#77
O umówionej godzinie zasiadłam do stołu w jednej z miejskich restauracji. Przy niektórych stolikach siedzieli ludzie, pochłaniając obiad. Poprawiłam się nieznacznie na krześle, zerkając w okno. Po drugiej stronie ulicy stał dobrze znany samochód, a oczy jego właściciela zerkały w moją stronę z nieznacznym uśmiechem. Przez cały weekend przygotowywałam się na tę rozmowę. Poinformowałam mamę o swojej decyzji, a ta przyjęła ją na spokojnie. Przyznała, że obecność mojego ojca na ślubie, mocno by ją krępowała. W moim umyśle wciąż tkwiła koperta na dnie szafy, z wyraźnymi zdjęciami Adama i panny Baker. Zamknęłam oczy, licząc powoli do trzech. Poczułam wibracje w kieszeni, więc wyciągnęłam telefon.
Od: Aaron
Treść: Nie martw się tak. Po prostu zamów najdroższe jedzenie na jego rachunek ;) Ulży ci.
Roześmiałam się cicho, spoglądając w jego kierunku. Patrzył na mnie, machając kanapką z Subway'a. Pokręciłam znacząco głową, zwracając spojrzenie w kierunku drzwi. Każdy mężczyzna, który przekraczał próg tego lokalu, mógł okazać się moim ojcem. Bębniąc palcami o blat zaczęłam się niecierpliwić. To jemu zależało na naszym spotkaniu a spóźnia się już dziesięć minut. Z nudów zaczęłam podziwiać wystrój, składający się z masy zielonych roślin, kremowych i brązowych dodatków. Westchnęłam głośno. Powiedzieć, że byłam zniecierpliwiona i zdenerwowana to mało.
-Reed?- usłyszałam nad sobą.
Odwróciłam się w stronę głosu. Należał do mężczyzny, ponieważ był niski i głęboki. Facet stojący przede mną, był ubrany w niebieską koszulę i czarne spodnie. Jego ciemne włosy gdzie nie gdzie, poprzecinane były siwymi włoskami. Miał lekki zarost, uważne spojrzenie ciemnych oczu wpatrywało się we mnie. Jego twarz zdobiły wyraźne zmarszczki, zwłaszcza na czole. Nie należał do wysokich. Gdyby stanęła przy nim moja mama, była by niewiele niższa. Nie był ani szczupły, ani gruby.
-To ja- odpowiedziałam, naciągając rękawy sweterka w kolorze kawy z mlekiem.
-Wybacz spóźnienie- podszedł do krzesła na przeciwko. Miał zamaszysty krok.- Korki na mieście zrobiły swoje.
Usiadłszy, uśmiechnął się lekko swoimi cienkimi ustami.
-Dwanaście minut, to trochę dużo- powiedziałam, mrużąc oczy.
Garet DiLaurentis złożył dłonie na stole, a ja od razu zauważyłam brak obrączki na palcu. Mam rozumieć, że nie ma żony?
-Tak, racja- przyznał.- Wybacz.
Porównałam jego obecny stan, ze stanem na zdjęciach mamy. Wciąż, można by go uznać za faceta niczego sobie. Jednak mocno się postrzał.
-Zamówiłaś już coś?- zagaił, przeglądając kartę menu.
-Nie- odpowiedziałam oschle.
-Chcesz coś?- zapytał, wodząc wzrokiem po kartkach.- Może owoce morza? Jadłaś kiedyś? Są na prawdę pyszne.
-Nic nie chcę- zaręczyłam, nerwowo ruszając stopą pod stołem.- Nie chcę tu również być, ale sam Pan rozumie, że z dwojga złego lepiej będzie tak.
Przerwał czytanie i powiódł wzrokiem po mojej twarzy. Poczułam obrzydzenie. Nienawidzę tego człowieka, za zrujnowane życie mojej mamy a teraz muszę siedzieć tutaj i powstrzymywać się, przed rzuceniem w niego małą doniczką z parapetu. Koszmar.
-Charakter odziedziczyłaś po mojej mamie- powiedział, jakby ta informacja była istotna.- Bardzo wyraźnie zaznaczała co jej się podoba a co nie. Również taka jesteś.
-Tylko, kiedy na prawdę coś mnie denerwuje- skomentowałam.
Potrafiłam wiele znieść, aby nie wyjść na niegrzeczną. Ale miarka przebiera się w takich sytuacjach. Poprawiłam się na krześle, kiedy podszedł do nas kelner. Garet zamówił sobie czarną kawę. Pozostałam nieugięta i nie powstrzymując sarkazmu, podziękowałam za troskę i odmówiłam jakichkolwiek napojów czy potraw.
-Gdybyś tylko była blondynką- zaczął.- Wyglądałabyś jak Jennifer, kiedy ją po raz pierwszy zobaczyłem.
Chciałam rzucić jakiś niegrzeczny komentarz, że bardzo się cieszę, iż nie jestem podobna do Niego, ale się powstrzymałam. Zasady, które wpajała mi mama od najmłodszych lat, działają nawet przy takich idiotach jak ten człowiek. Dlatego uśmiechnęłam się lekko, na tę uwagę.
-Czym się zajmujesz Reed?- zapytał, widząc że nie mam zamiaru nic mówić.
-Uczę się- powiedziałam tylko.
Więc teraz zechce nadrobić wszystkie stracone lata i będzie pytał o każdy, nawet najmniejszy szczegół? W duchu zaśmiałam się szyderczo. Niech spada, najlepiej daleko stąd.
Pokiwał lekko głową.
-Wiem, że ta rozmowa jest dla ciebie dziwna, dla mnie również- westchnął.- Wybacz, ale nie wiem jak należy rozmawiać z córką, której się nie zna. Widzę twoją niechęć.
Brawo! Powinnam dać mu medal za spostrzegawczość?
-Więc może sama pokieruj rozmowę tak, aby chociaż w najmniejszym stopniu cię zainteresowała- zaproponował.
Przez moje ciało przeszła fala szoku. Nie tego się spodziewałam. W sumie, to nawet nie wiem czego się spodziewałam. Ale na pewno nie myślałam, że będę musiała dużo mówić. Liczyłam po prostu, że będzie coś opowiadał a ja przetrwam to kiwając tylko głową. Nabrałam powietrze w płuca.
-Dlaczego zostawił Pan moją mamę?- zapytałam.
To było jedyne pytanie, na które odpowiedź, chciałabym poznać. Mężczyzna odchrząknął. W tym samym momencie, na stole wylądowała aromatyczna kawa. Jej zapach sprawił, że mój żołądek skurczył się. Kiedy kelner sobie poszedł, a mężczyzna łyknął napoju i patrząc na mnie odpowiedział.
-To długa historia- poprawił się na siedzeniu.- Uważałem, że jestem za młody na rodzinę. Na taką rodzinę, którą sam tworzę. Miałem wrażenie, że nie jestem tak odpowiedzialny, jak tego wymaga społeczeństwo. Przerosło mnie to, że mam dziecko i muszę zarabiać, aby go utrzymać. Spanikowałem, kiedy zaczęłaś wymagać od nas coraz więcej uwagi. Kochałem Jennifer, ale świadomość obowiązków, zaczęła coraz bardziej mnie przerażać- upił kolejny łyk kawy, wyglądając za okno.- To nie tak, że to Twoja wina. W końcu to my cię stworzyliśmy, za bardzo nie miałaś wyboru czy się rodzić, czy nie...-zaśmiał się cicho, patrząc znowu na moją zdezorientowaną minę.- Po prostu stwierdziłem, że chciałbym się wyszaleć, nie mieć tylu obowiązków... zostawienie twojej matki, było ciężką decyzją, ale zrozumiałem, że zaczynała mnie denerwować. Widziałem, jak patrzyła na ciebie z miłością, której ja nie potrafiłem poczuć. Cały czas chciała być z tobą, jedynym tematem poruszanym w domu, byłaś ty- oparł się na siedzeniu, po czym znów przemówił.- Byłem młody i głupi, chociaż wtedy wiele moich znajomych zaczynało zakładać rodziny. Pieluchy, kaszki, smoczki nie były dla mnie. Czułem się zamknięty i nieszczęśliwy. Coraz bardziej chciałem wyjechać, zobaczyć coś, przeżyć coś ciekawego, poznawać świat i ludzi, imprezować... to ciężkie, kiedy ma się dziecko.
Zaczęłam się coraz gorzej czuć. Pod słowem "dziecko" cały czas kryła się moja osoba i nie ukrywam, zaczęło mnie to w jakimś stopniu ranić.
-Zostawiłem Jennifer, wtedy uważając, że to dobre posunięcie- bawił się filiżanką, unikając mojego spojrzenia.- Oferowałem, że co jakiś czas będę wysyłał jej pieniądze ale odmówiła. Wyjechałem i żyłem pełnią życia. Mogłem robić to, co chciałem, nikt nie czekał w moim mieszkaniu aż przyjdę. Pracowałem to tu, to tam. Zdarzyło mi się zastanawiać się, jak Wam się żyje. Kiedy Was zostawiłem, miałaś prawie rok a Jennifer nie płakała, nie robiła mi wyrzutów. Zaakceptowała to, tak jakby się tego spodziewała, więc myślałem, że uczucie którym mnie darzyła, wypaliło się.
-Tęskniła i płakała prawie piętnaście lat- syknęłam.- Pracowała dniami i nocami, żeby niczego nam nie brakowało. Dobrze Pan wiedział, że nie ma nikogo kto jej pomoże!
Zaczynałam się denerwować. Jak ktokolwiek może mieć serce, zostawiać kobietę z małym dzieciakiem samą sobie!? Nie mieściło mi się w głowie co mówił.
-Ja...ja nie wiedziałem- przyznał.- Wyglądała wtedy tak, jakby ją to nie interesowało. Myślałem... w jakimś chorym rozumowaniu, stwierdziłem że to Ty jesteś jej miłością i nawet mnie nie potrzebuje.
-Poprawka- przerwałam mu.- Pan chciał tak uważać, więc Pan to robił.
Pokręcił głową, wzdychając ciężko.
-Błędy młodości, palą po latach- odpowiedział, przecierając dłonią twarz.- Zrozumiałem to. Dlatego chciałem.. to jakoś wyjaśnić? Przeprosić? Chociaż spróbować.
-Mi jest wszystko jedno- burknęłam.- Całe życie bez ojca, przyzwyczaiłam się. Nie tęsknię za czymś, czego nigdy nie miałam. Ale co noc słyszałam, jak mama płacze po nocach, jak przegląda fotografie i szepcze Pana imię. Nie wiem co w Panu widziała, nie obchodzi mnie to. Ale nie potrafię darzyć Pana chociażby małą sympatią, tylko dlatego, że dał mi Pan nazwisko. Bo przy okazji, dał Pan piętnaście lat cierpień dla najważniejszej osoby w moim życiu.
Przyjął na spokojnie moje słowa, tak jakby spodziewał się podobnego wybuchu. Oczywiście, mogłabym puścić mu piękną wiązankę, ale powstrzymałam się.
-Nie mów do mnie Pan- powiedział.- Wiem, nie zmuszę cię do zwracania się do mnie "tato". Więc chociaż mów mi po imieniu.
Zagryzłam wargę, zastanawiając się czy zrozumiał w ogóle moje słowa. Patrzyłam na niego, jakbym wyzywała go na pojedynek. Wiedziałam, że to ja jestem na wygranej pozycji. Nie można zasłaniać się błędami młodości całe życie. Od dzieciństwa, pracujemy na swoje przyszłe lata więc od wtedy powinno się uważać.
-Co się stało, że nagle przypomniał sobie Pan...przypomniałeś sobie o mnie i mamie?- zapytałam, zakładając ręce przed siebie.- Układa sobie życie od nowa, więc trzeba to zepsuć?
Starałam się schować na dno umysłu fakt zdrady. Nie rozumiałam, dlaczego akurat Ona musi mieć tak przechlapane w życiu.
-Nie chce jej tego psuć, skoro jest szczęśliwa- westchnął.- Mam już trochę lat, a jedynym, stałym elementem mojego życia jest praca- poruszył palcami, czym zwrócił moją uwagę. Widać było, że jego dłonie są przepracowane.- Kiedy firma w której pracuję, dostała propozycję budowy mostu w mieście niedaleko West Rochmond Falls. Mam tu znajomego, więc od razu stwierdziłem że to będzie idealna okazja, aby się zobaczyć. Wtedy ją spotkałem. Znaczy, tylko widziałem. Przechodziła przez pasy, pochłonięta rozmową telefoniczną. Nawet nie zwróciła uwagi na to, kto zatrzymał przed nią swój samochód. Poznałem ją... ten piękny uśmiech, blond włosy. To musiała być ona. Wszystko wróciło. Zdobyłem o niej informację, jej numer. Długo zbierałem się, aby zadzwonić. Szczerze... pomyślałem, że może jednak, to nie przypadek. Skoro los znowu skrzyżował nasze drogi, może oznacza to, że świat chce abyśmy znów byli razem. Ale powiedziała mi o ślubie, że jest szczęśliwa... Głupio było mi przyznać się, że wciąż nie mam nikogo. Że poza paroma kumplami z roboty i znajomych rozsianych po stanach, nie mam nikogo. Rozumiesz Reed-dopił kawę, intensywnie wpatrując się we mnie.- Nie chcę być sam. To tyle. Rozumiem, że Jennifer ułożyła sobie już życie i miała do tego prawo. Ale wciąż jesteś jeszcze Ty...
-Czego ode mnie chcesz?- zapytałam podejrzliwie.
Znałam ten ton, to spojrzenie i napięcie oczekiwania w głosie. Wiedziałam od poczatku, że to nie jest tylko chęć zobaczenia się "na żywo". Coś się za tym kryło i właśnie miałam się dowiedzieć co.
-Chcę Twojej uwagi- powiedział.- Kogoś bliskiego. Jesteś moją córką. Wiem, że to desperacka prośba, ale kto jak nie ty? Nie mam szans na ożenek, nie poznałem nikogo z kim chciałbym żyć, moi rodzice już nie żyją, siostra wyjechała do Europy na studia i tam już została. W Tobie, płynie moja krew, jesteś jakąś cząstką mnie... chcę mieć tylko kontakt z Tobą.
Gdybym coś piła, zakrztusiłabym się.
-Czy ja dobrze rozumiem?- zdziwiłam się.- Przez siedemnaście lat, żył Pan według własnych zachcianek, nie kontaktował się z jedynym dzieckiem, nie przysłał nawet głupiej kartki za dolara z okazji urodzin czy świąt i kiedy doszedł Pan do wieku, gdzie uświadomił sobie Pan o swojej samotności, zechciał Pan odnowić kontakt? To jest...niedorzeczne!
Zezłościłam się. Zaczęłam szybciej oddychać, a tępy ból w tyle głowy zaczął dawać o sobie znać. -Nie jestem zabawką- dodałam po paru chwilach dla pewności.- Jestem żyjącym człowiekiem i wiem, kiedy ktoś ma mnie w dupie i kiedy chce wykorzystać.
-Wiem, że to ogromnie nie na miejscu- powiedział.- Ale zrozum. Mam już ponad czterdzieści lat, żadnych szalonych zarobków, ciągle zmieniam miejsce pracy, bo nie można tworzyć mostów tylko w jednym miejscu. Nie mam czasu na poznawanie kobiet, pogodziłem się z tym, że nie znajdę żony. Wiem, że kiedy miałem okazję stworzyć sobie rodzinę uciekłem i popatrz... karma mnie dopadła. Reed, jesteś jedyną osobą na świecie, która mi została. Jesteśmy rodziną. Nie proszę o bardzo dużo... chcę tylko, móc złożyć Ci życzenia na święta, chcę móc zobaczyć cię czasem i zabrać do wesołego miasteczka, tak jak to robią ojcowie.
-Jestem na to za stara- zauważyłam.
-Wiem, że nie nadrobię straconych lat. Masz rację, mogłem się odzywać, mogłem wysłać ci chociaż życzenia- pokiwał głową.- Reed, przemyśl to. Wiem, że teraz rolę ojca przejmie twój ojczym, ale musisz pamiętać, że gdzieś na świecie będzie twój biologiczny tata.
-Nie mieści mi się to w głowie- żachnęłam się.- Nie możesz ode mnie wymagać, abym ot tak po prostu była twoją córeczką! Po tylu latach!
Zacisnął usta, a jego twarz była strapiona. Jego też kosztowało to wiele energii, ale czy to go usprawiedliwia?
-Wiem- potwierdził.- Żałuję, że rozmawiamy dopiero po raz pierwszy. Dopiero z czasem zrozumiałem, że tęsknię za rodziną, którą zacząłem tworzyć a od której sam odszedłem. Było mi już tylko wstyd, że stchórzyłem.
Wstałam, szurając krzesłem. To wszystko mnie przytłoczyło.
-Muszę to przemyśleć- powiedziałam.- Odezwę się za jakiś czas, ale niech sobie Pan..nie wyobrażaj sobie za dużo. Do widzenia.
***
Po zrelacjonowaniu rozmowy Aaronowi, ten stwierdził, że źle zrobiłam nie próbując owoców morza. Mogłabym wybrać najdroższe i wynagrodzić sobie brak uwagi i prezentów od ojca. Potem tę samą historię streściłam mamie, która przytuliła mnie mocno.
-Nie rób niczego wbrew sobie kochanie- poradziła.- Ale pomyśl, jak ty byś się czuła na jego miejscu, gdybyś nie miała nikogo bliskiego.
Wieczorem opowiedziałam wszystko Katty, kiedy rozmawiałyśmy przez telefon.
-Co za tupet!- wykrzyknęła.- Żeby przez tyle lat nie odzywać się i nagle przypomnieć sobie o Tobie. Faceci są na prawdę bez sensu!- zdenerwowała się.- Niech cierpi tak jak Twoja mama, kiedy ją zostawił. Będzie miał za swoje.
Po tym telefonie, odebrałam kolejny, tym razem od Matta. Przez ostatni weekend, rozmawialiśmy więcej, ponieważ wciąż starał się wymyślić coś nowego, aby zapobiec czwartkowej katastrofie. Jemu też napomknęłam o swoim...ojcu.
-Nikt nie chce być sam Reed- westchnął.- Widzisz, od jakiegoś czasu próbuję namówić rodzinę mamy, aby odnowili z nią kontakt. Wiem, że przez pracę...mogę stracić życie bardzo szybko-mówił to lekko, tak jakby nie robiło to na nim wrażenia.- Zostanie sama i co? Ma tylko mnie. Reed, postaw się faktycznie na jego miejscu. Nie ma nikogo, poza paroma znajomymi, którzy przecież mają żony i dzieci. A on? Ludzie nie mają ze sobą kontaktu nawet przez dwadzieścia parę lat... on nie prosi cię o to, abyś z nim zamieszkała. Chce tylko kontaktu. Przemyśl to. Postaw się na jego miejscu, albo na miejscu mojej mamy... Nikt nie chce być sam na świecie.
Kiedy zasypiałam, do mojej sypialni wślizgnął się Archer. Usiadł na skraju łóżka, cierpliwie słuchając mojego gorączkowego szeptu. Co jakiś czas głaskał mnie po głowie, wiedząc że to pomoże mi się uspokoić.Kiedy skończyłam, położył się obok, przyciągając mnie do siebie.
-To dla ciebie trudne, nie?- zapytał.
-Bardzo- westchnęłam, wtulając głowę w zagłębienie pomiędzy jego szyją a barkiem. Zaciągnęłam się upojnym zapachem ostrych perfum.
-Co o tym myślisz?- bawiąc się kosmykiem moich włosów, oddychał wprost w moją twarz, owiewając ją ciepłym powietrzem.
-Nie wiem- cmoknęłam.- Nie potrafię mu wybaczyć cierpienia, przez jakie przeszła mama. Zwłaszcza, że wiem co się musi wydarzyć w dzień jej ślubu- przełknęłam głośno ślinę.- Jeśli utrzymam z nim kontakt, dowie się co poszło nie tak. Ale jeśli kiedyś, będę Go potrzebować? Chociażby gdybym nie daj Bóg, potrzebowała nerki czy coś? Co bym zrobiła? Zadzwoniłabym z tekstem "Hej. Wiem, że cię olałam ale potrzebuję twojego organu, bo inaczej umrę."? To trudneeee- jęknęłam, przeciągając ostatnią literkę.
-Widzisz- westchnął.- Już prawie wiesz co powinnaś robić.
-Ale zapomniał o mnie na siedemnaście lat- powiedziałam.
-Ale już pamięta- stwierdził.- Żeby coś robić, potrzebny jest jakiś motyw. Mówił ci, że dręczyły go wyrzuty sumienia. W połączeniu z widmem samotności, stało się to napędem do działania- jego palce zaplątały się w kosmyk moich włosów, więc musiał pomóc sobie drugą dłonią, co bardzo mnie rozbawiło.
-Co masz na myśli?- zapytałam, wciąż lekko się śmiejąc.
-To, że jeśli w ogóle znalazł w sobie chęć do odnowienia kontaktów, nie ważne co nim kierowało, to bardzo dobrze- przytulił mnie do siebie mocno.- Przebył długa drogę, aby to zrobić. Doceń to. Po prostu.
-Nie wiem, czy potrafię- stwierdziłam, odchylając się tak, aby móc spojrzeć na jego twarz.
-Masz władzę- stwierdził po chwili.- Ustal zasady waszej relacji. Nic, na co nie miałabyś ochoty.
To jemu zależy na kontakcie, nie tobie. Musi przyjąć wszystko, inaczej nie będzie miał ani tyle. Logiczne.
Przez chwilę myślałam nad sensem tych słów, uznając że ma sporą racją. Słowa blondyna również zapadły mi w pamięć.
-Muszę się z tym przespać- westchnęłam.- Rano będę mieć obiektywniejsze spojrzenie na sprawę.
Ułożyłam głowę na jego torsie, opatulając nas kołdrą w drobne, niebieskie gwiazdki. Czułam jego dłoń na głowie, jego usta przy czole i rękę, przepasaną przez moje drobne ciało.
-Nie martw się- wyszeptał.- Jedno słowo i przypierdolę dziadowi.
To właśnie był cały Archer Hale. U niego, siłowe rozwiązania były zawsze realne. Tak, jakby żył ponad prawem i nie czyhały na niego konsekwencje.
-Archer- podciągnęłam pościel pod brodę, czując jak moje wnętrzności dygocą.- Już prawie wtorek... do czwartku coraz bliżej.
-Ciiiii-jego usta, spoczęły na moim czole.- Nie bój się, wszystko mam pod kontrolą.
Powstrzymywałam łzy zbierające się w kącikach oczu. Bałam się tego, zwłaszcza że jeszcze nie mieliśmy okazji aby coś w tej kwestii ustalić, jasno i wyraźnie.
-Rozmawiałem z Diego- wyszeptał.- Powiedziałem mu wszystko. Włącznie z moimi podejrzeniami... on też o tym myślał, wiesz? Razem obmyślamy jak to załatwić. Jesteśmy już blisko.
-Co wymyśliliście?- wpatrując się w ciemność, zaczęłam czuć to nieprzyjemne uczucie strachu. Wolałam martwić się Garetem, ale prawda jest taka że Evan jest groźniejszy.
-Słońce, nie mogę ci powiedzieć- chociaż mówił cicho, jego głos był stanowczy i twardy.- Będziesz mieć niewielką rolę do wykonania, na prawdę nie chcę cię w to mieszać. Powiem ci co masz robić, ale nic więcej. Tak będzie lepiej, rozumiesz to?
Trochę tak i trochę nie, ale żeby go uspokoić tylko pokiwałam głową. Zamknęłam oczy i w paru minutach zasnęłam.
=====
Rekord słów pobity, jak sądzę. Wyszedł bardzo długi i nie wiem, czy to dobrze czy źle ;3
Zapraszam do wyrażenia własnej opinii ;)
Pozdrawiam cieplutko misie ;* <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top