#89
Siedziałam samotnie przy stole, chwytając w dłoń zimny kieliszek z szampanem. W tle leciała piosenka, o umiarkowanym tempie i wszyscy podążyli na parkiet. Obserwowałam, jak ludzie kręcili się na parkiecie. Większość z nich, była znajomymi mamy i Adama. Nigdy nie byłyśmy jakoś specjalnie zżyte z rodziną, ponieważ zwyczajnie odwrócili się od mamy, którą zostawił facet. Jakieś dalsze ciotki, pojawiły się tutaj bardziej z ciekawości i pewnie z chęci pobawienia się. Sam Hale, miał mała rodzinę, która jednak dopisała. Poznałam dziś wiele imion i nazwisk, ale nie trudziłam się w zapamiętaniu tych koligacji. Kiwałam tylko lekko głową, starając się nie płakać i wyglądać w miarę normalnie. Mój posępny nastrój, tłumaczono śmiercią Katty, której jakby nie było, pogrzeb jeszcze się nie odbył.
W trzy dni, straciłam przyjaciółkę, kolegę a teraz jak się okazało, również miłość. Miałam prawo siedzieć z ponurą miną, a fakt że piłam coraz więcej zdawał się być dla mnie normalny.
Mama zmarszczyła czoło, widząc że chociaż ciągle przechylam naczynie do ust, nigdy nie widać dna. W rzeczywistości, od razu oddawałam kelnerowi pusty kieliszek i sięgałam po następny. Miałam nieme pozwolenie na dwa kieliszki, w końcu byłam jeszcze niepełnoletnia, gdy w rzeczywistości piłam już piątego. Musujący, gorzki napój nie był najlepszym co piłam w życiu. Zanim chociaż trochę uderzy mi do głosy, minie sporo czasu. Widziałam w oczach Jennifer Hale, że za jakiś czas odbędzie ze mną poważną rozmowę na ten temat. Miałam to głęboko gdzieś.
Nie robiłam nic złego. Po prostu wlewałam w siebie szampana, nikomu przy tym nie szkodząc. Mogłam na przykład doprowadzić do tego, że ten wieczór byłby obfity we łzy i jej rozczarowanie. Mogłam? Mogłam. A nie zrobiłam tego, więc uznając to za rozgrzeszenie, dotknęłam zimnym szkłem ust i upiłam sporawego łyka.
Wśród tłumu, starałam się wypatrzyć Archera, jednak wiedziałam, że tak się nie stanie. Kiedy wyminął mnie w moim pokoju, wyszedł i nawet nie wiem, gdzie się udał. Pisałam do niego, dzwoniłam, ale znowu konsekwentnie mnie olewał. Nie wierzyłam, że to zrobił. Wtedy, kiedy najbardziej potrzebowałam jego zaufania, pocieszenia i bezpiecznego uścisku, on po prostu wyszedł. Nawet nie potrafię, znaleźć racjonalnego wytłumaczenia jego zachowania. Zawiodłam go? Zezłościł się?
Moja komórka zawibrowała na moich kolanach. Podskoczyłam zaskoczona i szybko odłożyłam kieliszek. Moje serce zabiło szybciej, kiedy uświadomiłam sobie, że być może zielonooki postanowił się odezwać. Pośpiesznie odblokowałam telefon i tak szybko, jak zaczęłam się cieszyć, mój entuzjazm zmalał.
Od: Matt
Treść: Jak tam ślub? Bardzo się nudzisz? ;)
Cholera. To nie było to, czego się spodziewałam. W przeszłości, miał być ze mną w tym dniu, ale kiedy nasze drogi się rozeszły, stało się jasne, że tak nie będzie. Byłam prawdopodobnie jedyną osobą w tym pomieszczeniu, która nie miała towarzysza.
Do:Matt
Treść: Szampan jest całkiem dobry :) Nie wiesz może, gdzie jest Archer?
Postanowiłam wykorzystać to, że do mnie napisał. Czasem nie rozumiałam, dlaczego się do mnie odzywa aż tak często. Pogodziliśmy się i postanowiliśmy zostać dobrymi kolegami. Rozmawialiśmy ze sobą w szkole, czasem mnie podwiózł albo zjadł ze mną lunch. Dzwonił do mnie wczoraj, ale nie sądziłam że jeszcze dziś się odezwie. To trochę...za często, nawet jak na jego standardy.
Od:Matt
Treść: Wypij za moje zdrowie, Ri ;) Nie wiem.
Często mnie tak nazywał, chociaż nie wiedziałam czemu. Ten skrót brzmiał dziwnie, ale nigdy mu tego nie powiedziałam.
Do:Matt
Treść: Miał tutaj być, ale nigdzie go nie ma...martwię się.
Miałam cholerne przeczucie, że Cross coś wiedział i to dlatego odpowiedział na moje pytanie zdawkowo. Bo jeśli Archer w tym momencie pije w swoim pokoju, to najpewniej nie chce, abym się dowiedziała.
Od: Matt
Treść: Nie jestem jego niańką i nie wiem, co robi. Widziałem się z nim rano, potem wyszedł. Nic więcej nie wiem, okej?
Do: Matt
Treść: Przysięgasz?
Od: Matt
Treść: Nie okłamałbym cię..
Pominęłam fakt, że to robił parę miesięcy wcześniej. Jego dziwny układ z Archerem, odebrał mi zaufanie do ich obojgu. Z czasem wróciło, ale nigdy nie będzie już tak mocne, jak przedtem. Dopiłam szampana, oddając pusty kieliszek przechodzącemu obok kelnerowi. Znów leniwie rozejrzałam się po sali, gdzie goście kołysali się w rytm wolnej ballady. Parkiet pociemniał a wśród imprezowiczów, dostrzegłam mamę i Adama, wolno kołyszących się i przytulonych do siebie. Moja rodzicielka uśmiechała się szeroko, podczas gdy jej wybranek, mówił coś do niej.
Machinalnie sięgnęłam po kolejne naczynie ze złotym trunkiem. Moje oczy zaszkliły się, kiedy wspominania zaczęły zlewać się w jedno. Usta Archera na moich, jego spojrzenie i uzależniający dotyk, wszystkie noce spędzone razem i przejażdżki samochodem.
Może kiedyś go nie lubiłam, ale teraz był dla mnie całym światem. I ten świat, legł w gruzach.
MATT POV
Leżałem na łóżku, wystukując kolejnego smsa do Reed. Nie mogłem nic poradzić na to, że wśród pustki, jaka ogarniała ten dom, czułem się jeszcze gorzej, niż przedtem. Doskwierała mi cholerna samotność. Chciałbym móc mieć ją przy sobie. Teraz. W tej pierdolonej sekundzie. Potrzebowałem jej, jak mało kogo. Już pominę fakt, że najlepiej było by zatracić się w jej słodkich ustach i opleść jej drobne ciało swoimi rękoma. Wystarczyłoby mi, gdyby po prostu tu była. Dałbym jej swojego laptopa, aby mogła oglądać filmy i obserwowałbym, jak śmiesznie marszczy nos, kiedy się śmieje.
Pytała o Archera i zalała mnie fala wściekłości. Zawsze on. Nawet teraz, musi o niego pytać. Zgodnie z prawdą, powiedziałem, że nie wiem. Przyjechał tutaj rano, po nocy spędzonej w domu. Zaparzył sobie kawę i długo rozmawiał o czymś z Diego, podczas śniadania. Czarnowłosy miał kaca, po wczorajszym zapijaniu żałoby. Dołączyłem do nich, ale automatycznie zmienili temat a ja nie dociekałem, co wcześniej ich frasowało. Jedyne co ustaliliśmy to to, że należy doprowadzić Willa do stanu użytecznego. Nie mógł zrozumieć, że jego dziewczyna była oszustką i że już nie żyje. Do tego dochodziła jeszcze sprawa Cartera. DeVitto załamał się do tego stopnia, że zrobił nam wszystkim wczoraj ostrą awanturę i rozwalił telewizor w salonie. Potem zniknął w pokoju, z którego płynęła mocna muzyka. Co jakiś czas, zerkaliśmy co u niego. Siedział oparty o swoje łóżko w towarzystwie wódki, przeglądał galerię w telefonie, mrucząc coś pod nosem.
-Matt!- wydarł się Mike, przywracając mnie do rzeczywistości.
Wstałem z łóżka, kończąc ponownego smsa do dziewczyny, w której wszystko jej tłumaczyłem. Może mnie trochę poniosło, ale do cholery, nienawidziłem gdy rozmawiała ze mną o facecie, którego kocha. Bo ja sam ją kochałem.
-Co się stało- wychyliłem się zza drzwi, obserwując przyjaciela stojącego pod moimi drzwiami.
-Zbieraj się- rzucił władczo, zakładając ręce na piersi.- Wychodzimy.
-Daj mi spokój- burknąłem.- Nigdzie nie idę.
Jeszcze tego by brakowało, żeby próbował wyciągać mnie na miasto. Była sobota wieczór i dobrze wiedziałem, że mój przyjaciel myśli o klubach. Chciałem zamknąć mu drzwi przed nosem, ale czułem że to tylko jeszcze bardziej by go rozwścieczyło. Zamiast tego po prostu odszedłem, odczytując wiadomość od Reed.
Przysięgasz?
Miałem ochotę coś rozpierdolić, najchętniej o głowę Michaela, ale się powstrzymałem. Rzuciłem się na łóżko i zaobserwowałem, że chłopak wszedł za mną do pokoju i gromił mnie wzrokiem.
-Diego kazał nam stąd iść-powiedział spokojnie.- Chce ogarnąć Willa i nie chce, abyśmy mu przeszkadzali.
-Stary, ja tu tylko siedzę- powiedziałem, nie podnosząc wzroku znad telefonu. Wystukiwałem kolejną informację dla Reed.
Nikomu tu nie przeszkadzam, bo nie potrafię znaleźć sobie miejsca, jak zresztą każdy w tym domu. Odczuwamy cholerny brak kogoś i po prostu mijamy się wzajemnie, starając się jak najrzadziej ze sobą przebywać. Nasze rozmowy prędzej czy później schodzą na temat czwartkowej nocy a na to nikt nie jest gotowy.
-No właśnie- powiedział merytorycznie.- Nic nie robimy tylko tutaj siedzimy! A wiesz co się dzieje tam, za oknem!?- podniósł głos, wyraźnie wkurzony, wskazując okna.
Przyciskając klawisz "wyślij" spojrzałem na niego, nie wiedząc do czego zmierza.
-Biznes kręci się dalej- prychnął.- Z Carterem, czy bez niego... musimy działać dalej.
-Co masz na myśli?- zapytałem.
A nie mówiłem? Nasze rozmowy zaczynają skupiać się tylko na tej jednej, wielkiej stracie.
-Sprawdzimy stan magazynów- odpowiedział.
Wstałem niechętnie.
-Przecież niedawno to robiliśmy- wzruszyłem ramionami.
-Nie naszych pajacu- warknął. Ciemne sińce pod jego oczami, świadczyły o niewyspaniu.- Tylko Jinetes.
Zmarszczyłem brwi. Co kurwa?!
-Po co?
Nie że coś, ale w czwartek skutecznie pozbyliśmy się tych chujów na czele z Evanem. Nie podobał mi się ten pomysł, bo to tak, jakby wciąż stwarzali zagrożenie. A nie stwarzali, bo już ich nie było.
-Diego prosił- odpowiedział, kierując się do wyjścia.- Nie kwestionuję jego rozkazów. A ty masz być na dole za pięć minut, inaczej powyrywam ci nogi z dupy.
To mówiąc wyszedł. Zerknąłem na telefon, ale nie miałem kolejnej wiadomości, co zdecydowanie mnie zabolało. Nie, raczej zawiodło. Może jedno i drugie. Z westchnięciem zacząłem się zbierać. Przecież nie mogłem tkwić tutaj cały czas. W tej pracy, dzień przerwy sprawiał, że byłeś w plecy o jakieś miesiące działań. A nasza przerwa, trwała już trzy dni.
ARCHER POV
Oparłem się o framugę obszernego wejścia. Zlustrowałem ludzi, którzy w eleganckich ubraniach tańczyli przy dźwiękach jakiegoś ckliwego chłamu. Powoli ściągnąłem z nosa okulary przeciwsłoneczne, wrzucając je do kieszeni spodni. Chociaż na dworze, panował już mrok lubiłem mieć je przy sobie i zakładać przy pierwszej, możliwej okazji. Nie miałem bluzy, aby nakryć głowę kapturem i przekląłem w myślach godzinę, w której zdecydowałem się ubrać koszulę. Rzecz jasna czarną.
Dostrzegłem Reed siedzącą przy jednym ze stołów. Miała niewyraźną minę, chociaż jej uwaga skupiona była na komórce. Kiedy ją odłożyła, liczyłem że wiadomość, która pisała, przyjdzie do mnie. Jak zresztą wiele, tego wieczoru. Przed chwilą włączyłem komórkę a liczba smsów i nieodebranych połączeń, spiorunowała mnie. Tak się jednak nie stało i poczułem, jak w mojej głowie zaczyna palić się czerwona lampka. Jej blada dłoń sięgnęła do pustego już naczynia, kiedy podszedł do niej kelner. Oddała mu kieliszek tylko po to, aby zabrać od niego następny. Pełny. Zwilżyła usta w trunku, przymykając lekko oczy, kiedy przełykała.
Szampan był tak podobny do Adama. Jeśli ta impreza opiera się tylko na nim, to będzie bardzo drętwo. Nie, żeby mnie to obchodziło. W moich żyłach wciąż płynęła furia i tak na prawdę nie wiem, czemu jeszcze tutaj stoję i nie próbuję tego wszystkiego rozjebać. Może to przez czarnowłosą dziewczynę, która w zamyśleniu piła alkohol, wyglądając jakby myślami była kilometry stąd. Przesuwała leniwie wzrokiem po sali, swoimi błyszczącymi oczami. Nie sądziłem, żeby mnie zauważyła i tak na prawdę wolałem, aby tego nie zrobiła. Nie byłem gotowy na konfrontację z nią. Nie po tym, jak wyszedłem z jej pokoju, kiedy mnie potrzebowała.
Wkurwiłem się.
Cholernie mocno.
Musiałem wyjść, żeby była bezpieczna.
Jej wzrok spoczął na mnie. W momencie, kiedy mnie zauważyła, dłoń w której trzymała kieliszek zamarła w połowie drogi do stołu. Zastygła w bezruchu. Kurwa. Patrzyłem na nią i chociaż dzielił nas ogromny parkiet, czułem jak wypuszcza powoli powietrze z lekko uchylonych ust.
-Przepraszam bardzo, proszę Pana- usłyszałem piskliwy głos jakiejś dziewczyny obok mnie.- Tutaj nie wolno palić.
Spojrzałem na nią. Miała ciasno związane włosy, duże czoło i nudny, pracowniczy uniform. Na tacy niosła szklanki z whisky. A więc jednak, miał też jakieś inne alkohole.
Zerknąłem na swoje ręce. Ten nawyk, wymykał mi się spod kontroli i nawet nie panowałem nad tym, kiedy wyciągam paczkę fajek i zapalniczkę.
-A gdzie Pani zdaniem, powinienem palić?- warknąłem w jej stronę.
Była niska w stosunku do mnie, więc żeby ta różnica była jeszcze większa, wyprostowałem się. Dziewczyna zrobiła to samo, dumnie zadzierając głowę.
-Najlepiej będzie, jeśli Pan rzuci- odparła z lekkim uśmiechem, lekko trzepocąc rzęsami.
-Nie zrozumiała Pani pytania- powiedziałem, zakładając ręce na piersi.
Zaśmiała się cicho.
-Pan, nie zrozumiał dobrej rady- odparła, kołysząc lekko głową. Przygryzła wargi oczekując odpowiedzi.
Wyciągnąłem fajkę z opakowania i wsunąłem sobie do ust. Wrzuciłem paczkę do kieszeni, bawiąc się zapalniczką. Zamierzałem ją odpalić właśnie teraz, nie ważne co mówiła ta dziwka obok mnie.
-Na zewnątrz- odpowiedziała, zwilżając usta językiem.- Albo na dachu, jeśli lubi Pan ładne widoki.
Flirtowała ze mną. Widziałem to. Kołysała lekko ciałem na boki i zdecydowanie za bardzo wpatrywała się w moje oczy. W końcu, ktoś ją zawołał a kiedy się odwróciła, po prostu się wycofałem. Podszedłem do kolejnych drzwi, chwytając klamkę. Odwróciłem się, obserwując jak DiLaurentis wodzi za mną wzorkiem. Nie wstała, ale przynajmniej odłożyła naczynie na stół. Kiwnąłem głową i zniknąłem za drzwiami, które według ostrzeżenia były tylko dla upoważnionych. Cóż, właśnie się upoważniłem.
Wszedłem schodami w górę a muzyka cichła z każdym schodkiem. Odpaliłem papierosa, zaciągając się nim mocno. Dym zaczął kojąco działać na moje nerwy. Przynajmniej na chwilę. Pchnąłem mocno kolejne drzwi i znalazłem się na dachu. Uliczne światła migały a dźwięki ulicy, dochodziły tutaj lekko przytłumione. Podszedłem bliżej, kolejny raz zaciągając się nikotyną, by po chwili pozbyć się dymu.
Zacząłem wkurwiać się na siebie.
Już dawno temu, nauczyłem się manipulować ludźmi. To był mój sposób, żeby dostać to, czego chciałem. Wielokrotnie sterowałem ludźmi, kiedy tego potrzebowałem. Nawet Kelsey nie była wyjątkiem. Podczas kiedy myślała, że podejmuje jakąś decyzję sama, tak na prawdę decydowałem ja. Była bardzo dumna, więc jeśli chciałem coś na niej wymóc, po prostu stawiałem jej wyzwania. Nie umiała pogodzić się z myślą, że mogłaby go nie przyjąć a co gorsza, przegrać. Potrafiłem wpędzać ją w poczucie winy, żeby tylko robiła co chciałem. Czasem, wydawało się to aż zbyt łatwe.
Zarówno ją jak i Reed, zmanipulowałem już od początku. Najpierw niewinnie...byle tylko, nie mogły przestać o mnie myśleć. Nie ważne, czy ich myśli były pochlebne, czy nie. Ważne, że dziewięćdziesiąt procent ich dnia, należało do zastanawiania się co wymyślę.
W kwestii DiLaurentis...cholernie mnie wzięło. Pamiętam, jak zobaczyłem ją na tej kolacji. Wyglądała, jakby miała wszystko perfekcyjne zaplanowane i ułożone w życiu. Wkurwiał mnie jej uśmiech, to jak trzepotała rzęsami i w chwilach niezręcznej cichszy, zapadała się w sobie. Z drugiej strony, coś w tych gestach sprawiało, że chciałem podejść, przytrzymać jej brodę i gwałtownie wpić się w jej malinowe usta. To spotęgowało moje odczucia a jedyną obroną, był atak, który chciałem wykorzystać jako karta przetargowa w przyszłości. Ale potem, prawie otarła się o śmierć, a obrazy felernej nocy w której straciłem Kelsey, odżyły. Zrozumiałem, że gdyby odeszła, to zrobiłaby to z myślą, że jestem dupkiem. A w jej oczach, chciałem być kimś więcej. Miłość powinna zmieniać człowieka na lepsze. Moja miłość? Nawet Reed nie potrafiła zdusić we mnie gniewu i frustracji. Co najgorsze, nie potrafiła zgasić tego cholernego głosu, który mówił mi jak nią sterować.
Wiedziałem, że nie będzie chciała być ze mną, jeśli nasi rodzice się pobiorą. Coś, czego ja zupełnie nie rozumiałem. Mam wyjebane na Adama i jeśli tylko spróbowałby mieszać się w moje życie, słono by za to zapłacił. Ale ona, moja czarnowłosa dziewczyna, ponad wszystko stawiała matkę, nie siebie. Nie nas. Próbowałem ją namówić, do zmiany zdania. W końcu, nie jest trudno skłócić dwójkę ludzi. Los mi jednak sprzyjał, co uznałem za dobry znak. Po drodze napatoczyła się Alyssa, a sytuacja jaka zaistniała między nią a moim ojcem, po prostu wyglądała dwuznacznie. Starałem się to wykorzystać, bo być może byłby to jedyny sposób, żeby zatrzymać Reed przy sobie. Wynająłem detektywa, który miał zbadać sprawę, jednak jak się okazało...żadnego cienia romansu nie było w powietrzu. Wkurwiłem się jeszcze bardziej, chociaż nie wiedziałem na kogo. Właśnie wtedy, kiedy była gotowa żeby to zrobić, wszystko trafił szlag. Zapłaciłem dużo pieniędzy za to, żeby jednak mieć jakieś "dowody". Nie obchodziło mnie, jak ten mężczyzna to zrobi, kogo wykorzysta i kto przy tym ucierpi. Kiedy zobaczyłem jego dzieło, przez chwilę sam uwierzyłem, że to Adam. Oczywiście, po usłyszeniu że to tylko ktoś podobny, kto akurat spotyka się z tą kobietą, uznałem że lepiej być nie mogło. Widziałem łzy, które spływały po twarzy Reed, kiedy uświadamiała sobie, że mój ojciec zdradza jej matkę. Nie cierpię gdy płacze, ale patrzenie na to w jakimś stopniu mnie uszczęśliwiło. Wiedziałem, że uwierzyła i że tym razem, się nie zawaha. Plan był idealny, wszystko wymyśliłem od samego początku, wykorzystując jej słaby punkt. Szczęście Jennifer. Nie wiem, po co ona poszła do tej kobiety i kto ją do tego namówił. Rozjebał bym tą osobę na miejscu! Wszystko się wydało, kurwa jego mać. Może poza tym, kto za tym stoi. Gdyby tylko wiedziała, znienawidziłaby mnie i tylko tyle bym z tego miał. Pomysł z kopertą wpadł mi w ostatniej chwili. Miał szanse się udać, był wymyślony tak, aby dziewczyna była uznana za niewinną. Teraz widzę, że powinienem sam podrzucić tą jebaną kopertę i udawać, że o niczym nie wiem. Mógłbym skłamać, że to zemsta detektywa, któremu za mało zapłaciłem. Zjebałem.
-Archer?- usłyszałem ten dobrze znany głos, który śnił mi się po nocach.
Wypuściłem dym z ust, po czym spojrzałem na nią przez ramię. Wiedziałem, że przyjdzie tutaj za mną, a przynajmniej z jednej strony bardzo tego chciałem. Wyglądała na przestraszoną, jakby bała się czy może tutaj być. Jej spojrzenie utkwione było w mojej twarzy, a z jej oczu biła ostrożność. Wyrzuciłem papierosa, nie przejmując się czy spadnie komuś na głowę, czy nie. Reed podeszła do mnie powoli. Staliśmy ramię w ramie, obserwując widok przed nami. Nie było słów, od których można byłoby zacząć. A przynajmniej, to nie ja chciałem zacząć rozmowę. Bo nie wiem, od czego powinienem.
-Dlaczego tu jesteś?- zapytała, przełykając głośno ślinę.
Zadrżała, kiedy nasze ramiona przypadkowo zetknęły się na parę sekund.
-Musiałem zapalić- stwierdziłem tylko, powstrzymując się przed tym, aby na nią nie spojrzeć. Była tak blisko, że jedyne co potrafiłbym teraz zrobić to rzucić się na nią i rozerwać ten materiał, który okala jej cudowne ciało.
-Przepraszam...-wyszeptała.
Katem oka dostrzegłem, jak ściera łzę z policzka. Wykorzystując całą wolną wolę, zatrzymałem swoje ręce, żeby nie próbowały jej dotknąć.
Jest tutaj. Żyje. Oddycha. Ale jej nie mam. Straciłem ją i bądź co bądź, to ona dokonała tego wyboru. Jak na kogoś, kto został odrzucony wciąż nad sobą panuję.
-Kocham cię- powiedziałem, wykładając ręce do kieszeni spodni. Czułem pod palcami wszystkie rzeczy, jakie dałem rade tutaj upchnąć.
Reed spojrzała na mnie i cholera, nie potrafiłem wytrzymać jej spojrzenia. Zachowywałem się jak pieprzony zakochany kundel.
-Wiem...-jej głos się załamał.- Ja ciebie też.
Najstraszniejsze w tym wyznaniu było to, że te słowa, nie mogły zostać poparte żadnymi gestami. Chciałem uwięzić ją w swoim uścisku, pocałować, sprawić by czuła się jak nigdy wcześniej. W momentach, kiedy nasze języki splatały się ze sobą a ciała były jednością, zapomniałem o wszystkim. Jedyne co się wtedy liczyło, to Ona i uczucia tak silne, że zdolne zmieść wszystko z powierzchni ziemi. Fakt, że była obok mnie a nie mogłem jej dotknąć, sprawiał mi fizyczny ból. Niemal tak mocny, jak wszystkie moje złamania i siniaki, których nabawiłem się w swojej karierze. Razem. Zerknąłem na nią kątem oka. Zaplotła ręce na piersiach, tylko je podkreślając.
Boże, dziewczyno...nie ułatwiasz.
-Pieprzyć to- burknąłem.
W jednym ruchu obróciłem ją do siebie, chwytając oburącz jej wilgotne policzki. Naparłem na jej usta swoimi, czego się nie spodziewała. Zamknąłem mocno oczy, modląc się by odwzajemniła ten cholerny pocałunek. Po chwili wahania, niepewnie to zrobiła. Jej drobne dłonie, chwyciły moje nadgarstki, ale nie zamierzałem jej puszczać. Być może, miałem ją ostatni raz i nie obchodziło mnie, że jesteśmy rodzeństwem. Jako takim, ale jeśli jej to przeszkadzało...Może nie kochała mnie wystarczająco mocno, aby być zemną mimo to. Przez jakiś czas, byłem o to wściekły. Ale do kurwy nędzy, kocham ją i wracam do niej za każdym pieprzonym razem.
Reed smakowała słodko a zarazem gorzko. Może to przez szampana, który niedawno gościł w jej ustach. Nasze języki wykonywały gorący i namiętny taniec, podczas walki o dominację. Nie ukrywam, ze to ja byłem lepszy ale ta dziewczyna, nigdy nie zostawała z tyłu.
Oderwałem się od niej z ciężkim sercem, wiedząc że najpewniej się na mnie wkurzy. Możliwe, że będzie żałować i zanosić się płaczem. Zrobiła coś, co jej zdaniem, jest złe. Oparłem czoło o jej, czując jak zacieśnia uścisk na moich rękach. Nasze oddechy mieszały się a po wyczerpującym pocałunku, próbowaliśmy unormować oddechy. Po paru sekundach, otworzyła oczy wpatrując się we mnie z tak wielkim smutkiem, że prawie ugięły się pode mną kolana.
-Wiem, że nie powinienem- zacząłem cicho, wiedząc że to moja ostatnia szansa na wyjaśnienia.- To było silniejsze.
Zamrugała kilkakrotnie, jakby przetwarzała te informacje. A możne tylko rozganiała łzy?
-Przytul mnie- poprosiła drżącym głosem.
Nie musiała długo czekać. Objąłem ją, przyciskając do siebie. Czarnowłosa wtuliła się we mnie, łapiąc w pięści materiał mojej koszuli. Zacząłem głaskać ją w tył głowy, delikatnie kołysząc na boki. Płakała, o czym świadczyły jej poruszające się ramiona i ciche odgłosy, jakie z siebie wydawała.
-Nie płacz- powiedziałem, nachylając się do jej ucha.
-Nie mogę cię stracić- wychlipała po długich minutach.
Wyprostowałem się, przymykając oczy. To wszystko było takie trudne, że fizycznie bolało. Miałem wrażenie, jakby ktoś przebijał moje ciało metalowymi prętami.
-Wiesz, że zawsze będziesz moim priorytetem, prawda?
Spojrzała na mnie. Pomimo rozmazanego tuszu, który tworzył smugi na jej twarzy i tak była piękna. Uśmiechnąłem się lekko, delikatnie ścierając kciukami czarne ślady. Ona również zaczęła się uśmiechać, co powodowało tylko to, że mój stawał się coraz większy.
-Wyglądam jak panda no nie?- parsknęła.
-Ale całkiem słodka panda- zarzekłem, całując skórę pomiędzy jej brwiami. Przytrzymałem w tamtym miejscu usta, bo wiedziałem, że to lubi.
-Stchórzyłam, wiem- odezwała się po chwili.- Ale nie potrafiłam. Wiesz ile osób bym tym zraniła? Nie umiałabym, żyć z czymś takim.
Starałem się trzymać nerwy na wodzy, więc ponownie ją objąłem, mocniej przyciskając do swojego torsu. Niech będzie moim kołem ratunkowym. Niech nie pozwoli mi zatonąć. Nie dziś. Nie teraz.
-Widziałam dziś rachunek- kontynuowała.- Znalazłam go u Adama w gabinecie.
Na dźwięk tego imienia, spiąłem się, co nie uszło jej uwadze. Adam był dla mnie pasożytem, który nie zasłużył na szczęście. Wystarczy, że odebrał szczęście mamie i mi.
-Archer, on zapłacił za eksperymentalne leczenie Twojej matki, które mogło uratować jej życie. Było jednak zbyt drogie...musiał pracować dniami i nocami. On wie, że źle zrobił ale zaślepiła go, chęć zdobycia funduszy. To dlatego nie bywał w domu, a jeśli już, to szedł spać. Boże...ta suma, miała tyle zer! Widzisz? Starał się. Proszę...wybacz mu.
Wcięło mnie, kiedy to usłyszałem.
-Skąd pewność?- zapytałem podejrzliwie.
-Nie chciał ci mówić, bo byłeś za mały i nie rozumiałeś..potem się zbuntowałeś i nie było jak ci tego wytłumaczyć. On za Tobą tęskni. Wiem, że nie kłamie. Proszę.
Tego było za dużo jak na jeden wieczór. Że niby Adama Hale, który próbował coś zrobić!? Jasne. Chyba jedyne co mu się udało, to zdobywanie nowych kochanek. Zacisnąłem usta w wąską linijkę, obserwując twarz Reed.
-Archer, ja cię kocham- zapewniła.- Na prawdę. Nawet nie wiesz, jak bardzo. Nie powinniśmy tego robić, wiem. Ale nie potrafię stać koło ciebie i udawać, że nic nie czuję. Bo czuję...za dużo, za mocno- zacisnęła mocno powieki.- Nie mogę cię kochać- otworzyła oczy, a jej wzrok utkwiony w moim, kazał mi stać w miejscu, mimo że miałem ochotę uciec.- Ale jednocześnie, nie mogę cię nie kochać.
Kochała mnie. Ta delikatna istota, tak nieświadoma tego, co robiłem oddała mi siebie i nawet teraz, to przyznaje. Boże, znowu ją zranię...
-Spróbujmy- wyszeptała, a jej ciemne tęczówki, zaczęły błyszczeć od kolejnych łez, które zbierały się w jej słodkich oczach.- Nie wiem, jak to zrobimy...ale spróbujmy. Może mama zrozumie? Ona też chce, żebym była szczęśliwa. Ludzie..może tego nie zrozumieją. Ale wiesz co? Mam to w dupie. Będzie trudno, wiem to, ale chcę dla ciebie zaryzykować. Bo nawet nie wiesz, jak mocno cię kocham...- jej dłoń, dotknęła mojego policzka. Zaczęła głaskać moją skórę kciukiem. To było...przyjemne.- Jestem gotowa zaryzykować wszystko, byle tylko cię nie tracić. Będzie trudno, dziwnie i nieetycznie. Ale dopóki jest szansa, chcę próbować. Spróbujesz ze mną?
Boże, te słowa były czymś co chciałem usłyszeć w jej pokoju, kiedy przeklęta koperta wypadła jej z rąk. Jej głos był przepełniony emocjami. Miała tak wojowniczy wyraz twarzy, przy zachowaniu swojej niewinności, że skręcały się we mnie wszystkie wnętrzności. Wiedziałem, że jest gotowa zrobić co mówi i to sprawiło, że poczułem się jak śmieć i ostatni chuj. A dlaczego...?
Pocałowałem jej czoło, czule obejmując ją pod boki.
-Reed- wychrypiałem, patrząc ją w oczy.- Chciałbym. Cholera, nawet nie wiesz, jak bardzo bym chciał- ścisnąłem ją mocniej, próbując nacieszyć się uczuciem, trzymania jej przy sobie.- Ale nie mogę. Wybacz mi- jej oczy momentalnie zaszły łzami, a cały entuzjazm wyparował.- Muszę wyjechać.
Pomiędzy upuszczoną kopertą w jej pokoju, a przyjściem tutaj, podjąłem decyzję, która w tamtym momencie, wydała się być jedynym ratunkiem.
Mój ratunek, niczym koszula Dejaniry*, sprawi że zginę.
*koszula Dejaniry- w mitologii greckiej, ubranie przez które zginął Herakles; jego żona-Dejanira uwierzyła centaurowi, że jego krew zapewnia wierność małżeńską; działając w dobrej wierze Dejanira uprała w jego krwi koszulę Heraklesa a gdy ten ją założył, jad sprawił że umierał w katuszach
===========
Dobra...zabijecie mnie albo za długie przerwy, albo za to jak toczy się los bohaterów.
Zginę w katuszach, wiem. :x
Ale na pocieszenie powiem Wam, że następny rozdział nie będzie jednak ostatnim ;) Przed Nami jeszcze parę rozdziałów...myślę, że 3-4. Co dalej... zobaczymy ^^
Dziękuję za komentarze, miłe słowa i gwiazdki. Nawet nie wiecie, jak mi się mordka cieszy jak to czytam ;*
Uwielbiam Was <3
Pozdrawiam ;*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top