#85

REED POV


-Evan Wood, we własnej osobie- ukłonił mi się lekko, z drwiącym uśmieszkiem. 

Miał być martwy. Powinien zniknąć i unieść się w kłębach dymu do krainy wiecznego spokoju. Ale On tu był. Jak najbardziej żywy i prawdziwy. Ani jednego zadrapania, nawet małej, cienkiej kreseczki.

-Skąd się tu wziąłeś? 
To pytanie było dziwne, brzmiało jak oskarżenie. Ale cóż...Byłam w szoku. Czułam, jak strach czai się  zakątkach umysłu, ale jeszcze mnie nie zdominował. 

-No wiesz- poruszył brwiami.- Kiedy mamusia i tatuś bardzo się kochają...

-Skończ- syknęłam, zdając sobie sprawę z tego, że świetnie się bawi moim kosztem.- Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi. 
Zaśmiał się krótko, kręcąc głową. 
-Całkiem sprytnie to sobie wymyśliliście- przyznał.- Podłożenie ładunku, wielkie fajerwerki podczas wybuchu...nawet ja, nie powstydziłbym się czegoś takiego. To było piękne przedstawienie. 
Zagryzłam wnętrze policzka, zakładając ręce na brzuch. Cofnęłam się nieznacznie, ale ktoś kto stał za mną nie pozwalał mi na dalsze ruchy. Obróciłam się lekko by dostrzec spokojną twarz Katty. 

To ona z nim współpracowała. 

Myślałam, że ten fakt wywoła na mnie ogromne wrażenie, że moja wewnętrzna Reed, zacznie płakać, krzyczeć i wyzywać rudowłosą. Tak się nie stało. Zaczęłam czuć ziejącą pustkę, która była dowodem zawodu. 

-Ale przeżyłeś- zauważyłam sucho. 

-I czuję się świetnie!- zaśmiał się, chwytając mnie za nadgarstek.

Mocno mną szarpnął i chociaż zapierałam się, pociągnął za sobą. Przystanął dopiero wtedy, kiedy znaleźliśmy się przy chłopakach. Wyszarpnęłam rękę, czując jego obrzydliwy dotyk.
-Znałem wasz plan od początku- uśmiechnął się.- Ten i każdy inny. 

Pociągnął mnie w taki sposób, że upadłam na kolana z bolesnym krzykiem. Archer obok mnie drgnął niespokojnie. Teraz Evan wpatrywał się w nas z dumą wypisaną na twarzy.
-Mieliście takie piękne miny, kiedy wsiadłem do wozu niczego nieświadomy- zaśmiał się.- Ale wszystko wiedziałem a w odpowiednim momencie, wysiadłem z auta. 

Przeszedł w stronę Cartera, pochylając się lekko. 

-Jesteś taki sprytny, a jednak głupi- westchnął.- Auto jechało na autopilocie, dzięki czemu można go było sterować z wieżowca, dokładnie naprzeciw twojego miejsca pobytu. Moi chłopcy, nawet nie musieli się specjalnie kryć, bo byłeś tak zaślepiony swoim cudownym dziełem. 

Wyprostował się i bez ostrzeżenia, wymierzył mu bolesnego kopniaka w brzuch. Chłopak jęknął i upadł na ziemię, kasłając. Archer zacisnął mocniej szczękę a ja pisnęłam. 

-Ogólnie nic do was nie mam- westchnął.- Po prostu was nie lubię.

-Z wzajemnością- syknął zielonooki. 

Nabrałam powietrza w płuca, modląc się aby Wood go nie uderzył.  Ten jednak tylko się uśmiechnął, przywołując gestem ręki kogoś za nami. Po chwili dołączyła do nas Katt, która położyła na jego ramieniu swoją drobną dłoń.

Patrzyłam na to z obrzydzeniem. Na moją przyjaciółkę, która wydała mnie, swojego kuzyna, chłopaka i jego przyjaciół. Kłamała cały czas, w żywe oczy. 

-Próbowałam cię powstrzymać Reed- westchnęła tylko, spoglądając na mnie.- Ale niestety, zrobiłaś co chciałaś i trafiłaś tutaj. Może, gdybyś była dobrą przyjaciółką i mnie słuchała, nie byłoby cię tutaj.

Jej słowa bardziej mnie zszokowały, niż zabolały.
-To według ciebie jest przyjaźń!?- krzyknęłam.- Zdradziłaś nas!

Przewróciła oczami.
-Na prawdę cię lubię- zapewniła.- Gdybyś słuchała moich rad, nie było by cię tutaj. Ale wybrałaś Jego i ten świat, więc nic już nie mogę z tym zrobić. 

-Jak ci nie wstyd- splunęłam.

Zaśmiała się z drwiną. 
-A co Ty wiesz o wstydzie?!- prychnęła.- Jesteście rodzeństwem a pchacie się sobie do łóżek! To jest obrzydliwe i odrażające! To prawdziwy powód do wstydu! 
Mocno ścisnęłam wargi, wiedząc że ma trochę racji. Palce Archera trąciły moje, a po moim ciele przeszedł dreszcz. 

-Mówi to ktoś, kto jeszcze wczoraj zapewniał, że kocha Williama, a teraz klei się do jego największego wroga- powiedział Archer, zadzierając głowę. 

-To inna sprawa- powiedziała przez zęby.- Nienawidzę cię Archer! Nienawidzę! 
Jej krzyk wypełnił cały pokój, aż się skrzywiłam. Głos przepełniony żalem i wyrzutem. Wzdrygnęłam się.
-Odebrałeś mi i Lilian kogoś ważnego- wykrzyczała.- Odebrałeś nam Kelsey!

-Nie zrobiłem tego- odpowiedział.
-Zrobiłeś! Omotałeś ją, zaufała ci. To ją zabiło! Nie zginęła dlatego, że poszła do tego hangaru- na jej twarzy malowała się furia.- Zginęła bo cię kochała!

Wiedziałam, że dla niego taki argument to prawie to samo co dostanie z liścia.Mentalnie, Katt górowała nad Archerem. I to mogło się źle skończyć. 

-Możliwe- zacisnął zęby, a jego mięśnie drgały.- Ale nie zapominaj, że ty też mnie wystawiłaś, pamiętasz? 

-Zawsze byłam przy Tobie, ty dupku- warknęła.- Odpuściłam, kiedy zacząłeś konsekwentnie mnie odrzucać!
Carter podniósł się z grymasem na twarzy. Jego koszulka w jednym miejscu, ciasno przyległa do ciała. 

-Ty nigdy nie widziałaś nikogo innego poza sobą!- odparował.- Wtedy też, nie zwracałaś na mnie uwagi. Zawsze tylko ty i ty! Teraz tak samo. Tylko twoje widzi mi się i nic więcej! Wiesz co?- zmrużył oczy, intensywnie wpatrując się w jej twarz.- Jesteś chujową przyjaciółką. Zawsze byłaś. 

W jednej chwili doskoczyła do niego i trzęsąc się ze złości, przywaliła mu w szczękę. Nie na tyle, aby upadł. Z godnością przyjął cios a skóra w tamtym miejscu poczerwieniała. 

Wyprostowała się i opanowała oddech. 

-Nie żałuję, że tu trafiłeś- powiedziała ze zgrozą, wpatrując się w niego.- Chcę widzieć jak cierpisz, Hale. Za wszystkie krzywdy, które wyrządziłeś mi, mojej rodzinie, Lilian, Kelsey i jej rodzicom- oblizała usta.- Dopilnuję, żebyś nie przeżył tej nocy i z chęcią na to popatrzę. 

Słodkie. Dzieciątko. Jezus.

-Wybacz Reed- zwróciła się do mnie.- Ciebie też to nie ominie. Miałaś swoją szansę.

-Chcesz mnie...zabić?- zapytałam tępo, czując jak moje serce przystaje, by po chwili ruszyć galopem.

-Śmierć jednego osobnika to tragedia- powiedziała, parafrazując Józefa Stalina.- Ale większej ilości, to już tylko statystyka.

Na dole rozbrzmiały strzały. 

-Idź już- powiedział Evan, nachylając się nad jej uchem.- Masz jeszcze parę rzeczy do zrobienia. 

Dziewczyna posłusznie pokiwała głową i wyszła. 


MATT POV


Trupy, leżące na piętrach nie napawały optymizmem. Niektóre ciała, nie zdążyły jeszcze wystarczająco ostygnąć, co również wydało nam się podejrzane. Mimo to, szliśmy dalej, ostrożnie kładąc stopy na brudnej posadzce. Co jakiś czas, oglądałem się w tył dla pewności. Sami nie wiedzieliśmy, czego szukamy. Chyba Katty. Ale w powietrzu unosiło się coś groźnego. Groźniejszego, niż się spodziewaliśmy. Co jakiś czas refleks Mike'a ratował nam tyłek. Napastnicy, kimkolwiek byli, ukrywali się bardzo dobrze, pośród trupów. 

-Identyfikują się z Jinetes- Diego wskazał spluwą jednego z leżących pod naszymi nogami mężczyznami.- Smok na ręce. 

To taki dziwny znak przynależności. Ich nazwa, wskazuje na jeźdźców, ale tatuują sobie smoki. Tak też można.  Na którymś z kolei piętrze, wychodząc zza zakrętu, wpadłem na coś. A właściwie na kogoś. 

-Katt?- zdziwiłem się, patrząc na to, jak stoi i płacze. Ukrywała twarz w dłoniach, ale jej ramiona poruszały się niespokojnie.- Wszystko okay? Coś cię boli? Stało się coś? 

Chwyciłem ją lekko, za ramiona, czekając aż dołączą do nas chłopaki. Byli gdzieś za mną, ale przeglądając pomieszczenia, jesteśmy zmuszeni się rozdzielać. Dziewczyna nie odpowiadała, a jej rozpuszczone, rude włosy opadały na jej ręce.

-Ej, już dobrze- potarłem lekko, materiał jej białej bluzeczki. Była nieskazitelnie czysta, jak na tutejsze standardy.- Jesteś już bezpieczna, wrócimy do domu. Zaraz przyjdzie Will...

Zielonooka, powoli odsunęła dłonie od twarzy, ale wcale nie płakała. Ona się śmiała. Puściłem ją, widząc, że jej przeszło. Chyba nawet za bardzo, bo zaczęła rechotać w głos a po jej policzkach, nie płynęła ani jedna łza. 

-O co chodzi?- zapytałem, zbity z tropu, marszcząc przy okazji czoło. 

Dziewczyna śmiała się jak w obłędzie. Nie przeszło jej nawet wtedy, kiedy za moimi plecami pojawił się jej chłopak i reszta naszych przyjaciół. 

-Katt- odetchnął z ulgą DeVitto.

-Jesteście głupi- żachnęła się.- Przyszliście prosto w pułapkę!

Zaczęła się szczerzyć i głupio uśmiechać, a potem odwróciła się i zaczęła biec. William wyrwał się za nią, a wszyscy z otwartymi szeroko oczami obserwowali tę scenę, rodem z horrorów o nawiedzonych kobietach. 

I wtedy to się stało. Nie wiem jak, ani kiedy ale znaleźliśmy się na linii ognia.Will upadł, starając się doczołgać do najbliższego pomieszczenia. Rzuciłem się na podłogę, chwytając pistolet. Cokolwiek właśnie się stało, nie powinno mieć miejsca. 
Nie pozostało nic innego, jak po raz kolejny, nie dać się zabić. 



REED POV


Na dole strzelanina była coraz mocniej słyszalna, ale Evan kompletnie nic sobie z tego nie robił. Zaczął się bowiem koszmar. Wood odciągnął mnie, nie wahając się używać siły. Mocno wykręcał moje ręce, aż w końcu wręcz rzucił pod nogi dwóch osiłków. Archer momentalnie wstał, by mnie obronić. Jego ręce były poranione, twarz przemęczona ale wzrok wciąż dziki i nieokiełznany. Wiedziałam, że chce zrobić coś napastnikowi, ale ten był szybszy. Boleśnie powalił go na ziemię, na co krzyknęłam. Mężczyźni złapali mnie, kiedy chciałam tam podbiec. Na nic się zdało wyrywanie się. Byli silniejsi. Po moich policzkach płynęły łzy, kiedy Hale dostawał kolejne ciosy. Każdy z nich był coraz mocniejszy a zielonooki zaciskał powieki z bólu, skręcając się na podłodze.

-Jesteś gównem- warknął Evan, po raz kolejny kopiąc brzuch Archera.- Ale chcę żebyś cierpiał. Chcę, żeby ona patrzyła jak cierpisz. 

Carter, zaczął kiwać się w przód i tył, a jego wzrok był mocno nieobecny. Miałam wrażenie, że jego koszulka, chociaż czarna, miała mocniejszy kolor nad sercem. A może to przez łzy? W końcu, chłopak poleciał do przodu, kuląc się. 
Co oni im zrobili? 

-Carter!- krzyknęłam, kiedy jego ciałem wstrząsnął dreszcz.

Przymknął oczy, a ja nie wiedziałam co mam robić. Kolejny raz, próbowałam się wyrwać ale to na nic. Byłam na straconej pozycji. 

Archer również wyglądał, jakby tracił świadomość. Krzyczałam na przemian ich imiona, prosząc aby się podnieśli. Łzy toczyły się po moich policzkach i spływały po karku. 
-Zachowaj resztki świeżego umysłu Hale- mruknął Evan, zostawiając go w końcu.- Chcę żebyś to widział.
Chłopak, odwrócił się od niego, zmierzając w moją stronę. Już wiedziałam, że źle się to skończy. Ciemnowłosy, stanął przede mną i ze złowieszczym uśmieszkiem, przyładował mi pięścią w brzuch. 
Nogi się pode mną ugięły,a ponieważ obcy faceci w tym samym momencie, mnie puścili, poleciałam na podłogę. Przez moment miałam ochotę zwrócić całą treść żołądka, może razem z żołądkiem. Złapałam się za tamto miejsce, czując rozdzierający ból. Załkałam. 

-To za robienie w mnie w chuja, szmato- warknął, po czym ciągnąc za moje ciemne włosy odchylił moją głowę i starał się podnieść moją osobę do pionu. 

Syknęłam z bólu. Ale potem było już gorzej. Sto razy bardziej wolałabym, gdyby mną poniewierał. Może w końcu zemdlałabym z bólu i nie czułabym już nic. Jednak Wood miał inny pomysł. Przypierając mnie do ściany, zaczął wodzić dłońmi po moim ciele a jego usta, błądziły po mojej szyi. Zaczęłam się wyrywać i krzyczeć, ale byłam już osłabiona. Evan, chwycił moje nadgarstki i mocno ścisnął. Zadbał, aby Archer wszystko widział. Chociaż płakałam, doskonale widziałam, jak próbuje się podnieść i jak frustruje się za każdym razem, kiedy opada z sił. Nawet porządny kopniak w czułe miejsce, nic by tu nie zdziałał. Chłopak trzymał mnie tak, że nie miałam wręcz jak oddychać. Pozostało tylko płakać, krzyczeć i prosić, aby przestał. 

-Teraz jest moja, Hale- zaśmiał się, schodząc coraz niżej.- Możesz tylko na to patrzyć. Bo jesteś zbyt słaby, żeby coś zrobić. 
Mężczyźni, którzy wcześniej mnie trzymali, teraz spętali moje nadgarstki, przywiązując je do prętów w ścianie. Chociaż się starałam, dali radę to zrobić a potem po prostu wyszli.  

-Będę ją pieprzył tak długo i tak boleśnie, że umrze- zaśmiał się, układając dłoń na mojej szyi.- Chcę, żebyś na to patrzył...żebyś widział, każdą pierdoloną łzę...- jego ręce wsunęły się pod mój podkoszulek, na co zareagowałam krzykiem.- Bo to twoja wina, Archer- spojrzał na niego, po czym perfidnie wpił się w moje usta. 

To było okropne. Wiedziałam, że nie żartuje. Cholernie chciałam, aby Carter się podniósł, ale widziałam, że nie ma na to szans. Przyciskał ręce do barku, zaciskając powieki. Mój chłopak, krwawił z nosa, ale nie miał siły nawet tego wytrzeć. Wiedziałam, że nie są w stanie mi pomóc, a ja nie potrafiłam zrobić nic innego, jak tylko prosić, aby przestał. Ale to, jeszcze bardziej podsycało agresora. 

W tym momencie, drzwi otworzyły się z hukiem a w nich, stanął Matt i Mike. Jeszcze nigdy się tak nie cieszyłam, na widok tych dwóch. Momentalnie padł strzał, a świst kuli przeszył powietrze. Evan obrócił się i wyciągnął broń. On również zaczął strzelać ale chłopcy rozproszyli się i było mu ciężko ogarnąć ich dwóch. Przeciął nożem jedną z lin, która otaczała mój nadgarstek po czym stałam się dla niego żywą tarczą. Krzyknęłam, kiedy wywinął moją rękę w której coś chrupnęło. 
-Puść ją- rozkazał Matt, głosem nie znoszącym sprzeciwu. 

Wood nie reagował, dalej celował w chłopaków, którzy chowali się za stołami w sali. Archer jęknął, starając się podnieść. Przez pomieszczenie przeleciało coś ostrego a zaraz potem, usłyszałam swoje imię. Ostrze, wylądowało w sznurze. Wyszarpnęłam rękę a lina puściła. Byłam prawie wolna. W głowie mi wirowało, ale starałam się wydobyć z odmętów umysłu chociaż jedną lekcję Diego. Wykonałam parę ruchów, dzięki którym Evan dostał cios w nos i brzuch. Nie spodziewał się tego i stracił czujność. Wytrąciłam mu broń z ręki i celując w niego, starałam się oddalić na nogach miękkich jak z waty. Nie mogę strzelić, bo to oznacza, że zabiję żyjąca osobę. 

Drzwi po raz kolejny się otworzyły i zaczęły padać strzały. Ludzie Evana zbiegli się znowu. Runęłam na ziemię, turlając się pod ścianę. W ręce wciąż dzierżyłam przerażającą broń. Nie wiem jakim cudem, Evan znowu miał pistolet w ręce. 
-Archer- jęknęłam, znajdując się dokładnie obok niego. Przyłożyłam mu rękę do policzka i przymykając oczy. 
-Nie powinno cię tu być- powiedział. Widziałam, że trzymał się za rękę, więc musiała go bardzo boleć. 
-Ciebie też- odpowiedziałam, a kule świszczały nad naszą głową. 

-Gdzie Aaron?- jęknął. 

Kompletnie o nim zapomniałam! Cholera!

-Nie wiem- powiedziałam.- Mieliśmy wypadek a potem obudziłam się tutaj.
Obok nas padł jeden ze zwolenników Evana. Archer sięgnął ręką do pistoletu, który wypadł z ręki poległemu. 

-Uciekaj stąd- powiedział, po czym przytrzymując się ściany, zaczął wstawać. 

-Nie zostawię cię tutaj!- krzyknęłam za nim, kiedy próbował przejść przez pomieszczenie z bronią, wycelowaną w przeciwników.

Przeczołgałam się za powalony stół i schowałam się za nim. Ból zaczynał ustępować strachowi i przerażeniu. Po chwili, ktoś przebiegł obok mnie i chwycił za nadgarstek.

-Uciekamy- mruknął Mike.-Schowaj się za mnie.
Wstaliśmy, a on osłaniając mnie swoim ciałem próbował się stąd wydostać. Odgłosy strzałów powodowały, że miałam ochotę się rozpłakać. 

Pchnęłam drzwi, czekając aż wyjdzie. On stał w miejscu i czekał na resztę, która mozolnie się wycofywała. 

-Co z nim?- zapytałam przerażona, obserwując jak Matt stara się utrzymać Cartera jedną ręką a drugą, starał się trzymać broń.

-Jest ranny- mruknął.- Bardzo poważnie.

Nabrałam powietrza w płuca, mocniej zaciskając dłoń na broni, którą wciąż trzymałam. Kiedy wszyscy przeszli przez drzwi Mike zamknął je z hukiem ryglując je kawałkiem drewna. 

Archer, chwycił pod rękę przyjaciela po czym nastąpiła szybka ewakuacja. Musieliśmy się stąd wydostać. Biegłam za blondynem, którego jeszcze do niedawna nienawidziłam. Mijałam po drodze trupy i z przerażeniem, obserwowałam kałuże krwi. 

Na którymś z kolei piętrze, wciąż padały strzały. Mike popchnął mnie na ścianę, dzięki czemu przywarłam do niej a sam ruszył w paszczę lwa. 

-Musimy im pomóc- krzyknął Matt.

-Nie zostawię go tutaj samego- odkrzyknął Archer, jeszcze mocniej, dociskając swoją bluzę do barku Cartera.

Zrozumiałam od razu. Musiał krwawić.

-Nie dadzą radę w trójkę!-  ryknął.

-Zostanę z nim- odkrzyknęłam.
-Ciebie tym bardziej nie zostawię- obruszył się.
Matt, puścił chłopaka i spojrzał na zielonookiego karcąco. 
-Musimy Archer- powiedział.- Jeden z nas, może być niedaleko, ale widzisz? Poradziła sobie z Evanem i kurwa mać da sobie radę. Poza tym ma broń i w razie czego, się obroni- spojrzał na mnie.- Jak coś się będzie dziać, krzycz bardzo głośno okay?

Pokiwałam głową, po czym Archer usadził Cartera na podłodze. Pocałował przelotnie moje czoło, rzucając krótkie przepraszam, po czym pobiegł z Crossem. Przykucnęłam przy Carterze, dociskając bluzę do jego barku.
-Chryste...- jęknął, opierając głowę o ścianę. 
-Boli?- zapytałam, chociaż doskonale znałam odpowiedź. 
-Jak...nie wiem- jęknął, łapiąc powietrze przez otworzoną buzię. 
-Co się stało?- spytałam, przecierając jego mokre czoło otwarta dłonią. 

-Blizna- mruknął.- Dostałem tam i cholera...chyba się rozerwała.. krwawi.

Starałam się jakoś mu ulżyć, ale nie wiedziałam jak. Nie pozostało mi nic innego, jak tylko ocierać jego twarz i powtarzać, że będzie dobrze. 

-Długo krwawisz?- zapytałam, chociaż odgłosy obok były coraz głośniejsze.

-Za długo- jęknął. 

Grymas na jego twarzy z każdą chwilą się powiększał. Zaciskał powieki,  marszczył nos i wydawał z siebie niezidentyfikowane jęki. 
Matt wrócił po paru minutach i pomógł mu wstać.
-Stary, ja nie dam rady iść- wychrypiał Carter. 

Przypadkowo dotknęłam jego podkoszulka który był cały mokry. Matko Święta!

-Musisz- odpowiedział. 

Przeszliśmy dalej, gdy na górze usłyszeliśmy huk. Musieli się wydostać, co wcale nie było pocieszające. Ruszyliśmy biegiem, wiedząc że mamy mało czasu. Dołączył do nas Will i Diego. Z łuku brwiowego tego pierwszego, ciurkiem ciekła krew ale nie zwracał na to uwagi. Szef Kingsów, również nie był w najlepszej formie. To on, pomagał przejść rannemu. Na schodach było najgorzej, ponieważ chłopak skarżył się na brak siły i zawroty głowy. 

-Traci coraz więcej krwi- usłyszałam.

Szeptali między sobą, ale Archer, który chwycił mnie za rękę przyśpieszał, ciągnąc mnie w przód. Byliśmy na parterze, kiedy dobiegły nas strzały.

-Kurwa mać- syknął zielonooki.
-Rozpraszamy się- rozkazał Diego. 

Pociągnął mnie za sobą i przyparł do betonowej kolumny. Zasłonił mnie swoim ciałem, wystawiając rękę i głowę, aby móc oddawać strzały. 

Chwyciłam jego koszulkę, mocno ściskając materiał. 

-Tutaj musi być Aaron- powiedziałam.- Jego też gdzieś przetrzymują. 

-Nie mogę cię narażać-powiedział. 

-Ale nie możemy go zostawić!- krzyknęłam.

Położył obolałą rękę na moim boku. 

-Coś wymyślę- mruknął.- Prowadziłaś kiedyś samochód? 

-Z-zdarzyło się- odpowiedziałam, ze zdziwieniem.- Czemu pytasz?

-Z tyłu- powiedział.- W mojej kieszeni, są kluczyki. Weźmiesz je. 
Zrobiłam o co prosił, chociaż nie wiedziałam czemu. 

-Wyprowadzę cię stąd- powiedział cicho.- Mój samochód jest na wzgórzu. Wsiądziesz do niego i wrócisz do domu, dobra? 
-Nie ma szans!- zaprotestowałam oburzona. 
Przez chwilę nic nie mówił, skupiony na celowaniu. 
-Musisz-powiedział.- Boję się o ciebie.

-Nie zostawię cię tutaj!- zaprotestowałam.

-To nie podlega dyskusji- spojrzał na mnie, a jego spojrzenie wyrażało nie tylko troskę, ale miłość. 

Zamknęłam powieki, żeby nie musieć patrzyć w jego oczy. Tym spojrzeniem, wybłaga u mnie wszystko. 

-Uważaj na siebie- wychrypiałam. 

-Będę- pocałował mnie krótko w usta.- Zobaczymy się potem. W domu. 

-Kocham cię- powiedziałam z mocą i nawet świst kul nie zagłuszył mojego wyznania. 

-Wiem- powiedział, chwytając mnie za przedramię.- Ja ciebie też. 

Czułam, że w tych słowach brzmiał strach. Jakbyśmy mieli już nigdy się nie zobaczyć i nigdy nie powiedzieć sobie tych słów. 
Wycofywaliśmy się. Wrzuciłam klucze do kieszeni spodni, bojąc się że mogą mi wypaść. Podeszliśmy do okna, pozbawionego szyb. Wspięłam się na nie, wiedząc że muszę wyskoczyć. Nie było wysoko, ale jeśli to zrobię nie będzie powrotu. Musiałam jednak uciec, żeby być bezpieczną. 
Wyskoczyłam, oglądając się przez ramię. Archer uśmiechnął się lekko i zniknął w ciemności. Zebrałam w sobie całą energię i ruszyłam sprintem w stronę wzgórza. Paliły mnie mięśnie, nogi odmawiały posłuszeństwa a z oczu lały się łzy. Nawet nie wiedziałam, dlaczego płaczę. Ale zorientowałam się, że nie tylko ja łkam. Rozejrzałam się. 

Katty. Leżała z twarzą, zakrytą dłońmi. Nie wiedziałam, czy wyczuła moją obecność, ale na wszelki wypadek zatrzymałam się i chwyciłam pewniej broń. Nie chciałam jej używać, ale Katt była zdrajczynią i wiedziałam, że będę musiała się obronić w razie czego.
-Prze-przepraszam- wydukała.- Nie chciałam, na prawdę..Boże.. ale ze mnie idiotka.

-Naraziłaś nas wszystkich, specjalnie- prychnęłam.- Więc tak, jesteś idiotką i egoistką.

Zaniosła się głośnym płaczem, czego nie rozumiałam.

-Zraniłam was, wiem- pociągnęła nosem.-Nie wybaczę sobie tego! Co ja sobie myślałam? Że pozbawienie go życia będzie takie przyjemne?! 

-Chciałaś zabić nas wszystkich- powiedziałam ostro, czując do niej obrzydzenie. Co ona wyprawiała?

-Nie na tym mi zależało- załkała.- Chciałam tylko, żeby cierpiał. Tak samo jak my, kiedy straciłyśmy Kelsey. Posunęłam się za daleko, wiem. Ale...tak mi przykro!

Oderwała dłonie od twarzy, a po jej policzkach płynęły gorzkie łzy, rozmazujące makijaż. 
-Oni tam walczą o życie!- krzyknęłam.-Carter jest poważnie ranny, a tobie jest tylko przykro!?- wybuchnęłam.- Czy ty wiesz co zrobiłaś!? Oni mogą nie przeżyć!
-Wiem, wiem, wiem- pokręciła głową.- Evan mnie omotał i oszukał. Jestem cholerną idiotką! Zresztą... ją też omotał!

Oddychałam szybciej, czując jak dłonie mi się pocą. Nie opuściłam jednak pistoletu, bojąc się, że dziewczyna tylko na to czeka. 
-Co masz przez to na myśli?- zapytałam, przełykając głośno ślinę.
-Jinetes...to oni zabili Kelsey- mruknęła.- Ale najpierw wykorzystali. To był pomysł Evana, żeby przekabacić ją na swoją stronę. Miała wyciągać informacje od Archera i przekazywać im. Wood ją uwiódł. Przez pół roku zdradzała Archera, tylko dlatego że ten..skurwiel o to prosił- podniosła się do pozycji siedzącej, wycierając wierzchem dłoni policzki.-Ale on nie chciał jej nic mówić. Unikał tematu. Evan się wkurzył i namówił ją, żeby się z nim spotkała w hangarze. Nie chciał zwykłego, romantycznego spotkania...chciał, żeby zginęła. I zabili ją. 
Nie mogłam uwierzyć, że ta drobna, piękna i urocza dziewczyna z opowiadań zielonookiego, zrobiła mu takie świństwo. 

-Rick, ich wcześniejszy szef, strasznie się o to spiął, myśląc że to wywoła otwarty konflikt, a tego nie chciał- wychrypiała.- Chciał wyrzucić za to Evana, ale ten powiedział, że ma plan i że jeśli pozwoli mu go wprowadzić w życie, to wygrają. Nie zgodził się. Parę miesięcy temu, poznałam Evana. Był świetnym facetem, czarującym...- w jej głosie słychać było zawód.- Rozumiał mnie jak nikt inny. Powiedziałam mu, jak bardzo nienawidzę Archera za to, ze odebrał mi przyjaciółkę. Wtedy powiedział, że coś na to poradzimy.

Spojrzała na mnie, swoimi zapuchniętymi oczami a ja byłam coraz bardziej w szoku. Nie sądziłam, że powie mi...coś takiego. 

-Wykopał Ricka i sam mianował się ich szefem- powiedziała.- Zbierał bardzo dużą ekipę, żeby móc...załatwić Kingsów. Ale potrzebował kogoś, kto będzie wtyczką. Nie było szans, aby znów starać się o Archera. On był zbyt twardy i odrzucił uczucia, poza tym to mój kuzyn. Will, wydawał się najsłabszy. Miałam go uwieść, sprawić by mówił mi co planują- zagryzła wargę, powstrzymując kolejny atak płaczu.-  Faktycznie to robił, ale ja wymagałam coraz więcej szczegółów, których już nie chciał mi przekazać. Rozkochałam go w sobie, widziałam to.  Zaczęłam więc u niego nocować, a kiedy szedł na naradę, bo myślał, że śpię, wielokrotnie podsłuchiwałam ich obrady. Myślałam, że to będzie zemsta idealna.

Byłam przerażona jej słowami. Jak mogła!?
-A potem pojawiłaś się ty- przełknęła głośno ślinę.- Polubiłam cię, ale Archer również. Starałam się subtelnie cię od niego odwlekać, bo wiedziałam, że staniesz się jego słabym punktem i w końcu wylądujesz na na liście Evana. Przyprowadziłam cię na imprezę, tylko po to, żeby Evan się do ciebie zbliżył. Wiedziałam, co się szykuje. Obiecał, że nie zrobi ci dużej krzywdy. Że to tylko po to, aby móc wywołać otwarty konflikt. Tego chciał. Otwartej konfrontacji.
-Co!?- krzyknęłam.- O wszystkim wiedziałaś!? Jak mogłaś!?- zdenerwowałam się.- Jesteś..jesteś..-warknęłam, nie wiedząc nawet co powiedzieć. 
Trzęsłam się ze złości, obserwując jak wywleka swoje brudy na wierzch. Okłamała mnie. 

-Potem jego plany były coraz śmielsze- westchnęła.- Tak znaleźliście się tutaj. Przykro mi.

Rozpłakała się na dobre.

-Nie wierzę, że byłaś taka głupia- fuknęłam.
-Dałam się omotać- jęknęła.- Wiem, że to moja wina. Wszystko! Zaślepiła mnie chęć zemsty- załkała.- Wypuściłam ich z pomieszczenia, kiedy zatrzasnęliście ich w środku. Wtedy mi o wszystkim powiedział, popchnął i...uciekłam. 

-Co to zmienia Katt!?- ryknęłam.-Nic! Kompletnie! Nadstawiają tam karku, przez twoje beznadziejne zachowanie! 

-Reed, wybacz mi- błagała.-Chociaż ty! Proszę...
-Gdzie jest Aaron?- przeszłam do sedna, uświadamiając sobie, że muszę go odzyskać dla Mederith.

-Nie przywieźli go- pociągnęła nosem, ocierając wierzchem dłoni nos.- Zostawili go na miejscu wypadku. Pewnie ktoś to zauważył i wezwał karetkę. 

Nie odezwałam się. Nie miałam zamiaru. Chciałam uciec i nigdy nie musieć tutaj wracać. Chciałam, odnaleźć szpital w którym leży mój opiekun i błagać, aby mi wybaczył, że wpakowałam go w to całe chodzenie za mną. Zagryzłam wargę, decydując się na bieg w stronę samochodu. 
-Proszę, proszę- usłyszałam dobrze znany, ohydny głos Evana.- Jednak się przyjaźnicie?

Słodkie. Dzieciątko. Jezus.

Dlaczego on do cholery, zawsze pojawia się w najmniej oczekiwanych momentach!? Przez moje ciało, przeszedł nieprzyjemny dreszcz, kiedy zobaczyłam jego obleśny uśmiech i błysk w oku. 

-Spadaj- wychrypiała rudowłosa, stając na równie nogi.- Jesteś palantem. Nie zasłużyłeś, żeby żyć! 

Zaśmiał się.

-Przypominam ci, że to ty wydałaś swoich przyjaciół- poruszył brwiami, świetnie się bawiąc. 

Moje serce przyśpieszyło, kiedy skierowałam broń w jego stronę. Przełknęłam głośno ślinę, przyjmując odpowiednią pozycję. 

-Strzelaj, strzelaj cukiereczku- zachęcił mnie.- Może tym razem, trafisz tam gdzie planowałaś?

-Zamknij się!- ryknęłam.

On również wyciągnął pistolet.

-Wy dwie, ja jeden- mruknął.- Ale wiecie kto ma przewagę? Evan Wood. 

Poprawiłam palec na języczku. Tylko jeden ruch i będę wolna od tego psychopaty. W uszach mi szumiało, kiedy uświadomiłam sobie, że muszę to zrobić. 

-Masz zbyt wielkie mniemanie o sobie, dupku- splunęła Katty.- Zrobiłam źle, bardzo źle ufając ci. Powinnam była dać Ci w twój parszywy ryj- krzyknęła.
-Jedna kulka dla ciebie Reed  a druga dla Ciebie- po kolei celował w nas. 

Katt była bezbronna. Chciałam ją zasłonić, ale po chwili uświadomiłam sobie, że to wszystko przez nią. 
-A trzy dla ciebie- powiedziała z przekąsem. 

-Daj spokój Katt- zaśmiał się łobuzersko.- Ona za bardzo się boi, żeby wystrzelić. Gdyby chciała to zrobić, już dawno bym nie żył. Widzisz jak się trzęsie? Przegrałyście, a ja z przyjemnością popatrzę jak z waszych ciał ucieka życie. 

Nerwowo się poprawiłam. Coś mnie blokowało, przed wykonaniem strzału. Evan doskonale to widział. Miał rację. Jestem tchórzem i nawet w obliczu takiego zagrożenia, nie potrafię się przełamać. 
-Ona? Możliwe- powiedziała bojowo.- Ale ja nie!

Wytrąciła mi broń z ręki jednocześnie popychając mnie. Upadłam na ziemię i sturlałam się trochę, przy akompaniamencie strzału, który lekko mnie ogłuszył.
Pisnęłam. Po chwili, do moich uszu dobiegł odgłos ciała, uderzającego o ziemię. Podniosłam się.  To były dwa strzały. 

Jeden należał do Katty. Drugi do Evana. 

Krzyknęłam, podnosząc się. Podbiegłam do dziewczyny. Je jej białej bluzce, tworzyła się coraz większa, czerwona plama. Przyklękłam przy niej, biorąc jej twarz w dłonie.
-Katty!-krzyknęłam, obserwując jak przymyka oczy.- Proszę, nie rób tego! 

Uśmiechnęła się słabo, lekko podnosząc dłoń, która zaraz bezwładnie opadła na jej ranę. 
-Prze-przeproś ich ode mnie- wyszeptała cichutko. 

Zaczęłam płakać. Uświadomiłam sobie, jak bardzo musiała czuć się zawiedziona. Oddała strzał, wiedząc, ze się pomyliła. Na prawdę, było jej przykro.

-Proszę, bądź silna- poprosiłam, a moje łzy moczyły jej kark.- Nie możesz mnie zostawić Katty! Nie możesz! 

-Przepraszam- zaśmiała się, chociaż jej śmiech nie przypominał prawdziwego, perlistego śmiechu. Był przerażający w połączeniu z rozbieganym wzrokiem.- Byłam złą przyjaciółką.

 Ale wybaczyłam ci. Proszę, bądź silna- pociągnęłam nosem.- Zaraz zadzwonię po pogotowie i...

Rudowłosa wzięła ostatni oddech, po czym zamknęła powieki.

Na zawsze. 

Wybuchłam niekontrolowanym płaczem. Kiwałam się w przód i w tył, wiedząc że nigdy nie otworzy swoich pięknych oczu, nigdy się nie spotkamy i nie porozmawiamy. Ona nie żyje!

Czyjeś silne ręce, odciągnęły mnie do tyłu, chociaż chciałam przy niej trwać. Miałam nadzieję, że moje łzy ją wskrzeszą. Wylądowałam w silnych objęciach Archera, który mocno przycisnął mnie do siebie. 

-Ciiii- uspokajał mnie.- Już jest bezpiecznie. 


Płakałam i płakałam. Chłopak gładził moje włosy, szeptał coś na ucho ale nie potrafiłam się uspokoić. Może ten koszmar się skończył. Może obydwoje przeżyliśmy. Może Evan już nigdy nie stanie nam na drodze. 

Ale zginął ktoś, kto powinien mieć szansę na rehabilitację. I tej szansy, nigdy nie dostał. 

Moja Katty...




======


Rozdział zdecydowanie najdłuższy, ale bardzo chciałam już zakończyć tę przerażającą noc. Wiem, że zostało m ido wyjaśniania parę rzeczy, ale spokojnie. Wszystko za chwilę. Na razie, byłam zmuszona skończyć tutaj :D Co z resztą, dowiecie się w następnym rozdziale...


Mam nadzieję, że się podoba <3

Pozdrawiam ^^



 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top