno!?- zaśmiał się ironicznie.- Dobrze, że ciebie obchodziło co się z nią działo do tej pory!
Zazgrzytałem zębami, czując jak wszystko się we mnie gotuje. Mój puls gwałtownie przyśpieszył. Jeszcze chwila i ich zajebię.
-Zaczęła pić- poinformował Matthew. Jego ton głosu był poważny i spokojny.- Zaczęło się niewinnie, ale z czasem nie potrafiła przeżyć jednego dnia bez alkoholu. Prawie zawaliła rok w szkole. Przypominam ci, że to była jej ostatnia klasa w liceum.
-Po tym, jak pojawił się tutaj Diego a Ty jebany kutasie, nie potrafiłeś do niej przyjechać załamała się i praktycznie zamknęła w sobie. Nigdy nie było wiadomo, kiedy znowu się na kogoś wkurzy albo rozpłacze- dodał Will.
Nie. To nie mogła być prawda. Obiecała mi, że będzie szczęśliwa a tymczasem to co mi mówili, było odległe od najmniejszego nawet wizerunku szczęścia.
-Nie chciała jeść, nie mogła spać w nocy, nie chciała słyszeć o psychologu-odezwał się Aaron.- Ta dziewczyna, nie przypomina tej, którą pilnowałem Archer. Oni mają rację.
Spojrzałem na niego kątem oka.
-Tak jest lepiej, do kurwy nędzy- krzyknąłem, uderzając pięścią w ścianę.- Dobrze o tym wiecie!
-Lepiej?- zadrwił Matt.- Mogłeś o tym pomyśleć, zanim ją w sobie rozkochałeś. A wiesz jak nazywa się to, co teraz robisz? Tchórzostwo. I wiesz kogo jej przypominasz? Jej ojca- zmroził mnie spojrzeniem.- Jesteś takim samym tchórzem jak Garet, którego nienawidzi, właśnie za to, że stchórzył...
-To świetnie- warknąłem.- Jeśli mnie nienawidzi, to nawet lepiej. Dla niej.
Myśl o tym, że już mnie nie kocha, była straszna. Mogłem z nią jednak żyć, jeśli tylko ona jest szczęśliwa.
-Wyjechała Archer- powiedział DeVitto.- I nikt nie ma stuprocentowej pewności, że nie wróciła to tego niszczycielskiego trybu życia. I wiesz co? Chciałeś ją przed sobą uratować, a tymczasem sprawiłeś, że przez ciebie spadła na dno. Zniszczyłeś ją. Gratuluję.
Jego pięść spotkała się z moją szczęką, chociaż zasady były inne. Diego nie zareagował, a co więcej wyglądał tak, jakby sam chciał mi dowalić.
Potrząsnąłem lekko głową, oddalając od siebie wczorajsze wspomnienie.
-Ja...-zacząłem, ale nie wiedziałem co powiedzieć. Mam ją przeprosić?
-Wiem- pociągnęła nosem.- Wiem...-wyszeptała.
Na pewno nie wiedziała. Nie mogła wiedzieć, jak wielki chaos panował w mojej głowie. Ja sam tego nie ogarniałem.
Oparłem nasze czoła o siebie, ale dziewczyna tak do mnie przywarła, że było to trudne. Zaciskała mocno powieki, spod których leciały łzy.
-Otwórz oczy- poprosiłem cicho.
Pokręciła głową, tłumiąc szloch. Nie wiedziałem o co chodzi.
-Dlaczego?
-Bo..-zaczęła cicho. Jej drobne i zimne palce, wpiły się w mój kark. Zmarszczyła lekko brwi, czując pod palcami nierówności. Pierdolone blizny, po szkle.- Boję się. Boję się, że jak otworzę oczy, to ciebie nie będzie. Boję się, że to mi się śni.
Podniosłem kącik ust ku górze, słysząc jej delikatny głos.
-Nie zniknę- powiedziałem.- Otwórz oczy, Reed. Będę tu...uwierz mi.
Zrobiła to z ociąganiem, a kiedy nasze spojrzenia ponownie się spotkały, zobaczyłem te zaszklone oczka, spojrzenie pełnie czegoś słodko-gorzkiego i drżący podbródek, nad którym poszerzał się uśmiech.
-Tęskniłam- wyszeptała.
-Zjebałem- westchnąłem.
Jedną ręką przejechałem przez jej ciało, ścierając z aksamitnego policzka łzy. Drżała pod moim dotykiem, w ten cudowny, uzależniający sposób. Nie wierzę, że dalej tak reagowała na mój dotyk.
-Bardzo.
-Bardzo zjebałem czy bardzo tęskniłaś?- zapytałem.
-Jedno i drugie- powiedziała.
Miała całkowitą rację.
-Przepraszam- mruknąłem cicho.- Cholera, choćbym nie wiem ile razy mówił to słowo to i tak masz święte prawo mi przypierdolić. Moje przeprosiny nic nie zmienią. Nie sprawią, że wszystko będzie okej- nachyliłem się nad jej uchem, by móc wyszeptać resztę swojego przemówienia.- Ale przepraszam. Nie wybaczę sobie tego, że stchórzyłem dwa lata temu i wyjechałem. Że stchórzyłem i cię nie odwiedziłem. Myślałem, że tak jest lepiej...lepiej, kiedy pozwalam ci o sobie zapomnieć. Ale nie wytrzymałem. Nie wytrzymuję bez ciebie...
Zjechałem ręką na jej szyję, czując pod skórą łańcuszek. Nigdy nie nosiła takich. Zjechałem po nim, czekając aż znajdę to, co na nim powiesiła. Obracałem to w dłoni, aż w końcu odchyliłem się na tyle, żeby móc to zobaczyć. Pierścionek. Ten ode mnie.
-Masz go- uśmiechnąłem się lekko.
-Tak jak prosiłeś- rozciągnęła lekko usta.- Dopóki mi na tobie zależy.
Przyciągnąłem ją do siebie, obejmując dłonią jej głowę. Te dwa lata nie zmieniły jej uczuć. Moich zresztą też.
-Co się stało Reed?- zapytałem. Miałem na myśli to, jak wygląda.Miałem ją przy sobie, ale była inna. Po prostu inna. Wyglądała...niezdrowo. Dalej pięknie, ale to było kurewsko niezdrowe.
-Pamiętasz co powiedział Diego?- zapytała.- Po pogrzebie Cartera? Że każdy z nas, ma prawo się stoczyć, ale to na pewno nie będzie Will...
-Pamiętam- westchnąłem, nie wiedząc do czego zmierza.
-Więc...chyba padło na mnie- pociągnęła nosem.
Cholernie chciałem, żeby słowa chłopaków okazały się kłamstwem. Chciałem, żeby to była tylko głupia zagrywka. Ale...nie okłamali mnie.
-Opowiesz mi o tym?- przełknąłem głośno ślinę.
Pokiwała głową, wyplątując się z mojego uścisku. Wzięła mnie za rękę i zaprowadziła do salonu. Usiadła na kanapie a ja zaraz obok niej. Za oknami, powoli się ściemniało więc powietrze wpadające do okna, robiło się rześkie i mniej przytłaczające. Naciągnęła na nogi koc, który podniosła z podłogi. Kurwa, była tak szczupła, że praktycznie nie miała w sobie tłuszczu. Pewnie dlatego, odczuwała zimno. Pociągnąłem ją tak, aby mogła oprzeć się plecami o podłokietnik a bokiem o mój tors. Objąłem ją, kiedy podniosła się lekko i usadowiła pomiędzy moimi kolanami, wciąż pilnując żeby mieć na sobie coś, co ją ogrzeje. Patrzyłem na jej profil, kiedy bawiła się wystającą nitką.
-Nie umiałam sobie poradzić- wyszeptała.- To mnie przerosło. Zwłaszcza po tym, kiedy uświadomiłam sobie, że mnie nie potrzebujesz...
-To nie prawda...
Pociągnęła nosem, kiedy zakładałem jej ciemne kosmyki za ucho.
-Musiałam ściąć włosy, bo wyglądały okropnie- dotknęła je.- Były słabe i łamliwe, zaczęły wypadać.
-To tylko włosy- założyłem je jeszcze raz za jej ucho, stykając się palcami z jej.- Odrosną. I tak wyglądasz pięknie.
-Ale...podobały ci się- spojrzała na mnie a jej głos był przygnębiony. Zupełnie, jakby to było najważniejsze na świecie.
-Teraz też mi się podobają- powiedziałem szczerze.- Upijałaś się, prawda?
Popatrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami, które wciąż błyszczały od łez.
-Skąd...-urwała, po czym uspokoiła rozszalały oddech.- No tak, chłopaki.
Pokiwałem tylko głową, przyznając jej rację. Opowiadała mi o wszystkim co się stało, o tym jak przez moją głupotę zapijała smutki, przestała się uczyć, mniej jadła, nie chciała wychodzić i była po prostu nieszczęśliwa, podczas kiedy ja myślałem, że jest na odwrót. Z każdym jej słowem czułem się coraz gorzej z tym co zrobiłem. Kiedy skończyła, na dworze, było już ciemno, moja koszula była mokra od jej łez a ilość słów "przepraszam" i "wybacz mi" przekroczyła wszelkie możliwe normy. Trwaliśmy w szczelnym uścisku a jej oszałamiający zapach wdzierał się do moich nozdrzy.
-Co teraz?- zapytała cicho, dotykając każdej blizny na karku. Nie pytała co się stało i szczerze, nie chciałem o tym mówić. To było coś, przed czym chciałem ją chronić bardziej, niż przed sobą. Przed biznesem.
-A jak myślisz?- zapytałem.- Musisz przytyć skarbie, to nie jest zdrowe tak wyglądać. I pozbywamy się alkoholu z tego domu, okej?- popatrzyłem ponad jej ramię, gdzie na stole stało na wpół wypite piwo.
-Pytałam o to, co z...nami- wyszeptała te słowa, jak najcieplejszą modlitwę na świecie.
Pogłaskałem ją po plecach, czując każdą kość. Zdecydowanie musiała zacząć jeść normalnie. Przechyliłem się tak, by nasze usta dzieliły tylko milimetry.
-Kocham cię- mruknąłem, dotykając przy tym jej lekko rozchylonych warg. Musnąłem je jeszcze raz, tym razem pewniej. Wpiłem się w nie, a ona odwzajemniła pocałunek. Smakowała tak samo, chociaż na jej ustach majaczył smak piwa. Był przepełniony tęsknotą. Nasze usta i języki pracowały w idealnej harmonii, szybko i namiętnie jakby zaraz miał się skończyć świat. Już kiedyś, mój świat prawie się rozwalił i wtedy pojawiła się Reed. Od poczatku była czymś, co albo by mnie uratowało albo pogrążyło. Teraz widzę, że jej rola polegała na ratowaniu a moja na ściąganiu jej na dno. Kiedy oderwaliśmy się od siebie, położyła swoje dłonie na moich policzkach i wyszeptała:
-Też cię kocham. Nigdy nie przestałam.
Cmoknąłem ją w czoło.
-Będę do ciebie przyjeżdżał tak często, jak to możliwe- obiecałem.- To tylko trzy godziny samochodem. Chciałbym się przenieść tutaj, ale rozumiesz. Biznes to biznes.
-Za chwilę kończę semestr, wrócę do West Richmond Falls- powiedziała.
-Całe wakacje dla nas, tak?- zapytałem, a ona się roześmiała.
Tak szczerze, dźwięcznie i głośno, że przez chwilę zapomniałem o tym, co ją dręczyło.
-A co dalej?- westchnęła po chwili.
-Zobaczymy- uśmiechnąłem się słabo.- Nie zamierzam już cię tracić. I zamierzam zrobić to, o co prosiłaś mnie dwa lata temu. Spróbować.
Przygryzła nieśmiało wargę, głaszcząc kciukami moje policzki.
-Więc spróbujmy- rozciągnęła usta w szerokim uśmiechu, za którym tak tęskniłem.
-Co studiujesz, skarbie?- zapytałem, odgarniając jej włosy za ucho.
-Architekturę wnętrz- odpowiedziała.- Zawsze mnie to...kręciło.
Pocałowałem ją przelotnie w usta, śmiejąc się.
-Chwała Bogu, że nie prawo- mruknąłem, tuż obok jej ucha.
-A to czemu?- zapytała z wyrzutem, obracając się tak, aby móc patrzyć mi w oczy.-Myślałam nad tym- pokazała mi język a ja wiedziałem, że kłamie.
-Bo mnie od zawsze kręci łamanie zasad- uśmiechnąłem się, puszczając jej oczko.
Zarumieniła się seksownie, co tylko dodało jej uroku.
-To bardzo ciekawe Panie Hale- pokręciła głową, siląc się na poważny ton.- Może mi Pan powiedzieć, jaką lubi Pan łamać najbardziej?
Zaśmiałem się łobuzersko, składając drobne pocałunki na jej szyi. Trąciłem nosem jej szczękę, po czym patrząc w oczy odpowiedziałem:
-Tą, która mówi, że nie mogę dotykać swojej przyrodniej siostry- pocałowałem ją i cholera, to była święta prawda.
Nie ważne, jak potoczą się nasze losy. Co przyniesie następny dzień, miesiąc czy rok. Będzie ciężko, bo najpierw musi odzyskać dawną formę, moja niebezpieczna praca da nam popalić a do tego będziemy musieli jakoś powiedzieć o tym Jennifer i Adamowi. Patrzyłem teraz na niego inaczej, po tym co powiedziała mi Reed i łapałem się na myślach, że może powinienem mu to wybaczyć. Każdy na to zasługuje, nawet ja. Najważniejsze jest to, że jej miejsce już zawsze będzie w moich ramionach a moje przy niej. Tym razem, nie będę tchórzył.
Tymczasem, zamierzałem nadrobić stracony czas, doprowadzając ją do granic rozkoszy. Ta noc była nasza. Tak samo, jak każda kolejna, którą zamierzałem spędzić z najwspanialszą dziewczyną na świecie, której nie mogę nie kochać.
KONIEC
===========
Tak tak drodzy Państwo, dokładnie tak kończy się ta historia! :)
Przyznam, że moim pierwszym planem (który podtrzymywałam jeszcze tydzień temu) było to, żeby ta dwójka jednak przy spotkaniu, nie zeszła się znowu. Ale jakoś...w świetle całej historii, stwierdziłam, że takie zakończenie będzie lepsze ^^
PYTANIE PIERWSZE
Czy planuję drugą część?
Nie. Po pierwsze, moja pierwotna wersja utrzymywała, że każde z nich pójdzie w swoją stronę. Reed miała poznać na studiach faceta, miała nosić pierścionek zaręczynowy a ten od Archera, miała mu oddać (jak teraz o tym piszę, to chamsko strasznie :o) xd
Po drugie, skoro historia zakończyła się tak a nie inaczej to druga część była by... dziwna. Musiałabym wpleść jakiegoś faceta, który by namieszał, musiałoby być dużo zazdrości- żeby się coś działo. No i było by znacznie mniej Archera, bo widzicie- praca trzyma go w innym miejscu. Nie chcę tego robić, bo wiecie ta historia straciłaby na swoim uroku.
Po trzecie, lepiej mieć niedosyt! ;)
Jak widzicie, nie dodałam jeszcze, że to zakończona historia. Mam parę niespodzianek! ;)
Możecie w komentarzu pisać...pytania do bohaterów! ;* (do tych, których uśmierciłam też- zaszalejmy) Stworzę za jakiś czas kolejny rozdział gdzie na nie odpowiem ^^ Przy okazji, pochwalę się pewną pracą, którą pokazała mi jedna z czytelniczek- na pewno Wam się spodoba :3
A teraz...cholerka, podziękowania.
To takie niezręczne trochę, bo najchętniej to bym oznaczyła tutaj każdego i napisała specjalnie podziękowania. Ilość wejść, gwiazdek, komentarzy...kiedy to zaczynałam, nie myślałam, że to się tak potoczy! JESTEM POD WRAŻENIEM I DZIĘKUJĘ! <3
Najpierw chciałam sobie pisać tylko po to, żeby to była moja odskocznia od problemów. A potem, w którymś momencie czytałam Wasze komentarze, śmiałam się z Wami, płakałam i odpowiadałam.
Nie mam słów, które mogłyby to opisać. To jak bardzo Wam dziękuję! :* Jesteście wielcy, moje skarby! <3 Nie wierzę, że ktokolwiek czytał moje wypociny, tak strasznie się wczuwał i po prostu był ze mną. Jesteście cudowni!
Dziękuję za obecność!
Ja nie znam słowa "odpoczynek". Dlatego dodałam już kolejne (bardzo impulsywne) opowiadanie, na które Was serdecznie zapraszam. Możecie je znaleźć na moim profilu lub w linku zewnętrznym :) Dopieszczam ten pomysł w swoich notatkach, ale w momencie powstała cała fabuła i nawet nie wiecie, jak mnie korci żeby poznać Waszą opinię. Także, jeśli jesteście ciekawi na jakie wyżyny niesie mnie moja wyobraźnia- zapraszam.
"Pokochaj mnie" doprowadzi Was do łez...śmiechu i rozpaczy! Ale myślę, że warto ;*
Bez pożegnań, w końcu nigdzie się stąd nie wybieram <3
Ale jeszcze raz....DZIEKUJĘ <3
czarodziejka2604
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top