#70
-Więc to ten twój ochroniarz?- szepnęła Katty, kiedy spacerowałyśmy, pomiędzy pólkami w drogerii.
Aaron miał mnie na oku i chociaż z całych sił, starał się nie być nachalny, nie mogłam zapomnieć o jego obecności.
-Tak- przytaknęłam, biorąc do ręki pierwszą lepszą szminkę. Zaczęłam przyglądać się opakowaniu, żeby zająć czymś ręce.
-Całkiem seksowny- zachichotała jak mała dziewczynka.
Spojrzałam na nią kątem oka. Mówiłyśmy o tym samym człowieku?
Nie, żeby mężczyzna był brzydki czy coś. Mi osobiście się nie podobał, ale gusta są różne. Poza tym, jest dużo starszy i raczej nie zainteresowany damską częścią West Richmonds Fall.
-Co by na to powiedział Will?- zapytałam lekko rozbawiona jej dziecięcą fascynacją.
-O jejku noo- jęknęła przeciągle, wachlując się wypielęgnowaną dłonią.- Pomarzyć nie można.
-On ma żonę- sprostowałam.- I córeczkę.
Rudowłosa przetrawiła tę informację z dziwnym wyrazem twarzy. Na prawdę, aż tak się tym przejęła?
-Po prostu starsi faceci, są równie pociągający jak ci, w naszym wieku- wyjaśniła, porównując dwa lakiery do paznokci.
-Jasne jasne- mruknęłam, odkładając produkt na półeczkę.- Mam rozumieć, że Williamowi czegoś brakuje?
Zaśmiałam się, a ona uśmiechnęła się szeroko, po czym wyciągnęła język w moją stronę.
-Ma wszystko na swoim miejscu. I w odpowiednich wymiarach!- przekomarzała się, wrzucając do koszyka dwie buteleczki preparatu.
-Nie wnikam- zrobiłam odpowiedni gest rękami, świadczący o tym, że kończę temat.
Roześmiała się, kręcąc rudymi lokami. Wyglądała jak zawsze perfekcyjnie i nienagannie. Swoim zwyczajem, założyła czarną rozkloszowaną spódniczkę i ciemno zieloną bluzeczkę z rękawami 3/4 oraz guziczkami z przodu.
-Więc sprawa jest poważna?- zapytała, kiedy przeszłyśmy do działu z perfumami.
-Wygląda na to, że tak- potwierdziłam smutno.- Will nic ci nie powiedział?
-Coś mówił- westchnęła przygnębiona.- Nie chce mnie bardzo wciągać w te sprawy.
Więc mamy coś wspólnego. Obydwie trwamy w związku z gangsterami, którzy nie chcą, abyśmy dużo wiedziały. Problem w tym, że Katty nie może wiedzieć o mnie i jej kuzynie.
-Rozumiem- powiedziałam tylko.
Nawet nie wiesz jak bardzo.
-Jaki on jest?- zapytałam, chcąc aby trochę się rozweseliła.
-Hmmm..-zamyśliła się, a na jej usta wpełzł delikatny uśmiech.- Jest bardzo opiekuńczy. Traktuje mnie jak pudelka, którego trzeba przenosić, głaskać i uważać, aby się nie przemęczył.
-To źle czy dobrze?- zapytałam, psikając testerem na nadgarstek.
Zapach był bardzo słodki, ale i tak przyjemny. Nie dla mnie, ale dla kogoś takiego jak Katt- na pewno.
-Czasem miło poczuć się jak księżniczka- westchnęła.- Ale częściej, dostaje porządnego kopa w tyłek, za to, że chce mnie wyręczać.
-Martwi się- powiedziałam.
-Możliwe- zgodziła się, wąchając zakrętkę.
Podsunęła mi ją pod nos. Obydwie uznałyśmy, że zapach jest mdlący i przeznaczony dla babć.Nawet opakowanie, było typowo babcine.
-Jest czarujący- westchnęła.- Potrafi jednym ruchem sprawić, że czuję się jak w niebie. Jedyny facet, który potrafi doprowadzić mnie do pionu- popatrzyła na mnie.- Przysięgam, podnosi na mnie głos, kiedy zaczynam świrować, a to zdarza się..często- zachichotała.
Katty jest zdecydowanie ogniem i żywiołem nie do zatrzymania. Trzeba twardego charakteru, aby opanować jej emocje.
-Więc krzyczycie na siebie?
-Coś w tym stylu- przyznała, poznając zapachy kolejnych flakoników.- On tak formułuje ton głosu, że jego słowa, dochodzą do każdej komórki mojego ciała. Potem, w głowie uznaję, że ma rację. Pewnie dlatego, nie robię...głupot.
Uśmiecham się. Przez chwilę, na prawdę poczułam się jak zwykła nastolatka, rozmawiająca o facetach z przyjaciółką podczas zakupów. Ostatnimi czasy, moje życie obraca się wokół Archera i mamy. A sprawy z nimi związane, nie łączą się z rudowłosą.
-Reed- słyszę nad sobą niski męski głos. Wiem do kogo należy i niechętnie odwracam się w jego stronę, lekko unosząc głowę ku górze, abym mogła zobaczyć twarz swojego rozmówcy.- Musimy iść.
Wzdycham ciężko.
-Coś się stało?- zapytałam.
-Mój czas pracy się kończy- powiedział, spoglądając na zegarek.- Muszę przekazać cię komuś innemu.
Pożegnałam się z Katt, która pognała do kasy a ja wyszłam. Na szczęście, mój koszyk był pusty. To tyle z mojego normalnego życia.
Aaron lubił słuchać muzyki, więc w aucie zawsze leciały jakieś piosenki. Nie zawsze mi się podobały, ale lepsze to niż słuchanie pracy silnika. Wbiłam się w fotel, kiedy przemierzaliśmy ulice miasta. Mężczyzna za kierownicą, był skupiony na drodze, tak jakby zza zakrętu miał wyskoczyć ktoś z karabinem. A może od razu ogromny, wojskowy czołg? Westchnęłam, kołysząc głową w rytm jakieś durnej piosenki, której głównym tematem była impreza, seks i używki.
-Pozwalasz, żeby twoja córka tego słuchała?- zaśmiałam się.
Uniósł lekko kącik ust ku górze, mocniej ściskając kierownicę.
-Od roku, w tym samochodzie leci "Pan McDonald farmę miał" więc wyluzuj i daj mi się nacieszyć czymś innym, niż kury i krowy- spojrzał na mnie rozbawiony, po czym wrócił do obserwowania drogi przed nami.
Pokiwałam głową z niedowierzaniem. Zaczęłam wyobrażać sobie tego mięśniaka, w towarzystwie delikatnej blondynki i jej małą kopią, tylko z oczami po tatusiu. Dziewczynka w foteliku zaśmiewałaby się, kiedy z głośników leciała by ta durna melodyjka i klaskała, kiedy jakieś słówko, spodobałoby się jej najbardziej. To całkiem przyjemny widok.
Nie panując nad tym, zaczęłam stawiać siebie i Archera na ich miejscu. Wyobrażałam sobie dziecko, które trzymałabym w ramionach. Cudowny uśmiech i zielone oczy, po tacie. Czarne włosy i mały nosek, po mnie. Oglądalibyśmy miasto, nad którym zapada wzrok a ciepły wietrzyk owiewa nasze twarze. Nie było by żadnych gangów, przestępców, nielegalnych wyścigów i działalności. Nie było by zdrad, problemów. To był taki piękny widok i..
NIEMOŻLIWY.
Przetarłam oczy, nie chcąc się rozpłakać. Zaczęłam obserwować co dzieje się za oknami i we wnętrzu samochodu. Długo wpatrywałam się w jeden punkt, mrugając parokrotnie oczami. Poprawiłam się niespokojnie.
00:34
00:33
00:32
Nie wytrzymałam.
00:31
-To powinno tak...liczyć?- wskazałam palcem, na mały ekranik. Oblizałam spierzchnięte usta, czując jak do gardła podchodzi mi serce. Nabrałam powietrza, wyczekująco spoglądając na mężczyznę.
-Co?- zmarszczył czoło, spoglądając w stronę mojego palca.
00:26
00:25
-Kurwa- przeklął, uderzając dłońmi w kierownicę. Gwałtownie skręcił z głównej ulicy, w jakąś boczną prowadzącą na jakieś osiedle.- Cholera, cholera...
00:20
00:19
-Co to jest!?- krzyknęłam, obserwując jak się denerwuje.
-Nic dobrego- odpowiedział, zwalniając.- Otwórz drzwi i wyskocz, rozumiesz?
-Co!?- zdziwiłam się.
00:16
-Nie rozumiesz!?- odpiął pas.- To jest bomba!
Przeraziłam się. Moje serce przystanęło, by za chwilę ruszyć galopem. Zaczęłam się trząść, kiedy nakazał mi odpiąć pas. Zrobiłam to, ale wciąż nie byłam pewna, czy chcę wyskakiwać. Mimo, że zwolnił do w miarę bezpieczniej prędkości, nie widziałam tego.
00:13
00:12
Szarpnęłam za klamkę, chcąc otworzyć drzwi. Napotkały opór.
-Nie da się!
Pewnie odruchowo zablokował drzwi, zaraz po tym jak wsiedliśmy. Aaron, przycisnął jakiś przycisk, który powinien zwolnić blokadę.
Nie zwolnił.
-Co jest kurwa..- przeklął, starając się wydostać.
Bez szans. Byliśmy wciąż zamknięci.
-Sprawdź drzwi z tyłu!- krzyknął.
Adrenalina zaczęła krążyć w moich żyłach. Podniosłam się i przedostałam się na tylne siedzenia. Szarpnęłam za klamkę. Nic z tego.
-Nie da się- odpowiedziałam rozpaczliwie.
Licznik wskazywał coraz mniej czasu, Aaron bezskutecznie starał się otworzyć nam drogę ucieczki przyciskając coraz to różniejsze przyciski. Szarpałam klamką, ale to było bez celowe. Po moich policzkach zaczęły płynąc łzy. Nie było szans na ucieczkę. Na moje kolana spadło coś ciężkiego. Kawałek dziwnego pręta.
-Wybij tym szybę i uciekaj, jasne!?- krzyknął mój towarzysz.
00:07
Zapachnęłam się, ale nie wystarczająco mocno, aby ją rozbić. Zaczęłam szlochać, uderzając o szybę kawałkiem metalu.
-A ty?- załkałam.
Nie odpowiedział. Zatrzymał samochód na środku drogi, aby ogień nie dosięgnął domów. Szyba uległa i rozpadła się w drobny mak.
-Aaron!- krzyknęłam.
-Będę za Tobą- odkrzyknął.-Zakryj uszy!
00:04
Wypadłam przez to cholerne okno, rękami do przodu. Zabolało. Boleśnie obiłam sobie kolana i odczołgałam się parę metrów. Czułam pulsowanie w całym ciele, piekły mnie dłonie, które pewnie zdarłam na asfalcie.
Wyobrażałam sobie jak na ekraniku pojawia się napis 00:00 kiedy zatykałam nadgarstkami uszy. Czekałam na wybuch, cała zestresowana i zapłakana.
Trzy...dwa..jeden..zero..
zero...
zero..
zero..
Cisza.
Uniosłam lekko głowę, spoglądając na samochód. Stał jak powinien, ale nigdzie nie widziałam Aarona. Obiecał, że wyjdzie tuż za mną, ale czy to zrobił? Boże...
Do moich uszu dobiegł przeraźliwy śmiech. Śmiech? Zmarszczyłam brwi. To przecież szalony śmiech Jokera. Pociągnęłam nosem, nie wiedząc co zrobić. Zobaczyłam, jak drzwi od strony kierowcy otwierają się i wysiada z nich mój ochroniarz. Cały i zdrowy, ale wyraźnie zdenerwowany. Okrążył samochód, podchodząc co mnie, na chodnik.
-Wszystko okej?- przykucnął przy mnie, ogarniając włosy z twarzy.
-Co się stało?- zapytałam tępo, podnosząc się. Odciągnęłam ręce od głowy, obserwując jak poranione są. Skóra była zaczerwieniona i miejscami obdarta.
Usiadłam na tyłku, pozwalając by moje kolana odpoczęły. Dopiero teraz zaczynało boleć.
-Nie mam pojęcia- westchnął, spoglądając na swój samochód.
Zaczęłam łapczywie łapać powietrze, uświadamiając sobie, ze żyję. Aaron również. Auto stoi całe. Może to sen?
Śmiech dochodził do naszych uszu coraz ciszej, ale wciąż był słyszalny. Popatrzyłam na niego, czekając co powie.
-Drzwi puściły, kiedy zaczął się ten rechot- powiedział, przecierając twarz dłonią.
Zdarłam trochę spodnie, a kolana zaczynały piec. Mężczyzna wyciągnął telefon, szukając czegoś.
-Nie poszedłeś za mną- powiedziałam, tępo wpatrując się w pojazd.- Gdyby to wybuchło, byłbyś w środku. Cały czas byłeś za kierownicą.
Westchnął, przykładając komórkę do ucha.
-Masz rację- potwierdził, poklepując mnie po ramieniu.- Skłamałem, żebyś się uratowała.
Spojrzałam na niego z wyrzutem. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby zginął prze zemnie pozbywając kogoś męża i ojca.
-Narażasz życie dla kogoś, kogo nie znasz- wybuchnęłam.
-To moja praca- stwierdził.
Nie zdążyłam nic powiedzieć, ponieważ już rozmawiał z Diego. Streścił to co się stało i przekazał swoje spostrzeżenia. Uważał, że to coś, może jednak wybuchnąć. Kiedy skończył, dalej siedzieliśmy na chodniku a ja dziwiłam się, że jeszcze nikt nie przyszedł zapytać o co chodzi.
-Te domy- powiedział, jakby czytał w moich myślach.- Nie są zamieszkane.
-Skąd wiesz?- powiedziałam. Był tu krócej niż ja i doskonale znał miasto.
-Mieszkałem tu- odpowiedział.- To miasto się nie zmienia.
Zaczęłam dmuchać w dłonie, chcąc ulżyć sobie w bólu.
-Archer po ciebie przyjedzie- poinformował.
Po niespełna siedmiu minutach, zjawił się Archer, Matt i Diego. Podnosiłam się powoli, kiedy auto zaparkowało tuż przede mną. Prawie dostałam drzwiami od Matthewa, który pewnie nie wiedział, że siedzę tak blisko krawężnika.
-Reed- krzyknął zaskoczony na mój widok.- Przepraszam, nie chciałem.
Pomógł mi wstać, za co byłam mu niezmiernie wdzięczna. Chwycił mnie za przedramiona, słusznie omijając poranione miejsca.
-Nic ci nie jest?- usłyszałam głos Archera, który również do nas podszedł.
Widziałam szlajającą burzę w jego oczach, ale starał się nie pokazywać tego tak bardzo. Wiedziałam, że gdyby mógł rzuciłby się na mnie ale rozumiał, że nawet jego koledzy nie powinni wiedzieć, że jesteśmy razem. Chyba tylko Matt coś wie.
To była nasza tajemnica.
-Bywało lepiej- przyznałam, ale widząc jak szarpie nim chęć zbliżenia się do mnie, dodałam.- Jest okej, nie martw się.
-Tak, tak- usłyszałam Aarona.- Mi też nic nie jest, dzięki chłopaki za troskę.
Szef Kingsów, poklepał go po plecach, zaręczając że miał własnie pytać o jego samopoczucie. Potem obydwoje podeszli do samochodu na środku ulicy. Matthew, wyciągnął z auta apteczkę i zaczął przemywać rany na moich dłoniach, starając się odciągnąć moją uwagę, od nieprzyjemnego pieczenia.
-Daj- odezwał się Archer.- Ja to zrobię.
Matt zmierzył go spojrzeniem.
-Poradzę sobie- powiedział, uśmiechając się krzywo.
Przełknęłam głośno ślinę.
-Daj- powtórzył twardo i zdecydowanie.
-Chyba..chyba wystarczy tego odkażania- powiedziałam, wyszarpując ręce.
Ta wymiana zdań, zaczynała robić się dziwnie niebezpieczna. Popatrzyłam na nich, starając się być bardzo obiektywna.
Może nie byli wrogo nastawieni do siebie, ale coś kazało mi twierdzić, że jeden drugiemu, na prawdę chce przyłożyć. Czy dalej chodzi o ten głupi pomysł z odciąganiem Archera ode mnie?
Po paru minutach niezręczniej ciszy, wypełnionej dwoma wypalonymi fajkami przez mojego przyrodniego brata, Aaron wraz Diego, podeszli do nas kładąc na masce coś jak mały kwadracik, z paroma kabelkami.
-Co to?- zapytał Matt.
-Przyczyna naszego problemu- mruknął z charakterystycznym akcentem ich przywódca.- Atrapa bomby.
****
Ten sam przedmiot po parunastu minutach, leżał na stole w salonie Kingsów. Carter, który parę dni temu wyszedł ze szpitala i coraz lepiej się czuł. Z dnia na dzień, rana goiła się i mógł wykonywać coraz więcej czynności.
-Typowa zabaweczka- skomentował, obracając w dłoni dziwną rzecz. Był ponoć najlepszym informatykiem i komputerowcem w tym mieście.- Ustawiona na odliczanie, a kiedy czas pokaże zero, uaktywnia się nagrany śmiech. Do tego, ma jeden ciekawy bajerek..- powiedział, a jego oczy rozbłysły podnieceniem.- Kiedy zaczyna się odliczanie, system blokuje drzwi. Dlatego nie mogliście wyjść z samochodu. Dopiero po skończonym odliczaniu, blokada zostaje wyłączona- przeniósł wzrok na nas.- Przyznam szczerze, nawet ja jestem zaskoczony, że stworzyli coś takiego.
Od razu był wiadomo, że chodzi o Evana i spółkę. To nie podlegało wątpliwościom, od samego poczatku.
-Chyba nie docenialiśmy ich możliwości- Will podrapał się po karku, z kwaśną miną.
-Są debilami- skomentował Mike.- Przecież wiesz.
Oblizałam usta. Byłam zbędna w tej dyskusji, ale nie kazali mi sobie iść. Siedziałam w tym samym miejscu co ostatnio.
-Myślę, że Rick został odsunięty od władzy- powiedział Archer.- Ktoś inny nimi rządzi.
Rick? Pierwsze słyszę.
-Dlaczego tak myślisz?- zapytał Diego, drapiąc się w brodę.
-Rick to kawał chuja- odpowiedział, opierając się wygodnie.
Poczułam jego zapach.
-To wiemy, ale co dalej?- zapytał Mike, patrząc na niego wyczekująco.
-Trochę poszperałem gdzie trzeba- przyznał.- Popytałem, poobserwowałem. Rick wyjechał i nikt nie jest w stanie powiedzieć, dlaczego.
W pokoju nastała cisza. Każdy trawił tę informację, a ja tępo wpatrywałam się w profil swojego chłopaka. Podczas gdy oni, zastanawiali się nad jakimś kolejnym psychopatą, ja myślałam o pięknych oczach Archera.
-Ciekawe..-zaczął Will.- Jeśli wyjechał, raczej nie steruje grupą na odległość.
-Ktoś musi rządzić w centrum- stwierdził Carter, odstawiając dziwny przedmiot na środek stołu.- Sugerujesz, że to Evan?
To imię wywołuje u mnie dreszcze. Za każdym razem, przypominam sobie jaka głupia byłam i jak naraziłam swoje życie. Koszmar.
-Czekajcie- przystopował Matt.- Nawet jeśli, to najpewniej wykonuje polecenia Ricka. Jest szefem, ale ma nad sobą szefa.
-A to znaczy, że tak na prawdę nic się nie zmienia- podłapał Will.- Ale skądś muszą muszą brać, coraz to lepsze pomysły..Popatrzcie. Tamtej nocy, kiedy Archer wylądował w rzece, wiedzieli że jedziemy po towar.
-Wyglądali, jakby czekali aż dobierzemy się im do magazynu- stwierdził Carter, który wtedy prawie stracił życie.- Mam wrażenie, że znali nasz plan, zanim go ułożyliśmy..
-I okno- stwierdził Matt, patrząc na szybę, która została już wymieniona.
-Sytuacja z dzisiaj, również nie napawa optymizmem- stwierdził Aaron, który dopiero teraz zdecydował się odezwać.
-Chcieli was wystraszyć- powiedział Archer, kładąc delikatnie dłoń na moim udzie.
Uśmiechnęłam się słabo.
-Najpierw was sprowokowali- odezwałam się niepewnie.- Mną- przełknęłam ślinę, starając się nie myśleć o tym, że wszyscy na mnie patrzą.- Teraz to wykorzystują.
-I to jest zdecydowanie wkurwiające- zaklął Archer, przekładając swoją dłoń.
Na brak jego dotyku, moje ciało zareagowało uczuciem chłodu.
-Mam pewien pomysł- powiedział Diego.- Ale muszę go dopracować. Aaron, pomożesz mi- kiwnął na niego.- Na razie, robimy to co zawsze. Bez wychylania się. Na dniach, powinienem przedstawić wam plan akcji..
-Akcji?- odezwał się Mike. W jego oczach zapłonęło coś dziwnego.
-Dojebiemy skuinsynów- Diego wyprostował się.- Raz na zawsze.
Po czym wyszedł, zabierając ze sobą mojego opiekuna.
-Mam już dość tego dostawiania po dupie- westchnął Carter, wstając.
-Ja to samo bracie- skomentował Will.
-Proponuję się rozluźnić- klasnął w dłonie ten pierwszy.- Może jakaś impreza?
-Daj spokój- mruknął Matt.- Nie będziemy wyjeżdżać poza miasto, żeby trochę potańczyć. Jak wrócimy, możemy nie mieć do czego.
To było bardzo prawdopodobne.
-Proponuję raczej coś innego- główny hacker tej bandy, uśmiecha się szeroko.- Zróbmy grilla, napijmy się piwka, pogadajmy... cholera, gdzie się podziali dawni Kingsi?
Chłopaki patrzyli na niego uważnie, jakby się nad czymś zastanawiali.
-Racja- stwierdził Will po chwili.- Musimy wyluzować.
-To nie taki zły pomysł- odezwał się Matt, wstając.- Proponuję jutro wieczorem, zapomnieć o Jinetes i być sobą. Dawniej, zawsze był na to czas.
-Jeśli wszyscy będziemy tu- stwierdził Archer.- To kto będzie z Reed?
Chciałam powiedzieć, że w domu będę bezpieczna przy mamie i ojcu Archera, ale wiem, że to by nie przeszło. Nie chciałam wszczynać wojny, zwłaszcza przy jego kolegach.
-No to w takim razie- zaśmiał się Carter.- Oficjalnie zapraszam cię na męskie posiedzenie przy stekach i piwie. Czuj się zaszczycona.
Roześmiałam się, ponieważ mówił tak oficjalnym tonem, jakby zapraszał samą arystokrację.
-Nie kłam- Mike uderzył go w tył głowy.- Jeśli ona przyjdzie, to już nie będzie męski chill.
-Wezmę Katty- zaproponował DeVitto.- Razem będą miały co robić, a my będziemy mieć oko na Reed.
Archer spiął się na wzmiankę o kuzynce. Wciąż nie podobał mu się ten związek, tak samo jak moja przyjaźń z nią. Widziałam, jak jego mięśnie napinają się.
-To będzie najlepsze wyjście- powiedziałam bardziej do niego, niż do reszty.
Pokręcił głową, ale widziałam po nim, że mi nie zabroni. Przyjaciele, byli dla niego tak samo ważni jak ja i nie chciał ich wystawić. Zwłaszcza, że bardzo im na tym zależało.
-No to ustalone- powiedział Carter.
Wszyscy wyszli z salonu, nawet Matt. Zostaliśmy tam obydwoje, czekając aż ucichną głosy rozentuzjazmowanych imprezowiczów. Kiedy to nastąpiło, Archer gwałtownie przytulił mnie do siebie.
-Nawet kurwa nie wiesz, jak się o ciebie bałem- powiedział cicho do mojego ucha, składając na jego płatku, delikatny pocałunek.
=====
To już koniec trzydniowego maratonu! :)
Od poniedziałku, zaczyna mi się szkolny maraton kartkówek, więc trzymajcie kciuki!
Mam nadzieję, że wam sie podobało ^^
Pozdrawiam! :*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top