#81
-Archer, musimy pogadać- powiedziałam na wejściu, otwierając drzwi jego pokoju w domu Diego.
Nie pamiętam jak dotarłam do auta Aarona, po rozmowie z Alyssą. Trzęsły mi się ręce a w dodatku czas zleciał tak szybko, że praktycznie spóźniłam się i dotarłam tutaj pół godziny później.
-No właśnie- mruknął, unosząc się z łóżka. Był jeszcze śpiący, ale jego jego ciało na pewno się zregenerowało.- Co tak długo?
Spojrzałam na niego. Powoli odgarniał kołdrę i stawiając stopy na ziemi, ogarnął wzrokiem podłogę. Chyba czegoś szukał, ale po chwili jego spojrzenie wylądowało na mojej twarzy.
-Rozmawiałam z Alyssą Baker- powiedziałam twardo, obserwując jak jego twarz tężeje.- Zgadnij co mi powiedziała.
-Na większości zdjęć, widzisz jego- powiedziała.- To nie jest Adam Hale. Od pół roku, spotykam się z kimś i to nie jest Twój ojczym.
Przetrawiłam jej informację z powagą. Czyli teraz mam rozumieć, że zdradza kogoś, kto ją kocha? Czy to może być bardziej porąbane?!
-Owszem tu tak- podsunęła mi fotografię, na której przyszły mąż mamy otwiera drzwi samochodu, do którego wsiadają.- O ile dobrze pamiętam, zjedliśmy wspólnie lunch. Uprzednio pomogłam wybrać Mu prezent dla twojej matki- zachichotała, jakby to było coś zabawnego.- Znaczy wiesz, powinnaś o tym nie wiedzieć, bo to miała być niespodzianka- mrugnęła.- Całkiem ładny zestaw.
Przełknęłam głośno ślinę.
-Ale tu- zebrała kolejne fotografie.- Kogo tu widzisz?
Ją. Oraz faceta. Miał włosy jak Adam, był podobnego wzrostu. Chociaż nie było widać jego twarzy, wyglądał jak On. Jednak mężczyzna ze zdjęcia, był jeszcze bardziej podobny.
Co się dzieje!?
-To własnie Richard- powiedziała.- Tutaj, też. Nawet tu- podsuwała mi coraz więcej fotografii, na których roześmiana i wesoła, trzymała męską rękę. Na każdej, widać tylko jej twarz. Nie jego.
Cholera. Cholera.
-Poczekaj- poprosiła wstając. Prawie potknęła się o swoje nogi, głośno przeklinając. Wróciła do kuchni i z kolejnymi fotografiami w ramce. Ów Richard, miał coś z Adama. Nie był łudząco podobny, ale faktycznie...
-Jestem straszną niezdarą- pokręciła głową.-Wiesz, rozumiem twoje zmartwienie. Jeśli dostałaś takie zdjęcia, to mogłaś sobie pomyśleć wiele rzeczy. Ale zaręczam Ci, że jestem tylko dawną znajomą Adama. Czasem wychodzimy razem na lunch, jeśli moja przyjaciółka ma na drugą zmianę. To tyle. Nic więcej nas nie łączy, bo ja mam kogoś, na kim mi zależy.
Popatrzyłam na nią, czując jak czerwony kolor, wpływa na moje policzki. Z jej oczu biła szczerość i serdeczność.
-Ja...-wydukałam.- No...
-Spokojnie- uspokoiła mnie, teatralnie rozkładając dłonie.- Dobrze, że zdecydowałaś się ze mną porozmawiać. Jest jeszcze coś, o co chcesz zapytać?
Zacisnęłam usta w cienką linijkę, jeszcze raz patrząc na zdjęcia.
Jedyna fotografia, na której widać Adama, to tak na prawdę zwykła przyjacielska przysługa. Reszta, to nawet nie jest On. Takie były suche fakty.
-N-nie- zacięłam się.
-Mogę cię o coś zapytać?
Pokiwałam tylko głową, czując straszne zażenowanie. Oskarżyłam o coś niewinną osobę.
-Skąd masz te zdjęcia?- zapytała.- Chodzi mi o to, czy sama je robiłaś czy zostało to komuś zlecone.
-Mój znajomy- zaczęłam cicho.- Polecił mi jakiegoś detektywa...czy coś.
Pokiwała tylko głową, a z jej upiętych włosów wyleciał jeden luźny kosmyk.
-Mam nadzieję, że nie zapłaciłaś mu zbyt dużo- zażartowała, chcąc rozluźnić atmosferę.- Bo spartaczył robotę, po całości.
Przyznałam jej rację, przepraszając za nieporozumienie.
-Wiesz, to mogło zniszczyć życie nie tylko twojej mamie i Adamowi, ale również mi- westchnęła.- Plotki rozniosłyby się po firmie, pewnie straciłabym pracę, która pozwoliła mi wyjść na prostą. Richard również, nie był by w siódmym niebie.
-Przepraszam Panią- powiedziałam cicho, w duchu dziękując Mattowi, że nieświadomie wpłyną na moją decyzję.
Archer spoglądał na mnie, wysłuchując każdego szczegółu w wielkim skupieniu. Cała się trzęsłam, a kiedy skończyłam, cisza jaka zapanowała, zaczęła ranić mi uszy. Chłopak wstał powoli, podchodząc do mnie. Delikatnie złapał mnie za przedramiona, masując kciukami. Zniżyłam głowę, pociągając nosem.
Dobrze wiedziałam co to oznacza.
-Reed- westchnął.
-Gdybym jej nie odwiedziła, zraniłabym tyle osób, swoim egoizmem- wyszeptałam, ale wiedziałam, że to usłyszy.
-Nie jesteś egoistką- powiedział, przytulając mnie do siebie. Jego dłoń wylądowała na mojej głowie.
Ale tak się właśnie czułam.
-Wiesz co to znaczy, no nie?- mój głos się załamał, a sromotne łzy porażki usilnie chciały potoczyć się po moich policzkach.
-Może uda się nam coś wymyślić?- zaproponował.
-Tu nie da się nic wymyślić- prychnęłam.- To koniec Archer. Koniec.
-Nie mów tak- przycisnął mnie do siebie mocniej, jakbym chciała uciec. Ale przecież nie chciałam, bo zostało nam zbyt mało czasu, aby od siebie uciekać. To wina tego durnego detektywa, który nie potrafi odróżnić dwóch mężczyzn od siebie.
-Taka jest prawda- po moim policzku spłynęła łza.
Dziwne, że kiedyś tak bardzo chciałam, aby jednak ten ślub się odbył, a teraz kiedy się odbędzie jest mi przykro. Cholernie przykro.
Nagle drzwi się otwierają a do środka wpada Carter.
-Hej, nie chce wam przeszkadzać- zaczyna bezceremonialnie.- Ale powinniście się zbierać.
Archer kiwa głową, mówiąc że zaraz zejdziemy. Jestem w totalnej rozsypce.
Kiedy wyszedł, ścisnęłam zielonookiego mocniej.
-Boję się- wyszeptałam.
-Mała- westchnął przeciągle, chwytając mój podbródek i ciągnąć ku górze.- Nie ma czego, będę miał wszystko pod kontrolą. Ufasz mi?
Zatopiłam się w jego uspokajającym spojrzeniu.
-Ufam- potwierdziłam.
-Nic złego się nie stanie- zapewnił, całując przelotnie moje wargi.- Jutro pomyślimy nad resztą, a teraz musimy już iść.
Pokiwałam głową, na znak że rozumiem. Nie było już czasu na to, aby cokolwiek wymyślać. Sprawa ślubu była jednoznacznie przesądzona. Ale wciąż mieliśmy do wykonania jedną rzecz, która w tym momencie była bardzo ważna. Bo zależało od niej nasze życie.
-A teraz zapomnij o tym wszystkim- wymruczał.- Bo mam cholerną ochotę cię pocałować.
Mogłam tylko modlić się, by ten czuły pocałunek nie był naszym ostatnim.
***
Doskonale pamiętam, jak wyglądała ulica, podczas tamtego wyścigu. Teraz tłum był równie liczny, muzyka równie głośna a każda osoba dzierżyła piwo lub jointa. Albo jedno i drugie. Ludzie rozstąpili się posłusznie, kiedy samochód Archera zmierzał do linii startu. Czułam się okropnie, patrząc na to wszystko. Tak na prawdę, jeszcze nie zdążyłam porządnie się zestresować, ale wiedziałam, że panika nadciąga.
Skup się, nie możesz zawalić.
Archer wyglądał jak zwykle. Z naciągniętym kapturem na głowie, mocno zaciśniętą szczęką i skupionym wzrokiem. Chociaż siedziałam prosto, moje wnętrzności trzęsły się jak galareta. Kiedy z auta obok nas wysiadł kierowca, zalała mnie fala zimnego potu. Evan Wood. Zielonooki również go zauważył, ale nie patrzył na niego. Nie to co ja. Byłam wręcz zdziwiona, że wygląda jeszcze lepiej, niż ostatnio. Zupełnie, jakby ten postrzał dodał mu siły. Zacisnęłam zęby i starałam się nie zwracać uwagi na to, jak wpatruje się we mnie z tym swoim obleśnym uśmieszkiem. Archer zatrzymał samochód.
-Dasz radę- szepnął pokrzepiająco, odpinając pas, po czym wyszedł z samochodu.
Okrążył samochód po czym, kiedy był już blisko, ja również wysiadłam.
-Kogo moje piękne oczy widzą- rozentuzjazmował się Evan, odrywając się od auta.
Stanęłam trochę za Archerem, bojąc się groźnej postawy ciemnowłosego. Zagryzłam wnętrze policzka, czując na sobie jego palące spojrzenie.
-Napatrz się póki możesz, Wood- warknął Hale, wkładając ręce do kieszeni.
-To miała być jakaś groźba?- zaśmiał się.- Wyszedłeś z wprawy-dodał z politowaniem.
Archer wzruszył ramionami. Nie mogłam się już doczekać, aż będzie po mojej roli. Z każdą sekundą coraz bardziej się denerwowałam.
-Wciąż tak samo skutecznie mogę dać ci w pysk- odpowiedział z wymuszonym uśmiechem.
Evan podszedł do nas, prawie tak blisko, że czułam jego zapach. Obserwował mojego chłopaka (a może powinnam przestawić się na wersję o bracie?) i pokiwał głową.
-Masz zamiar znowu przebić mi opony?- zapytał, wskazując palcem bok Archera, gdzie wyraźnie odrysowywała się broń.
To znaczy, że moja kwestia jest na wyciągnięcie ręki.
-O ile pamiętam, wszystko miało być na swoim miejscu, jak wtedy- zauważył zielonooki, oblizując usta.- Popraw mnie, jeśli się mylę, ale skoro wtedy też go miałem, chyba nie powinien zostać w domu.
Evan nie odezwał się, co oznaczało, że uświadomił sobie swoją porażkę. Oby nie ostatnią dzisiejszego dnia.
Przestąpiłam z nogi na nogę, mocno zaplatając ręce na piersiach. Teraz.
-Chcę zobaczyć samochód- powiedziałam, mrużąc oczy. Mój głos brzmiał pewnie, chociaż wcale się tak nie czułam.- Twój samochód.
Chłopak spojrzał na mnie z konsternacją, po czym drwiąco się zaśmiał. Prawie nie słyszałam tych wszystkich okrzyków, salw śmiechu, pijackich awantur i muzyki. Liczyło się tylko małe urządzenie w moim staniku. Tak, nie przewidziało się wam. Nie, żeby to było najwygodniejsze ale najbezpieczniejsze dla powodzenia tej akcji. Jeśli Evan przetrzebiałby mi kieszenie, to byłby nasz koniec.
-Po co?- zapytał w końcu.
-Chcę sprawdzić, czy grasz fair- mój głos lekko zadrżał, za co mentalnie kopnęłam się w brzuch.
Chryste Reed, miałaś być pewna siebie. Nie wyszło. Jak zawsze.
-Tak, tak- zadrwił.- A w międzyczasie podłożysz coś w moim samochodzie?- zapytał.
Zmrużyłam oczy. Dopiero teraz zauważyłam, jak bardzo ten chłopaczek jest przewidywalny. Archer zadbał nawet o to w naszej upozorowanej konwersacji.
-Na pewno zadbam o coś więcej, niż pusty śmiech Jokera- powiedziałam, okraszając swoją wypowiedź najbardziej obrzydliwie słodkim tonem. Mój głos był tak fałszywy, że aż mnie sama to zdziwiło.
-Chryste- jęknął, zerkając na Archera.- Zrobiła się jeszcze bardziej wyszczekana, niż poprzednio. Wybacz Reed, ale nie mogę ci na to pozwolić.
Hale przekrzywił lekko głowę.
-Czyli otwarcie przyznajesz, że nie grasz fair?- zaśmiał się chłopak przy moim boku.- Aż mnie korci, żeby wyciągnąć tę spluwę przy wszystkich.
-Nie, żebym bał się twojej zabawki- sprostował.- Ale nie ufam wam, więc jeśli faktycznie tak bardzo chcesz popatrzyć, muszę cię przeszukać.
-Chyba cię popierdoliło- warknął Archer.- Spróbuj ją dotknąć, a przysięgam, że zawiśniesz u sufitu, powieszony na swoich zanikających jajach.
Przełknęłam głośno ślinę, chwytając go za ramię. Jego mięśnie drgały, co bardzo mi się nie podobało.
-To tylko po to, żebyśmy dalej grali fair- poruszył brwiami, oblizując się.- Moje ręce na jej ciele, zresztą...nie pierwszy raz- mrugnął do mnie, jakby liczył na powtórkę.
Zmroziło mi krew w żyłach a po kręgosłupie przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
-Ty sukinsynie- warknął Archer, wyrywając się do przodu.
Pisnęłam, starając się go utrzymać na miejscu. To trochę jak walka królika ze słoniem.
-Uspokój się!- warknęłam na niego, mocniej ściskając jego przedramię.
Evan bezczelnie się zaśmiał.
-Miejmy to już za sobą- westchnęłam, stając przed nabuzowanym osiemnastolatkiem.
Zamknęłam oczy, nie chcąc patrzyć jak jego dłonie, znowu będą błądzić po moim ciele. Czułam obrzydzenie, ale również strach. Oczywiście, za jakiekolwiek próby dotykania mnie w niewłaściwie miejsca, zaraz dostanie w łeb, ale to i tak nie pomogło. Duże dłonie Evana, pięły się coraz wyżej. Uchyliłam powieki, obserwując Archera. Na jego twarzy malowało się skupienie. Kiedy kieszenie mojej kurtki zostają dokładnie sprawdzone, Hale uspokaja się. Zupełnie nie wiem czemu, przecież doskonale wie, że nic tam nie mam.
-Niech będzie- mruknął ciemnowłosy, poprawiając ciasną, czarna koszulkę.- Możesz popatrzyć.
Na reszcie. Tylko teraz... jak to zrobić bezboleśnie? Wymijam ich, okrążając dobrze znany mi samochód. Również został naprawiony i wygląda teraz nawet lepiej niż wcześniej. Kiedy słyszę, jak zaczynają rozmawiać, pozwalam sobie otworzyć drzwi od strony pasażera i z miną niewiniątka, wchodzę do środka. Evan nie zwraca na mnie uwagi, pochłonięty ostrą wymianą zdań. Sprawnym ruchem wydostaję urządzenie z wiadomego miejsca. Obracam je w dłoni. Czarnowłosy stoi tyłem do mnie, natomiast jego rozmówca nawet na mnie nie patrzy. Jest zajęty, wysyłaniem mu złowrogich spojrzeń.
Skup się Reed. Jak to było?
Nie wiedziałam, skąd ta pewność, że dam sobie radę. Sięgnęłam ręką do buta, gdzie miałam pilniczek. Taki mały, metalowy. Musiałam podważyć nimi radio, żebym mogła je wyciągnąć. Nie wiem, skąd ta pewność, ze to możliwe, ale Carter zna się na tym, więc musiałam mu zaufać. Zaczęłam się z tym bawić i chociaż dalej wątpiłam w to, że to się uda, starałam się jakoś bardzo tego nie okazywać. O dziwo, radyjko się poluzowało i szybko wpadło mi w ręce. Zerknęłam na chłopaków. Okej, tylko szybko. Wypięłam jeden kabelek, zastępując go tym, który wystawał z urządzenia. Szkoda, że było tu tak ciemno i praktycznie robiłam wszystko na wyczucie. Dobra, czerwony kabelek wskoczył na swoje miejsce, ale teraz musiałam podłączyć ten stary do drugiego końca.
Jasna dupa, gdzie jest ten cholerny kabel!? Zaczęłam macać wolną dłonią pustą dziurę, w której przed chwilą było radio. Nie wiem, ile Wood wytrzyma bez oglądania się za siebie, więc wolałam nie ryzykować. W końcu, złapałam go w dwa palce, pociągnęłam i przez krótką chwilę, mocowałam się, aby podpiąć je do siebie. Gdy skończyłam, wepchnęłam to ustrojstwo znowu na miejsce a pilniczek, spadł mi pomiędzy fotele.
Serio, losie? Serio?!
Przejechałam na szybko dłonią w tamtym miejscu, wychwytując narzędzie. Odetchnęłam z ulgą, gdy pociągając za klamkę, mogłam stamtąd wyjść. Evan patrzył na mnie wyczekująco, ale ja nawet na niego nie spojrzałam.
-Jest ok- poinformowałam ich, po czym skierowałam się do dobrze znanego auta.
-Więc może ja też sprawdzę, czy wszystko u was w porządku?- mruknął.
-Pierdol się Evan- syknął rozdrażniony Hale.- Cokolwiek jest w tym wozie i tak nie będzie twoje.
-Zobaczymy- mruknął tylko, z dużą pewnością siebie.
Przez mój umysł przeszła dziwna myśl. Całkowicie szczerze chciałam, aby to słowo było ostatnim, jakie wypowie w swoim marnym życiu. Szybko się opamiętałam. Dlaczego życzę mu śmierci? Może na nią zasłużył, ale nie na to, abym mu tego życzyła. Wsiadłam do samochodu, ciężko opadając na fotel. Tłum, coraz ciaśniej obstąpił cztery samochody, coraz głośniej skandując jakieś hasła. Nie wiedziałam co krzyczą, ponieważ dźwięki zlewały się w jedno. Kiedy Archer znalazł się obok mnie, poczułam się bezpieczniej. Obserwowałam, jak dziewczyny w zbyt krótkich spódniczkach wiją się przed maskami wymachując kolorową bielizną w ręce. Kiedy na trzy, upuszczą swoje ubrania na ziemię, pisk opon zagłuszy wszystko o ten szaleńczy wyścig się rozpocznie. Znowu ścisnęło mnie w żołądku.
-Świetnie ci poszło, mała- mrukną cicho, sięgając po moją dłoń. Chwycił ją, po czym mocno ścisnął.
Spojrzałam na nasze splecione palce, a w mojej głowie pojawiła się dzisiejsza rozmowa z panią Baker. Cholera, nawet teraz musiałam o tym myśleć.
-Nie musiałeś się aż tak rzucać- powiedziałam.- Przecież wiedziałeś, że to zrobi.
Miałam oczywiście na myśli przeszukanie. Archer musiał zareagować, chociaż dokładnie tego się spodziewaliśmy. Gdyby tego nie zrobił, to byłoby to podejrzane.
-Co nie znaczy, że mi się to podobało- mruknął, odpalając silnik.- Tylko ja mogę cię dotykać.
Chociaż to było bardzo władcze, na swój sposób chwyciło mnie to za serce. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie, jednak żadne z nas się nie odezwało. Po chwili, warkot silników nasilił się, więc Archer standardowo zaczął grzać silnik. Zapięłam powoli pas, czekając aż potężna siła wepchnie mnie w fotel. I tak się stało. Zamknęłam oczy, wydając z siebie okrzyk. Nie cierpiałam, gdy to robił. Niedobrze mi się robiło od takiej prędkości. Starałam się nie wywlekać na wierz, pamiętnego wypadku, ale jego wspomnienie wciąż majaczyło w moim umyśle. Chwyciłam deskę rozdzielczą, otwierając powoli oczy. Już na starcie, wyprzedziliśmy jedno auto.
-Słuchaj Aarona, dobra?- odezwał się.- Zaraz zjadę i będziesz pod jego opieką. Pod żadnym pozorem, nie rób niczego na własną rękę- ton jego głosu był twardy, ale otulony troską.
Ściskał mocno kierownicę, jakby to miało w czymś pomóc.
-P-proszę, uważaj na siebie- zająknęłam się.
Chociaż będąc tutaj, na niewiele się przydam, wolałabym trwać z nim do końca. Ale to nie podlegało żadnej dyskusji.
-Jak zawsze-odpowiedział lekko.
W tym momencie zjechaliśmy w jedną z uliczek, gdzie wedle planu czekał Aaron. Archer zatrzymał się i bezceremonialnie, przybliżył się do mnie i opierając nasze czoła o siebie, objął dłonią mój kark.
-Kocham Cię Reed- zapewnił z mocą, a jego zielone oczy, nawet w tak wielkiej ciemności, wciąż błyszczały.
Chwyciłam jego nadgarstek, przymykając oczy. Dlaczego to brzmiało jak cholerne pożegnanie!?
-Wrócisz do mnie, prawda?- wyszeptałam.- Zobaczymy się później, tak?
-Tak, zobaczymy się- potwierdził, całując mnie w czoło.- Leć już.
-Kocham Cię- wyszeptałam tylko, słysząc jak odpina mój pas. Chociaż bardzo nie chciałam, wyszłam z auta i przesiadłam się do samochodu Aarona. Zielonooki wrócił na trasę, a ja poczułam dziwną pustkę. To było okropne.
-To boli- westchnęłam, lokując się na kanapie z tyłu.
-Tak już bywa w tym biznesie- powiedział mój opiekun, odpalając.- Nie martw się, jesteś już bezpieczna.
Szkoda tylko, że Archer nie był.
ARCHER POV
Kiedy Evan sięgnął do kieszeni kurtki Reed, poczułem cholerną ulgę. Tajemnicza, fałszywa informacja powierzona Aaronowi brzmiała "Reed schowa urządzenie w kieszeni kurtki". Gdyby Wood o tym wiedział, nie patrzyłby tam. Chciałby dać nam nadzieję, że o niczym nie wie. Tymczasem tylko potwierdziło się to, że Aaron jest lojalny a to znaczy, że moja dziewczyna jest bezpieczna.
Moment, gdy wysiadła z mojego samochodu i przesiadła się do jego czarnego SUV-a jednocześnie mnie uspokoił, ale także sprawił, że poczułem jej brak. Obiecałem jej, że wrócę i słowa chcę dotrzymać. Ale jestem realistą...mam takie same szanse dziś zginąć, jak przeżyć. Nie chciałem mówić tego przy niej, ale tak już jest. Biznes jest biznes. Tu może stać się wszystko.
Wróciłem na trasę, dociskając pedał gazu mocniej. Chciałem, żeby Evan napatrzył się na moją gębę, przed wielkim wybuchem. Oby zmiotło go wprost do wrót piekła. Niespełna minutę po tym, jak znów byłem w grze, a samochód tego chuja był w zasięgu wzroku, zadzwonił mój telefon. Byłem pewny, że Carter chce się upewnić co i jak, więc szybko odebrałem.
Usłyszałem tylko przerażający krzyk.
Zupełnie tak, jakby kogoś obdzierali ze skóry. Żywcem.
Przez myśl, przeszła mi Reed, ale byłem pewny, że to nie ona. Nie wiedziałem co się dzieje a z powodu tej dekoncentracji, coraz wolniej ogarniałem, co się dzieje na drodze.
-Ratunku!- usłyszałem dobrze znajomy, dziewczęcy pisk.
Ona płakała i krzyczała, zawsze tak samo głośno. Nigdy nie wiedziałem, skąd w tym ciele tyle pary. Cholera, cholera, cholera. Usłyszałem świst powietrza. Coś jakby bat przecięło otoczenie i uderzyło w ciało. Spazmatyczny krzyk uciął się w połowie, by po chwili z gardła wydobył się tylko szloch.
Kurwa mać. O co tu chodzi!?
Potem usłyszałem już tylko dwa zdania, wypowiedziane przez nieznanego mężczyznę.
"Linden Rd 3472, Haeven Park. Czas, start."
A potem połączenie zostało zerwane.
Ja pierdolę. No trudno, może Evan nie koniecznie musi oglądać mnie, przed swoją śmiercią. Zatrzymałem samochód i obróciłem nim w przeciwnym kierunku. Za parę sekund i tak musiałbym się zwijać. Pognałem jak ostatni idiota pod ten adres, wiedząc że jeśli tego nie zrobię Will nigdy mi tego nie daruje.
Bo jedyna osoba, która potrafi się tak drzeć, to jego dziewczyna.
Katty.
========
Oficjalnie pobiłam rekord słów.
Czy to dobrze, to nie wiem. Pisałam cały dzień ten rozdział i tak średnio mi wyszedł. Trochę chciałam przeciągać ten moment, ale można w nieskończoność :D
Także tego...Jutro kolejny! <3
Możliwe, że na dniach pojawi się nowa książka, którą będzie można dodać do swojej biblioteczki, jeśli chcecie ze mną zostać na dłużej ;)
Nie dla mnie odpoczynek! :D Ten pomysł mnie już tak mierzi, że to jest straszne ^^
Pozdrawiam! <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top