#82
CARTER POV
Ukryty na dachu jednego z budynków, siedziałem i obserwowałem drogę w dole. Nie podobało mi się, że samochód Evana wciąż nie pojawił się w zasięgu mojego wzroku. Trzymałem laptopa na kolanach, gotowy by wystukać na nim wyuczoną sekwencję. Cholera, to małe urządzenie może wyrządzić nie małe szkody. Testowałem to już od dłuższego czasu, nie było szans, aby się pomylić. Na horyzoncie pojawiły się dwa auta, jednak żadne z nich, nie było tym właściwym.
Co jest do cholery?
Zanurzyłem rękę w kieszeń jeansów, chwytając telefon. Miałem jedno nieodebrane połączenie, od nieznanego numeru. Pokręciłem głową. Jeśli to kolejne reklamy, chcące wepchnąć mi cudownie sprzątający kawałek kija i szmaty, to nawet lepiej, że nie odebrałem. Wybrałem numer Archera, by upewnić się że wszystko w porządku.
-Stary, co jest?- zapytałem podirytowany.- Gdzie jesteś? Widzisz gdzieś Evana?
-Zjeżdżam z trasy- fuknął.
-Dlaczego?- zdziwiłem się, bo przecież plan był inny.
-Oni mają Katty- warknął wściekle.- Linden Rd 3472, Heaven Park.
Szybko skojarzyłem lokalizację tego terenu. Obrzeża miasta, gruzowisko po zawalonym budynku oraz jeden nigdy nie ukończony, szczere pola. Szansa na ukrycie się. Zerowa.
-Archer, to nie jest ich teren- potarłem palcami nasadę nosa, zastanawiając się o co chodzi.- Jesteś pewny?
-Jestem kurwa na sto procent pewny- zaklął.- Co to za miejsce?
Powtórzyłem mu to co sam wiedziałem, na co swoim zwyczajem zaklął siarczyście.
-Mówiłeś Willowi?- zapytałem, obserwując rozbłysk światła w tunelu, co oznaczało że wyjeżdża z niego auto.
-Pojebało cię?- zapytał.- Ma swoją robotę na drugim końcu miasta.
-Okey- westchnąłem.- Zrobię co mam zrobić i jadę do ciebie.
Rozłączyłem się, ponieważ po drodze sunął rozpędzony samochód Evana. Szkoda takiego wozu, bo jest na prawdę ładny. Na ekranie pojawił się komunikat o rozpoznanym urządzeniu. Świetnie. Rozdzielając wzrok pomiędzy drogę a ekran laptopa, wpisałem szyk odpowiednich cyfr, liczb i znaków. Rozpędzony wóz pędził prostą ulicą a w okolicy, nie było żadnego żywego ducha.
-Świetna pora by umrzeć, co nie Evan?- mruknąłem pod nosem.
Raz....Dwa....Trzy....
Enter.
W momencie na środku drogi stanęła ściana ognia, której towarzyszył charakterystyczny wybuch. Jeszcze przed chwilą, pędziło tu auto, błyszcząca puszka na kółkach. Teraz to już tylko płonąca stal z której unoszą się kłęby dymu.
-Żegnaj Wood- uśmiechnąłem się lekko, na samą myśl o tym, że mamy jednego pasożyta mniej na głowie.
Zamknąłem laptopa, chwytając go pod rękę. Pora się stąd zabierać. Zaraz zjadą się gliny, bądź ktoś z jego ekipy. Zbiegając po schodach przeciwpożarowych, byłem dumny ze swojego małego urządzenia. Czasem zastanawiałem się, czy gdybym miał normalne dzieciństwo i życie, czy byłbym teraz studentem inżynierii. Może mógłbym swoimi umiejętnościami pomóc a nie tylko niszczyć?
Cokolwiek. Żyję jak żyję, nie warto tergo roztrząsać. Wysłałem smsa do Diego, że się udało. Nie powiedziałem nic o tym, co powiedział mi Archer. Wsiadłem do swojego samochodu, kierując się pod wskazany adres.
DIEGO POV
Budynek który obserwowaliśmy pogrążony był w mroku. Jinetes bez Ricka czy Evana, było tak bezbronne jak stado owiec bez pasterza. Oparłem ręce na kierownicy, czekając na znak od Cartera.
-Nudzi mi się- burknął Mike, przeczesując dłonią blond włosy.
Spojrzałem na niego. Był trochę jak przerośnięte dziecko. Szybko się nudził i równie łatwo popadał w ekscytację nad byle gównem. Czasem zachowywał się maniakalnie, ale ogólnie był całkiem okej. Może nie wtedy, kiedy prowokował wszystkich wokół, ale do tego również trzeba było przywyknąć.
-To się rozbierz i popilnuj ubrania- burknął William, rozłożony na tylnej kanapie.
Spojrzałem na niego we wstecznym lusterku. Podpierał brodę dłonią i wyglądał przez okno. Był jakoś dziwnie zamknięty, co oczywiście nie uszło mojej uwadze. Miałem ochotę zapytać co jest grane, ale z reguły, czekałem aż ktoś sam wykaże chęć rozmowy.
Blondyn obrócił się do niego, z bezczelnym uśmieszkiem.
-Chcesz popatrzyć?- poruszył zabawnie brwiami, wręcz tak jakby chciał go poderwać.
-Zamknij się- odpowiedział tamten.
-No nie wiem- wzruszył ramionami.- Może twoja laska ci nie daje, to chwytasz się czego możesz, żeby popatrzyć na kawałek nagiego ciała.
Uśmiechnąłem się, rozbawiony tym komentarzem. Jednak DeVitto, rzucił nam mordercze spojrzenie i nawet się nie odezwał. Czyli chodzi o nią. Katty, to problem z którym teraz boryka się Will.
-Dobra stary- mruknąłem.- Wszystko ok? Wyglądasz...nie najlepiej a jak wiesz, mamy do odwalenia kawał roboty i wolałbym, żebyś był w lepszej formie.
-Dam radę- westchnął, poprawiając się.- Martwię się, bo posprzeczałem się rano z Katt no i...do tej pory się nie odzywa.
Pokręciłem głową. Michael, nie był dobrym doradcą od tych spraw, więc zaczął bawić się zamkiem od swojej skórzanej kurtki. Ja w sumie, byłem jeszcze gorszy, bo uważałem, że kłótnie są bezcelowe. Z Annabeth, nigdy się nie kłóciłem. Przez dwa lata, kiedy byliśmy ze sobą ani razu się nie pokłóciliśmy. Unikałem tego. Byłem z nią szczery, nie robiłem wyrzutów. Ona tak samo. Związek idealny? Być może.
Ale nie wytrzymała, ze świadomością mojej pracy.
Teraz jest bezpieczna.
-Daj spokój- odezwałem się, odganiając od siebie wspomnienie jej turkusowych oczu.- Pogodzicie się. Świata poza tobą nie widzi, więc jej przejdzie.
Chłopak westchnął.
W momencie nasze telefony wydały z siebie dźwięk. Zmarszczyłem czoło, ponieważ bardzo rzadko zdarza się taka synchronizacja. Już wiedziałem, że to nie wróży nic dobrego, więc rozejrzałem się na boki. Cisza.
Chłopaki spojrzeli na mnie wyczekująco z komórkami w dłoni. Skrzywiłem się, obserwując rząd cyfr. Nie znam tego numeru, a to oznacza jedno...kłopoty.
Pokiwałem tylko głową, na znak że to robimy. Odebraliśmy a przerażający krzyk wypełnił auto. Jeszcze raz zerknąłem w tylne lusterko, obserwując twarz swojego przyjaciela.
Nie wiem kto był bardziej przestraszony. Dziewczyna po drugiej stronie telefonu czy William DeVitto.
AARON POV
Reed wierciła się na swoim siedzeniu z tyłu, nawet pomimo zapiętych pasów bezpieczeństwa. Od momentu, kiedy wsiadła do mojego wozu, jej twarz i spojrzenie, są wyraźnie zmartwione.
-Eyy, nic mu nie będzie- mówię, zerkając na nią co jakiś czas, bo mam wrażenie, że ktoś zabrał część niej.- Robił to już tyle razy.
-Mówisz o wyścigu czy zabijaniu?- mruknęła.
-O wszystkim?- zawahałem się lekko.- Wiesz, to Carter zabije Evana. Jakby nie patrzyć, Archer tylko dopilnuje wszystkiego.
Zerknąłem na zegarek, który dostałem w prezencie od Mederith. Według planu, powinno być już po wszystkim, ale wiadomo. Wszystko mogło się przeciągnąć. Nie wiedziałem, czy usłyszymy wybuch. Starałem się odjechać możliwie jak najdalej, zanim ktokolwiek zauważy brak DiLaurentis w samochodzie Archera.
-Przyczyniłam się do jego śmierci- wtopiła twarz w swoje dłonie.
Miałem wrażenie, że zaczęła płakać. To zwykła dziewczyna, którą uczucie pociągnęło na samo dno piekieł, gdzie o wszystko trzeba walczyć. A teraz miała rację. To ona podłożyła urządzenie do samochodu. Doskonale wiedziała co się stanie, ale być może dopiero teraz to do niej dotarło. Nie za bardzo wiedziałem, co powinienem zrobić. Moja żona, na wszelkie próby pocieszania jej, reaguje zawsze wielkim fochem. Jest z tych osób, które muszą pobyć dziesięć minut w samotności, by samemu to przetrawić. Dopiero potem, można zbliżyć się do niej, bez obawy że w przypływie furii wydrapie ci oczy.
-Nie myśl tak o tym- powiedziałem.
Poruszała ramionami, pochylona na tyle, na ile pozwalały jej pasy bezpieczeństwa. Chciałem coś dodać, ale w tym momencie zadzwonił mój telefon. Będąc przekonanym, że to któryś z chłopaków, odebrałam i przystawiłem komórkę do ucha, jednak zaraz tego pożałowałem. Krzyk po drugiej stronie był tak głośny, że musiałem oddalić aparat, aby moje bębenki nie pękły. Następnie rozległy się wołania o pomoc i nieprzyjemny dźwięk. Na końcu usłyszałem, jak ktoś podaje adres i dodaje "Czas, start".
Co do chuja?
-Co się stało?- zapytała dziewczyna, obserwując mój profil.
Cholera. Mają Katty. Trybiki w mojej głowie zaczęły pracować szybciej. Zacząłem łączyć kolejne elementy w całość. Kuzynka Archera, dziewczyna Willa i przyjaciółka Reed.
Zranić trzy osoby, kosztem jednej? Evan to na prawdę chuj, ale dlaczego to zrobił, skoro wybrał się na wyścig? Więc to nie mógł być on ale najpewniej ktoś, kto dla niego pracował. Tylko po co?
Nagle przypomniałem sobie, jak się tu znalazłem. Zostałem wynajęty do pilnowania Reed, ponieważ zaczęli ją zastraszać. Ją?
Następna będzie dziewczyna.
Tak brzmiała ta wiadomość. Chłopcy skupili się na na niej, ponieważ mieli ku temu powody. Cholera, rozwiązanie było na wyciągniecie ręki! Od początku chodziło o Katty a nie Reed. Kurwa mać. Dali się podejść jak małe dzieci, ale czy powinienem ich winić?
Najgorsze jest to, że wszyscy mają jakąś robotę do wykonania a telefon został skierowany do mnie. Jedynym słowem, życie rudowłosej dziewczyny pozostaje w moich rękach.
Jednak jest pewien problem. Reed, która siedzi za mną i natarczywie pyta o co chodzi. Nawet znając adres, nie powinienem się tam kierować. Nie, kiedy powinienem jej pilnować.
ARCHER POV
Stanąłem na obrzeżach miasta, obserwując z góry adres, który usłyszałem przez telefon. Mam nadzieję, że na drugim końcu West Richmond Falls moi przyjaciele nieźle kopią w zady Jinetes. Po raz pierwszy od dawna, robię coś bez wiedzy Diego. Chociaż, skoro jest na akcji może powinienem mówić o nic Hector, tak jak prosił. Nie ważne. Nie chciałem do niego dzwonić, ponieważ miał do wykonania zadanie wraz z Willem, a jedyne czego mu potrzeba to trzęsący się DeVitto. Jeszcze rzuciłby w cholerę nasz plan i pognał ratować swoją dziewczynę.
Nie cierpiałem Katt. W dzieciństwie świetnie się dogadywaliśmy, często się bawiliśmy i w ogóle. Szał. Jednak zaczęła mnie irytować. Przyznam szczerze, że winiłem trochę Katty za to, gdzie teraz jestem. Kiedy straciłem matkę, była jedyną osobą, która mogłaby do mnie dotrzeć. Tak mi się teraz wydaje, ponieważ była moją pierwszą przyjaciółką. Zwierzaliśmy się sobie, mogliśmy na siebie liczyć, zawsze ją pocieszałem a potem sam mogłem jej się żalić. Ale po śmierci mamy, zniknęła z mojego życia. Przestaliśmy rozmawiać, widywać się. Przez jakiś czas nie przychodziła do mojego domu, a kiedy przypomniała sobie o moim istnieniu chciała zalać mnie falą swojego szczęścia, bo dostała pieska na urodziny. Już wtedy wiedziałem, że jest fałszywa. Kiedy potrzebowałem pomocy, ona wyskoczyła z tym swoim zajebanym uśmieszkiem i kundlem. A ja rozpadałem się, bo chciałem do mamy.
Może teraz to śmieszne, ale od tego się zaczęło. Chciałem za wszelką cenę uprzykrzać życie jej również. Po prostu znienawidziłem ją za to, jak mnie potraktowała i opuściła.
Może, gdyby nie to że z jakiegoś powodu mój przyjaciel ją kocha, wcale nie myślałabym o uratowaniu jej. Robię to bardziej dla niego, bo gdyby dowiedział się, że o tym wiedziałem a nie zareagowałem, mogłoby się to skończyć bardzo krwawo. Zresztą, gdyby chodziło o Reed, też otłukłbym mu mordę, gdybym wiedział, że specjalnie jej nie uratował.
Rzuciłem papierosa pod nogi, rozgniatając go butem. Chrzęst kamieni i światła, uświadomiły mi, że nie jestem sam. Obróciłem się, kiedy silnik zgasł. Carter wyskoczył z auta, podchodząc do mnie.
-Mamy jakiś plan?- zapytał, opierając swoje dłonie na biodrach.
-Cholera- zakląłem, po raz setny tego dnia.- Nie mam pojęcia. Nigdy tu nie byłem, nie wiem czego mam się spodziewać.
Pokiwał głową. Zwiesił na chwilę głowę, po czym spojrzał w dół. W oddali, majaczyło światło miasta, natomiast niedokończony wieżowiec oświetlał tylko księżyc.
-Nie dajmy się zabić- powiedziałem po chwili milczenia.- To najlepszy pomysł.
-Wiesz..- westchnął.- Tak sobie pomyślałem, że skoro Evan spłonął razem z samochodem a chłopaki zajmują się ich siedzibą...to kto jest tam, razem z nią?
Dobre pytanie. Miałem wrażenie, że nasz plan trochę się łamie. Ale chociaż Carter wykonał zadanie do końca.
-Może Rick wrócił?- zaproponowałem.- Zresztą nie ważne. Ktokolwiek tam jest, skopiemy im tyłki jak to mamy w zwyczaju.
Popatrzyłem na przyjaciela. Ochoczo skinął głową z zawadiackim uśmiechem. W takich momentach, nie mogłem uwierzyć, że ktokolwiek z nich mógłby sprzedać resztę. Może po prostu świrowałem? Oby. Nie jesteśmy pizdami, damy sobie radę, chociażby nie wiem co. Tatuaż na moich plecach o czymś świadczy, a osoba dla której bije moje skamieniałe serce, czeka na mnie.
Naciągnąłem ponownie kaptur na głowę i wraz z przyjacielem, zaczęliśmy schodzić w głab nieznanego.
=====
Piosenka u góry towarzyszyła całemu rozdziałowi, także musiała się tu znaleźć. Wiecie, chociażby dlatego że maltretowałam replay od godziny 18, czyli mniej więcej wtedy, kiedy otworzyłam wattpada :D
Macie znowu wgląd w różne osoby, ale sami rozumiecie, że z perspektywy Reed, nie byłabym w stanie tak dokładnie tego przedstawić :D
Pozdrawiam! :*
Nie wiem, czy jutro coś w stawię, w końcu wstawiałam rozdziały przez 3 dni pod rząd a w poniedziałek wracam do szkoły. Wiecie jak to jest, kiedy uświadamiacie sobie, że przez całe ferie nie otworzyliście zeszytów a wasz kalendarz na najbliższy tydzień zawalony jest sprawdzianami i kartkówkami?
Nie polecam :(
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top