#79

Po dwóch komediach, odłożyłam laptopa przecierając swędzące oczy. Tak było zawsze, kiedy bardzo długo przesiadywałam przed laptopem. Matt obok mnie ziewnął, ale zaraz po tym uśmiechnął się. W połowie naszego maratonu, mama przyniosła nam kanapki i sok, po których naczynia siedziały na podłodze. 

-Wnioskując po tym, ile razy się śmiałaś, podobało ci się- Matthew podniósł się i usiadł prosto.
-To była...całkiem miła odskocznia od tego, co się dzieje- uśmiechnęłam się lekko, również poprawiając swoja pozycję. 
-Grunt, że pomogło- westchnął. 

-Jak ty to robisz?- zapytałam z lekkim podziwem. 
Patrzyłam właśnie na kogoś, kto wyglądał jak zwykły nastolatek. Taki, który ma kochających rodziców, duży ogród, normalnych przyjaciół, nie musi walczyć o przetrwanie i planuje mieć szczęśliwą i ułożoną przyszłość. 

-Ale co?- zapytał zdezorientowany, a jego rysy twarzy wygładziły się. 
-To wszystko- zrobiłam nieokreślony ruch dłońmi.- Nie uczysz się najgorzej, masz czas na szkolną drużynę, spędzasz czas z mamą i znajomymi a w dodatku...ta praca. Czy to się da połączyć? 

-To kwestia wyboru- powiedział wolno, kładąc stopy na podłodze, omijając szklanki i talerz.- Można udawać, że poza tym nie liczy się nic innego. Ale ja taki nie jestem. Biznes, nie odebrał mi części mnie, tej części  która była ze mną od zawsze. Zmienił niektóre sprawy. Nie jestem na każdym treningu, nie jestem już w głównym składzie ale lubię ten sport i dopóki mam szansę, to z tego korzystam. Uczę się, bo chcę coś wiedzieć, ot tak po prostu. Ale nie mam już tak dobrych ocen, jak kiedyś. Poza tym, robiąc tyle rzeczy, nie mam czasu myśleć nad niczym innym. 
Przeanalizowałam jego słowa, lekko oblizując wargi. On miał jeszcze bardziej pokręcone życie ode mnie, chociażby z tego prostego względu. Będąc sobą nie może być częścią gangu. A jednak jest. 
Wyciągnął cicho brzęczący telefon po czym przyjrzał się ekranowi. 

-Aaron wrócił- poinformował mnie.- Teraz Archer potrzebuje mnie, więc muszę lecieć. 

Zmarszczyłam brwi. 

-To znaczy, że powinnam się bać?- zapytałam, a wszystkie obawy powróciły. 

-Nie, nie sądzę- pocieszył mnie.- To normalne. Nie chcemy, żeby stała ci się krzywda no i zależy nam, żeby wszystko było idealnie dopracowane. Każdy będzie mieć swoją rolę. 

Wstał, po czym schylił się po naczynia i zabrał je, czekając aż zwlokę się z łóżka.  Zrobiłam to z ociąganiem. 

-Damy radę Reed- uśmiechnął się, po czym zeszliśmy na dół. 


Wieczorem usadowiłam się mamą przed telewizorem. Jak za starych czasów, na stole leżała pachnąca pizza, popcorn z mikrofalówki oraz niezdrowe, kolorowe napoje. Tym razem, postanowiłyśmy nie kończyć swojego maratonu na komediach. Drugim filmem był thriller. Na ekranie działo się więcej, ale nie w ten przerażający sposób.

I to było świetne. Zapomniałam, jak to jest spędzać z nią czas w taki sposób. Przez ślubne zawirowania, miałyśmy dla siebie mniej czasu, ale dobrze wiem, że sama tez nie jestem winna. Wcześniej nie wychodziłam tak często z domu, nie miałam prawdziwych przyjaciół anie nie byłam zakochana. Teraz mam koło siebie ludzi, którzy zajmują mój czas. Od kiedy tu jestem, poza wspólnymi zakupami nic nie robimy razem. Oczywiście, pomagam mamie z obiadem czy kolacją, ale nie ma czasu na kino, spacery, filmy czy całodniowe wycieczki poza miasto. To luźne spędzanie filmów, okraszone rozmową i rzucaniem popcornem w telewizor, kiedy coś idzie nie po naszej myśli było mi jeszcze bardziej potrzebne, niż myślałam.



***

Odłożyłam suszarkę do włosów, w momencie kiedy moje kosmyki, były już tylko trochę wilgotne. Schowałam ją do szafki i wciąż czując przyjemne ciepło po prysznicu, wyszłam z łazienki gasząc światło. Było już bardzo późno, dlatego jedyne o czym marzyłam to położenie się w wygodnym łóżku. Jednak zauważyłam lekko uchylone drzwi do pokoju Archera. Gnana ciekawością, wejrzałam do środka, gdzie chłopak stał nad łóżkiem, pochylony nad komórką. Beznamiętnie coś na niej stukał, ale kiedy wyczuł czując obecność i podniósł głowę, skinął abym weszła nie powstrzymując uśmiechu. Chciałam podbiec i się przytulić, ale coś w jego twarzy mówiło mi, że to nie będzie dobry pomysł. Nie chcąc przeszkadzać, usiadłam na łóżku, cierpliwie czekając aż skończy. Kiedy to zrobił, wrzucił telefon do kieszeni dresów, po czym doskoczył do mnie, chwytając mnie pod boki. Obydwoje wylądowaliśmy na poduszkach. Powstrzymałam się, aby nie wybuchnąć głośnym śmiechem. Objęłam go za szyję, kiedy pochylony nade mną przycisnął swoje usta do mojego czoła.
-Tęskniłaś?- wychrypiał, patrząc w moje oczy.

-Cały dzień- przyznałam, pochłaniając go wzrokiem. 

To że był bez koszulki wcale nie polepszało mojej sytuacji. Oblizałam lekko usta, przekrzywiając głowę. Nie musiałam długo czekać, ponieważ Hale w mig zrozumiał o co mi chodzi. Jego usta dotknęły moich. Nasze oddechy się zmieszały a wargi i języki pracowały w idealnej harmonii. Po chwili dostałam parę buziaków w szyję. Moje palce zręcznie przeczesywały jego włosy.  

-Z kim pisałeś?- zapytałam, kiedy odsunął się i znów patrzył w oczy. 

-Diego- mrugnął do mnie porozumiewawczo, odgarniając jedną dłonią moje włosy.

-Powiesz mi coś wreszcie?- jęknęłam.- Musze się na to przygotować. 

Nie odpowiedział, tylko błądził wzorkiem po mojej twarzy. Jego zielony oczy błyszczały i ten błysk był tak strasznie uzależniający. 

-Nie możesz tego przeciągać w nieskończoność- wyszeptałam. 

Westchnął głęboko.

-Wiem, ale...-zaczął. 

Nie dokończył jednak, tak jakby zaczynał rozumieć, że odwlekanie wcale nie pomoże. 

-Pamiętasz plan Matta?- zapytał.

Pokiwałam głową, doskonale przypominając sobie jego zamysł. Nie był najgorszy, właściwie...był całkiem przyzwoity. 

-Trochę go zmodyfikowaliśmy- westchnął.- Przyjedziesz ze mną na wyścig. Evan będzie chciał konfrontacji, więc mu ją damy. Zapewne będzie chciał zobaczyć nasze auto, czy będziemy grac fair. Reed, wiem że to ci się nie spodoba, próbowałem im to wyjaśnić, ale cholera... to jedyne wyjście. 

-C-co?- zająknęłam się. 

-Musisz wymusić na nim, żeby pozwolił ci popatrzyć do środka- zacisnął wargi w ciasną linijkę.- Tylko ty byłaś w środku, tamtego dnia, więc możesz użyć wymówki, że sprawdzasz czy faktycznie wszystko jest tak, jak wtedy.
Przełknęłam głośno ślinę, czując że to nie wszystko, co chce mi przekazać. Za tymi słowami czaiło się coś więcej.

-Zagadam go jakoś wtedy, bo...-przerwał na chwilę.- Carter nauczy cię, gdzie i jak podpiąć małe urządzenie. Musisz to zrobić bardzo delikatnie ale porządnie inaczej cały plan leży. A przynajmniej ta część związana z Evanem. 

-Urządzenie?- zapytałam.

-To taki jakby chip- mruknął.- Tym razem, to nie będzie żadna atrapa. To auto spłonie. 

Wzdrygnęłam się, zamykając mocno oczy.

-Wystartujemy razem a w odpowiednim momencie zgarnie cię Aaron- kontynuował.

-Będę musiała się zamienić?- pytam.

-Nie ma zamieniania- westchnął.- Aaron odwiezie cię w bezpiecznie miejsce, dalej będę jechać sam.

-Co!? Nie zostawię cię samego!

Bałam się, że mój podniesiony głos obudzi mamę. Ale cholera... jeśli coś mu się stanie. 

-Ciii- uspokoił mnie.- Wszystko będzie okej. W pobliżu będzie też Carter, więc nie będę sam. 

-A co z resztą? 

Przez myśl przeszła mi opiekuńcza twarz Diego, niebieskie oczy Matthewa, niewyparzony język Mike'a i spojrzenie Willa. Przez moment mignęła mi ruda czupryna Katty, która pewnie będzie martwić się o DeVitto. 

-Zajmą się resztą ekipy- odpowiedział.- Zrozum, musimy się ich pozbyć. Nie ma na to żadnego ale. 

Westchnęłam. 

-Nie podoba mi się to wszystko- byłam bliska płaczu. 

To było coraz bardziej realniejsze a przy tym również straszniejsze. Bałam się już nie tylko o Niego ale także o resztę. 

-Skarbie- westchnął, opierając nasze czoła o siebie.- Ryzykuję nie pierwszy raz. Zawsze wszystko szło dobrze, teraz też nie będzie wyjątku.

-Skąd wiesz?- prychnęłam rozdrażniona.

-Bo mam zamiar zabrać cię w piątek na prawdziwą randkę, kochanie- roześmiał się.-I nic mnie przed tym nie powstrzyma. 

Uśmiechnął się po czym po raz kolejny zaczął mnie całować. Jakkolwiek źle by nie było, dopóki jest przy mnie, wszystko jest dobrze. Jego usta leczą moją duszę i sprawiają, że zapominam o wszystkim. 

-Więc...randka, tak?- chichoczę cicho, kiedy się odsuwa. 

-Oczywiście. 

Usiadł na łóżku, więc zrobiłam to samo. Po chwili jednak wstałam, kierując się do swojego pokoju. 

-Gdzie idziesz?- zdziwił się, marszcząc czoło.

-Nie sypiam z facetami w jednym łóżku, przed pierwszą randką- oburzyłam się, powstrzymując śmiech.- Dobranoc Archer- puściłam mu oczko, po czym chwyciłam klamkę. 
-Chyba sobie jaja robisz- skomentował, podchodząc do mnie. 

-Jestem porządną i ułożoną dziewczyną, panie Hale- odpowiedziałam, dumnie podnosząc głowę ku górze. 
-Żartujesz, no nie?- zapytał. 

Zaczęłam się świetnie bawić, drwiąc sobie z niego. Miał taką zdezorientowaną minę. 

-Nie- zaprzeczyłam.

Chłopak chwycił moją rękę, zdejmując ją z klamki po czym zręcznie chwycił i przerzucił sobie przez ramię. Pisnęłam cicho, modląc się, aby nie zbudziło to ani mamy ani Adama. 

-Co ty robisz?!- chociaż był to szept, starałam się przekazać w nim swoją frustrację. Klapnęłam go w plecy, chcąc aby coś zrozumiał.- Puść mnie!

Archer wrócił do łóżka, kładąc mnie na poduszkach. Przyłączył się do mnie, po czym nakrył nas pościelą. 

-Dobre wychowanie, wraca na śniadanie- wyszeptał śmiało, wprost do mojego ucha, jednocześnie gasząc światło. 

-Jesteś głupi- pokiwałam głową, chociaż tego nie widział. 

Przyciągnął mnie do siebie, przygryzając lekko płatek ucha. Przez moje ciało przeszedł dziwny prąd. 

-I tak mnie kochasz- wymruczał, całując tamto miejsce. 

-Nie byliśmy jeszcze na pierwszej randce- mruknęłam.- To zła kolejność. 

-Nie robimy nic w odpowiedniej kolejności- zauważył, składając coraz śmielsze pocałunki, które zaczęły zahaczać o szczękę. 

-Fakt- przyznałam.

Przegrałam, ale przynajmniej widok jego zdezorientowanej twarzy, pozostanie ze mną na zawsze. 

-No widzisz- odparł pomiędzy pocałunkami.- Mam zawsze rację. 



==========

Dziś już krócej, ale musicie to zrozumieć ;)

Coraz więcej czasu poświęcam nowej pracy, ponieważ mam jeszcze parę dni wolnego a nie ukrywam, że to pochłania czas. 

Następny na pewno będzie dłuższy ;*



Pozdrawiam! <3 





Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top