#92
2,5 miesiąca później
-Jasna cholera!- warknęłam wkurzona, mocując się z zapięciem kurtki. Tradycyjnie zamek wciął moje włosy i teraz próbowałam jakoś bezboleśnie je wyciągnąć. Na próżno, bo wysoki poziom frustracji osiągnęłam dziesięć minut temu, kiedy nie mogłam znaleźć swojego telefonu.
-Reed!- krzyknęła mama, wychylając się z salonu.- Spóźnisz się. Isabel nie przestaje trąbić na podjeździe.
-Przecież nie jestem głucha- warknęłam, uwalniając swoje kosmyki. Szybko odrzuciłam je do tyłu, poprawiając torbę na ramieniu.- Pa, wrócę wieczorem.
-Idziesz gdzieś?- zaciekawiła się.
-Spędzę wieczór ze znajomymi- chwyciłam klamkę, pociągając ją. Chłodne październikowe powietrze dostało się na korytarz.- Będę koło ósmej. Zostaw mi kolację w mikrofali.
-Okay-westchnęła.- Baw się dobrze.
Wymusiłam lekki uśmiech, po czym wyszłam. Deszcz wisiał w powietrzu, ale to nic dziwnego. Jesień trwała w najlepsze, a co za tym idzie, towarzyszył jej wiatr, plucha i zimno. Letnie, ciepłe dni zakończyły się w połowie września. Wpadłam do samochodu przyjaciółki i zapięłam pas.
-Latte czy czarna americano?- zapytała z uśmiechem, a jej powieki mieniły się zielonym kolorem. Wciąż kombinowała z cieniami i makijażem. Raz wychodziło jej to lepiej, raz gorzej jednak coraz częściej przyłapywałam się na tym, że zazdrościłam jej perfekcyjnie pomalowanych oczu.
-Latte- odebrałam kubek, którego zawartość od razu powędrowała wzdłuż mojego przełyku.
Swoją kawę Isabel położyła na specjalnym uchwycie, zamontowanym w jej nowym autku.
- Dzięki-dodałam.
-Drobiazg- zachichotała.
Ruszyłyśmy w stronę szkoły. Od niedawna ja sama zaczęłam starać się o prawo jazdy i za parę miesięcy to ja będę kierowcą naszej dwójki. Nie mogłam się doczekać, ponieważ nie chciałam przez większość czasu polegać na niej lub mamie.
-Co ty na to?- spojrzała na mnie.
Cholera. Znowu nie słuchałam. Czasem słyszałam co ludzie do mnie mówią, ale to słowa stawały się dla mnie niezrozumiała papką.
-Powtórzysz?- zagryzłam wargę.
-Pytałam, czy pójdziemy po szkole na zakupy. Muszę kupić sukienkę na bal jesienny.
-Nie dzisiaj- westchnęłam.- Umówiłam się już. Może w weekend?- zaproponowałam, bo ponad wszystko nie chciałam, żeby pomyślała, że ją ignoruję.
-William DeVitto?- na jej ustach błądził nieśmiały uśmieszek, kiedy wymówiła jego imię i nazwisko.
-To coś złego?- uniosłam brew, ponieważ miałam wrażenie, że mnie atakuje.
Moje przeświadczenia, były absolutnie bezpodstawne. Isabel nie wiedziała o tym, co jest między mną a Archerem.
-Nie, skąd- zaprzeczyła z uśmiechem.- Dobrze, że po tym wszystkim co się stało, nie zamknął się na ludzi.
Poprawiłam się nieznacznie na siedzeniu. Chciałam już znaleźć się w azylu, jaki tworzył jego pokój. Tylko tam, ostatnimi czasy czułam się lżejsza i wolniejsza.
Lekcje tego dnia ciągnęły się w nieskończoność. Nawet lunch, który teoretycznie powinien szybko zlecieć dłużył się niemiłosiernie. Bawiłam się długopisem, cicho stukając o podręcznik do historii. Donośny głos profesora, zagłuszał nawet ciche śmiechy z ostatniej ławki. To miała być moja ostatnia lekcja tego dnia i już powoli nie mogłam znaleźć sobie miejsca.
-Ej Reed- nad moim uchem, usłyszałam cichy szept Matta.- Coś się stało? Jesteś strasznie nerwowa.
-Nudzę się- odparłam wymijająco.- Nie mogę tu wysiedzieć.
-Chcesz o tym pogadać?- zapytał z charakterystyczną dla siebie troską.
-Nie ma o czym- odpowiedziałam.- Tylko mi się nudzi. To nic takiego.
Założyłam ręce na piersi, starając się opanować. Od ślubu mojej mamy, stał się nad wyraz opiekuńczy ale też pewniejszy siebie. Wcześniej chyba tego nie zauważałam, ale on dalej coś do mnie czuł. Chciałam to w nim zdusić, ale czasem tak bardzo się starał, że gdybym nie przyjęła jego pomocy wyszłabym na bezduszną sukę.
-Nie mogę cię dzisiaj podwieźć do domu- westchnął smutno.- Mam trochę roboty no i mama...
Ta wiadomość nawet mnie ucieszyła. Matthew nie koniecznie lubił, kiedy przebywałam z Willem. Zupełnie nie wiem czemu, ale twierdził że ma na mnie zły wpływ. Gówno prawda. Może tylko zaczęłam więcej przeklinać, ale to po prostu uzewnętrznianie swoich emocji.
-Spoko, dam sobie radę- na moje usta wpełzł leniwy uśmiech.- Co z nią?
-Jest..lepiej- słyszałam ulgę w jego głosie.
Zdrowie Pani Cross poprawiało się. Były to minimalne poprawy, ale dla kogoś kogo matka praktycznie przez lata tkwiła w tym samym punkcie, nawet mała zmiana daje duże szczęście. Ostatnio poprosiła go, żeby kupił jej szminkę. Wybraliśmy ją razem i ponoć kobieta, zaczęła bardziej o siebie dbać.
-Cieszę się- powiedziałam.
-Robisz coś w piątek?- zapytał cicho.
-To co zawsze-westchnęłam.- Koc, herbata a jak dobrze pójdzie to może jakiś film.
-Mam się czuć zaproszony czy powinienem raczej ubiegać się o zaproszenie?- zaśmiał się, a jego oddech zaczął mnie łaskotać.
-Tym razem dam ci fory Cross- stwierdziłam, obracając się lekko w jego stronę. Nasze twarze dzieliły ledwie centymetry.- Możesz przyjść.
***
Leżeliśmy z Willem na jego łóżku, lekko stykając się ramionami. Ciemne ściany w połączeniu z zasłoniętymi żaluzjami, dawały efekt półmroku. Zerknęłam na niego, jak w zamyśleniu obserwuje żarzącą końcówkę papierosa, który jeszcze przed chwilą błądził pomiędzy jego wargami.
Lubiłam go.
Rozumiał mnie i nie próbował zmieniać. Czasem po prostu siedzieliśmy w swoim towarzystwie, milcząc i pogłębiając się w swoich zmartwieniach. Gdy zaczynało nas to przerastać, zaczynaliśmy o tym rozmawiać. Pozwalał mi płakać kiedy miałam na to ochotę, słuchał moich krzyków i cierpliwie czekał, aż moja rozpacz zmaleje. Byliśmy w podobnej sytuacji. Straciliśmy kogoś a William nie szufladkował tych cierpień. Nigdy mi nie powiedział, że jest w gorszej sytuacji, chociaż przecież tak było. Z głośników płynęły dźwięki muzyki, która praktycznie nigdy nie przestawała grać. DeVitto nie cierpiał ciszy.
-Czasem się boję- zaczął nagle, zaciągając się się fajką. Wypuścił dym z ust, przed siebie.- Że zapomnę o tych wszystkich szczegółach, jakie miała. Że zapomnę, jaki odcień miały jej oczy i spadną do rangi zwykłych, zielonych.
-Nie da się tak łatwo zapomnieć, Will- odparłam cicho.
Podsunął mi papierosa pod twarz, ale pokiwałam głową. Nie lubiłam tego. Raz pozwoliłam sobie spróbować, ale omal się nie porzygałam. Nigdy więcej.
-Ale za dziesięć lat? Dwadzieścia?- zapytał rozdrażniony.- Będę dwa razy starszy, niż jestem teraz a przed oczami, będę mieć nastolatkę. Rozumiesz? Podświadomie zacznę ją zmieniać, żeby była zbliżona do mojego wieku. W końcu zapomnę, co było fikcją a co prawdą.
-Może do tego czasu, znajdziesz kogoś innego?- podsunęłam.
Gdyby powiedział tak Mike albo Matt, chłopak od razu by się wkurzył. Ale ja, to byłam ja. Mogłam mówić wszystko i on nigdy się nie denerwował.
-Pieprzenie- mruknął, wypuszczając idealne kółko z dymu.- Nawet jeśli, to nikt nie potrafiłby mi jej zastąpić.
Miłość jest figlarką. Przybrane rodzeństwo, które się w sobie zakochuje i po jakimś czasie, przymusowo rozdziela. Chłopak, który nie przestał kochać dziewczyny, nawet pomimo tego że chciała zabić jego i jego przyjaciół. To jest chore. Zdecydowanie.
Podniosłam się do pozycji siedzącej. Chwyciłam z podłogi szklaną butelkę i upiłam sporawy łyk. Gorzkawy smak zagościł w moich ustach, jednak zdążyłam się przyzwyczaić.
-Daj trochę- powiedział, podpierając się na łokciu.
Podałam mu piwo, obserwując jak stara się utrzymać w jednej dłoni alkohol i szluga. Przymknął oczy, kiedy smakował napój.
-Jak Matt się dowie, że znowu z tobą piłam, to się wścieknie- westchnęłam, odbierając mu butelkę i ponownie zapoznałam się z trunkiem. Tym razem czułem też papierosy.
-Martwi się o ciebie-powiedział wpatrując się w mój profil.
-Nie powinien- mruknęłam.- Nic nas już nie łączy.
-To ciebie nie łączy nic z nim- zauważył.- Ale jego z tobą? Owszem.
Przez chwilę się nie odzywałam, zatapiając smutek w piwie. Odłożyłam jednak alkohol na podłogę, kładąc się znowu na poduszkach.
-Nie chcę tego znowu przerabiać- ucięłam.- Co mam mu powiedzieć? Żeby się odczepił?
William wciąż na mnie patrzył, chociaż ja unikałam jego wzroku. Już jakiś czas temu zauważył, że Crossowi na mnie zależy a kiedy opowiedziałam mu całą historię, tylko poparłam jego stanowisko.
-Przecież wiesz, że tego nie zrobi- powiedział.
-Will, ja go nie umiem kochać- pokręciłam głową.- Jest świetnym chłopakiem, dobrym, troskliwym. Cholera ma na głowię matkę a mimo to, cały czas o mnie pamięta i to nawet o takich pierdołach, że sama o czymś takim zapominam.
-Czasem tak już po prostu bywa...jedna osoba kocha, a druga nie.
-Problem w tym, że to mi łamie serce- westchnęłam.- Kurwa, zaczęłam dostrzegać to że mu na mnie zależy i wiesz co? Za cholerę nie wiem, dlaczego nie potrafię chociaż w połowie odwzajemnić jego uczuć.
-A mimo to, kiedy proponuje ci wspólny wieczór to się zgadzasz- zauważył.
-A dlaczego mam się nie zgadzać?- fuknęłam.- Mieliśmy się przyjaźnić. Przyjaciele spędzają ze sobą czas. Poza tym, nie potrafię odrzucić jego troski.
-Bo brakuje ci jej z tej strony, od której byś ją chciała- powiedział.- Brakuje ci Archera i znalazłaś sobie kogoś, kto ci go zastępuje. Kto daje ci pieprzone poczucie bezpieczeństwa i adoracji, kiedy zabrakło tego prawdziwego źródła. Mówisz, że wkurza cię kiedy to robi, kiedy się stara, kiedy kupuje ci kwiaty bez okazji i kiedy przypadkowo wasz przyjacielski uścisk trwa trochę dłużej, niż powinien, ale nie chcesz tego przerywać. Może i kochasz Archera, ale kiedy go nie ma, szukasz go w innych i udajesz, że tak nie jest. Robisz z siebie cierpiętnika, bo jakiś chłopak stara się o twoje względy a ty nie jesteś nim zainteresowana. Ale nie robisz nic, żeby to ukrócić. Wiesz, że powinnaś ale tego nie robisz, bo podoba ci się, że się tobą interesuje. Daje ci namiastkę tego, czego oczekujesz od Archera. Nie jest tak? Jak mi to wyjaśnisz?
Z każdym jego słowem rósł mój niepokój. Pod koniec jego wywodu, z jakiegoś powodu zaczęłam się złościć. Jeszcze nigdy nie powiedział czegoś, co by mnie tak zabolało. Moje oczy zaszły łzami, kiedy wstałam i bez namysłu uderzyłam Williama w twarz. Tak mocno, że zapiekła mnie ręka a jego głowa, odleciała do tyłu.
-Jesteś nienormalny!- krzyknęłam zraniona.- Jak możesz tak mówić!? Myślałam, że mogę na ciebie liczyć a ty...ty...-wydałam z siebie bliżej nieokreślony dźwięk frustracji.
Zaczęłam płakać i ukryłam twarz w dłoniach. Osunęłam się na ziemię, a moim ciałem wstrząsnął szloch tak ogromny, że sama się zdziwiłam.
DeVitto miał rację. Cholerną rację. Nie potrafiłam się do tego przyznać, ale kiedy powiedział to co myślał, słowa zagnieździły się w moim umyśle i zaczęły w szybkim tempie opanowywać każdą komórkę mojego ciała. Po chwili usłyszałam jak chłopak ześlizguje się z łóżka a jego ciało opada obok mnie, na twardą podłogę.Objął mnie delikatnie, pozwalając żebym moczyła jego koszulkę. Teraz złościłam się już tylko na siebie i to, jaka głupia jestem.
-Gdybym wiedział, że tak zareagujesz, ubrałbym to w inne słowa- westchnął.
Płakałam z bezsilności, tęsknoty i złości. Zaczęłam gubić się w swoich uczuciach i to wszystko, coraz bardziej mnie przytłaczało.
-Jestem beznadziejna- wychlipałam.
-Reed, chodzi mi o to, że ranisz tym mojego kumpla-powiedział.- Jednego już straciłem i mam wrażenie, że jeśli przyjdzie co do czego stracę też Matta- westchnął.- Nie mogę patrzyć, jak go zwodzisz.
-Nie robię tego specjalnie-zaczęłam się bronić.- To wychodzi samo...
-Dlatego, nie lubię kiedy proponujesz mi zacząć wszystko od nowa- westchnął.
Odchyliłam się nieco, wyswobadzając z jego uścisku. Wytarłam policzki wierzchem dłoni i spojrzałam na jego strapioną twarz. Pamiętam jego widok z początku wakacji. Był jak wrak człowieka, który nie potrafił się z nikim dogadać a wszystkie smutki topił w wódce i tequili. Jednak tak jak mówił Diego, pozbierał się. Zaczął dogadywać się z chłopakami, czasem wychodził na miasto i nie pił tak dużo. Obiecaliśmy sobie, że będziemy pić tylko w swoim towarzystwie i zawsze, naszym spotkaniom towarzyszyło piwo albo coś innego, co akurat znajdowało się w tym domu.
-Dlaczego?- zapytałam.
-Bo to oszukiwanie siebie i drugiej osoby- wyjaśnił, szukając kolejnego papierosa w kieszeni.- Gdzie sens w takim związku, kiedy przytulając się do siebie, widzisz twarz innej osoby?
2 miesiące później
-Na prawdę nic nie wiesz?- zapytałam z nadzieją, że jednak zmieni zdanie i mi coś powie.
Wyglądałam przez okno w swoim pokoju, na zaśnieżony podjazd. Był już grudzień- mroźny i śnieżny. Opatuliłam się ciaśniej kocem, który spoczywał na moich barkach.
-Na prawdę- westchnął Matt.
Siedział rozłożony pośród książek na moim łóżku i próbował podkreślać co ważniejsze zdania w grubym podręczniku. Zawalałam na całej linii. Nie tylko życie ale też szkołę.
-Nie odzywa się do was?- zapytałam, dotykając palcem szyby. Była chłodna, ale ten chłód działał kojąco.- Nigdy?
Cross przez chwilę się nie odzywał i już myślałam, że będę musiała ponowić pytanie.
-Nie- odpowiedział.- Codziennie o to pytasz, Reed.
-Chcę tylko wiedzieć- zaprotestowałam.- Mam prawo, tak? Ta niewiedza mnie zabija.
Chłopak odetchnął głęboko, po czym rzucił podręcznikiem. Wstał i podszedł do mnie, zakładając ręce na piersi. Widziałam jego posturę, odbijającą się na szkle.
-Wiesz, że gdyby coś się działo to bym ci powiedział- zauważył.- Poza tym, rozmawia z nimi tylko Mike i ewentualnie Aaron. I dzwoni zawsze Diego, nie Archer.
-Dlaczego nie chce mnie usłyszeć?- zapytałam, chociaż nie liczyłam na odpowiedź.
Spojrzałam na Matthewa.
-Może chce- podsunął.- Ale pamiętaj, że nie może. Nigdy nie wiadomo, czy ktoś nie podsłuchuje tych rozmów. Jedna mała wzmianka o Tobie i stajesz się kartą przetargową. Znowu. Musze ci przypominać, co działo się ostatnio?
Wzdrygnęłam się. Tamta noc i łapska Evana, potrafiły prześladować mnie nocami.
-N-nie- zająknęłam się, zamykając mocno oczy.- To po prostu boli.
Odwróciłam się w stronę okna i powoli otworzyłam oczy. Widok nie zmienił się prawie wcale.
-Ile to jeszcze potrwa?- zapytałam po chwili ciszy.
-Nie wiem- odpowiedział, drapiąc się w kark.- Przykro mi, ale muszę już iść. Isabel prosiła, żebym do niej wpadł. Kobiety nie lubią czekać, prawda?
Nie odpowiedziałam. On i moja przyjaciółka zaczęli się świetnie dogadywać. Widziałam ten rozmarzony wzrok dziewczyny, kiedy o nim mówiła. Wpadła po uszy i o dziwo coraz częściej obserwowałam podobny wyraz twarzy u Matta, kiedy opowiadałam o niej. Mieli się ku sobie, to było pewne.
-Zostawiłem ci wszystkie notatki- dodał.- Postaraj się je jakoś przyswoić bo nie będzie kolorowo. I zjedz coś na litość boską. Nawet pod tym kocem widać, że niezdrowo schudłaś.
-Jasne. Pozdrów Isabel ode mnie- poprosiłam.- Bawcie się dobrze.
-I proszę cię- powiedział stanowczo.- Nie dzwoń do Willa. Na prawdę mam dość tego, że daje ci alkohol.
Kiedy wyszedł, zaczęłam przeglądać to, co mi przygotował. Było tego bardzo dużo i ta ilość, mnie przerażała. W dodatku prawie nic nie rozumiałam i to powodowało coraz większą frustrację. Wyciągnęłam z szafy wino. Już wcześniej, zdążyłam trochę upić, dlatego teraz wystarczyło lekko pociągnąć za korek. Łamałam swoją obietnicę, ale czasem to było jedyne wyjście. Rozsiadłam się wygodnie, łudząc się, że z butelką łatwiej przyswoję wiedzę. W rzeczywistości, większość czasu spędzałam na bezczynnym gapieniem się w kartki.
Mówi się, że z czasem człowiek się przyzwyczai i że będzie lepiej. W moim przypadku czas działał na niekorzyść. Im dalej, tym bardziej się pogrążałam. I nie mogłam nic na to poradzić.
4 miesiące później
Sięgnęłam do butelki z piwem, jednak William mnie ubiegł. Chwycił ją w swoją dłoń i przystawił do ust, wypijając jej zawartość.
-Zwariowałeś!?- burknęłam.- Wypijesz całe!
-Oto mi chodziło- warknął i z łoskotem odstawił pustą butelkę na blat biurka.- Koniec tego pica, DiLaurentis.
-Jakoś wcześniej, picie ze mną szło ci całkiem nieźle- obruszyłam się.
-Jasne- odpowiedział.- Lubię sobie wypić, ale nie lubię patrzyć, jak alkohol staje się twoim jedynym celem, żeby wstać z łóżka.
-Jezu, ale jesteś nudny- jęknęłam.- Poza tym, mam masę pierdolonych powodów, żeby wstawać.
-Cokolwiek- uciął.- Nie mówię, że masz przestać całkowicie, ale do kurwy nędzy ogranicz to, jasne?
William spinał się o to dlatego, że jego ojciec dużo pił aż w końcu alkohol zaczął przysłaniając mu prawdziwe życie. Znęcał się nad synem psychicznie i fizycznie, aż ten w końcu uciekł. Jednak to wszystko odcisnęło na nim swoje piętno.
-Zupełnie nie wiem, o co się złościsz- mruknęłam.- Przysięgam, że wczoraj nie piłam.
I to była racja. Byłam cały dzień na zakupach z mamą i nie miałam czasu poszukać jakiegoś dostępu do alkoholu.
-Ale przed wczoraj, we wtorek i w poniedziałek tak- zezłościł się.- Przypominam ci, że chodzisz ciągle do szkoły i przychodzisz tam na kacu!
-Nie mam żadnego kaca!- zaczęłam się bronić.
Dobra, może w poniedziałek tak było, ale był na prawdę lekki i znośny
-Jak tak dalej pójdzie, to wynajmę Aarona, żeby cię pilnował- ostrzegł.
-Nie ma na to czasu- warknęłam, wstając z krzesła. Ponieważ opierał się o parapet, był niższy o parę centymetrów.- Przypominam ci, że ma miesięczne dziecko i to raczej ono wymaga jego opieki, nie ja.
-Więc wyobraź sobie, że Archer wchodzi do tego jebanego pokoju, kiedy ty jesteś po trzecim piwie- warknął rozwścieczony.- Chciałabyś tego? Chciałabyś, żeby był tobą zawiedziony? Co? Żeby po tylu miesiącach zobaczył swoją dziewczynę i doszedł do wniosku, że zakochał się w innej? W tej prawdziwej Reed?
Poczułam się, jakbym dostała w policzek. William potrafił mnie ranić jak mało kto. Bez ogródek celował w mój najsłabszy punkt i nigdy za to nie przepraszał.
-No właśnie- skomentował, kiedy przez dłuższą chwilę się nie odzywałam.
Odpalił papierosa i bezceremonialnie zaczął się nim zaciągać. Opadłam na krzesełko, przyglądając się pustej butelce. Gorzki smak, który zostawiał za sobą alkohol, powodował że skupiałam się na czymś innym, niż Archer. Tylko dlatego to robiłam.
Bawiłam się kartką papieru, znalezioną na biurku a w tle cały czas leciała muzyka.
-Chcę iść na jej grób- powiedział niespodziewanie Will, głosem ciężkim od nadmiaru emocji.
Spojrzałam na niego badawczo, kiedy gasił papierosa w popielniczce.
-Na pewno?- zapytałam.
-Tak- zdecydował.- Muszę.
Nie był tam jeszcze nigdy, dlatego to nagłe wyznanie, lekko mną wstrząsnęło.
-Skoro chcesz...-przełknęłam głośno ślinę.- Mogę pójść z Tobą. Będzie ci łatwiej.
Pokiwał głową, co uznałam za aprobatę. To, że sam wyszedł z taka inicjatywą, znaczyło jedno. Zaczyna się z tym godzić.
-Teraz żałuję, że nie poszedłem na jej pogrzeb- powiedział smętnie. Patrzył gdzieś ponad moje ramię, unikając kontaktu wzrokowego.- Powinienem tam być.
Westchnęłam przeciągle. Dla mnie, tamten dzień również był nie przyjemny.
-Chodź- zaproponowałam.- Zanim się rozmyślisz.
WILL POV
Stanąłem nad nagrobkiem, dokładnie przyglądając się napisowi. Pod ziemią, leżała ona. Moja kochana Katty.
Myślałem, że nigdy tu nie przyjdę, ale jednak coś we mnie pękło i zrobiłem to. Z małą pomocą Reed. Gdyby nie ona, pewnie nigdy nie wypowiedziałbym tych słów, które jeszcze dwadzieścia minut temu, zawisły pomiędzy nami w moim pokoju.
-Też za nią tęsknie, Will- powiedziała ciemnowłosa.
-Możesz zostawić mnie samego?- zwróciłem się do niej.
Pokiwała głową, po czym zaczęła się oddalać, dając mi do zrozumienia, że poczeka przy samochodzie. Mam nadzieję, że za ten czas nie dorwie się do butelki, ale chyba nie była aż tak zdesperowana.
-Hej skarbie- mruknąłem. To było dziwne, mówić do kawałka wydrążonej płyty.- A może powinienem po prostu powiedzieć...hej Katt?
Usiadłem na zielonej trawie, poprawiając czerwoną różę, która okalała płytę.
-Wiesz, w końcu chyba nie powinienem cię tak nazywać, skoro nigdy mnie nie kochałaś- westchnąłem.- Ale ja kochałem ciebie, więc już chyba na zawsze będziesz moim skarbem, dobra? Przepraszam, że nie przyszedłem tutaj w ten jeden dzień. Nie potrafiłem. Dla mnie przyjście tutaj, oznacza pogodzenie się z tym, a wtedy...nie byłem gotowy. Dalej nie jestem gotowy, definitywnie przyjąć, że cię nie ma, ale zaczynam to bardziej rozumieć. To trochę śmieszne, bo wiesz...ciebie praktycznie nie było w moim życiu. Nie tak, jak myślałem, ze jesteś. Czasem już nie wiem...na prawdę udawałaś, kiedy na mnie patrzyłaś? Na prawdę to wszystko było tylko pokazowe? Nic nie czułaś, kiedy cię dotykałem, całowałem? Nic?
Zamilkłem na chwilę, czując jak to mnie przerasta. Coraz bardziej.
-Zresztą...nie ważne- uśmiechnąłem się lekko.- Dla mnie zawsze będziesz moim kotkiem, skarbie.Prawdziwa miłość, to kochanie pomimo...nie za coś. I ja cię tak właśnie kocham. Pomimo tego, co zrobiłaś.
Dotknąłem zimnego nagrobku, wędrując palcem po wyżłobionych literach. Pod palcami, czułem wręcz jej aksamitne ciało i uśmiechnąłem się na to wspomnienie.
-Reed mówiła, że żałowałaś- powiedziałem po chwili.- Bardzo niesprawiedliwe jest to, że nie dostałaś drugiej szansy. Życie jest niesprawiedliwe, prawda? Często to mówiłaś i teraz zastanawiam się, czy miało to mieć drugie dno. Może właśnie tym, potwierdzałaś to, że chociaż ja darzę cię wielkim uczuciem, ty nie potrafisz tego odwzajemnić? Cholera, Katt. Daj mi jakiś znak, jak było na prawdę, bo inaczej nie wytrzymam. To mnie zabija od środka. Chcę wiedzieć jak było. Tylko o tyle cię proszę.
Wstałem po paru minutach, czując że nie mogę tu już dłużej siedzieć. Obróciłem się i wkładając ręce do kieszeni, wyczułem pod palcami karteczkę. Przystanąłem, wyciągając ją. Napis pewnie zbladł, bo zaledwie wczoraj wrzuciłem je do pralki. Lądowały tam już tysiące razy, odkąd je miałem. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek trzymał jakieś zwitki papieru czy paragony. Od notatek, miałem komórkę. W moich kieszeniach, znaleźć można było telefon, fajki, zapalniczkę, portfel a okazjonalnie nawet klucze do samochodu. Rozwinąłem papier i zamarłem. Dobrze znałem to pismo, ponieważ wiele razy obserwowałem, jak jego właścicielka notuje coś na kolorowych karteczkach.
Wątp, czy gwiazdy lśnią na niebie,
Wątp o tym, czy słońce wschodzi,
Wątp, czy prawdy blask nie zwodzi,
Lecz nie wątp, że kocham ciebie. *
Odwróciłem się w stronę nagrobka, gdzie delikatny wiatr rozwiewał płatki róży. Teraz, mogłem wyjść stąd lżejszy.
Miesiąc później
-Jak się miewasz?- zagadnął Garet.
Za namową Willa, Matta oraz Isabel przekonałam się do ojca. Poświęcałam mu dwie soboty w ciągu miesiąca i na razie nie mógł liczyć na nic więcej. Początkowo, chciałam ograniczyć to do jednej wizyty, ale blondyn wybił mi to z głowy. No cóż.
-Dobrze- to była półprawda, okraszona lekkim uśmiechem.- A Ty?
-Również- upił łyk kawy, spoglądając na mnie.- Mama cię nie karmi? Jesteś strasznie chudziutka.
Przewróciłam oczami. Wszyscy twierdzili, że jestem zbyt chuda, ale ja nie widziałam żadnej różnicy. Czasem po prostu nie miałam apetytu, więc nie wmuszałam w siebie jedzenia.
-Nie jestem głodna, to tyle- odpowiedziałam.
-Może coś ci zamówić?- zaproponował.- Maja tu świetne naleśniki. Chcesz?
Pokręciłam głową. Nie miałam ochoty na nic słodkiego. Od razu by mnie zemdliło.
-Mogę być frytki- zdecydowałam.
Mój ojciec wstał i podszedł do kelnerki. Prawdopodobnie nie zjem nawet połowy, ale to nic. Mama tysiąc razy prosiła mnie, bym chociaż udawała, ze nie jest mi obojętny. Raczej dalej nie pałałam do niego ogromną sympatią ale nie potrafiłam odmówić mamie. Wyciągnęłam katalogi uczelni, kiedy znowu zasiadł przede mną.
-Co tam masz?- zapytał.
-Foldery- przesunęłam je bardziej w jego stronę, żeby zobaczył ich treść.
-Masz coś na oku, moja maturzystko?- zaśmiał się.
-Nie- westchnęłam.- Muszę coś wybrać.
-A co cię interesuje?- wziął w dłonie jeden z nich i zaczął przeglądać zawartość.
Poprawiłam nerwowo złoty pierścionek, na łańcuszku. Ześlizgiwał mi się z palca, wiec żeby go nie zgubić nosiłam go na szyi wraz ze srebrną literką "R", którą dostałam na urodziny od Adama Hale. Nosiłam go mimo wszystko, tak jak prosił zielonooki.
-Sama nie wiem- wzruszyłam ramionami.- Ale pomyślałam, że je wezmę i razem pomyślimy-dodałam z wymuszonym uśmiechem.
Obserwowałam jak się rozpromienia. Jednak to nie był mój pomysł, tylko mamy.
***
-Myślałem, żeby iść w weekend na imprezę- podsunął Will, kiedy zmierzaliśmy podjazdem w stronę wejścia.
-Dlaczego?- zaciekawiłam się.
Było już ciepło, promienie słoneczne ogrzewały ziemię ale nie dotykały mnie. Wciąż byłam zimna i pusta. Pomimo dodatniej temperatury, musiałam chodzić w bluzach, gdyż nie odczuwałam ciepła.
-A bo ja wiem- wzruszył ramionami.- Mam ochotę. Tak po prostu.
Od czasu kiedy odwiedził pierwszy raz grób Katty, zaczął radzić sobie znacznie lepiej. Potrafił ruszyć w przód. Kiedy do niego przychodziłam już nie piliśmy i zaczęło mi to przeszkadzać. Mniej palił i zaczął otwierać się powoli na ludzi. Niemniej jednak potrzebowałam jego zrozumienia, bo dawał mi czas, a ja czasu potrzebowałam.
-Czemu nie- powiedziałam.- Idź, zabaw się.
Uśmiechnął się lekko, otwierając przede mną drzwi. Weszliśmy do domu, powitani donośnym, męskim śmiechem. Spojrzałam na Willa, ale był tak samo zdziwiony jak ja. Weszliśmy do salonu, gdzie na sofie siedział Matt, Mike oraz Aaron. W towarzystwie...Diego.
Stanęłam jak wryta pośrodku pomieszczenia, przyglądając się twarzy ciemnowłosego. On również na mnie patrzył, ale jego uśmiech zniknął. Nie byłam w stanie nic powiedzieć ani się ruszyć, gdyż jeśli był tu on, musiał wrócić też Archer. Moje serce gwałtownie przyśpieszyło na tą myśl.
-Diego, przyjacielu- William przywitał się z mężczyzną, krótkim i stanowczym uściskiem.- Skopałeś dupy tym frajerom?
-Nie do końca- zaśmiał się lekko w odpowiedzi.- Jest jeszcze trochę roboty.
Oblizałam spierzchnięte usta, czym zwróciłam na siebie jego uwagę. Przyglądnęłam mu się uważniej. Miał dłuższe włosy, których grzywka delikatnie opadała mu na oczy. Wyglądał trochę jak dzieciak, ale te oczy patrzyły z rozwagą.
-A-Archer jest z tobą?- przeszłam od razu do konkretów.
Chciałam go zobaczyć, przytulić. Chciałam się upewnić, że żyje i że jest cały, że wciąż o mnie pamięta i kocha. Po tylu miesiącach, kiedy wszyscy potrafili ruszyć do przodu, ja się cofałam i miałam tego dość. Tylko on, mógł sprawić, ze wyjdę na prostą.
-Nie- zaprzeczył cicho.
Cały mój wcześniejszy entuzjazm osłabł. Chłopaki popatrzyli na siebie, czując się niezręcznie. Ja również tak się poczułam. Dodatkowo, miałam wrażenie jakby ktoś kopnął mnie w brzuch. Nie przyjechał. Obiecał, że to zrobi.
-Jestem tutaj tylko na dwa dni, potem znowu wracam- poinformował. Chciał coś dodać, ale mu przerwałam.
-Dlaczego?
Mój głos był żałosny. Ja cała byłam żałosna.
-Reed- westchnął.- Nie wiem.
Przymknęłam mocno powieki, nie chcąc aby zobaczyli moje zaszklone oczy.
-Nazwałeś mnie po imieniu- zauważyłam.- Zawsze zmieniałeś mi imię...Jak bardzo jest źle, że o tym zapomniałeś?
Byłam gotowa na każda odpowiedź. Nawet na to, że Hale nie żyje albo że coś mu się stało i jest w szpitalu. Obiecał i tylko te dwie rzeczy mogły go przed tym powstrzymać. Nawet na jeden dzień, Archer by przyjechał. Wiedziałam to.
-Nie chciał- odpowiedział.- Przykro mi.
Mi też było przykro. Kurewsko mocno, bo tego się nie spodziewałam.
============
* William Shakespeare- "Hamlet"
Generalnie Was ranię, wiem o tym.
Także jak czytacie to w szkole, to postarajcie się jednak nie płakać i uważać na lekcjach ;* Szkoda mieć zaległości!
Następny rozdział będzie już epilogiem, przy którym będę mieć dla Was niespodzianki, na osłodę tego, że zakończę tą historię.
Wiem, że liczycie na drugą cześć, ale uwierzcie że tak jak zakończę tą historię, tak będzie najlepiej. Wyjaśnię Wam to wszystko, obiecuję. Najchętniej zrobiłabym to już, bo rozpacz w komentarzach, przeszła moje najśmielsze oczekiwanie ;) Po prostu...zaufajcie mi :3
Jak wiecie od miesiąca tworzę materiał pod nową książkę. Jednak wena jest figlarką i wczoraj, wpadłam na pomysł kolejnej. Klęska urodzaju? Możliwe.
Teraz nie wiem, za którą historię się brać. Ta pierwsza, jest dopieszczona. Ta druga jest w "powijakach", ale cholernie kręci mnie, żeby Wam ją przedstawić.
Próbować z dwoma na raz?
Dylematy autorek :x
Pozdrawiam! ;*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top